poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rugowanie kresowej polskości. Historia ikony z klasztoru o. Dominikanów w Stanisławowie.

W Bohorodczanach koło Stanisławowa przed II wojną światową mieli klasztor i kościół polscy dominikanie. Po 1944 roku musieli go opuścić. Przywieźli wtedy do Polski, ratując przed niechybną zagładą, obraz Matki Łaskawej, który obecnie znajduje się w kościele Najświętszej Maryi Panny Królowej Aniołów w Korbielowie.
Na początek – fragment tekstu o tym obrazie autorstwa ojców dominikanów z Korbielowa, po nim – z ukraińskich mediów. W ślad za nimi – fragmenty historii bohorodczańskiego obrazu i kościoła. Finałem niech będzie pobliski , nazywany od 1962 roku Iwano-Frankowskiem.
W marcu br. polscy dominikanie napisali na swoim portalu: „W Korbielowie rozpoczęto przygotowania do wykonania kopii obrazu dla wspólnoty greckokatolickiej w Bohorodczanach. Wykonano dokumentację fotograficzną wizerunku, która pomoże artystom w namalowaniu kopii. Mamy nadzieję, że uda nam się zorganizować pielgrzymkę do Bohorodczan, aby uczestniczyć w obrzędzie wprowadzenia kopii obrazu do kościoła, z którego przyszedł on po wojnie do nas”.
Przedsięwzięcie się powiodło, kopia obrazu została wykonana, pielgrzymka z Polski wyruszyła z nią do Bohorodczan, a w ukraińskich mediach pojawił się news o tym, jak „na Przykarpacie powróciła po 72 latach” wywieziona stamtąd „stara ”. Wynika z tekstu, że ojcowie dominikanie „starą ikonę” 72 lata temu „wywieźli”, a teraz zwrócili prawowitym właścicielom (nie zaś podarowali społeczności w Bohorodczanach kopię będącego polską spuścizną kresową obrazu). „Wczoraj, 25 września, w mieście Bohorodczany odbyły się uroczyste obchody powrotu starej ikony Bogurodzicy (…) – oznajmiają ukraińscy dziennikarze.
Autorom relacji o „powrocie na Przykarpacie starej ikony” polecam krótką historię dominikańskiego kościoła w Bohorodczanach, która spisana została w dziesiątkach źródeł.
Czytamy w nich m.in, że pierwsza pisemna wzmianka o Bohorodczanach pochodzi z 1441 roku. W tym czasie właścicielem osady był Jan z Buczacza. W II połowie XV w. Bohorodczany stały się własnością Potockich. W 1691 r. hrabina Konstancja z Truskolaskich Potocka, wdowa po Dominiku Potockim, podskarbim wielkim koronnym, założyła w miasteczku parafię rzymsko-katolicką należącą do dekanatu stanisławowskiego archidiecezji lwowskiej. Z tego też roku pochodzi pierwsza wzmianka o cudownym obrazie Matki Bożej Bohorodczańskiej.  Według Sadoka Barącza i Konstantego M. Żukiewicza, obraz znajdował się już w pierwotnym drewnianym kościele. W 1742 został wzniesiony nowy – murowaną świątynię wybudował Stanisław Kossakowski, zięć fundatorki. Przeniesiony tu „Obraz Maryi, na płótnie malowany w pół osobie, z Dzieciątkiem na lewej ręce, w prawej z berłem i z koronami na głowach, długości 1 metr i 10 centim., szerokości pół metra i 26 centim” umieszczono w głównym ołtarzu.
Poprzez wieki w sercach mieszkańców Bohorodczan gruntowała się wdzięczność płynąca z przekonania, że Matka Boża mocno wspiera i dobrze prowadzi przez życie tych, którzy się modlą przed Jej obrazem w Bohorodczanach – pisali dominikanie. – Tę wdzięczność zamierzano wyrazić w rocznicę 250-lecia obecności Maryi w Bohorodczanach. Rozpoczęto przygotowania do koronacji w 1941 roku wizerunku koronami papieskimi. Mimo całkowitego zniszczenia świątyni na skutek walk na froncie I wojny światowej, obraz cudownie ocalał i ten fakt miał pomóc w ukoronowaniu wizerunku. Czynione starania, by podziękować Pani Bohorodczańskiej, wyrażone w geście nałożenia koron, udaremniła II wojna światowa.
Zmuszeni do wyjazdu z Bohorodczan w 1944 roku dominikanie, aby zapewnić obrazowi bezpieczeństwo, wzięli go ze sobą i zdeponowali w klasztorze dominikańskim w Jarosławiu, skąd w 1974 roku trafił w ślad za nimi do Korbielowa i w miejscowym kościele umieszczony został, tak jak w Bohorodczanach, w ołtarzu głównym.
Przed jakim losem uchroniono obraz? Zapewne przed takim, jaki spotkał polskie obiekty sakralne w pobliskim Stanisławowie, który od 16 sierpnia 1945 roku znalazł się w Ukraińskiej Republice w składzie ZSRR. Większość Polaków została wówczas ze Stanisławowa wysiedlona. Rozpoczęło się zacieranie polskości miasta:
– zlikwidowano najstarszy polski cmentarz na Kresach Wschodnich przy ul. Sapieżyńskiej z 1782; groby wielu wybitnych Polaków zostały wyburzone buldożerami, a na ich miejscu wybudowano hotel „Ukraina”, szkołę partyjną, teatr i budynek mieszkalny; z pozostałej części cmentarza urządzono park miejski.
– pozamykano i ograbiono wszystkie kościoły,
– szczególnej profanacji doznała najstarsza budowla sakralna – kolegiata stanisławowska, jako najbardziej znaczący obiekt polskiej pamięci narodowej; miało to miejsce zaraz po 9 listopada 1962 i obchodach 300-lecia miasta, kiedy to nazwa Stanisławowa została zmieniona na Iwano-Frankiwsk, na cześć ukraińskiego pisarza Iwana Franki, w żaden sposób nie powiązanego z miastem; bogate i bezcenne wyposażenie świątyni, w tym ołtarz główny i 12 ołtarzy bocznych zostało przez komunistów ukraińskich porąbanych i wyrzuconych na miejscowe wysypisko śmieci; szczątki twórców świetności Stanisławowa i dobroczyńców miasta zostały sprofanowane i wyrzucone z krypt rodowych – w ten sposób sprofanowano kości m.in. Stanisława Potockiego poległego podczas Odsieczy Wiedeńskiej w 1683, Andrzeja Potockiego, któremu sam król powierzył władztwo nad całą Rzecząpospolitą podczas swojej wyprawy pod Wiedeń, oraz jego żony Anny z Rysińskich i brata Józefa Potockiego wraz z żoną Wiktorią z Leszczyńskich; po zbezczeszczeniu świątyni urządzono w jej murach Muzeum Nafty i Gazu – obecnie mieści się w nim ukraińskie państwowe Muzeum Sztuki Sakralnej; z wież zdjęto rzymskokatolickie krzyże, z których jeden przez wiele lat leżał w przedsionku kościoła i został usunięty w nieznane miejsce już po 2010 roku,
– wydzieranie z d. Stanisławowa polskości zwieńczone zostało już w niepodległej Ukrainie, wyzwolonej z pęt sowieckich formalnie, ale nie mentalnie – na początku stycznia 2009 roku władze ukraińskie odsłoniły pomnik na cześć przywódcy OUN-B, Stepana Bandery, a 6 maja 2010 Rada Miejska Iwano-Frank0wska nadała honorowe obywatelstwo miasta Stepanowi Banderze i współorganizatorowi ukraińskich batalionów w służbie niemieckiej „Nachtigall” i „Roland” oraz dowódcy UPA Romanowi Szuchewyczowi…
Co tym honorowym obywatelstwem i pomnikiem w d. Stanisławowie „upamiętniono”? Walkę o wolną Ukrainę? O ukraińskość miasta? Zmagania z sowieckim zniewoleniem w szeregach Ukrainische Hilfspolizei członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów w szeregach kolaboracyjnej policji pomocniczej, którzy po sierpniu 1944 zasilili Ukraińską Powstańczą Armię?   . Fałszerstwo czy prawda? Skąd, w jakich czasach i do kogo „powracała” bohorodczańska ikona?

