Nowe władze Ukrainy uczyniły miły gest wobec Polski. Wołodymyr Wiatrowycz nie jest już szefem kijowskiego IPN. To dobra wiadomość bo:...
1. Wiatrowycz uważa, że na Wołyniu nie doszło do ludobójstwa polskiej ludności cywilnej. Uważa, że doszło tam do obopólnych polsko-ukraińskich mordów. Budowanie takiej symetrii jest niezgodne z prawdą historyczną.
2. Wiatrowycz zdaje się przychylać do tezy, że mordy na Polakach były spontanicznym chłopskim buntem wymierzonym w „polskich ciemiężycieli”. To również jest niezgodne z faktami. To była zaplanowana z zimną krwią operacja eksterminacyjna.
4. Wiatrowycz był czołowym zwolennikiem blokowania ekshumacji polskich ofiar na Wołyniu.
Tak że – nie będę płakał po Wiatrowyczu.
Swoją aktywność w Polsce okupowanej przez komunistów Tadeusz Mazowiecki rozpoczął już w 1946 roku wstępując do Stronnictwa Pracy. W 1948 roku rozpoczął współprace z Bolesławem Piaseckim, przedwojennym liderem antydemokratycznego i lewicowego Ruchu Narodowo Radykalnego oraz publicystą „Falangi”. Tadeusz Mazowiecki zostaje jednym z głównych publicystów tygodnika „Dziś i Jutro” wydawanego przez Piaseckiego. Od 1951 Tadeusz Mazowiecki jest działaczem Stowarzyszenia „Pax” na czele którego stał Bolesław Piasecki. To właśnie z publicystów „Dziś i Jutro” rekrutowali się działacze stowarzyszenia. Prócz tygodnika, PAX dysponuje dziennikiem „Słowo Powszechne”, radnymi i zakładami gospodarczymi. Niezwykle ważne jest to, że jest azylem dla polskich patriotów bezwzględnie eksterminowanych przez komunistyczną okupację.
W swoich tekstach na łamach „Dziś i Jutro” Tadeusz Mazowiecki stwierdzał, że wsparcie dla budowy PRL jest obowiązkiem religijnym katolików, realny socjalizm i marksizm realizują postulaty nauczania katolickiego, marksizm z katolicyzmem jest do pogodzenia, by mieć prawo do funkcjonowania w przestrzeni publicznej katolicy muszą wykazać, że postawa katolicka twórczo pogłębia postawę marksistowską, „w ramach socjalistycznego ustroju społeczno-gospodarczego istnieją pełne możliwości realizowania niezmiennych katolickich postulatów społecznych”, katolicy muszą wybrać marksistowską przyszłość.
We wspólnej broszurze „Wróg pozostał ten sam” Tadeusz Mazowiecki i Zygmunt Przetakiewicz głosili wyższość socjalizmu nad kapitalizmem, zarzucali Żołnierzom Wyklętym mordowanie Polaków chcących zakończyć bezsensowny opór, twierdzili, że kapitalizm jest szkodliwy, rewolucja komunistyczna – nieodwracalna, zachód dąży do wojny i atomowej zagłady, antykomunizm w Polsce jest dziełem zachodnich imperialistów, komunistyczne władze odnoszą sukcesy, a zachód chce wykorzystać Kościół katolicki w Polsce dla swoich brudnych celów. Postulowali potrzebę walki z zachodnim imperializmem i jego wrogą propagandą, przekonując, iż zagrożeniem dla Polski są antykomuniści i niemieccy rewanżyści.
Kariera Tadeusza Mazowieckiego w PAX była dynamiczna, Mazowiecki został inspektorem terenowym PAX i redaktorem naczelnym powstałego w 1953 roku „Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego”. Tygodnik deklarował lojalność wobec władz komunistycznych, realizacje linii PAX, walkę z niemieckimi rewanżystami.
