Przyszli Ruskie, już było po wojnie. W mieście spotkał mnie znajomy Ukrainiec Jan Grzybowski z Tartaku Kohyleńskiego. Zaprosił mnie do swego domu we Włodzimierzu Wołyńskim. Z tego co mówił rozumiałam, że jego żona oślepła, córka Wierka pracowała w Werbie w gminie, a on sam uciekł do miasta z Teresina. Potem zaczął opowiadać, jak on sam, jego syn Mikołaj Grzybowski i inni Ukraińcy, których nazwisk jednak już nie pamiętam, jak mordowali moich rodziców, rodzeństwo i innych Polaków na Teresinie. Opowiadał mi to wszystko, młodej bardzo wówczas dziewczynie. Mówił mi twarzą w twarz tak: „Byliśmy pijani, mieliśmy broń oraz siekiery i widły, strzelaliśmy tylko jeśli ktoś uciekał. Gdy przyszliśmy pod dom Sobolewskich, pod twój dom stukaliśmy, by nam otworzono drzwi. Otworzył twój ojciec, miał na rękach twego małego braciszka. Z miejsca zaczęliśmy bić twego ojca i zmusiliśmy go, by szedł z nami do miejsca, gdzie była studnia Krakowiaka. Po drodze ojciec twój był bity, a potem żywcem jeszcze wrzucony do tej studni. Młodszą twoją siostrę wywlekli z domu za nogi i ręce w stronę ogródka, tam odrąbali jej ręce i nogi i tam właśnie skonała w wielkich mękach. Mamę twoją także bili i gnali również do ogródka, tam ją zamordowali, a strasznie krzyczała. Witola rąbnęli siekierą w głowę jeszcze w chacie.” Bandzior był bez skrupułów, jak mógł mnie tyle naopowiadać, jak miał sumienie, był przecież naszym sąsiadem. Mówił mi wtedy ponadto, że z innymi mordowali także Polaków na Tartaku Kohyleńskim. Dał mi nawet o dziwo zdjęcie mego stryja z Tartaku, może męczyło go sumienie. Może chciał coś dla mnie i dla naszej rodziny zrobić, jakoś zadośćuczynić, skoro Boża Opatrzność, taką możliwość jeszcze mu wyświadczyła. Nie wiem, tego się już zapewne nie dowiem. W każdym razie mam pamiątkę, bo stryj z całą rodziną zginęli i dzieci, wszyscy było ich razem siedem osób. Podobnie zresztą Polak o nazwisku Czamara z rodziną, wszyscy zginęli, tylko syn ocalał, bo był w tym czasie w Niemczech na przymusowych robotach. Pomordowani zostali także wszyscy z rodziny polskiej Wesołowskich, tylko matka z córką ocalały z tej rzezi.
poniedziałek, 26 sierpnia 2019
czwartek, 22 sierpnia 2019
...Hitler był Rosjaninem, a Jezus zdobył Berlin...
Jako Polacy musimy mieć wroga. Im silniejszy, tym lepszy.
Bieda początku lat 90. XX w. zmusiła Polaków do pokochania Niemców. Wcześniej jednak przez setki lat Niemcy służyli za wroga narodowego nr 1. Potem nasza nienawiść przelała się też na Rosjan. Ale kiedy po aneksji Krymu Rosja stała się wrogiem dla całej Europy, a nasza wrogość względem niej przestała być oryginalna, za wrogów wzięliśmy sobie całą Europę (w postaci państw członkowskich UE).
No, nie powiem – wyszło oryginalnie.
Jednak wróg unijny nie zastąpił nam poprzedniego wroga. Nadal pałała w nas potrzeba dopieprzania Rosji. Najbliższym sojusznikiem w jej zaspokojeniu okrzyknęliśmy USA, państwo położone najdalej z tych, które chcą z nami jeszcze rozmawiać. W barterze trafił nam się najbliższy sojusznik Stanów – Izrael. Pokochaliśmy więc Żydów, mimo że zabili nam króla (Jezusa Chrystusa) i to na oczach jego matki Marii (zawsze dziewicy!), która przy okazji jest również królową Polski. Funkcję sprawuje biernie, bo w przeciwieństwie do syna nie zmartwychwstała. Co myśli o tym Jezus? Chyba wierzy w to, że zabili go nie rodacy (Żydzi), a Rzymianie (Włosi). Na razie jednak wspiera swoich w staraniach o wypłacenie im przez Polaków gigantycznych sum z tytułu utraconego tzw. mienia żydowskiego. Do Włochów nic nie ma, choć według żydowskiej logiki Izrael powinien się od nich domagać fortuny tytułem odszkodowania za zburzenie Świątyni Jerozolimskiej. Skomplikowane to wszystko, więc nie dziwi, że na próbie zrozumienia świata poległ pisowski minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.
Przy okazji obchodów 80. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej o Rosji znowu zrobiło się głośno. Zaprosiliśmy do siebie na okolicznościową fetę prawie wszystkich, którzy coś w tej wojnie znaczyli, wliczając w to głównego bohatera – Niemcy. Aczkolwiek zapomnieliśmy o... Rosjanach. Zrobiło się troszkę głupio, bo jak wytłumaczyć brak zaproszenia dla prezydenta Władimira Putina? Tym, że ZSRR był w 1939 r. agresorem? Niekonsekwentnie, bo przecież pierwszym byli Niemcy, a Angela Merkel zaproszenie dostała… Tym, że to nie Armia Czerwona pokonała niemiecki faszyzm? Próbował to robić aktualny „lider opozycji”, a jeszcze nie tak dawno minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna, tłumacząc, że Auschwitz wyzwolili Ukraińcy (no chyba z UPA!) i wyszło tragicznie. No to nie wytłumaczyliśmy braku zaproszenia, dając tym samym wyraz swojego „szacunku” dla 22 milionów radzieckich ofiar wojny. Zaprosiliśmy za to – w charakterze gościa głównego – przedstawiciela największego współczesnego agresora globalnego – USA.
Zamiast Rosjan chwałę zwycięstwa nad faszyzmem będzie spijał Donald Trump.
Całemu cywilizowanemu światu wydało się to tak głupie, że najbliższy sojusznik Amerykanów – Izrael – ogłosił, że w styczniu 2020 r. obchody 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz zorganizuje nie w Polsce, a u siebie. I głównym gościem na nich będzie… Władimir Putin. Widać Żydzi nie uwierzyli Schetynie, że ich rodaków w 1945 r. uwolnili Ukraińcy… Bardzo to wszystko skomplikowane.
Tak więc czeka nas niebawem show Trumpa. Będzie to jednocześnie najdroższy występ artystyczny w historii Polski. Za Trumpowe zapewnienie o miłości do Polski, o szybkim zniesieniu wiz, o tym, że żołnierze amerykańscy marzą, by umierać za Włoszczową, Skierniewice i Suwałki, przyjdzie nam słono zapłacić. Choć deklaracje będą wirtualne, to już nasze pieniądze za amerykańską ropę, amerykański gaz, amerykańskie bazy wojskowe, amerykańskie rakiety i amerykańskie samoloty jak najbardziej prawdziwe. Zobowiązania finansowe będziemy spłacać gdzieś tak przez pokolenie (25 lat). Gdyby zaprosić do Polski topowych wykonawców – Stinga, Rolling Stones, Metallicę i kilkuset innych, wyszłoby taniej, a show byłby większy. No, ale nie dokopalibyśmy Putinowi…
W całej tej sytuacji widać, że władzom IV RP brakuje pomysłów, aby tłumaczyć, za co należy nienawidzić Rosji. Obchody tuż-tuż, podpowiem więc rządowej propagandzie, żeby ta nie miotała się bez sensu.