Współczesne oblicze banderyzmu ukraińskiego.

Niestety film dostępny jest tylko w wersji angielskiej , ale obrazy mówią  same za siebie.

Bredzenie Bredzisława.

Na antenie Polsat News doszło do ciekawej wymiany poglądów pomiędzy byłymi liderami sceny politycznej RP prezydentem Bronisławem Komorowskim i premierem Leszkiem Millerem. Przedmiotem dyskusji były relacje polsko-ukraińskie, na których realia współczesne politycy spojrzeli z perspektywy historycznej. W Polsce polityka nie istnieje bez odniesień do czasów przeszłych, a już w stosunkach z naszymi wschodnimi sąsiadami wydaje się to wręcz niemożliwe. Z tą niemożliwością prezydent Komorowski postanowił się zmierzyć i nie zawiódł. Strzelił fleszem, który będzie mu pamiętany.
Premier Miller zauważył, że Ukraina do budowy współczesnej tożsamości narodowej wykorzystuje instrumentarium polityki historycznej, opartej o gloryfikowanie – możliwie najgorzej kojarzących się Polakom – organizacji OUN-UPA, czy jednostek SS Galizien. Ta ostatnia uznana została, wyrokiem Trybunału Norymberskiego, przez społeczność międzynarodową za organizację zbrodniczą.
Fakty podniesione przez Leszka Millera są tak oczywiste, że w zasadzie nie wymagają komentarza. Rzeź wołyńska, eksterminacja ludności polskiej i żydowskiej w czasie II Wojny Światowej na Wschodnich Kresach RP, należy i trzeba zamknąć słowem ludobójstwo i trudno poza pochyleniem się nad grobami ofiar w głębokim ukłonie, wnieść coś nowego. Dla strony polskiej niewątpliwie musi być negatywnym zaskoczeniem, iż państwo ukraińskie aspirujące do struktur europejskich, swoje przyszły elity kształci pisząc podręczniki w duchu szacunku dla morderców, starając się przy tym relatywizować odpowiedzialność za przelaną krew sąsiadów. Bo niewątpliwie zestawianie oddziałów Armii Krajowej z UPA jest nadużyciem. Wobec ogromu bestialstwa jakiego ofiarami padli polscy cywile, nie znajdującym żadnego usprawiedliwienia.
I tu zrobiło się w polsatowskiej audycji ciekawie. Prezydent Komorowski, dodajmy – z wykształcenia historyk, z właściwą sobie swadą wdał się właśnie w relatywizowanie trudnej historii polsko-ukraińskiej. Zbrodnie w zasadzie były i trudno im zaprzeczyć, ale wobec dzisiejszych wyzwań trzeba do nich podchodzić spokojnie i nie można dopuścić, aby pamięć historyczna przeszkodziła w bieżącej współpracy. Zwłaszcza, że w tle „jest ten trzeci”, któremu zależy, aby stosunki między Polską a Ukrainą nie były najlepsze. A w ogóle to wszystko wydarzyło się… dawno temu.
Oczywiście, Panie Prezydencie! Wszystko wydarzyło się dawno temu. Taka to już immanentna cecha nauki, której jest Pan magistrem. Podobnie jak zbrodnia w Jedwabnym, niechlubna karta „szmalcowników” doby okupacji niemieckiej w Polsce, czy powojenna masakra paru rodzin żydowskich w Kielcach. I w przywołanym kontekście historycznym Pańskie „dawno” brzmi cokolwiek upiornie.
Niemniej jednak skoro Polacy mają zmierzyć się z trudnymi momentami własnej historii, to tym bardziej możemy wymagać, aby inni zrobili to samo. Bo Niemcy nie tylko nie organizują przemarszów weteranów Waffen SS, ale również nie przyszłoby im do głowy zaprosić na podobny „event” ambasadora Izraela. Tych zahamowań nie mieli Ukraińcy i paru polskich polityków ma na koncie udział w dość wątpliwych w swej wymowie uroczystościach ukraińskich.
Nie ulega kwestii, że celem polskiej polityki zagranicznej, jednym z jej strategicznych celów dodajmy, winno być unormowanie relacji z Ukrainą. O trwałości wszelkich budowli przesądza ich fundament. Dobrze, aby był on maksymalnie prawdziwy, bo trudno wtedy będzie – na przykład rzeczonemu „trzeciemu” – wbić klin w stosunki dobrosąsiedzkie.
Prezydent Komorowski nie zaprzeczył nigdy swemu katolicyzmowi, więc może warto wrócić do ewangelicznych korzeni i zaczerpnąć ożywczą moc słów Chrystusa zapisanych przez św. Jana o prawdzie, która wyzwala. Te słowa padły jeszcze dawniej temu, ale nie straciły nic na aktualności.

środa, 25 stycznia 2017

Kolejna profanacja.

Na Ukrainie sprofanowano kolejne miejsce pamięci poświęcone Polakom. Tym razem chodzi o cmentarz w podkijowskiej Bykowni, gdzie spoczywają pomordowani przez NKWD polscy oficerowie i policjanci. Dotąd miejsce było uznawane za wspólną nekropolię Polaków i Ukraińców. Nieznani sprawcy w polskiej kwaterze wymalowali napisy wychwalające SS Galizien i ukraińskich nacjonalistów.
Na zdjęciu cmentarz w Bykowni przed profanacją.

środa, 18 stycznia 2017

Jurek Bitschan-zapomniany Bohater.