To właśnie na łamach „Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego” Tadeusz Mazowiecki w haniebny sposób zaatakował biskupa Czesława Kaczmarka, oskarżając go o wrogość wobec PRL, bycie kryminalistą, wrogiem narodu polskiego i agentem USA. Zbrodnicze – według Tadeusza Mazowieckiego – poglądy biskupa Kaczmarka polegały na tym, że biskup Kaczmarek był przeciwny upaństwowieniu rolnictwa. Zdaniem Mazowieckiego biskup Kaczmarek skłócał Kościół z władzą, czym według Mazowieckiego przeszkadzał w działalności Kościoła, podczas gdy „masy katolickie” chciały się włączyć w budowę Polski pod rządami komunistów. Dodatkowo biskup Kaczmarek podpadł Mazowieckiemu, bo gdy Episkopat Polski po aresztowaniu Prymasa odciął się od Prymasa, to biskup Kaczmarek potępił Episkopat.
Kolejnym szczeblem komunistycznej kariery Tadeusza Mazowieckiego była posada sekretarza wrocławskiej Komisji Duchownych i Świeckich – była to kolejna po Komisji Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację powstałej w 1949 roku oraz Komisji Intelektualistów i Działaczy Katolickich przy Polskim Komitecie Obrońców Pokoju, organizacja lojalna wobec PZPR świeckich i duchownych, kierowana przez PAX i powołana przez Piaseckiego w 1950 roku.
„Wrocławski Tygodnik Polityczny” publikował listy księży kolaborujących z komunistami, w których to twierdzili oni, że Armia Czerwona przywróciła Polce niepodległość. Tygodnik zachwycał się też rzekomymi sukcesami PRL i lojalnością Episkopatu wobec tyranii.
Lata pięćdziesiąte były czasem szczególnych prześladowania Kościoła przez władze komunistyczne. Komuniści chcieli by Kościół stał się instrumentem ich władzy. PAX, którego członkiem był Tadeusz Mazowiecki, wspierał wysiłki partii, licząc na dostęp do korzyści z władzy, komuniści jednak nie chcieli się dzielić władzą ze swoimi kolaborantami. Celem Bolesława Piaseckiego było podporządkowanie sobie Kościoła tak by Kościół był argumentem przetargowym dla lidera PAX w jego relacjach z komunistami.
Destruktywna i antykatolika działalność Piaseckiego od końca II wojny światowej spowodowała, że książka Piaseckiego „Zagadnienia istotne” i tygodnik „Dziś i Jutro” znalazły się na watykańskim indeksie ksiąg zakazanych. Kościół katoliki potępił szczególnie modernizm Piaseckiego i jego herezje o tym, że komuniści zapewniają katolikom wolność religijną.
W 1955 doszło do konfliktu Piaseckiego z Mazowieckim, grupa Mazowieckiego zwana „Frondą” odwołuje się do PZPR deklarując swoją lojalność. W liście do władz PZPR Mazowiecki i jego stronnicy pisali, że „wielokrotnie dawali wyraz zarówno w publicystyce, jak i w działalności politycznej swojemu krytycznemu i negatywnemu stosunkowi do linii politycznej Watykanu” wrogiej interesom krajów demokracji ludowej.
W drugim piśmie do władz PZPR Fronda Mazowieckiego stwierdzała, że świadomie i z przekonaniem przyjmują socjalizm, pragną pracować dla socjalizmu, celem ich działalności jest „przezwyciężanie mentalności wstecznej u ludzi wierzących, w szczególności wśród duchownych, stopniowe drążenie w ich świadomości drogi do nowych, społecznie postępowych pojęć”, mobilizowanie do „świadomego wysiłku dla Polski ludowej”, zwalczanie reakcji katolickiej „we wszelkich jej przejawach”. Zdaniem frondystów Mazowieckiego ich odejście z PAX spowodowane było tym, że kierownictwo PAX okazało się za mało postępowe i pro komunistyczne, oraz kontynuowało swoją wrogą przedwojenną nacjonalistyczną działalność.
Już poza PAX Mazowiecki nawiązuje współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym” i wchodzi do redakcji miesięcznika „Nasza Ojczyzna” organu towarzystwa łączności z Wychodźstwem „Polonia” – celem takich komunistycznych instytucji była infiltracja środowisk Polonii, destrukcja ich i indoktrynacja Polonii w duchu komunistycznej propagandy. Fronda Mazowieckiego wraz z rewizjonistami tygodnika „Po prostu”, w skład którego wchodził Jerzy Urban, współtworzy Kluby Okrągłego Stołu.
Po przejęciu władzy przez Gomułkę tworzone były Kluby Inteligencji Katolickiej które deklarowały, „że podstawę polskiej polityki zagranicznej stanowi sojusz z ZSRR”, i popierają demokratyzacje w ramach komunistycznej rzeczywistości. Dzięki swojej postawie wznowiony zostaje „Tygodnik Powszechny” i powstaje koło posłów „Znak”.