To Rosjanie i ich bank Goldman Sachs winni są wybuchu największego kryzysu gospodarczego ostatnich dziesięcioleci (2007–2009). To Rosjanie winni są destabilizacji Bliskiego Wschodu – podbicia Iraku (i zabójstwa Saddama Husajna), podbicia Libii (i zabójstwa Muammara Kadafiego), rozpętania wojny w Syrii, zalania Europy milionową falą uchodźców. To Rosjanie mają swoje bazy wojskowe w większości państw Europy Zachodniej.
To Rosjanin – Soros – wymyślił tzw. plan Balcerowicza, rujnujący gospodarkę Polski doby transformacji. To Rosjanie prywatyzowali polskie przedsiębiorstwa. To Rosjanie sprzedają nam zestawy rakietowe Patriot i swoje samoloty F-16, każąc bronić się przed swoimi wrogami. To Rosjanie budują na naszym terenie bazy wojskowe, wyłączone z polskiej jurysdykcji. To rosyjski kapitał dominuje w polskim systemie bankowym, karmiąc swoich oligarchów. To Rosjanie wymyślili kredyty rublowe, doprowadzające co miesiąc do łez dziesiątki tysięcy Polaków – „rublowiczów”. To Rosjanie uczynili z nas tanią siłę roboczą, powodując, że Moskwa stała się miastem marzeń dla setek tysięcy polskich emigrantów gospodarczych. To w rosyjskich hipermarketach zostawiamy swoje wypłaty. To Rosjanie każą naszym rolnikom kupować środki ochrony roślin przed wyprodukowaną w rosyjskich laboratoriach stonką. To Rosjanie faszerują nas produktami GMO. To Rosjanie przeprowadzali eksperymenty na kleszczach rozprzestrzeniających boleriozę. To Rosjanie domagają się zwrotu mienia „porosyjskiego”.
To Rosjanie odpowiadają za globalną inwigilację mieszkańców naszej planety. To Rosjanie wycinają polskie lasy. To Rosjanie podzielili Polaków na sorty. To Rosjanin jest właścicielem szerzącego nienawiść toruńskiego radia. To Rosjanie doprowadzili w Polsce do rządów kleru. To Rosjanie zwolnili go z podatków. To rosyjscy duchowni gwałcą polskie dzieci. I to rosyjska frywolność obyczajowa była zaczynem powstania ideologii LGBT. Wszyscy polscy politycy mają rosyjskie korzenie, a piszący te słowa nawet mieszkał w Moskwie! To przez Rosjan musimy teraz wstawać z kolan i nikt się z nami nie liczy!
Czy zważywszy na skalę podłości, jakich codziennie zaznajemy ze strony Rosjan, nie jest logiczne, że nie zaprosiliśmy Władimira Putina do Polski? Czy nie jest oczywiste, że jego miejsce zajął tak bliski nam Donald Trump?
Wszystko da się wmówić naiwnym. Nie zdziwcie się więc, jeśli kiedyś dzieci poinformują Was, że Hitler był Rosjaninem, a Jezus zdobył Berlin. Co prawda będzie to równie prawdziwe jak miłość Trumpa do Polski, ale znacznie tańsze. Nie zamykajcie się więc przed „nową prawdą”.
Bieda początku lat 90. XX w. zmusiła Polaków do pokochania Niemców. Wcześniej jednak przez setki lat Niemcy służyli za wroga narodowego nr 1. Potem nasza nienawiść przelała się też na Rosjan. Ale kiedy po aneksji Krymu Rosja stała się wrogiem dla całej Europy, a nasza wrogość względem niej przestała być oryginalna, za wrogów wzięliśmy sobie całą Europę (w postaci państw członkowskich UE).
No, nie powiem – wyszło oryginalnie.
Jednak wróg unijny nie zastąpił nam poprzedniego wroga. Nadal pałała w nas potrzeba dopieprzania Rosji. Najbliższym sojusznikiem w jej zaspokojeniu okrzyknęliśmy USA, państwo położone najdalej z tych, które chcą z nami jeszcze rozmawiać. W barterze trafił nam się najbliższy sojusznik Stanów – Izrael. Pokochaliśmy więc Żydów, mimo że zabili nam króla (Jezusa Chrystusa) i to na oczach jego matki Marii (zawsze dziewicy!), która przy okazji jest również królową Polski. Funkcję sprawuje biernie, bo w przeciwieństwie do syna nie zmartwychwstała. Co myśli o tym Jezus? Chyba wierzy w to, że zabili go nie rodacy (Żydzi), a Rzymianie (Włosi). Na razie jednak wspiera swoich w staraniach o wypłacenie im przez Polaków gigantycznych sum z tytułu utraconego tzw. mienia żydowskiego. Do Włochów nic nie ma, choć według żydowskiej logiki Izrael powinien się od nich domagać fortuny tytułem odszkodowania za zburzenie Świątyni Jerozolimskiej. Skomplikowane to wszystko, więc nie dziwi, że na próbie zrozumienia świata poległ pisowski minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.
Przy okazji obchodów 80. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej o Rosji znowu zrobiło się głośno. Zaprosiliśmy do siebie na okolicznościową fetę prawie wszystkich, którzy coś w tej wojnie znaczyli, wliczając w to głównego bohatera – Niemcy. Aczkolwiek zapomnieliśmy o... Rosjanach. Zrobiło się troszkę głupio, bo jak wytłumaczyć brak zaproszenia dla prezydenta Władimira Putina? Tym, że ZSRR był w 1939 r. agresorem? Niekonsekwentnie, bo przecież pierwszym byli Niemcy, a Angela Merkel zaproszenie dostała… Tym, że to nie Armia Czerwona pokonała niemiecki faszyzm? Próbował to robić aktualny „lider opozycji”, a jeszcze nie tak dawno minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna, tłumacząc, że Auschwitz wyzwolili Ukraińcy (no chyba z UPA!) i wyszło tragicznie. No to nie wytłumaczyliśmy braku zaproszenia, dając tym samym wyraz swojego „szacunku” dla 22 milionów radzieckich ofiar wojny. Zaprosiliśmy za to – w charakterze gościa głównego – przedstawiciela największego współczesnego agresora globalnego – USA.
Zamiast Rosjan chwałę zwycięstwa nad faszyzmem będzie spijał Donald Trump.
Całemu cywilizowanemu światu wydało się to tak głupie, że najbliższy sojusznik Amerykanów – Izrael – ogłosił, że w styczniu 2020 r. obchody 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz zorganizuje nie w Polsce, a u siebie. I głównym gościem na nich będzie… Władimir Putin. Widać Żydzi nie uwierzyli Schetynie, że ich rodaków w 1945 r. uwolnili Ukraińcy… Bardzo to wszystko skomplikowane.
Tak więc czeka nas niebawem show Trumpa. Będzie to jednocześnie najdroższy występ artystyczny w historii Polski. Za Trumpowe zapewnienie o miłości do Polski, o szybkim zniesieniu wiz, o tym, że żołnierze amerykańscy marzą, by umierać za Włoszczową, Skierniewice i Suwałki, przyjdzie nam słono zapłacić. Choć deklaracje będą wirtualne, to już nasze pieniądze za amerykańską ropę, amerykański gaz, amerykańskie bazy wojskowe, amerykańskie rakiety i amerykańskie samoloty jak najbardziej prawdziwe. Zobowiązania finansowe będziemy spłacać gdzieś tak przez pokolenie (25 lat). Gdyby zaprosić do Polski topowych wykonawców – Stinga, Rolling Stones, Metallicę i kilkuset innych, wyszłoby taniej, a show byłby większy. No, ale nie dokopalibyśmy Putinowi…
W całej tej sytuacji widać, że władzom IV RP brakuje pomysłów, aby tłumaczyć, za co należy nienawidzić Rosji. Obchody tuż-tuż, podpowiem więc rządowej propagandzie, żeby ta nie miotała się bez sensu.