,,Kochany Tatusiu! Idę dzisiaj zameldować się do wojska, bo brakuje ciągle ludzi dla wyswobodzenia miasta…”. Poruszająca historia lwowskiego orlątka
Nie wyglądał na czternastoletniego ucznia IV klasy gimnazjalnej. Niewysoki, drobny, jeszcze dziecko. W II Rzeczypospolitej był bohaterem i wzorem polskiej młodzieży. Śpiewano o nim piosenki, dedykowano mu wiersze. Jurek Bitschan – lwowskie orlątko – jeden z najmłodszych obrońców miasta. Dzisiaj prawie zapomniany.Nie pochodził ze Lwowa, ale trwale wpisał się w historię tego miasta. Urodził się w 1904 r. w Piaskach koło Sosnowca. Matka Aleksandra Zagórska była żoną lekarza na lwowskim Kulparkowie. Syn uczył się w gimnazjum im. Henryka Jordana. Szczególnie wyróżniał się w przedmiotach przyrodniczych, co zwracało uwagę jego profesorów. Wiele czasu poświęcał harcerstwu działając w IX Drużynie Lwowskiej…
„Kochany Tatusiu! Idę dzisiaj zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę tyle sił, by służyć i wytrzymać. Obowiązkiem moim jest iść, gdy mam dość sił, bo brakuje ciągle ludzi dla wyswobodzenia Lwowa. Jerzy” – gdy ojciec znalazł ten list, Jurek był już w oddziale por. Petriego na moście kulparkowskim we Lwowie. Była noc z 20 na 21 listopada 1918 roku W mieście od trzech tygodni trwały walki.
Lwów zawsze wierny
Lwów przez pięć wieków należał do polskiej Korony i był nierozerwalnie związany z dziejami Rzeczypospolitej. To o nim mówiło stare przysłowie: „Leopolis semper fldelis” (Lwów zawsze wierny). W czasie wojen XVII-wiecznych to dumne miasto nigdy nie poddało się obcym wojskom. We lwowskiej katedrze, w 1656 r. w czasie szwedzkiego potopu, Jan Kazimierz złożył słynne śluby oddające Rzeczpospolita pod opiekę Matki Boskiej i ogłosił Ją Królową Polski. Na początku XX wieku zamieszkiwali go głównie Polacy stanowiący ponad 60 proc. ludności, Ukraińcy – 11 proc. Ci ostatni dominowali jednak w wielu okolicznych wsiach. W czasie I wojny światowej Ukraińcy, ściśle powiązani z austriackimi czynnikami wojskowymi, otrzymywali od nich wsparcie i broń. Jesienią 1918 r. posiadali we Lwowie ponad 10 tys. żołnierzy w pułkach ukraińskich i legionie strzelców siczowych. Polacy dysponowali zaledwie niecałym batalionem, strukturami konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej oraz Związkiem Wojskowych Polaków z armii austriackiej, na czele z kapitanem Czesławem Mączyńskim.
Duchy Skrzetuskich, Wołodyjowskich, Kmiciców
Pod koniec października 1918 r. Ukraińcy ogłosili powstanie swej Rady Narodowej i zapowiedzieli objęcie całej administracji. 1 listopada 1918 r. wystąpili zbrojnie i zajęli całą Galicję Wschodnią, aż po San oraz duże obszary Lwowa. Polacy rozpoczęli obronę. Pierwszym punktem oporu stała się szkoła im. Henryka Sienkiewicza z niewielkim oddziałem dowodzonym przez kpt Trześniowskiego. Cały czas napływali tam ochotnicy, głównie uczniowie, harcerze, studenci.
„Wiedzą o tym wszyscy, wszyscy w całym świecie, że Lwowa broniły, że Lwowa broniły kobiety i dzieci” – śpiewano w jednej z pieśni. Obrona szkoły Sienkiewicza, niezłomnej polskiej reduty przeszła do historii. Po latach pisano o niej z patosem. „Zgromadzona w tych murach garstka »szalonych zapałem«, rozporządzająca kilkoma zaledwie karabinami i rewolwerami, podjęła walkę z przemożnym wówczas wrogiem ukraińskim i odniosła zwycięstwo. Żyjąc w poświęconym Sienkiewiczowi budynku, duchy Skrzetuskich, Wołodyjowskich i Kmiciców wstąpiły w tę garstkę i natchnęły ją taką siłą zapału, męstwa i poświęcenia”.
Tata nie pozwala
Po kilku godzinach walk polskim obrońcom udało się zdobyć nieco broni i zająć nawet kilka pozycji wroga. Wiadomość o tym zwycięstwie szybko rozeszła się w całym mieście budząc nadzieję. Drugim ośrodkiem polskiego oporu był Dom Techników obsadzony głównie przez oddziały POW Powoli organizowała się obrona pod komendą kapitana Mączyriskiego. Z ukraińskich rąk odbito dworzec kolejowy, szkołę Marii Magdaleny, szkołę kadecką, koszary ułańskie, Górę Stracenia, cerkiew św. Jura. Zacięte walki toczyły się na Kleparowie, Zamarstynowie, Żółkiewskiem…
Jurek Bitschan od pierwszych dni chciał dołączyć do obrońców. Ojciec długo perswadował, że jest za młody, że nie powinien wychodzić pod nieobecność mamy, by poczekał na jej powrót.
Tymczasem przeprowadzony 9 listopada polski kontratak, mający na celu odbicie całego miasta, załamał się. Brakowało ciężkiego sprzętu, artylerii. „Do Lwowa pomoc gwałtownie i szybko konieczna. Bez niej nie opanujemy miasta, w którem po stronie ruskiej głód ludności polskiej panuje” – telegrafowano do Warszawy. 19 listopada 1918 r. z Przemyśla wyruszyła długo oczekiwana polska odsiecz na czele z ppłk. Michałem Tokarzewskim.
Większy od ciebie karabin
Następnej nocy Jurek Bitschan po kryjomu wyszedł z domu. „W granatowym mundurku wątlejszy od chabin. Nie pacholę, lecz dziecko pomykał zaułkiem. »Gdzież ty wleczesz ten większy od ciebie karabin? Dokąd chłopcze?« – Ze studenckim połączyć się pułkiem”.
W Kulparkowie do kolejnego natarcia przygotowywał się oddział por. Petriego. Tam dotarł chłopiec, ale nie chciano go przyjąć ze względu na dziecinny wygląd. Prosił jednak tak długo, aż pozwolono mu zostać. Prawie natychmiast ruszyli do ataku. Jurek Bitschan cały czas szedł w pierwszym szeregu jak stary wiarus. Rano, 21 listopada 1918 r. znaleźli się na Cmentarzu Łyczakowskim. Ukraińcy strzelali ze znajdujących się naprzeciw koszar przy ul. św. Piotra. Jurek schronił się za jednym z pomników, tam dosięgły go kule. Został ranny w obie nogi. Sanitariuszowi, który chciał go opatrzyć, pocisk strzaskał ramię. Nie było możliwości, aby wyciągnąć stamtąd rannego chłopca, przykryto go płaszczem i zostawiono między grobami.
Mamo, otrzyj oczy
Następnego dnia Lwów był wolny, pod naporem polskich oddziałów Ukraińcy wycofali się z miasta Dr Zagórski rozpoczął poszukiwania Jurka. Zwłoki chłopca znalazł na Cmentarzu Łyczakowskim. „Twarzyczka miała wyraz pogodny i jasny. Może ostatnią bohaterską chwilę krótkiego żywota opromieniła piękna i dumna świadomość, że zgodnie ze złożonem przyrzeczeniem znalazł »tyle sił, by służyć i wytrzymać«”. Jurek Bitschan poległ w swym pierwszym i ostanim boju. W miejscu jego śmierci stanął krzyż, zniszczony w czasach sowieckiej Ukrainy i postawiony na nowo przed kilku laty. Ciało złożono w katakumbach na słynnym „Cmentarzu Orląt Lwowskich”. Jurek stał się symbolem, ale nie był wyjątkiem. Właśnie lwowska młodzież – „Lwowskie Orlęta” zapisały najpiękniejszą kartę w obronie miasta. W trzytygodniowych walkach zginęło 439 Polaków, wśród nich największą i grupę stanowili uczniowie szkół średnich – 109 oraz studenci – 76. W walce poległo także kilkunastu uczniów szkół podstawowych (powszechnych). Upamiętnił ich poeta Artur Oppman w przejmującym wierszu „Orlątko”.
„Orlątko”
O mamo, otrzyj oczy,
Z uśmiechem do mnie mów,
Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew – to za nasz Lwów!
… ja biłem się tak samo
Jak starsi – mamo chwal!
… Tylko mi ciebie mamo,
Tylko mi Polski zal!…
Z prawdziwym karabinem
U pierwszych stałem czat…
O, nie płacz nad twym synem,
Co za Ojczyznę padł!…
Z krwawą na kurtce plamą
Odchodzę dumny w dal…
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!
 

wtorek, 10 stycznia 2017

Requiem nad zamordowanym polskim siołem.