W 1967 powstaje „Więź”, która świadomie zrezygnowała z katolickiego szyldu. Zapleczem finansowym pisma ma być przedsiębiorstwo „Libell”, które dostaje kasę na rozruch z Funduszu Kościelnego, który powstał z majątku Kościoła zrabowanego przez komunistyczne władze. „W pierwszych latach swego istnienia ''Więź'' szczerze afirmowała socjalizm”. Redakcja z Tadeuszem Mazowieckim widziała w „realnym socjalizmie moralną wyższość nad kapitalizmem i parlamentarną demokracją”. Jednym z celów „Więzi” była walka z antysemityzmem. Tadeusza Mazowieckiego i „Więź” zachwycał posoborowy modernizm antykatolicki, Prymas Stefan Wyszyński taką herezję uznawał za patologię. „Wieź” chciała, by prymas odnosił się pozytywnie do PRL i realnego socjalizmu, Prymas wolał jednak kontestować tyranię i zniewolenie. W 1961 roku Tadeusz Mazowiecki został posłem koła „Znak”. O obsadzeniu Tadeusza Mazowieckiego w roli posła zadecydowały władze PZPR.
W 1963 roku Tadeusz Mazowiecki i Andrzej Wielowieyski na łamach „Więzi” w artykule „Otwarcie na wschód” stwierdzali, że należy współpracować z komunistami, trzeba odrzucić antykomunizm, który jest przeszkodą w modernizacji i w wspaniałych reformach posoborowych, oraz domagali się izolacji Prymasa (oskarżającego PRL o nieustanne prześladowanie kościoła) i bezpośrednich kontaktów władz PRL z Watykanem. Podobnie wrogi Prymasowi i pro soborowy był „Tygodnik Powszechny”. Nienawiść do Prymasa była tak wielka, że moderniści z PRL, wbrew wiedzy nawet władz PRL, kreowali w Watykanie negatywny wizerunek Prymasa.
Co charakterystyczne Tadeusz Mazowiecki i jego środowisko swoją kontestację w PRL rozpoczęło 5 czerwca 1967 kiedy armia izraelska zaatakowała Egipt, Jordanię i Syrię. Rząd PRL poparł Arabów. Koło Znak z Tadeuszem Mazowieckim deklarowało swoją sympatie dla Żydów. Pomimo to Tadeusz Mazowiecki ponownie zostaje przez PZPR wybrany na posła. Według Mazowieckiego i jego środowiska „bez komunizmu nie było by w Polsce nowoczesności” i „awansu milionów ludzi”. Komunistyczna kariera poselska Mazowieckiego kończy się w 1972 roku.
Wyrzucenie z posady posła uwiarygodniło Tadeusza Mazowieckiego w środowiskach katolickich. Już wtedy Mazowiecki miał doskonałe relacje z politykami i działaczami w Europie Zachodniej oraz USA. W 1980 roku rozpoczyna się współpraca Tadeusza Mazowieckiego z Lechem Wałęsą. W wyniku transformacji ustrojowej Mazowiecki w 1989 zostaje premierem. Po transformacji Mazowiecki konsekwentnie wypowiadał się przeciw dekomunizacji i lustracji, wspierał integrację Polski z Unią Europejską. Gdy przegrywa wybory na prezydenta, zostaje liderem Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności. Pod koniec życia wspiera Bronisława Komorowskiego.