To Rosjanie i ich bank Goldman Sachs winni są wybuchu największego kryzysu gospodarczego ostatnich dziesięcioleci (2007–2009). To Rosjanie winni są destabilizacji Bliskiego Wschodu – podbicia Iraku (i zabójstwa Saddama Husajna), podbicia Libii (i zabójstwa Muammara Kadafiego), rozpętania wojny w Syrii, zalania Europy milionową falą uchodźców. To Rosjanie mają swoje bazy wojskowe w większości państw Europy Zachodniej.
To Rosjanin – Soros – wymyślił tzw. plan Balcerowicza, rujnujący gospodarkę Polski doby transformacji. To Rosjanie prywatyzowali polskie przedsiębiorstwa. To Rosjanie sprzedają nam zestawy rakietowe Patriot i swoje samoloty F-16, każąc bronić się przed swoimi wrogami. To Rosjanie budują na naszym terenie bazy wojskowe, wyłączone z polskiej jurysdykcji. To rosyjski kapitał dominuje w polskim systemie bankowym, karmiąc swoich oligarchów. To Rosjanie wymyślili kredyty rublowe, doprowadzające co miesiąc do łez dziesiątki tysięcy Polaków – „rublowiczów”. To Rosjanie uczynili z nas tanią siłę roboczą, powodując, że Moskwa stała się miastem marzeń dla setek tysięcy polskich emigrantów gospodarczych. To w rosyjskich hipermarketach zostawiamy swoje wypłaty. To Rosjanie każą naszym rolnikom kupować środki ochrony roślin przed wyprodukowaną w rosyjskich laboratoriach stonką. To Rosjanie faszerują nas produktami GMO. To Rosjanie przeprowadzali eksperymenty na kleszczach rozprzestrzeniających boleriozę. To Rosjanie domagają się zwrotu mienia „porosyjskiego”.
To Rosjanie odpowiadają za globalną inwigilację mieszkańców naszej planety. To Rosjanie wycinają polskie lasy. To Rosjanie podzielili Polaków na sorty. To Rosjanin jest właścicielem szerzącego nienawiść toruńskiego radia. To Rosjanie doprowadzili w Polsce do rządów kleru. To Rosjanie zwolnili go z podatków. To rosyjscy duchowni gwałcą polskie dzieci. I to rosyjska frywolność obyczajowa była zaczynem powstania ideologii LGBT. Wszyscy polscy politycy mają rosyjskie korzenie, a piszący te słowa nawet mieszkał w Moskwie! To przez Rosjan musimy teraz wstawać z kolan i nikt się z nami nie liczy!
Czy zważywszy na skalę podłości, jakich codziennie zaznajemy ze strony Rosjan, nie jest logiczne, że nie zaprosiliśmy Władimira Putina do Polski? Czy nie jest oczywiste, że jego miejsce zajął tak bliski nam Donald Trump?
Wszystko da się wmówić naiwnym. Nie zdziwcie się więc, jeśli kiedyś dzieci poinformują Was, że Hitler był Rosjaninem, a Jezus zdobył Berlin. Co prawda będzie to równie prawdziwe jak miłość Trumpa do Polski, ale znacznie tańsze. Nie zamykajcie się więc przed „nową prawdą”.
piątek, 16 sierpnia 2019
Zadwórze-Polskie Termopile.
Czy wiesz czyje doczesne szczątki znajdują się w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie?
99 lat temu podczas wojny polsko - bolszewickiej, w bitwie pod Zadwórzem, miasteczkiem położonym ok. 33 km na płd. wschód od Lwowa, ochotniczy batalion złożony z lwowskiej młodzieży - Lwowskich Orląt, stawił skuteczny opór czerwonemu najeźdźcy - Pierwszej Konnej Armii Siemiona Budionnego. Spośród 330 polskich obrońców poległo 318 żołnierzy batalionu kpt. Zajączkowskiego, w tym wszyscy oficerowie. Aby nie dostać się w ręce wroga, kpt. Zajączkowski odebrał sobie życie, podobnie jeszcze kilku żołnierzy. W walce zginął m.in. 19-letni Konstanty Zarugiewicz, uczeń siódmej klasy szkoły realnej, obrońca Lwowa z 1919 roku, kawaler krzyża Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Jego matka, Jadwiga Zarugiewiczowa, w 1925 r. wybrała jedną z trzech trumien ze zwłokami z pobojowiska pod Zadwórzem. Zwłoki wybranego Bohatera przewieziono z najwyższymi honorami do Warszawy i 2 listopada umieszczono pod kolumnadą pałacu Saskiego, gdzie wzniesiono Grób Nieznanego Żołnierza. Nazwę Zadwórza wyryto pośród nazw innych miejsc chwały oręża polskiego. Heroiczna obrona nie poszła na marne. Była punktem zwrotnym w walce o Lwów. Mała stacja kolejowa Zadwórze stała się symbolem bohaterskiej walki młodzieży lwowskiej i jednocześnie jej grobem - Polskimi Termopilami.
Ciała pięciu oficerów walczących pod Zadwórzem, które udało się zidentyfikować, pochowano na cmentarzu Orląt we Lwowie. Pozostali, nierozpoznani, zarąbani szablami i siekierami przez Moskali obrońcy spoczęli na miejscu swej męczeńskiej śmierci na cmentarzu żołnierskim w pobliżu usypanego na ich cześć i zwieńczonego krzyżem kurhanu. U jego stóp umieszczono tablicę z napisem: „Orlętom, poległym w dniu 17 sierpnia 1920 r. w walkach o całość ziem kresowych”. Współczesny napis brzmi: „Polskim Orlętom poległym w walce z wojskami bolszewickimi”.
Przed II wojną rocznice czczono sławnym marszem zadwórzańskim we Lwowie. Co roku, z nocy z 14 na 15 sierpnia, polscy żołnierze w pełnym rynsztunku bojowym maszerowali od Zadwórza w stronę Lwowa, aż do koszarów wojskowych na Łyczakowie. Na zakończenie uroczystości pod pomnikiem Mickiewicza odbywała się defilada. Spróbujmy odtworzyć takie defilady we współczesnej Polsce.
Czy dzisiaj czytamy książki albo relacje z tamtych dni?
Warto sięgnąć po lekturę opowiadania Zofii Kossak-Szczuckiej, - „Nie poddawać się! – krzyczy sierżant Dyrkacz. Żeby nas potem prali w niewoli po pyskach? Nie poddawać się! Nie poddawać się! – wtórują inni. Nie ma już ani jednego oficera. Polegli wszyscy od kul nieprzyjaciela lub własnych. Nie więcej jak pięćdziesięciu żołnierzy i dwóch podoficerów stoi jeszcze, kupiąc się w gromadzie. Ściągnięci plecami nastawili groźnie bagnety. Nie strzela już nikt. Nie mają już ani jednego naboju. Z wyciem tryumfu wdziera się ze wszystkich stron nieprzyjaciel. Rozwścieczone, dzikie twarze. Prą jeden przez drugiego, by dostać nareszcie śmiałków, co zatrzymali ich tyle godzin. A swołocz! A gadziny! Tak ich mało, a tyle straconego czasu i ludzi. Topnieje garstka stojących, pokryto ją zewsząd mrowie (…). Przez mgłę Leszek dostrzega, jak nad zrąbany stos trupów powstaje wysoki, barczysty Jasiek Bałyga. Z rozciętej głowy krew tryska, zalewa czoło i policzki. Za tą czerwoną twarzą, straszny jak upiór, krzyczy wprost w oczy opadającym go wokół kozakom, krzyczy śmiertelnie zachrypniętym głosem – Niech żyje Polska! Niech żyje Lwów!”