Huta Pieniacka (Pieniacka Huta). Nazwy tej miejscowości nie ma w żadnej encyklopedii. Przed wojną wieś ta niczym szczególnym się nie wyróżniała. Najczęściej kojarzono ją i mylono z pobliskimi Pieniakami, od których zresztą brała swoją nazwę. To zrozumiałe, w Pieniakach znajdowała się głośna na całą Galicję, a później Małopolskę Wschodnią, rezydencja lidera Podolaków, goszcząca najwybitniejszych Polaków z Romanem Dmowskim na czele. W Przewodniku po województwie tarnopolskim czytamy:
"W odległości 11 km od Podkamienia szosa na płd. zach. Pieniaki, wieś w powiecie brodzkim leży w pobliżu źródeł Seretu (...) (mieszkańców ok. 1300, w tym 600 Polaków, 700 Rusinów (...) Okolica górzysta na terenie falistym, piękne lasy, rezerwat bukowy. U wstępu do wsi, po lewej stronie gościńca pałac Cieńskich (...) Na wsi kościół z r. 1814 r. oraz cerkiew, przerobiona z dawnej kaplicy pałacowej. W pobliskim Majdanie (10 km na zachód drogą gminną od Pieniak) i Huty Pieniackiej (w połowie tej drogi, tj. 5 km) ciekawe zjawiska przyrody, a mianowicie źródła tzw. "Sine Oko" i Chowaniec, będące lejkowatymi zagłębieniami, o przepaścistych brzegach, zapełnione wodą o niebieskim zabarwieniu, której odpływ ginie w pokładzie kredowym."


Mieszkańcy Huty Pieniackiej podczas żniw.
W książce adresowej z 1930 r. jest informacja, że Hutę Pieniacką zamieszkuje 724 mieszkańców. Zajmowali się oni uprawą roli oraz hodowlą zwierząt, także bednarstwem, kołodziejstwem, murarstwem. Wieś miała charakter prawie jednolicie polski. Znajdowało się w niej, jak zwykle na Kresach, kilka rodzin mieszanych. Taką właśnie widzimy ją po spisie ludności, dokonanym w marcu 1943 r. Informuje on, że w Hucie Pieniackiej mieszka 500 osób. Wygląda na to, że część mieszkańców wsi w obawie przed banderowskim zagrożeniem przeniosła się do większych i bezpieczniejszych ośrodków miejskich. Huta Pieniacka to była duża wieś, 172 numery. W lutym 1944 r. było już ich grubo ponad tysiąc mieszkańców.