4 września 1943 r. w kol. Aleksandrówka pow. Kowel upowcy zamordowali 5-osobową rodzinę polską Adamowiczów z dziećmi: 1,5 roku oraz 3 i 5 lat. Ocalała tylko niespełna dziewięcioletnia Teresa Radziszewska wraz z babcią. Był to trzeci napad na tę kolonię w roku 1943Kiedy 16 lipca 1943 roku Ukraińcy mordowali mieszkańców kolonii Aleksandrówka w powiecie kowelskim, dziewięcioletnia Teresa Radziszewska przetrwała rzeź ukryta w stodole Pawła Kyca, ukraińskiego sąsiada. Czasem żałowała, że ocalała, lub było jej wszystko jedno. Gdy dwa miesiące później zginęli jej rodzice, nie wiedziała, po co ma żyć dalej. -- Rodzice chcieli przekroczyć Bug, uciec do rodziny na Zamojszczyznę. Serce mi się łamało z rozpaczy, gdy tata spytał, czy nie zostałabym z babcią. Kiwnęłam głową, że tak. Nie chciałam być ciężarem. Pamięta, jak w strugach deszczu szedł ojciec, niosąc trzyletnią siostrę. Brzemienna mama miała na rękach półtorarocznego brata. Na końcu, ze spuszczoną głową, szedł pięcioletni Henio. Kiedy usłyszała strzały, zrozumiała, że już ich nigdy nie zobaczy. Potem długo wędrowała z babcią w kierunku miasteczka. Mijały wsie ukraińskie pełne krzątających się w obejściach chłopów. Po drogach jechały furmanki, mężczyźni mieli widły i kosy, podwinięte rękawy i byli pochlapani krwią. Gdy przechodziły przez polskie wsie, babcia kazała jej odwracać oczy. Ale i tak widziała dzieci wbite na sztachety, ludzi z rozprutymi brzuchami leżących przy domach. -- Babcia ostrzegała, żebym nic nie mówiła, kiedy będą mijać kogoś na drodze i nie okazywała lęku. Niepotrzebnie, była przecież tak otępiała, że nie mogła wykrztusić słowa i nie czuła już nic".Radziszewska przywołuje tamten dzień: - Chociaż to był już 4 września, ja nadal boso, w cienkiej sukience. Rodzice przyszli do nas do stodoły, mama przyniosła mi sweter. Pożegnałam się z rodzicami, bardzo płakałam. Chciałam, żeby brat został, ale on nie chciał. Mówił, że się boi, i z tatą poszli. Tego samego dnia usłyszały strzały. Babcia od razu powiedziała: "To nasze dzieci giną". Ukrainiec, który je przechowywał, zaprzeczył. Jednak poszedł sprawdzić. - Przychodzi do nas i widzi, że ja płaczę. Babcia pyta: "Co, zginęły nasze dzieci? Powiedzcie, niech choć wiemy". On mówi: "Zabili, sukinsyny!" Teresa Radziszewska płacze. Wiele lat później, kiedy przyjechała do Aleksandrówki, by odszukać grób swoich rodziców, dowiedziała się, jak zginęli. Jeden z banderowców zauważył ich i zatrzymał. Znali się, bo to byli prawie sąsiedzi. - Mama prosiła, by ich nie zabijali. Potem się zorientowała, że to i tak nic nie da. Błagała więc, by najpierw zabili ją i męża, by nie musieli patrzeć na śmierć swoich dzieci. Klęknęli i modlili się. Potem ich zabili. Teresę i jej babcię uratowała znajoma Ukrainka. Przebrała starszą panią w ukraińską pasiastą spódnicę. Po drodze widziały dzieci nadziane na płoty, przybite do drzwi. Babcia ostrzegała, by się nie rozglądać. Jednak trudno było nie patrzeć na walające się dookoła trupy. Napotkały także rezunów wracających z akcji. Byli pokrwawieni, ale śpiewali, jadąc na furmankach. Zatrzymali i je. - Ukrainka mówi: "Nie pokazuj, że się boisz". - Ale mnie już było wszystko jedno. Wiedziałam, że rodziców nie ma. Zimną krew zachowała babka, która po ukraińsku przekonała, że idą do znajomego z sąsiedniej wioski. Radziszewska jest przekonana, że życie uratował jej różaniec. Tata przywiózł go dla niej z Częstochowy. Schowała różaniec do kieszeni, wyruszając w drogę. Teresa Radziszewska pojechała na Ukrainę po 49 latach. Dzięki pomocy Ukraińców odnalazła grób rodziców: - Stało się coś dziwnego. Na tych bagnach, na tej mogile zasiała się dzika róża. Skąd się tam wzięła? Przecież nigdzie tam nie rosła. Ekshumowała szczątki w roku 1991. - Rodzice leżeli oboje, a dzieci porzucane na nogi. Podnosiłam każdą czaszkę. Mamie jeszcze się włosy ciągnęły, bo miała warkocze tak zwinięte. I po 49 latach przywiozłam ich do Zamościa".