Cześć i Chwała Bohaterom!!!!
99 lat temu podczas wojny polsko - bolszewickiej, w bitwie pod Zadwórzem, miasteczkiem położonym ok. 33 km na płd. wschód od Lwowa, ochotniczy batalion złożony z lwowskiej młodzieży - Lwowskich Orląt, stawił skuteczny opór czerwonemu najeźdźcy - Pierwszej Konnej Armii Siemiona Budionnego. Spośród 330 polskich obrońców poległo 318 żołnierzy batalionu kpt. Zajączkowskiego, w tym wszyscy oficerowie. Aby nie dostać się w ręce wroga, kpt. Zajączkowski odebrał sobie życie, podobnie jeszcze kilku żołnierzy. W walce zginął m.in. 19-letni Konstanty Zarugiewicz, uczeń siódmej klasy szkoły realnej, obrońca Lwowa z 1919 roku, kawaler krzyża Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Jego matka, Jadwiga Zarugiewiczowa, w 1925 r. wybrała jedną z trzech trumien ze zwłokami z pobojowiska pod Zadwórzem. Zwłoki wybranego Bohatera przewieziono z najwyższymi honorami do Warszawy i 2 listopada umieszczono pod kolumnadą pałacu Saskiego, gdzie wzniesiono Grób Nieznanego Żołnierza. Nazwę Zadwórza wyryto pośród nazw innych miejsc chwały oręża polskiego. Heroiczna obrona nie poszła na marne. Była punktem zwrotnym w walce o Lwów. Mała stacja kolejowa Zadwórze stała się symbolem bohaterskiej walki młodzieży lwowskiej i jednocześnie jej grobem - Polskimi Termopilami.
Ciała pięciu oficerów walczących pod Zadwórzem, które udało się zidentyfikować, pochowano na cmentarzu Orląt we Lwowie. Pozostali, nierozpoznani, zarąbani szablami i siekierami przez Moskali obrońcy spoczęli na miejscu swej męczeńskiej śmierci na cmentarzu żołnierskim w pobliżu usypanego na ich cześć i zwieńczonego krzyżem kurhanu. U jego stóp umieszczono tablicę z napisem: „Orlętom, poległym w dniu 17 sierpnia 1920 r. w walkach o całość ziem kresowych”. Współczesny napis brzmi: „Polskim Orlętom poległym w walce z wojskami bolszewickimi”.
Przed II wojną rocznice czczono sławnym marszem zadwórzańskim we Lwowie. Co roku, z nocy z 14 na 15 sierpnia, polscy żołnierze w pełnym rynsztunku bojowym maszerowali od Zadwórza w stronę Lwowa, aż do koszarów wojskowych na Łyczakowie. Na zakończenie uroczystości pod pomnikiem Mickiewicza odbywała się defilada. Spróbujmy odtworzyć takie defilady we współczesnej Polsce.
Czy dzisiaj czytamy książki albo relacje z tamtych dni?
Warto sięgnąć po lekturę opowiadania Zofii Kossak-Szczuckiej, - „Nie poddawać się! – krzyczy sierżant Dyrkacz. Żeby nas potem prali w niewoli po pyskach? Nie poddawać się! Nie poddawać się! – wtórują inni. Nie ma już ani jednego oficera. Polegli wszyscy od kul nieprzyjaciela lub własnych. Nie więcej jak pięćdziesięciu żołnierzy i dwóch podoficerów stoi jeszcze, kupiąc się w gromadzie. Ściągnięci plecami nastawili groźnie bagnety. Nie strzela już nikt. Nie mają już ani jednego naboju. Z wyciem tryumfu wdziera się ze wszystkich stron nieprzyjaciel. Rozwścieczone, dzikie twarze. Prą jeden przez drugiego, by dostać nareszcie śmiałków, co zatrzymali ich tyle godzin. A swołocz! A gadziny! Tak ich mało, a tyle straconego czasu i ludzi. Topnieje garstka stojących, pokryto ją zewsząd mrowie (…). Przez mgłę Leszek dostrzega, jak nad zrąbany stos trupów powstaje wysoki, barczysty Jasiek Bałyga. Z rozciętej głowy krew tryska, zalewa czoło i policzki. Za tą czerwoną twarzą, straszny jak upiór, krzyczy wprost w oczy opadającym go wokół kozakom, krzyczy śmiertelnie zachrypniętym głosem – Niech żyje Polska! Niech żyje Lwów!”
Cześć i Chwała Bohaterom!!!!
środa, 14 sierpnia 2019
... wszystkie studnie były zarzucone trupami...
Niedziela 30 sierpnia w nocy straszny stukot w okno -"Oczyniaj skarej!". Tato był na strychu, a mama otworzyła. Weszło ich może z dziesięciu - "Swyty lampu!". Mama ze strachu nie mogła zapałek znaleźć. Krzyczy "Skarej! Wychody!". Wygnali nas do sieni i pytają się - "A gdie twyj czołowik?". A mama zauważyła siekierę. Siostra Kasia, która miała 16 lat zaczęła prosić - "Dzieduniu nie bijcie nas, co my komu zrobili, nie bijcie!". Ja to usłyszałam i mnie w uszach zadzwoniło, i upadłam bez pamięci. Mama obuchem w czoło dostała. Czaszka pękła, ale do mózgu nie doszło. A siostrę ostrzem na pół czaszka była rozrąbana. Ale pierwsza tura nie paliła tylko zabijała. Nie wiem jaki to cud, że nas nie zaciągnęli do studni. Bo wszystkie studnie były zarzucone trupami. Zanim druga tura przyszła palić to mama się obudziła i podniosła Kasię, a ona nieżywa. Podnosi mnie, a ja się ruszam. Ale nic nie pamiętam. Krwi zeszła okropna kałuża. Wzięła mnie na plecy i wszystkimi siłami po drabinie zatargała mnie na strych, a tato w kąteczku siedział i usłyszał, że ktoś się wskrobał na strych, i myślał, że jego szukają. A mnie zerwały wymioty, a uchem krew poszła. Czaszka wgięta i nic nie pamiętam. Jak tato usłyszał, że ze mnie rwą wymioty, a nie wiedział kto, krzyknął - " Kto jest na strychu, to niech ucieka, bo się pali dom." Jak człowiek ze strachu to tylko broni siebie. Nie popatrzył kto jest żeby pomóc i uciekł, a mama znów mnie na plecy, i nie było już drabiny. Upadliśmy ze strychu na dół. Już się palił dom. Mama wywlokła mnie w kartofle na ogród i miała wynieść Kasię, ale już cały dom był w płomieniach. Kasia spalona. Tato wyskoczył w buraki i leżał i widział, jak sąsiada ciągnęli do studni, a wszystkie studnie były pełne trupów. Mama ze mną na plecach coraz dalej w pole. Było ładne proso. Już tak spadła z sił, że nie dała rady mnie nieść. I leżąc w tym prosie słyszy mama głośny gwar - "Jak znajdesz to dobyjaj!". A ja nic nie pamiętam, nieprzytomna byłam i wcisnęła głowę w ziemię żeby nie widzieć jak będą dobijać. Tyle krwi zeszło i widocznie ze zmęczenia usnęła……[15]]
niedziela, 11 sierpnia 2019
Dorzynki.