Prace przy żniwach. W środku nauczycielka z Huty Pieniackiej (nazwisko nieznane).
Choć po wojnie Huta Pieniacka stała się godną najwyższej uwagi, zbywana była milczeniem. W PRL milczano, aby nie obrazić bratniego, ukraińskiego narodu radzieckiego. Nic pod tym względem nie polepszyło się w III Rzeczypospolitej, przeciwnie - pogorszyło! Huta Pieniacka i jej trudny do wyobrażenia tragizm stały się tematem zaklętym, omijanym przez środki masowej informacji, żeby nie "robić przykrości" nowemu "partnerowi strategicznemu" wydumanemu bez większej refleksji przez Z.Brzezińskiego i B.Geremka.
Tragedia tej podolskiej miejscowości, która rozegrała się 28 lutego 1944 r., skazana została na zapomnienie. Choć nieszczęście, które dotknęło wieś dotyczyło Polaków, to o sprawiedliwość i prawdę o niej upomnieli się nie Polacy będący u władzy, lecz - najpierw szlachetni Ukraińcy z Wiktorem Poliszczukiem na czele (w tym 95 deputowanych do Rady Najwyższej Ukrainy), a następnie Anglicy. Brytyjski reżyser Julian Hendy w swoim trzyczęściowym reportażu historycznym SS in Britain (SS w Wielkiej Brytanii), wyemitowanym 7 stycznia 2001 r. przez niezależną ITV, zwrócił uwagę świata, że Huta Pieniacka rozmiarem swej tragedii przewyższyła czeskie Lidice i francuskie Oradour, których nazwy są we wszystkich powojennych encyklopediach, także w Encyklopedii powszechnej PWN. Nie ma tam jednak hasła: Huta Pieniacka. O obu miejscowościach wyżej wymienionych miejscowościach w tejże Encyklopedii czytamy:
"Lidice - wieś w Czechosłowacji, na zach. od Pragi; 10 VI 1942 całkowicie zniszczona przez hitlerowców w odwet za zamach na zastępcę protektora Czech i Moraw. R. Heydricha; mężczyzn powyżej 15 lat zastrzelono, kobiety wywieziono do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, dzieci do Niemiec; w odbudowanych po wojnie L. Muzeum martyrologii."
"Oradour-sur-Glone - miejscowość w środkowej Francji (Limousin) w dep. Haute-Vienne; 10 VI 1944, w czasie okupacji hitl., cała ludność (ponad 600 osób) została wymordowana przez oddziały SS, a wieś spalona."
Zarówno Czesi, jak i Francuzi uczcili godnie cienie poległych swoich rodaków muzeami martyrologii oraz stosownymi pomnikami i tablicami. Biorąc z nich przykład i wiedząc jednocześnie, że na polskie władze liczyć nie można, grupa działaczy kresowych z Michałem Górskim z Kielc na czele, wśród których był także autor tych zdań, jeszcze w PRL wszczęła zabiegi w celu utrwalenia pamięci losu mieszkańców Huty Pieniackiej. Władze polskie i radzieckie milczały. Dopiero Gorbaczowska głasnost dała tę szansę i starania Kresowian zostały uwieńczone sukcesem - bez udziału (raczej z przeszkodą) władz polskich, poza konsulem PRL we Lwowie Włodzimierzem Woskowskim, bez którego zaangażowania nie byłoby to możliwe. Tymczasem dzięki uporowi inicjatorów i zdecydowanej postawie W.Woskowskiego 28 lutego 1989 r. w miejscu, gdzie ongiś znajdowała się polska wieś, odsłonięto uroczyście z udziałem władz powiatowych i żyjących mieszkańców Huty Pieniackiej, Huty Werchobuskiej, Huciska Brodzkiego, Podkamienia, Podhorzec, Malinisk, Załoziec kompleks memorialny - okazały obelisk. Na tym pomniku widnieje napis po ukraińsku: 28 lutego 1944 r. faszystowscy okupanci wraz z bandytami OUN zorganizowali krwawą rozprawę spokojnym mieszkańcom wsi Huta Pieniacka, spalono 172 gospodarstwa, z rąk zbrodniarzy w ogniu zginęło ponad tysiąc obywateli: mężczyzn, kobiet i dzieci. Ludzie bądźcie czujni, nie dopuśćcie do powtórnej tragedii Huty i okropności wojny.
Napis nie informuje, że chodzi o Polaków ani o tym, że sprawcami dramatu byli ukraińscy zbrodniarze z SS-Galizien. Te fakty znalazły jednak odbicie w przemówieniach działaczy ukraińskich: E.M. Stepeniuk i R. Ch. Daneluka.
- Co ci spokojni ludzie zawinili - spytała Stepeniuk - że tak po zwierzęcemu rozprawiono się z nimi? Czyżby dlatego, że byli innej narodowości, że chcieli żyć po ludzku?
Okrutny los Huty Pieniackiej - mówił znów Daneluk - podzieliły Hucisko Brodzkie, Maliniska, Zalesie, Majdan Pieniacki, setki spokojnych mieszkańców zabitych w Podkamieniu, Palikrowach, Bołdurach itd.
Niestety, przy biernej zupełnie postawie, a nawet obojętności władz III RP, przy milczeniu obecnych konsulów polskich we Lwowie "nieznani sprawcy" zniszczyli i zbezcześcili kompleks memorialny i na jego rumowisku pozostawili "swój znak" w postaci kału. Zniknęła też tablica, stojąca w miejscu zamordowanego sioła, głosząca po ukraińsku: Huta Pieniacka. W lutym 1944 r. faszyści i banderowcy spalili 172 domy i wymordowali ponad 1000 mieszkańców.
Przy odsłonięciu obelisku mówiono, że każda zbrodnia musi być ujawniona. Bez względu na to, kto jej dokonał. Przyszłości nie da się budować na zakłamanej przeszłości. Widocznie są na Ukrainie (a także w Polsce) osoby, które myślą inaczej.
Owa prawda, niewątpliwie dla Ukraińców gorzka, miała miejsce 28 lutego 1944 r. W tym dniu polska wieś Huta Pieniacka przestała istnieć. Jej zagładę spowodowali wojacy 14 Dywizji Grenadierów Waffen SS-Galizien, członkowie tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii - UPA oraz policjanci ukraińscy w służbie okupanta, mordując od 800-1000 osób (źródła radzieckie mówią o 1200 osobach).
Kiedy coraz częściej pojawiały się łuny, w lasach rozszalały się watahy UPA, wioski polskie zaczęły organizować samoobronę. Huta Pieniacka była solą w oku rizunów: zwarta jak twierdza, Polacy z przysiółków i mniejszych wioseczek ściągali tutaj, a wraz z nimi Żydzi. Wieś miała własną samoobronę pod dowództwem przybyłego tu ze Lwowa Kazimierza Wojciechowskiego "Satyra". Przyjechał do Huty wraz z żoną Riwą, Żydówką, i jej liczną rodziną. Oddział "Satyra" liczył 40 osób i wchodził w skład 8 kompanii AK inspektoratu Złoczów. Oddział ten współpracował z partyzantką sowiecką i to dzięki niej był nieźle uzbrojony. Przekonali się o tym ukraińscy esesmani, którzy 23 lutego 1944 r. po raz pierwszy zaatakowali wieś. Samoobrona, mając wsparcie 2 plutonu AK z Huty Wierchobuskiej, podjęła skuteczną walkę, która trwała ponad 6 godzin. Napastnicy zostali odparci. Polacy honorowo zezwolili im zabrać z pola walki zabitych i rannych. Na terenie walk zostało tylko pięciu poległych. Ponieważ były to pierwsze ofiary SS-Galizien, a do tego jeszcze poległe z polskich rąk, więc urządzono im w Brodach uroczysty pogrzeb z udziałem gubernatora galicyjskiego Otto Wachtera. Chowano tylko dwóch: Romana Andrijczuka i Ołekse Bobaka. Co się stało z ciałami pozostałych poległych?
Teraz miało przyjść najgorsze, ale nie z takiego powodu, jak o tym głosi pewien "dyżurny historyk", a za nim kilku innych: że napad na Hutę Pieniacką 28 lutego 1944 r. był "odwetem" za zabicie dwóch esesmanów i w ten sposób z dwuznacznym podtekstem usiłuje się mord popełniony na wsi usprawiedliwić. Wiemy już, że esesmani zginęli w walce, a "kara" za ich śmierć nie dosięgła żołnierzy w walce, lecz bezbronne polskie dzieci i kobiety.
Nie wytrzymuje także krytyki pogląd, że we wsi byli sowieccy partyzanci. Nie było ich już w czasie pierwszego napadu. Oddział sowiecki pod dowództwem Borysa Krutikowa ze zgrupowania D.B. Miedwiediewa przezornie, jakby uprzedzony, opuścił wieś już 22 lutego. Do Huty Pieniackiej oddział ten oprócz broni automatycznej przyniósł rocznego chłopczyka znalezionego na progu jakiejś chaty w wyrżniętym Hucisku, ssał pierś martwej matki. To było 16 stycznia. Potem spłonęło wraz z innymi. Partyzanci spotkali też dzieci polskie potopione w Sinym Oku i Chowańcu.