W końcowych dniach sierpnia 1943 roku, w niedzielę wczesnym rankiem, przed samym wschodem słońca, rodzice moi zajęci byli porannym obrządkiem inwentarza. Reszta rodziny jeszcze spała. W tym czasie z wielkim krzykiem i w rozpaczy przybiega nasza babcia, Anna Zymon, i mówi w przerażeniu, że Ukraińcy w naszej wsi Głęboczycy mordują Polaków. Wtedy rodzice bez zastanawiania się chwytają śpiące nieletnie rodzeństwo, a nas, starszych zrywają z posłania, ojciec mówi zaś do mamy: „Uciekajcie wąwozem w kierunku rzeki Turii”. Sam natomiast siada na konia i woła za nami, że postara się zatrzymać bandę UPA. Ojciec mój był legionistą. Teraz zdaję sobie sprawę, że starał się odwrócić uwagę bandy od nas, tak abyśmy mogli odbiec jak najdalej. Wiedział, że było nam ciężko, bo każdy z nas, starszych, za rękę ciągnął młodszego.
Banda całą uwagę zwróciła na ojca, zaczęła go ostrzeliwać z broni palnej. My w tym czasie odbiegliśmy w kierunku rzeki. Uciekaliśmy ile tchu w piersiach. Po drodze słyszeliśmy, jak banda mordowała sąsiadów Zamrzyckich. Widzimy, jak ryzuny z siekierami po podwórzu ganiają za dziećmi sąsiada, jak strzelają za nimi z karabinów. Wszyscy, całą grupą, słyszymy przerażający płacz jego dzieci i rozpaczliwy krzyk sąsiadki Zamrzyckiej, o ratunek wołającej. Nie było dla nas wytchnienia ani czasu na zastanawianie się. Ile tylko w każdym z nas było sił, biegniemy. Na nasze szczęście dobiegliśmy do rzeki. Szukamy brodu, ale tak by nie zostać zauważonym pomiędzy szuwarami i krzakami. Po przejściu rzeki mamy wszystko mokre. Zziębnięci i zmęczeni przedzieramy się przez nadrzeczne krzaki i wysokie szuwary do lasu – już jesteśmy bezpieczniejsi, bo maskuje nas dość duża mgła. W lesie trochę zwalniamy biegu. Babcia obie rodziny, swoją i naszą, kieruje w stronę wsi Stawki, na kolonię stawecką, do naszego wujka Franciszka Tatysa. Całe szczęście, że już idziemy przez las. Strach przed zarąbaniem siekierą nieco słabnie.
Jesteśmy zmęczeni i głodni, ale babcia i mama, niosące małe dzieci, wciąż przynaglają do szybszego marszu. Zatrzymujemy się u wujka Tatysa w jego stodole. Tatys nie może uwierzyć w taką zbrodnię, idzie do sąsiada Ukraińca zaczerpnąć wiadomości pod pozorem, że cieli się u niego krowa i potrzebuje pomocy. Żona Ukraińca mówi wujkowi, że syna i męża nie ma w domu, ponieważ otrzymali polecenie stawienia się we wsi ukraińskiej w Turyczanach. Nasza ciotka szykuje nam posiłek. W tym czasie do nas dochodzi ojciec i wraca wujek od Ukraińca. Po krótkiej rozmowie ojca z Tatysem nie czekamy na posiłek, tato decyduje się iść dalej w kierunku Madejowa. Idziemy tam lasem, ale z ojcem czujemy się bezpieczni. Omijamy ukraińskie wsie – Turyczany i Przewały. Już pod wieczór ojciec zatrzymuje się z nami w lesie, sam udaje się zaś do swojego znajomego z wojska. Przynosi nam od tegoż znajomego chleb i mleko i się posilamy. W międzyczasie znajomy ojca wraz z sąsiadami szykują konny wóz, by odwieźć chociaż dzieci do Maciejowa. Sami organizują się w eskortę do ochrony i pieszo wyruszają za wozami. Do Maciejowa docieramy już o zmroku, zatrzymujemy się na placu kościelnym. W Maciejowie w kościele lokujemy się na plebanii – tu gromadzi się już duża grupa ludzi. Siadamy wszyscy na posadzce w kościele. W chłodzie i głodzie, wystraszeni i do cna umęczeni drogą, czekamy rana, drzemiąc. Rano dociera do nas wujek Tatys, ale nie z całą swoją rodziną. Opowiada nam, że przy ucieczce natknął się na patrolujących drogi Ukraińców, uzbrojonych w siekiery i karabiny. Chcąc ich ominąć, ukrył się w krzakach. Grupa bandytów jednak ich dostrzegła i udała się za nimi w pościg. Podczas ucieczki zginęli jego synowie, jeden w wieku 6 lat, a drugi lat 8.