Aby nie było wątpliwości co do słowa zawartego w tytule wyjaśniam, nie chodzi tu o tradycyjne „Dożynki” czyli święto plonów, a zadawanie komuś śmierci: dobijanie, dorzynanie, dziesiątkowanie, eksterminowanie etc., czyli realizację planu OUN-UPA. W piśmie "Do zbroji", które wydawała UPA, z sierpnia 1943 roku, Bohdan Wusenko pisał: "Naród ukraiński wstąpił na drogę zdecydowanej rozprawy zbrojnej z cudzoziemcami i nie zejdzie z niej dopóki ostatniego cudzoziemca nie przepędzi do jego kraju albo do mogiły". Dziś fałszerze historii minionego czasu próbują nam wmówić, podobnie jak czynili to ówcześni mordercy , że to wszystko nie jest prawdą. To wtedy miejscowi Ukraińcy zapewniali, że "dobrzy Polacy" tacy jak ich sąsiedzi, nie zostaną (by użyć języka tamtych czasów) "wyrżnięci". Były to niestety tylko prymitywne podstępy. Jeden z nich przytacza Karol Chwała, który opisuje zagładę wsi Sokołówka gm. Olesk. Jeszcze w lipcu 1943 r. upowcy zwołali zebranie Polaków, mieszkańców Sokołówki i Jasienówki (gm. Olesk), w sąsiedniej ukraińskiej wsi Krać i zapewnili, że Polacy mogą spokojnie pracować, nie bać się o swoje życie, bo nad ich bezpieczeństwem czuwają Ukraińcy. Wieści o mordowaniu Polaków określili niemiecką propagandą. To Niemcy przebierają się za partyzantów ukraińskich i mordują Polaków, chcąc w ten sposób skłócić Polaków z Ukraińcami. Prawda ujawniła się 28 sierpnia: rano wioska została otoczona, a jej mieszkańcy kompletnie wymordowani. Akcją dowodził Mikołaj Dembyćki ze wsi Krać, a wspomagali go chłopi ukraińscy z innych okolicznych wsi, w okrutnych mękach zginęło blisko 200 osób. [ Za: Władysław i Ewa Siemaszko, Ludobójstwo …] Bardzo wielu historyków i badaczy pisze, że „Początek sierpnia był względnie spokojny - prawdopodobnie dano Polakom czas na dokończenie żniw, by można było zagarnąć gotowe zbiory. Do zmasowanej akcji przypominającej atak z 11 lipca tzw. krwawą niedzielę, doszło w ostatnich dniach sierpnia, Ukraińcy zaatakowali wówczas 85 miejscowości, głównie w powiatach kowelskim, włodzimierskim i lubomelskim.” Jak wyglądał ten względny spokój? Opowiadają uratowani świadkowie: Do Leonówki tragedia przyszła 1 sierpnia 1943 r. tuż przed północą. 39-letnia wówczas Apolonia Reszczyńska tak zapamiętała tę noc: " Moja rodzina, a mieliśmy wówczas z mężem sześcioro drobnych dzieci, postanowiła na noc wyjeżdżać do pobliskiego miasteczka Tuczyn, gdzie wynajęliśmy kwaterę, aby tam nocować. W dzień pracowaliśmy w gospodarstwie domowym w Leonówce, a na noc jechaliśmy konnym zaprzęgiem do Tuczyna. Nasi sąsiedzi z Leonówki nocowali w okolicznych krzakach i zagajnikach. Wszyscy baliśmy się, że śmierć może przyjść nocą. Mężczyźni wieczorami zaciągali straże na rogatkach wsi. W fatalny dzień 1 sierpnia 1943 roku po wieczornej mszy w kościele, trochę uspokojeni, postanowiliśmy nie jechać na nocleg do Tuczyna. Gnana jednak jakimś złym przeczuciem namówiłam swych sąsiadów, rodzinę Łojów, aby przyszli do nas do chaty pomodlić się przy figurze Matki Boskiej z Niepokalanowa
. Około godziny 22.00, w czasie odmawiania litanii, usłyszeliśmy strzały i gdy wybiegliśmy z domu, ujrzeliśmy, jak na początku wsi od pocisków zapalających buchnął ogień z kilku krytych słomą chat. Wszystkich ogarnęło przerażenie. W wielkim chaosie, wśród wrzasków, w grzmocie eksplozji karabinowych pocisków, w blaskach krwawych języków ognia bijących w niebo z palących się domów i stodół, chwyciłam swe najmłodsze dziecko, sześciomiesięcznego Romana, i zaczęłam biec na oślep przed siebie w kierunku lasu. Mąż mój pobiegł ze starszymi dziećmi za stodołę w zboże. Świst kul wyzwalał we mnie niespożyte siły. Młodsze dzieci rozbiegły się w różne strony razem ze spuszczonym z łańcucha psem. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że wieś jest otoczona przez banderowców. Z Romkiem na rękach biegłam, potykając się między łanami dojrzewającego żyta. Przy mnie był cały czas skomlący ze strachu pies. Gdy byłam już blisko lasu, przede mną jak z podziemia wyrósł potężny Ukrainiec z karabinem w rękach. Poznałam go. Był to Szkul, Ukrainiec z sąsiedniej wioski, który często bywał u nas. Był producentem betonowych kręgów do studni i przed kilku tygodniami na środku naszego podwórka z moim mężem montował te kręgi w nowo wykopanej studni. Był miłym, serdecznym człowiekiem i nawet zaprzyjaźniliśmy się z nim. Teraz ujrzałam go w nowej roli. Z jakimś obłędnym błyskiem w oczach i straszliwym grymasem twarzy bez wahania strzelił prosto w moją głowę. Kula świsnęła mi przy lewej skroni, zrywając przepaskę do włosów i powodując krwotok z przestrzelonego ucha. Runęłam z dzieckiem w zboże, nie tracąc jednak przytomności. Szkul sądził, że mnie zabił. Synka Romka przydeptał butem. W tym momencie usłyszałam rozkaz: "prawe kryło w pered” (prawe skrzydło do przodu). Szkul wykonał polecenie. Przekroczył leżącą we krwi kilka metrów ode mnie Marynię, siostrę mego męża zamężną z Wąsowskim. Obok niej leżał, na szczęście żywy, jej dwuletni syn Stefek, który obecnie mieszka we Wrocławiu. Gdy Szkul poszedł w stronę wioski, by tam realizować morderczy rozkaz, ja podniosłam się, przykryłam swe dziecko snopkiem i w szoku pobiegłam dalej do lasu. Strzelali za mną, ale nie trafili. Gdy zaczęło świtać, Ukraińcy ze wsi ustąpili. Wówczas wróciłam na miejsce, gdzie schowałam dziecko. Znalazłam je całe i żywe. Ale Romek do końca życia miał wgniecioną klatkę piersiową – była to pozostałość po obcasie Szkula. […] Wszystkie domy w Leonówce były spalone. Wśród pogorzelisk leżały dziesiątki trupów. Tylko moja rodzina miała wyjątkowe szczęście – wszyscy przeżyliśmy: mąż i sześcioro naszych dzieci. Drugiej takiej rodziny w Leonówce nie było. W każdej kogoś opłakiwano.” [1]
poniedziałek, 5 sierpnia 2019
Noga bandyty była tuż mojej twarzy...