O zbliżającym się śmiertelnym zagrożeniu wieś była informowana kilkakrotnie. Jednym z informatorów był zięć niejakiego Karpluka - starosty wiejskiego z Żarkowa. Zapłacił za to straszną cenę. Został przez banderowców zamordowany wraz z rodziną - ale na ostatku. Musiał patrzeć na męczeńską śmierć dzieci i żony. Była też wiadomość myląca, że to nie Ukraińcy, lecz Niemcy mają wkroczyć do wsi, aby dokonać rewizji broni. Razem z tym nadszedł ze złoczowskiego inspektoratu AK dziwny rozkaz, aby nie stawiać Niemcom oporu, pochować broń, a mężczyznom polecał ujść do lasu. Jednak tak się do końca nie stało, tylko część mężczyzn znalazła się w lesie. Gdy zorientowano się w sytuacji, na jakąkolwiek decyzję było już za późno. Ukraińscy esesmani w sile jednego batalionu (niektórzy utrzymują, że trzech batalionów), wspierani przez kureń UPA "Siromanci" oraz policjantów z Podhorzec, a także chłopców z okolicznych siół uzbrojonych w noże i siekiery, otoczyli wieś ze wszystkich stron.
Skąd to kumoterstwo SS-Galizien z "konkurencyjną" UPA? Jednoczył ich cel strategiczny ukraińskiego faszyzmu. Cel ten wytyczyła nazistowska Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) już w 1929 r. Była nim czystka etniczna - mord Polaków, Żydów, Cyganów, Rosjan i innych czużyńców - wreszcie także Ukraińców, którzy tej czystki głośno nie popierali. W oparciu o tę prawdę do zagłady wsi przyłączyli się także ukraińscy policjanci z Podhorzec, ze swoim komendantem na czele. Jemu też polskie władze konspiracyjne przypisywały inicjatywę napadu na Hutę Pieniacką.
Batalionami ukraińskich esesmanów, stacjonujących dotąd w Brodach, dowodził Niemiec, a jego zastępcą był Ukrainiec, zastrzelony przez żonę Wojciechowskiego.
Zagłada polskiej wsi Huta Pieniacka i jej mieszkańców - pisze autorytatywnie A.Korman - zgotowana przez 3 bataliony ukraińskich żołnierzy SS-Galizien, dowodzona przez niemieckich i ukraińskich oficerów, stała się faktem. Prawie wszystkie zabudowania mieszkalne i gospodarcze legły w gruzach i zgliszczach. Sterczały tylko kominy. Ocalało tylko kilka budynków na przysiółku Helenka.
A dokonało się to w sposób następujący:
Już w nocy do Żarkowa zaczęło ściągać wojsko, byli to żołnierze SS-Galizien - relacjonuje Marian Dziuba świadek tego wydarzenia. - Także zaczęli się krzątać miejscowi banderowcy: Hryhorij Kocz, Josyp Kowycz, Myron Jakubowskyj, Wołodymyr Huziuk, Hryhorij Szczerbatyj....
Niektóre z tych nazwisk są znane od lat krakowskiemu Instytutowi Pamięci Narodowej prowadzącemu śledztwo w sprawie opisywanej zbrodni. Znane jest też nazwisko dowódcy akcji: hauptsturmfuhrer (kpt.) Waffen SS Siegfried Binz z 4 pułku policyjnego 14 Dywizji Waffen SS-Galizien. Z opisu wynika, że był niski i nosił okulary.
Wcześniej pisałem w "Rycerzach żelaznej ostrogi":
Tragedia wsi rozegrała się (...) w ciągu zaledwie siedmiu godzin (...). Oto wypowiedzi świadków, które zanotował K.J. Dmytruk w książce Pid sztandarom reakciji i faszyzmu: Mieszkaniec Huty Pieniackiej Franciszek Kobylański: O świcie w kierunku wsi wystrzelili dwie rakiety. Następnie rozpoczęła się strzelanina i do Huty Pieniackiej weszli faszyści (żołnierze SS-Galizien) i bandyci (upowcy). Wszystkich mieszkańców po 20-30 osób, w tej liczbie kobiety, starców i dzieci, spędzili do stodół, zamknęli i podpalili. Kto uciekał - zabijali. W ten sposób spalono żywcem i zabito 680-700 osób.
Mieszkaniec Huty Pieniackiej Wojciech Jasiński: Najpierw część ludzi esesmani z dywizji SS-Hałczyna i bandyci (upowcy) spędzili do kościoła. Później grupami wyprowadzali i zapędzali do stodół, podpalali je, i ludzie płonęli żywcem (...). Gdy nas prowadzili z kościoła, tośmy widzieli, jak płonęły stodoły, w których w niebogłosy strasznie krzyczeli nasi sąsiedzi. Zrozumieliśmy, że także i nas wiodą, aby spalić żywcem...
Należy dodać, że wieś została zajęta bez jednego wystrzału ze strony polskiej, co też niemało zdziwiło "dywizyjników", którzy spodziewali się dużego oporu.
To im dodało odwagi - zauważa Edward Gross. - Wkrótce cała wieś została zajęta. We wsi zapanował krzyk przerażenia kobiet i dzieci. Ogień pożerał coraz to nowe zabudowania.... Był to chrzest bojowy SS-Galizien! Napastnicy strzelając na oślep do wszystkich, kto tylko był na celowniku, popędzali ludzi w stronę kościoła, starej i nowej szkoły. Wkrótce miały one zapłonąć oblane benzyną razem z nimi.
Obok wejścia (do kościoła) - pisze dalej E.Gross - siedziała na śniegu młoda kobieta z noworodkiem lub poronionym dzieckiem na ręku. Jej lament budził litość i współczucie, lecz nikt się nią nie zajmował, nikt nie zareagował na jej prośby, żeby ją ktoś zabił. Konała w męczarniach...
Janek opierał się, płakał, krzyczał i za nic nie chciał iść - cytuje inną relację Andrzej Rybicki. - Wówczas rozwścieczony (ukraiński) esesman chwycił Janka za nogi i z rozmachem uderzył głową chłopca o narożnik domu. Jakiś młody chłopiec błagał i prosił, żeby go puścili. Pacyfikator uśmiechnął się zjadliwie i machnął ręką: idź, wypuszczam. Chłopiec obrócił się i chciał pobiec, ale esesman z dużą siłą wbił mu bagnet w plecy.
Pod kościołem - pisze A. Rybicki - zginął dowódca samoobrony Kazimierz Wojciechowski. Jak mówią świadkowie, oblano go łatwopalną cieczą i podpalono. ("Nasz Dziennik", 9. 01. 2001). Żywa pochodnia płonęła na oczach wsi. Wcześniej jeszcze w domu zamordowano jego żonę i ukrywających się Żydów. Riwa strzeliła do zastępcy dowódcy pacyfikacji z polskiego wisa. Za sekundę także sama padła.
Po strasznym zamordowaniu Wojciechowskiego rozprawiono się z resztą domniemanych obrońców, którzy byli bezbronni. Wystrzelano ich co do jednego z karabinu maszynowego na placu pod kościołem.
A w kościele?
Do kościoła zaganiano pierwsze ofiary - zeznaje przed Jolantą Woś Stanisław Krawczyk. - SS-mani w śnieżnobiałych kombinezonach upychali ludzi między ławkami. Przechodzili i uderzali po głowach: trach, trach, trach. Ogłuszeni padali pod ławki. Wówczas wganiano następnych. Trzy warstwy dygocących ciał. Opary, słodkawomdła woń krwi. Pobici mężczyźni wnieśli w kocu rodzącą kobietę. Położyli ją koło konfesjonału. - Dzieciątko było już między nogami matki....
Czy chodzi o ten sam poród, opisany przez A.Kormana?
W nocy z 27 na 28 lutego 1944 r. Franciszkę Michalewską z domu Biernacką... zaatakowały bóle porodowe i była przy niej położna-akuszerka. Esesmani wtargnęli do jej domu, wyprowadzili ją wraz z położną... doprowadzili do kościoła, gdzie posadzili ją na stopniu ołtarza, a przy niej położną. Gdy bóle porodowe przybierały na sile, a F. Michalewska bardzo jęczała i zaczęła rodzić, to . W obronie chorej wystąpiła położna. W odpowiedzi obydwie zostały zastrzelone i ukraiński esesowiec narzucił na nie bieliznę kościelną.
Przed kościołem, podobnie jak w kościele, działy się sceny wręcz dantejskie - zwłaszcza wówczas, gdy rozdzielano rodziny, wyrywano dzieci matkom, by je na oczach rodziców mordować, matki zaś miały spłonąć żywcem osobno. Mordercy - pisze dalej E. Gross - po uporaniu się z dziećmi oblali obiekt benzyną i podpalili... Mimo że ogień jeszcze buzował ... banderowcy uznali, że już nikt się z niego nie wydostanie i odeszli. Poszli dalej walczyć o samostijną Ukrainę.
Dopalał się dzień Apokalipsy, banderowcy wyręczając esesmanów, wyprowadzali partiami ludzi z kościoła na kaźń.