Przez dwa tygodnie pobytu w Maciejowie na plebanii, w chłodzie i bez okrycia, dzięki pomocy Czerwonego Krzyża otrzymywaliśmy przygotowane przez naszych ludzi posiłki, organizowane na własną rękę. Po tym czasie wyjechaliśmy w towarowych wagonach do Chełma. Z Chełma furmankami konnymi przewieziono nas do niedalekiego Pawłowa. Tu umieszczono trzy rodziny w jednym pokoju, w sumie 15 osób. W Pawłowie rodzice pracowali, zarabiając na życie całej rodziny. Z opowiadania mojego stryjecznego brata Eugeniusza Sobieraja wiem, jak mordowano jego rodzinę i jego ojca, Antoniego. W trakcie mordu rodziny pobiegli obaj po zakopany pod gruszą karabin. Nie dobiegli jednak do niego, bo zostali zauważeni przez nadjeżdżających ryzunów. Ukryli się w kopach zboża. Eugeniusz, chowając się w kopę, przewrócił ją. Obok stojących schował się ojciec. Bandyci szukając ich, przewrócili kopy. Kiedy zobaczyli przewróconą, w której był ukryty Eugeniusz, ominęli ją jako już przewróconą, z następnej, która stała, wyciągnęli ojca i zaczęli go mordować. Ojciec, uderzony siekierą w głowę, przewrócił się, leżącego bandyci przerąbali na pół. W tym czasie Eugeniusz stracił przytomność, a po jej odzyskaniu dołączył do grupy uciekającej do Włodzimierza Wołyńskiego.
Z innej relacji wiem, jak zamordowano rodzinę naszego sąsiada Grzesiaka. W czasie mordów ukryli się u swego dobrze znajomego Ukraińca, Trochima. On w celu ich ukrycia zlecił im kopanie schronu w obrębie swoich zabudowań. Po wykopaniu dołu, niby na schron, niespodziewanie zabił siekierą, stojących jeszcze w dole, Grzesiaka i jego żonę. Bez obawy zarąbał siekierą trójkę ich nieletnich dzieci i już sam dół zasypał. W ten sposób stał się bohaterem OUN-UPA – bo wojował z Polakami. To był bardzo zażyły, dobry sąsiad, Trochim.
Kiedyś na długo przed mordem w naszej Głęboczycy pasłam na pastwisku krowy. Obok naszego pola krowy pasła także Ukrainka ze wsi Jagodno. Jej krowy weszły do naszego ogrodu. Na zwróconą jej uwagę, że jej krowy są w naszej szkodzie, odpowiedziała mi: „Czekaj, czekaj, przyjdzie czas, że wszystko od Jagodna do Tureczan będzie nasze”. Stało się, jak wypowiedziała. Ale wtedy nie mogłam zrozumieć, o co im chodziło. A jaki mieli program dowiedziałam się dużo później w tym programie zakładali, że w wojnie (tak przez nich nazwanej, a przecież to nie była żadna wojna, tylko bestialskie mordowanie niewinnych) z Polakami wywalczą Samostijną Ukrainę, a zamierzają to zrobić, urządzając masakrę 500 tysiącom polskich dzieci i kobiet, niewinnym ofiarom. Wymordować ludność wsi, wyniszczyć i wypalić wszystko, co na Kresach polskie. Zniszczyć kulturę i dorobek ludzki z kilku wieków. Opowiadał mi znajomy, który był na naszej Głęboczycy, że nie ocalał ani jeden dom. Wszędzie, gdzie były wsie i osiedla polskie, tam nic nie zostało. Wszystko wypalone i wycięte, sady, ogrody. Wyniszczone cmentarze, kościoły. Wszędzie została pustka, wszystko zarosło lasem, krzakami albo utrzymuje się tam pastwiska dla zwierząt – tam gdzie mordowano i zakopywano ofiary ludzkie. Taką to wojnę prowadzili bohaterowie z OUN-UPA z Polakami i jak mówią, z polskim AK, których żołnierzy u nas w Głęboczycy na oczy nie widziałam.