Przyszedł rok 1943. Tymczasem policja ukraińska przeistoczyła się w bandę UPA (Ukraińska Powstańcza Armia) grożąc, że teraz wymordują Polaków i będą mieli wolną Ukrainę. Znowu strach i przerażenia padło na ludność polską. Wpadali do domów polskich, rewidowali, szabrowali i zapewniali o przyjaźni, gdyż niektórzy Polacy zaczęli wyjeżdżać do miast. Miedzy innymi babcia z ciocią Zosią, stryjkiem Wackiem i ciocią Kazią wyjechała do Kostopola do cioci Broni. My zostaliśmy. Po głodnej wiośnie tato postanowił trochę się zaopatrzyć na wyjazd. Tymczasem zaczęły napływać coraz bardziej alarmujące wieści o tym, że Ukraińcy mordują Polaków, że napadają na większe wsie, wszędzie jest panika. Tato wykopał dół pod stodołą i schował trochę rzeczy, miał jechać jeszcze do młyna. Mama jeszcze szyła Ukraińcom, którzy zapewniali, że nigdy nie przyjdą nas mordować. Któregoś wieczora tato mnie, Zosię i Julka schował w schronie pod stodołą i przykrył darnią, mówiąc: „ Może te dzieci przeżyją”. Następnego ranka, na wpół żywe wskutek braku powietrza, nas powyciągał.Tato był jakiś otępiały, nic nie mógł robić, zamyślał się.
Pierwsze dni maja 1943 roku były jednym pasmem strachu i chęci ucieczki. Po nocach się czuwało, były dyżury i przy najmniejszym podejrzeniu ruchu wszyscy byli na nogach, gotowi do ucieczki w zboża i do lasu. Julek mówił: „ Mamo, tylko mnie obudź, mam taki schron, że nikt mnie nie znajdzie”. Z 25 na 26 maja 1943 roku na noc do nas przyszły z Grud kuzynka Maria Żukowska z córeczką, Adela Sewrukowa z dwojgiem dzieci oraz staruszka Sewrukowa. Bały się, że tej nocy ich wieś będzie mordowana. Nie było gdzie spać, więc tato mnie i Zosie zaprowadził do obory na stryszek z sianem. W nocy obudziły nas jakieś głosy. Noc przedtem pies Brysio całą noc wył. Teraz słychać było jakieś trzaski. Wyprowadzają bydło z obory? Co się dzieje ? Zosia mówi: „ Ja zejdę i zobaczę, ty zostań”. Ale ja się nie zgodziłam. Trzymałam się jej kurczowo i prosiłam, aby została. I tak leżałyśmy cicho. Usłyszałyśmy, że ktoś wchodzi po drabinie. Wstrzymałyśmy oddech. Po chwili powiedział po ukraińsku: „ Tu nic nie ma” i zszedł z drabiny. Jeszcze raz trzasnęły gdzieś drzwi i całkiem ucichło. Wtedy cichutko zeszłyśmy z Zosią na dół. Zapamiętałam tylko króliki na wolności, parasolkę rzuconą u drzwi wejściowych szeroko otwartych, i ciszę, okropną ciszę. Weszłyśmy do domu i zobaczyłyśmy mamę całą we krwi na progu sypialni. Podniosła głowę i mówi: „ To wy żyjecie?”. Cisza dzwoni w uszach, przerażenie, rozpacz. Co tu się stało? A mama mówi: „Sprawdźcie, może ktoś żyje?. Nieprzytomna i roztrzęsiona ułożyłam z siostra mamę na łóżku. Kurczowo trzymałam się siostry i tylko byłam w stanie szeptać: „Zosiu, uciekajmy”. Ale ona wyniosłą zarąbaną 4-letnią Marysię do dużego pokoju, a ja spojrzałam na drugie łóżko – już dniało, powoli mrok się rozjaśniał – i zobaczyłam Jasia, 2,5 letniego brata. Leżał śliczny w białej koszulce, tylko dziwnie główkę miał odrzuconą w bok. Nachyliłam się i zobaczyłam przerąbaną szyję, głowa wisiała na skórze. Tylko krzyknęłam, „mój Jasio nie żyje” i położyłam rękę na jego udzie. Jeszcze poczułam żywe, pulsujące ciało. Chwyciłam się za głowę i wypadłam z pokoju, szukając Zosi. Uczepiłam się jej, nieprzytomna na widok pokotem leżących trupów. Marysia Żukowska córeczkę miała pod sobą. Obie zarąbane, cały pokój we krwi. Czternastoletni Julek leżał obok bez części czaszki, z rozlanym mózgiem. Zosia odwracała ciała sprawdzając, czy ktoś jeszcze żyje. Żyła staruszka Sewrukowa z przerąbaną szczęką. Przeniosłyśmy ją do sypialni mamy. Zosia i Jasia położyła przy trupach. A ja nieprzytomna, wciąż uczepiona Zosi, szeptałam „ Uciekajmy!”. Wtedy mama mówi: „ Chowajcie się, jadą jakieś wozy drogą”. Ja wsunęłam się pod łóżko mamy, pod którym była krew Marysi. Zosia schowała się w szafie w dużym pokoju. Weszli. Bałam się oddychać. Noga bandyty była tuż mojej twarzy. Chwilę postał i wyszedł. Po chwili mama mówi: „Helka, idź, gaś”. Cicho szepcę: „ Może jeszcze są”. W tym momencie wpada Zosia i mówi cicho: „Cały dach w płomieniach, musimy mamę i staruszkę wyprowadzić (wynieść) z domu w zboże, za stodołę”. Zosia się uwija, wynosi co może i ściele posłanie w życie. Ja, trzęsąc się, tylko szepcę: „Uciekajmy” Wyprowadzamy mamę z domu płonącego. Zosia mówi: „Prowadź, ja skoczę, jeszcze cos wyniosę z domu”. Już dniało. Spojrzałam na mamę i zobaczyłam odrąbane ramię i wiszące ciało. Blada wyszeptała : „Idź, cos jeszcze uratuj, ja sama pójdę”. Kiedy wróciłam, mama leżała w tym samym miejscu, gdzie ja zostawiłam. Zosia wypadła z domu z garnkiem zsiadłego mleka i łyżką. Dowlokłyśmy mamę do żyta za stodołą i już było widno, kiedy przez łąki uciekałyśmy do Kostopola, gdzie była babcia i cała reszta rodziny. W nocy był przymrozek. My bose, w kretonowych koszulinach, przerażone do nieprzytomności. Na trawie był szron i nogi tak mi zmarzły, że z bólu pomyślałam: „ Czemu mnie nie zabili”. Wtedy zobaczyłyśmy, że ktoś nas goni. Z lasu wypadli bandyci i do rzeki nas dogonili. Zosia wciągnęła mnie do wody i za rękę przeciągnęła mnie na drugi brzeg. Jej woda sięgała do ramion, a mnie oczy zalewała, przeraźliwie zimna. Obejrzałyśmy się, bandytów nie było. Oni tylko nocami mordowali , a w dzień udawali przyjaciół i niby żal. Wracając z wyprawy palili te domostwa, gdzie były trupy. Spieszyli się, gdyż już świtało. Kiedy nasz dom palili, nawet nie zauważyli, że dzieci nie było, tylko mama i staruszka leżały w sypialni. To nas uratowało. Na wpół żywe z przerażenia, drżące z zimna, bose, w kretonowych koszulinach, oszronionymi łąkami, omijając wsie ukraińskie, o godzinie szóstej rano dotarłyśmy do Kostopola. Nie pamiętam, jak babcia, brat i siostry ojca to przeżyły. Miałam 14 lat i pierwszy raz zobaczyłam światło elektryczne. Brat ojca, Wacek, mieszkał u dalszej kuzynki, a babcia i ciocia Zosia – u cioci Broni, która na stałe mieszkała w Kostopolu.