Byłam w jednej z ostatnich grup dziewcząt, które wyprowadzono z kościoła - pisze Wanda Kobylańska-Gośniowska. - Widok, jaki ujrzałam po wyjściu z kościoła był tak przerażający, że paraliżował wszystkie umysły - nie mogłam uwierzyć oczom i uszom. Naokoło morze płomieni i ciemne chmury dymu oraz okropne wycie psów, ryk krów i swąd spalonych ciał ludzkich i zwierzęcych. Nie mieliśmy żadnych złudzeń co do czekającego nas losu, a ból po naszych krewnych krwawił nam serca do tego stopnia, że nie reagowaliśmy na bicie nas kolbami i kłucie bagnetami. Słyszeliśmy przy każdym uderzeniu: wże propała wasza Polszcza albo to jest wasza Polszcza".
Pacyfikacja zakończyła się późnym popołudniem. Wpierw dokończono rabowania mienia i niszczenia. Następna ostoja polskości na ziemi praojców znikała w płomieniach ognia i kłębach dymu. Około godz. 17 esesmani i banderowcy uformowali kolumny marszowe i ze śpiewem odmaszerowali do Pieniak, gdzie tamtejsi Ukraińcy przygotowali dla nich bramę powitalną, a tymczasem "dookoła leżało pełno ludzkich zwłok, w tym również małych dzieci, a "zwycięzcy" przechodzili obok nich z taką obojętnością, z jaką przechodzi drwal obok kłód drzewa po dokonanej przez niego ścince. Co najwyżej któryś z nich rzucił okiem na "pobojowisko", by ocenić "sukcesy" Ukraińskiej Powstańczej Armii nad Polakami w tej wsi".
Po wyjściu ze wsi esesmanów, banderowców oraz policjantów z historycznych Podhorzec, na miejscu pozostali rizuni i siekiernicy kończący plądrowanie domostw. Z przekazu wynika, że prowodyrem tej czerniawy był Hryćko Szczerbatyj.
Szczerbatyj dał komendę... aby ci podpalali budynki. Wszystko spalcie! Żeby żaden kamyczek nie pozostał.
W 1981 r. w księdze Post imeni Jarosława Hałana jest szkic Requiem nad zamordowaną wsią, a w nim wywiad M.Toporowskiego z H.Szczerbatym. On też pisze:
"I oto siedzę naprzeciwko Hryhorija Szczerbatego, tego samego. Siedzę i nie mogę oderwać oczu od rąk, które polewały benzyną budynki, od rąk, które paliły ludzi żywcem. Zewnętrznie jest niby spokojny, ale zdradzają go wciąż te same ręce: przez cały czas w ruchu, zaciskają się. Tak, on nie zaprzecza: była w jego życiu Huta Pieniacka, ale za inne przestępstwa odbył już karę. Faktycznie wobec prawa Szczerbatyj jest czysty. A wobec ludzi spalonych i żywych?"
Badacze polscy, m.in. A.Korman, oceniają, że masakry uniknęło zaledwie 161 osób - lub nieco więcej. Z tego 49 osób, które wcześniej opuściły Hutę, 15 osób ocalało na wieży kościelnej, 7 - w piwnicach kościoła, 1 w piwnicy szkolnej, 61 osób w schronach uprzednio przygotowanych, 19 w innych kryjówkach i 9 w wyniku desperackiej, szczęśliwej ucieczki.
I ta ocalała garstka wraz z Polakami z okolicznych siół, których jeszcze nie wyrżnięto, przystąpiła do pochówku.
Gdy przybyliśmy - piszą Bronisław Jabłoński i Antoni Orłowski z Huty Werchobuskiej - to zobaczyliśmy straszliwy obraz tej wsi, dopalały się domy, na polach i ogrodach można było spotkać leżących ludzi starych, i młodych, mężczyzn i kobiety, bardzo to strasznie wyglądało... małe dzieci były pozawieszane na płotach i leżały z rozmiażdżonymi głowami ... na śniegu, który był przesączony krwią...
Do pochówku wykorzystano doły po wapnie, które użyto do budowy kościoła i szkoły. Wyścielono je słomą i poukładano na niej zwłoki lub tylko ludzkie zwęglone szczątki, przykryto je też słomą, przysypano podolskim czarnoziemem. Ilu ich było? Niepełny wykaz nazwisk ustalony przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów wskazuje na 800 osób. Wykaz niepełny, jest wciąż uzupełniany. Można się spodziewać, że sięgnie on liczby 1000 osób, a nawet więcej.
Władze konspiracyjne Polskiego Państwa Podziemnego ustaliły i podały do publicznej wiadomości w "Przeglądzie Tygodniowym" (10-17 marca 1944 r.):
"Autorem tragedii był komendant posterunku policji ukraińskiej w Podhorcach zawzięty wróg polskości. Dręczyła go obronna postawa polskiej ludności Huty, wobec której wszelki zamach skazany był na niepowodzenie, użył zatem podstępu i... doniósł, że ludność posiada broń i przechowuje Żydów... Napad był podobno aktem samowoli oddziałów ukraińskich SS dywizji Galicja... Wśród zgliszcz piętrzą się stosy trupów, zbitych w jedną masę. W jednej ze stodół stoi tam prawie jednolita masa około 80 zwęglonych trupów. Wedle zgodnej opinii ocalałych świadków mordu napastnicy mordowali ofiary w sposób bestialski, wśród objawów o jakich się czyta w opisach praktyk najdzikszych plemion. Więc dzieciom żywcem rozpruwano brzuchy, rozbijano głowy o słupy kamienne itp. Spędzonych w kaplicy-kościółku mężczyzn, mordowano przy akompaniamencie tamt. Harmonium. Gdy "bohaterzy" wracali po akcji przez wieś Pieniaki, tamtejsza ludność ukraińska wystawiła im bramę triumfalną i oklaskiwała."
Ukraińscy mieszkańcy Pieniak mówią, że esesmani mijając bramę triumfalną mieli wyśmienite humory i zapijaczonymi głosami "derły sia na ciłi ryła" śpiewając:
"A my toju czerwonu kałyny pidijmemo,
A my naszu sławnu Ukrajinu, hej - hej, rozwesełymo."
Nie wszystkim jednak Ukraińcom to się podobało. Ostro potępił mord ludności polskiej paroch cerkwi NMP w Choroście Starym o. Iwan Doruk, ksiądz greckokatolicki. Na kazaniu wezwał wiernych do opamiętania. Jeszcze tej samej nocy zjawiła się na plebanii bojówka SB OUN, aby pozbawić duchownego życia strzałem w tył głowy.
Zapytana po wojnie w sprawie wspólnego napadu "dywizyjników" i upowców na Hutę Pieniacką, Julia Łućka, żona O. Łućkiego, który w tym czasie był atamanem w UPA przeto całą sprawę znała dokładnie, bez zastrzeżeń odpowiedziała:
"Likwidacja spokojnych polskich mieszkańców nie wyłączając starców, dzieci i chorych... Huta Pieniacka nie była pod tym względem żadnym wyjątkiem. Nie była też wyjątkiem, gdy idzie o współdziałanie w zbrodni UPA z esesmanami dywizji SS-Hałczyna..."
Reportaż filmowy"SS w Wielkiej Brytanii" spowodował to, że także społeczeństwo polskie dowiedziało się o tym, iż Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu od lat prowadzi śledztwo w sprawie Huty Pieniackiej - i na tym sprawa się kończy. Jak dotąd, nie pociągnięto do odpowiedzialności sądowej, poza b. ZSRR, żadnego ukraińskiego esesmana - nawet spośród tych, którzy byli później w UPA, a teraz mieszkają w Polsce.
Dotychczas przesłuchano 120 świadków huteńskopieniackiej masakry, ustalono 60 osób poszkodowanych. Tyle śledztwo, wprawdzie rozpoczęte już w 1944 r., ale później w PRL - zaniechane. Wznowiono je w 1992 r. Śledztwem tym kierował dr Jacek E. Wilczur z Warszawy, ale po jego odejściu z Głównej Komisji wyraźnie przycichło. Teraz, po nagłośnieniu przez Anglików, ożyło na nowo. Materiały zbrodni, choć skrzętnie zacierane i niszczone, są jeszcze w archiwach ukraińskich, ale nie można na nie liczyć. Władze ukraińskie ukryły je przed okiem polskich (i nie tylko polskich) badaczy, a Polacy nie protestują. Wolą uniki albo udawanie, że się zgadzają z opiniami własnych fałszerzy, udających "profesjonalnych historyków".
Kiedy dziesięć lat temu w tygodniku "Tak i Nie" pisałem o mordzie popełnionym przez wojaków SS-Galizien na mieszkańcach Huty Pieniackiej, wtedy odezwał się z Kanady Wasyl Weryha - były podoficer tej jednostki, a teraz sekretarz generalny Światowego Kongresu Wolnych Ukraińców. Absolutnie zaprzeczył obecności 4 pułku SS-Galizien w Hucie Pieniackiej - więcej, zagroził sądem za rzekome zniesławienie. Wsparli go w nagonce na autora "Rycerzy żelaznej ostrogi" niektórzy polscy politycy i publicyści, którzy również dziś grają pierwsze skrzypce. Teraz, po emisji filmu J. Hendy’ego, po dowodach zaprezentowanych przez licznych badaczy i po podaniu ich jako niepodważalnych w światowych mediach, Weryha nie byłby w stanie już zaprzeczać i grozić. Dlatego przezornie milczy. Milczą też ci dobrodzieje SS-Galizien, którzy przyczaili się w Polsce.