Skidel był typowym miasteczkiem na północno-wschodnich Kresach międzywojennej Polski. Z niewiele ponad 2 tys. jego mieszkańców aż 70 proc. stanowili Żydzi. Parali się handlem i rzemiosłem, głównie garbarstwem. Gros z nich było wiernych religii i tradycji swojego ludu. Jednak już w latach dwudziestych znaczne wpływy wśród miejscowej młodzieży zdobyli komuniści. Wprawdzie w 1925 r. policja rozbiła „czerwoną siatkę” braci Fajwela i Jankiela Lampertów, jednak na ich miejsce pojawili się inni prosowieccy agitatorzy. Polska nie była państwem totalitarnym - wszystkich agentów skromne siły bezpieczeństwa II RP nie mogły wyłapać. W chaosie wojennym boleśnie przekonano się, jak czerwona hydra była silna i niebezpieczna.
O poranku 17 września 1939 r. wojska sowieckie przekroczyły granicę Polski. Mieszkańcy Skidla dowiedzieli się o tym z radia dopiero dzień później. W miasteczku czuć było napięcie. Na rynku zebrał się tłum. Jakby ludzie oczekiwali na sygnał do działania. Nagle dało się słyszeć komendę: „rozbroić policję!”. Grupa uzbrojonych mężczyzn, Białorusinów i Żydów z Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (KPZB), ruszyła do szturmu. W krótkim czasie, zapewne według planu, opanowali posterunek, pocztę i elektrownie. Aresztowano wszystkich przebywających w mieście policjantów i oficerów WP. Przejęto także wojskową kasę zawierającą 1,5 mln zł. Triumf dywersantów przyciągnął w ich szeregi kolejnych ochotników - uwolnionych więźniów, żydowską biedotę, białoruskich chłopów. Powiększony do przeszło 200 osób oddział zdobył kolejno magistrat i stację kolejową. Na tej ostatniej zatrzymano transport polskich żołnierzy jadący do Grodna. Rebelianci zabrali im broń i puścili dalej. Rozzuchwaleni komuniści wysłali także poza miasto ciężarówkę z partyzantami, która miała zaatakować zbliżający się oddział WP. Pokonali go bez walki. Sprytny agitator Ilja Myszko miał wygłosić piękną przemowę, po której żołnierze przeszli na stronę rebeliantów. Towarzyszących im oficerów i policjantów zastrzelono na miejscu. Jeszcze tego samego dnia ogłoszono, że rejon Skidla znajduje się już w obszarze władzy sowieckiej, a rządy w mieście sprawuje Komitet Rewolucyjny na czele z Michałem Iwanowiczem Litwinem. Tymczasem wieści o rebelii dotarły do oddalonego o 30 km Grodna.
Podejrzany o dywersję schwytany przez patrol Korpusu Ochrony Pogranicza.
Miejscowe władze postanowiły wysłać do Skidla ekspedycję karną. 19 września rano około stu ochotników - żołnierzy, policjantów i harcerzy - wyruszyło, by zdławić bunt. Po fiasku negocjacji z komunistami ruszyli do ataku. Dywersanci, przerażeni impetem natarcia, rozpierzchli się po mieście, pochowali w piwnicach. Z pomocą miejscowych Polaków wielu z nich złapano. Rozstrzelano, według różnych szacunków, nie więcej niż 30 czerwonych. Wieczorem, po powierzchownej pacyfikacji miasta, ochotnicy patrioci wrócili do Grodna.
Kilka godzin po ich wyjeździe, około godz. 1 w nocy 20 września, do Skidla przybyło kilka szwadronów kawalerii pod dowództwem rtm. Ryszarda Wiszowatego. Miały one bronić miasteczka przed sowieckim natarciem. Rano kilkanaście czołgów ruszyło na pozycje Polaków. Jednocześnie dywersanci zaatakowali żołnierzy na ulicach miasta. Wiszowaty rozkazał wyłapywać ich i zabijać na miejscu. Porządek przywrócono, ale oddziały WP nie miały szans z pancerzami tanków Armii Czerwonej. Brakowało im nie tylko artylerii, ale nawet butelek z benzyną. Po kilku godzinach ciężkich walk czołgom, wspieranym przez tłumy rebeliantów ze Skidla i okolic, udało się przebić przez linie obronne na przedmieściach. Oddziały Wiszowatego były ostrzeliwane ze wszystkich stron - znów uaktywnili się dywersanci poukrywani po domach. Wojsko Polskie, w panice i nieładzie, wycofało się z miasteczka drogą na Grodno, zostawiając w mieście około 40 poległych kolegów. Żołnierze Stalina i czerwoni partyzanci triumfowali.