Zaraz rano, brat ojca Wacek i mąż cioci Zosi Józef Reszczyński pojechali zabrać mamę i panią Sewrukową do szpitala. W południe poleciałyśmy do szpitala. Przywieźli mamę sąsiedzi z okolicznych wiosek. Cecylówki i Grud, którzy zobaczyli pożar, przyszli na osiedle w Małym Siedliszczu, zastali pogorzelisko i znaleźli za stodołą mamę i panią Sewrukową. Przywieźli ja do szpitala w Kostopolu 26 maja 1943 roku. Widziałam jak mamę znoszono z wozu całą we krwi i strzępach porąbanej bielizny. Szok, przerażenie, głód i na wpół żywa mama.
Lista Polaków zamordowanych i zranionych przez Ukraińców w nocy z 25 na 26 maja 1943 roku w Małym Siedliszczu:
- Mieczysław Szczurowski, ur. w 1903 r., mój ojciec z Małęgo Siedliszcza
- Julian Szczurowski, ur. w 1929 r., syn Mieczysława
- Maria Szczurowska, ur. w 1939 r., córka Mieczysława
- Jan Szczurowski, ur. w 1941 r., syn Mieczysława
- Maria Żukowska, około 29-30 lat, kuzynka z Grud
- NN. Żukowska, około 3 lat, córka kuzynki
- Adela Sewruk, około 40 lat, znajoma
- NN. Sewruk, około 6 lat, syn Adeli
- NN.Sewruk, około 4 lat, córka Adeli
- NN.Sewruk, około 60 lat, teściowa Adeli, z Grud, porąbana siekierą – przeżyła
- Aleksandra Szczurowska, ur. w 1905 r., żona Mieczysława, moja mama, z Małego Siedliszcza, porąbana siekierą – przeżyła.
Osoby wymienione pod liczbami porządkowymi od 1 do 9 zostały zarąbane siekierami i spalone w domu. Staruszka Sewrukowa została wyleczona, ale miała wykrzywiona twarz po przerąbaniu siekierą szczęki. Żyła gdzieś w Polsce, kontaktu z nią nie miałam.W Kostopolu rozpoczął się nowy etap naszego życia. Po przewiezieniu mamy do szpitala lekarze powiedzieli: „ To już trup, szykujcie trumnę”. Wieczorem była narada rodzinna, co z tymi dziewczynami zrobić. U cioci Broni „kostopolanki” była już babcia z córką Kazia i Zosia Reszczyńską, jej mężem i malutkim tygodniowym dzieckiem. Stryj Wacek z żoną Weronką i córka Zosią mieszkał u dalszej kuzynki. Nie wiadomo, co poczną i kto da jeść 14 i 15-letnim dziewczynom. W końcu dalsza kuzynka, która wyszła za mąż za pana, który dogrzebał się niemieckich przodków, i była już folksdojczką, zgodziła się na dach nad głową za to, że Helena będzie pasła jej krowę, ale jeść nie da. Pewna wielka pani, kochanka oficera niemieckiego, której krowę też pasłam w podkostopolskich lasach, dała mi stary płaszcz. Płakałam z rozpaczy, i z głodu, a kiedy dostałam przypadłość kobiecą, wyrwałam kawałek podszewki z tego starego płaszcza – i to była podpaska. Czasem dała mi kawałek spleśniałego sera i suchy kawałek chleba. Często dzieliła się ze mną swoim śniadaniem Kazia, która pasła krowy babci. Mama wciąż żyła. W końcu za wypas krów dostawałam, oprócz noclegu, jeden litr mleka do szpitala dla mamy. W czasie wojny Niemcy polskich chorych żywili jak w obozie.
W dalszym ciągu po całych dniach i nocach płakałam i rozmyślałam o tym okrutnym świecie, gdzie człowiek przyciskając nogą leżącego na ziemi innego człowieka, zadaje mu śmierć siekierą. I tylko dlatego, że jest Polakiem. Czasami wydawało mi się, że postradałam zmysły i nigdy nie pogodzę się z tym, co się stało.
W dalszym ciągu po całych dniach i nocach płakałam i rozmyślałam o tym okrutnym świecie, gdzie człowiek przyciskając nogą leżącego na ziemi innego człowieka, zadaje mu śmierć siekierą. I tylko dlatego, że jest Polakiem. Czasami wydawało mi się, że postradałam zmysły i nigdy nie pogodzę się z tym, co się stało.
Po trzech miesiącach mama wyszła ze szpitala. Z opuchniętą lewą ręką, opanowana, spokojna, jak gdyby przespała wszystko to co przeżyła. Czy patrząc tylko w kawałek sufitu przez parę tygodni, odrodziła się do życia, pogodzona ze stratą męża i trojga dzieci oraz domu i wszystkiego, co do życia potrzeba?
Zbliżał się rok 1944. Folksdojcze zaczęli uciekać do Niemiec. Zostałyśmy z mamą same w mieszkaniu dalszej kuzynki. Zosi z nami już nie było. Z pociągu, wiozącego dziewczęta na roboty do Niemiec, uciekła i znalazła się w Krasnymstawie w lubelskiem.
Jak przeżyłyśmy w Kostopolu, nie wiem, gdyż zdobycie ziemniaka czy kawałka chleba było cudem. Mama jakoś zdobywała kilka ziemniaków i skórkę ze słoniny, i gotowała zupę wodziankę. Przeżyłam głodową biegunkę. Nie przyznałam się mamie, że jestem chora. Kiszka stolcowa na kilka centymetrów wychodziła na wierzch i trochę pianki. Cierpiałam męki wiecznego ciągnienia jelit w pięty. A kiedy rozpaczałam, mama z opuchniętą ręką i też głodna, prosiła: „Uspokuj się! Ludzie mówią, że mam nienormalną córkę”.
Byłyśmy z mamą świadkami wyzwolenia Kostopola. Strasznie przeżyłam bombardowanie miasta przez Sowietów. Niemcy przed opuszczeniem Kostopola szaleli, strach było wyjść na ulicę. W styczniu 1944 roku weszli Sowieci. Wyglądali jak banda obdartych zawszawionych ludzi z karabinami na sznurkach. Do ludzi w oknach wrzeszczeli: „Czego smotrisz”. Uklękłyśmy z mamą do modlitwy myśląc, że to UPA i że zaraz nas wymordują. A to byli Rosjanie i znowu niewola. W maju 1945 roku wywieziono nas na zachód. Z mamą i siostrą przez dwa tygodnie jechałyśmy w odkrytych wagonach z Kostopola do Kwidzyna. Polacy bali się Ruskich i chowali zegarki. Pamiętam napis na dworcu w Bydgoszczy: „Bierzcie czasy i rowery, i wyjeżdżajcie, do cholery”.
czwartek, 1 sierpnia 2019
Synka Romka przydeptał butem...
1 sierpnia 1943 roku w Leonówce w gminie Tuczyn w powiecie rówieńskim sotnia UPA zamordowała 190 Polaków.