niedziela, 8 stycznia 2017

Rocznica.

 8 stycznia 1967 r. na dworcu Wrocław Główny zginął w wypadku Zbigniew Cybulski. aktor znajdował się na terenie wrocławskiego dworca kolejowego, wracając z planu zdjęciowego filmu "Morderca zostawia ślad". Wówczas też żegnał się z aktorką, a prywatnie przyjaciółką, Marleną Dietrich, która wyruszała w podróż do Warszawy. Próbując wskoczyć do pociągu odjeżdżającego z 3. peronu, Cybulski wpadł pod jego koła i doznał ciężkich obrażeń ciała. Zmarł w szpitalu, po trwającej godzinę walce o życie. Został pochowany na cmentarzu katolickim przy ul. Henryka Sienkiewicza w centrum Katowic.

niedziela, 1 stycznia 2017

Prawda o PRL.


A kto – z młodych wykształconych, z dużych miast – wie, że kiedyś w Polsce produkowano generatory elektryczne dla największych elektrowni?
Że produkowano turbiny o mocy 500 MW, — a przymierzano się do turbin 1500 MW?
Że polowa chińskich, indyjskich, indonezyjskich, greckich i tureckich, libijskich i irackich elektrowni — wyposażona była / jest nie w amerykańskie, czy niemieckie — a w polskie turbiny?
Że produkowano u nas śmigłowce, samoloty tłokowe i odrzutowe, że produkowano 40.000 ciężarówek, że wytapiano 20 mln ton stali, że byliśmy na 2 miejscu – za Japonią – w produkcji statków rybackich, a te zdobywały Błękitną Wstęgę Atlantyku w tej kategorii?
Że nasze zestawy audio – radio, wzmacniacz, głośniki, gramofon, magnetofon Radmoru — biły amerykańskie i japońskie?
Że nasze sprężarki chłodnicze kupowało wiele krajów świata? Że już w latach 50-tych nasz Star był napędzany gazem LPG — i miał nim chłodzone nadwozie?
Kto pamięta, że pierwszy PC komputer powstał w Erze – przed ZX Spectrum?
Że wybudowano:
  • Trasę Warszawa-Katowice (Gierkówka, niecałe 300 km – jedna z nielicznych dziś dróg dwujezdniowych o tej długości w Polsce);
  • Trasę Łazienkowską wraz z drogami dojazdowymi w Warszawie;
  • Dwujezdniową drogę Tuszyn-Łódź;
  • Szpital „Centrum Zdrowia Dziecka”;
  • Szpital „Centrum Zdrowia Matki Polki”;
  • Rafinerię ropy naftowej w Gdańsku;
  • Odlewnię żeliwa w Koluszkach;
  • Zakłady Dziewiarskie „Kalina” w Lodzi;
  • Zakłady produkcji dywanów „Dywilan” w Lodzi;
  • Zakłady odzieżowe „Cotex”;
  • Zakład produkcji profili giętch w Bochni;
  • Zakłady przetwórstwa owocowo-warzywnego w Leżajsku i Lipsku;
  • Hutę miedzi w Głogowie;
  • Produkcja blach walcowanych na zimno w Hucie im. Lenina (obecnie im. Tadeusza Sendzimira);
  • Płocką Fabrykę Maszyn Żniwnych (wyd. 2,5 tys. sztuk kombajnów zbożowych BIZON);
  • Zakłady mleczarskie w Węgrowie, Ciechanowie, Chodzieży, Zabrzu;
  • Produkcja autobusu Jelcz w Kowarach;
  • Zakłady mięsne w Ostródzie, Sokołowie Podlaskim, Zielonej Górze;
  • Port Północny i nafto-port (mieliśmy wtedy własne tankowce);
  • Zakład kineskopów kolorowych na licencji amerykanskiej w Piasecznie (wtedy jedyny zakład w Europie produkujący tej klasy sprzęt);
  • Produkcja układów scalonych i półprzewodników w Naukowo-Produkcyjnym
  • Centrum Półprzewodników CEMI w Warszawie,
  • 11 elektrowni (w tym największa, Kozienice I – o mocy 1200 MW; po 1989 r. – zero elektrowni) – i wiele, wiele innych.
  • W latach 70′ oddawano do użytku ok. 300 tys. mieszkań rocznie, a obecnie ok. 1/3 tej liczby, w latach 90-tcyh jeszcze mniej;
  • W latach 1970-75 płace wzrosły o 40%;
  • W dekadzie 1970-80 – wzrost PKB o ok. 80% (po 1989 r. potrzeba było na taki sam wyczyn 20 lat);
  • Spożycie mięsa na głowę było wyższe niż dziś, mięsa nie myto i nie nasączano (Constar);
  • 1982 (rok kryzysu wywołanego przez „Solidarność” finansowaną przez CIA);
  • Od tego roku mierzy się w Polsce liczbę osób żyjących poniżej minimum socjalnego na 24 %, obecnie – powyżej 60%!
  • We wrześniu 1980 r. (kiedy Gierek odchodził) zadłużenie Polski w Klubach Paryskim i Londyńskim wynosiło ok. 17,6 miliardów dolarów. Na osobę (615 USD) było ono mniejsze niż na Węgrzech (836 USD) lub Jugosławii (856 USD).
Pod względem zadłużenia byliśmy na 12-13 miejscu w świecie — co odpowiadało naszej ówczesnej produkcji.
Przypominam, że Polska posiadała wówczas rezerwy walutowe w wysokości ok. 1,3 mld USD — 4 mld USD w surowcach i półfabrykatach, jak również blisko miliardową nadwyżkę eksportu nad importem (wartość eksportu w 1980 to ok 10 mld USD; bilans handlowy pogorszył się po strajkach „S”).
Dług Gierka został prawie całkowicie spłacony w roku 2009.
Gierek, kiedy rządził, mieszkał w rządowych willach (które przy niektórych dzisiejszych chałupach wyglądały jak psia buda). Po internowaniu mieszkał w domku typu klocek w Ustroniu. Jeździł maluchem 126p kupionym na talon. Żył tylko z emerytury belgijskiej za okres przepracowany w tamtejszych kopalniach.
Proste pytania dla tych, którzy dostają piany na ustach kiedy pada słowo ROSJA.
Które przedsiębiorstwa kupiła Rosja lub Rosjanie w Polsce za bezcen, a następnie zlikwidowała przez tzw. wrogie przejęcia? Może w Łodzi? Na Śląsku, w Starachowicach?
Kto doprowadził armie Polską do ruiny, tak że w tej chwili mamy zaledwie parę tysięcy żołnierzy zdolnych do walki?
Czy to w Moskwie powstają prawa zakazujące w Polsce wędzenia mięsa?
Kto limituje nam połowy ryb, produkcję mleka, cukru, etc.?
Czy to Rosja kontroluje handel w Polsce przez 12 największych sieci handlowych?
Ktoś może dać przykład — kiedy Rosjanie przez podstawione osoby wykupują ziemie na zachodzie Polski?
A może ktoś zna jakieś rosyjskie, lichwiarskie banki w kraju nad Wisłą?
Kto zlikwidował całe nasze gałęzie przemysłu takie jak stocznie, elektronika, hutnictwo, zbrojeniówkę?
A może Putin nałożył na nas haracz za emisję dwutlenku węgla, przez co prąd kosztuje Polaka dwa razy więcej tyle co wcześniej?
Czy Rosja w Polsce propaguje demoralizację, niszczy rodzinę, patriotyzm młodzieży, gryzie katolików?
Rosja nie pozwala budować dróg tak, jak chcemy, ze względu na dwa żółwie przechadzające się od sadzawki do sadzawki?
Czy Rosjanie planują masowe osadnictwo na ziemiach polskich?
Czy Rosjanie roszczą pretensje do 1/3 polskiego terytorium?
Czy Rosja wspiera naszych wrogów takich jak banderowcy?
Czy żąda od nas wysyłania kontyngentów wojskowych do Afganistanu, na Bliski Wschód czy ostatnio Afryki przy okazji niszcząc nasze interesy i powiązania handlowe?
Czy Rosja narzuca nam swojego rubla, czy ktoś inny – euro?
Czy Rosja zmusiła do emigracji około 4 milionów, głównie młodych ludzi po 1989 roku?
Czy to Rosja kazała nam podpisach w 2006 roku traktat lizboński, który de facto zlikwidował suwerenność Polski?
Pytania można mnożyć – bagaż historyczny stosunków polsko-rosyjskich jest ciężki jak cholera – ale każdy powinien zrozumieć proporcje.
Los Ukrainy jest ważny — ale jeszcze ważniejsze jest to, co LEŻY w INTERESIE POLSKI a CO NIE – czasem się o tym zapomina…
Co do zakładów, to można wymienić jeszcze setki innych, w zależności z jakiego fragmentu Polski się pochodzi, bo po prostu było tego całkiem sporo.
Jeśli wszystko to było nieopłacalne – to niech mi ktoś wyjaśni, z czego dokładano do interesu — skoro do czasów Gierka nikt nie brał ani grosza pożyczek? I podobno sponsorowaliśmy ZSRR i KDLe… normalnie perpetuum mobile.

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...