Poniżej przytaczam wspomnienia 39-letniej wówczas Apolonii Reszczyńskiej:
" W fatalny dzień 1 sierpnia 1943 roku po wieczornej mszy w kościele, trochę uspokojeni, postanowiliśmy nie jechać na nocleg do Tuczyna. Gnana jednak jakimś złym przeczuciem namówiłam swych sąsiadów, rodzinę Łojów, aby przyszli do nas do chaty pomodlić się przy figurze Matki Boskiej z Niepokalanowa. Około godziny 22.00, w czasie odmawiania litanii, usłyszeliśmy strzały i gdy wybiegliśmy z domu, ujrzeliśmy, jak na początku wsi od pocisków zapalających buchnął ogień z kilku krytych słomą chat. Wszystkich ogarnęło przerażenie. W wielkim chaosie, wśród wrzasków, w grzmocie eksplozji karabinowych pocisków, w blaskach krwawych języków ognia bijących w niebo z palących się domów i stodół, chwyciłam swe najmłodsze dziecko, sześciomiesięcznego Romana, i zaczęłam biec na oślep przed siebie w kierunku lasu. Mąż mój pobiegł ze starszymi dziećmi za stodołę w zboże. Świst kul wyzwalał we mnie niespożyte siły. Młodsze dzieci rozbiegły się w różne strony razem ze spuszczonym z łańcucha psem. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że wieś jest otoczona przez banderowców. Z Romkiem na rękach biegłam, potykając się między łanami dojrzewającego żyta. Przy mnie był cały czas skomlący ze strachu pies. Gdy byłam już blisko lasu, przede mną jak z podziemia wyrósł potężny Ukrainiec z karabinem w rękach. Poznałam go. Był to Szkul, Ukrainiec z sąsiedniej wioski, który często bywał u nas. Był producentem betonowych kręgów do studni i przed kilku tygodniami na środku naszego podwórka z moim mężem montował te kręgi w nowo wykopanej studni. Był miłym, serdecznym człowiekiem i nawet zaprzyjaźniliśmy się z nim. Teraz ujrzałam go w nowej roli. Z jakimś obłędnym błyskiem w oczach i straszliwym grymasem twarzy bez wahania strzelił prosto w moją głowę. Kula świsnęła mi przy lewej skroni, zrywając przepaskę do włosów i powodując krwotok z przestrzelonego ucha. Runęłam z dzieckiem w zboże, nie tracąc jednak przytomności. Szkul sądził, że mnie zabił. Synka Romka przydeptał butem. W tym momencie usłyszałam rozkaz: "prawe kryło w pered” (prawe skrzydło do przodu). Szkul wykonał polecenie. Przekroczył leżącą we krwi kilka metrów ode mnie Marynię, siostrę mego męża zamężną z Wąsowskim. Obok niej leżał, na szczęście żywy, jej dwuletni syn Stefek, który obecnie mieszka we Wrocławiu. Gdy Szkul poszedł w stronę wioski, by tam realizować morderczy rozkaz, ja podniosłam się, przykryłam swe dziecko snopkiem i w szoku pobiegłam dalej do lasu. Strzelali za mną, ale nie trafili. Gdy zaczęło świtać, Ukraińcy ze wsi ustąpili. Wówczas wróciłam na miejsce, gdzie schowałam dziecko. Znalazłam je całe i żywe. Ale Romek do końca życia miał wgniecioną klatkę piersiową – była to pozostałość po obcasie Szkula. […]
Wszystkie domy w Leonówce były spalone. Wśród pogorzelisk leżały dziesiątki trupów. Tylko moja rodzina miała wyjątkowe szczęście – wszyscy przeżyliśmy: mąż i sześcioro naszych dzieci. Drugiej takiej rodziny w Leonówce nie było. W każdej kogoś opłakiwano .”
Poniżej przytaczam wspomnienia 39-letniej wówczas Apolonii Reszczyńskiej:
" W fatalny dzień 1 sierpnia 1943 roku po wieczornej mszy w kościele, trochę uspokojeni, postanowiliśmy nie jechać na nocleg do Tuczyna. Gnana jednak jakimś złym przeczuciem namówiłam swych sąsiadów, rodzinę Łojów, aby przyszli do nas do chaty pomodlić się przy figurze Matki Boskiej z Niepokalanowa. Około godziny 22.00, w czasie odmawiania litanii, usłyszeliśmy strzały i gdy wybiegliśmy z domu, ujrzeliśmy, jak na początku wsi od pocisków zapalających buchnął ogień z kilku krytych słomą chat. Wszystkich ogarnęło przerażenie. W wielkim chaosie, wśród wrzasków, w grzmocie eksplozji karabinowych pocisków, w blaskach krwawych języków ognia bijących w niebo z palących się domów i stodół, chwyciłam swe najmłodsze dziecko, sześciomiesięcznego Romana, i zaczęłam biec na oślep przed siebie w kierunku lasu. Mąż mój pobiegł ze starszymi dziećmi za stodołę w zboże. Świst kul wyzwalał we mnie niespożyte siły. Młodsze dzieci rozbiegły się w różne strony razem ze spuszczonym z łańcucha psem. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że wieś jest otoczona przez banderowców. Z Romkiem na rękach biegłam, potykając się między łanami dojrzewającego żyta. Przy mnie był cały czas skomlący ze strachu pies. Gdy byłam już blisko lasu, przede mną jak z podziemia wyrósł potężny Ukrainiec z karabinem w rękach. Poznałam go. Był to Szkul, Ukrainiec z sąsiedniej wioski, który często bywał u nas. Był producentem betonowych kręgów do studni i przed kilku tygodniami na środku naszego podwórka z moim mężem montował te kręgi w nowo wykopanej studni. Był miłym, serdecznym człowiekiem i nawet zaprzyjaźniliśmy się z nim. Teraz ujrzałam go w nowej roli. Z jakimś obłędnym błyskiem w oczach i straszliwym grymasem twarzy bez wahania strzelił prosto w moją głowę. Kula świsnęła mi przy lewej skroni, zrywając przepaskę do włosów i powodując krwotok z przestrzelonego ucha. Runęłam z dzieckiem w zboże, nie tracąc jednak przytomności. Szkul sądził, że mnie zabił. Synka Romka przydeptał butem. W tym momencie usłyszałam rozkaz: "prawe kryło w pered” (prawe skrzydło do przodu). Szkul wykonał polecenie. Przekroczył leżącą we krwi kilka metrów ode mnie Marynię, siostrę mego męża zamężną z Wąsowskim. Obok niej leżał, na szczęście żywy, jej dwuletni syn Stefek, który obecnie mieszka we Wrocławiu. Gdy Szkul poszedł w stronę wioski, by tam realizować morderczy rozkaz, ja podniosłam się, przykryłam swe dziecko snopkiem i w szoku pobiegłam dalej do lasu. Strzelali za mną, ale nie trafili. Gdy zaczęło świtać, Ukraińcy ze wsi ustąpili. Wówczas wróciłam na miejsce, gdzie schowałam dziecko. Znalazłam je całe i żywe. Ale Romek do końca życia miał wgniecioną klatkę piersiową – była to pozostałość po obcasie Szkula. […]
Wszystkie domy w Leonówce były spalone. Wśród pogorzelisk leżały dziesiątki trupów. Tylko moja rodzina miała wyjątkowe szczęście – wszyscy przeżyliśmy: mąż i sześcioro naszych dzieci. Drugiej takiej rodziny w Leonówce nie było. W każdej kogoś opłakiwano .”
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...
Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...

-
15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pr...
-
Żebracy pod cerkwia w Hrubieszowie , lat dwudzieste XXw. Wiejska zagroda , prawdopodobnie Kryłów. Dwór Rulikowskich w Mirczu. Dwór w Masło...