Niestety takich Skidlów, opanowanych przez białoruskich chłopów, żydowską biedotę czy ukraińskich nacjonalistów, było na Kresach dużo więcej. Po III Rzeszy i Sowietach to mniejszości zadały Polakom i upadającej II Rzeczypospolitej najmocniejszy cios. Oto kilka kart z tego tragicznego rozdziału naszej historii.
Tykający tygiel narodów
W populacji II Rzeczypospolitej etniczni Polacy stanowili około 65 proc. Reszta mieszkańców kraju należała do różnych mniejszości narodowych. Najliczniejszą z nich byli Ukraińcy (około 4-5 mln), skoncentrowani w południowo-wschodniej części kraju, w pasie od Polesia do Podola. Niewiele mniej, około 3 mln, było Żydów. Byli rozproszeni po całym kraju, jednak gros z nich zamieszkiwało miasta i miasteczka dawnego zaboru austriackiego i rosyjskiego. Białorusini liczyli około 6 proc. mieszkańców Polski. Dominowali na obszarach wiejskich północno-wschodnich rubieży II RP.
Każdy z tych narodów był, w mniejszym lub większym stopniu, niezadowolony ze swojego statusu w odrodzonym w 1918 r. państwie polskim.
Ukraińcy, którym udało się utworzyć efemeryczne państwo narodowe w czasie I wojny światowej, nie ustawali w wysiłkach do powtórzenia tego osiągnięcia. Władze II RP traktowali tylko jako „przejściowe rządy okupacyjne”. Rząd dusz sprawowali wśród nich, mniej lub bardziej radykalni, nacjonaliści, wśród których szczególnie agresywnie działała terrorystyczna Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Na wzniecane przez nich niepokoje władze często odpowiadały surowymi zbiorowymi represjami, co jeszcze bardziej zwiększało niechęć zwykłych Ukraińców do Polski.
Białorusini żyli w biedzie - w małych gospodarstwach, uprawiając gleby nie pierwszej jakości. Co prawda byli zdecydowanie słabiej uświadomieni narodowo niż Ukraińcy, ale za to byli podatni na wpływy komunistów. W czasie I wojny światowej, w 1915 r., setki tysięcy z nich władze carskie przymusowo ewakuowały w głąb Rosji. Po 1918 r. bieżeńcy, bo tak ich nazywano, powracali na swoje rodzinne ziemie, do odradzającej się II RP, mając za sobą doświadczenie rewolucji bolszewickiej. Widzieli, jak upadają „złe pańskie rządy”. Dlatego też wielu z nich sprzyjało komunistycznym agentom panoszącym się po Kresach, siejącym ferment i dokonującym aktów sabotażu (więcej o tym w numerze „NH” z maja 2015 r.). Tym bardziej że ich warunki bytowania, w dobie kryzysu, raczej nie ulegały poprawie. Łudzili się, że pomoże im rewolucja.
Również wśród Żydów byli tacy, którzy wierzyli, że pójście ścieżką wydeptaną przez Lenina i bolszewików poprawi ich los. Getta większych miast i sztetle obfitowały w młodzież proletariacką sfrustrowaną biedą, brakiem perspektyw i antysemickimi posunięciami sanacyjnych rządów. Ułatwiało to żer czerwonym agentom Moskwy, którzy z tego rezerwuaru zasilali świeżą krwią szeregi działających w podziemiu partii komunistycznych. Pośród zaangażowanych politycznie Polaków wyznania mojżeszowego stanowili oni margines, ale w skali całego ruchu komunistycznego w II RP byli nadreprezentowani. Widać to choćby po składzie etnicznym komitetów centralnych trzech działających w kraju partii - KPP (Komunistycznej Partii Polski), KPZU (Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy) i KPZB - w których Żydzi stanowili od 30 do ponad 40 proc. członków.
W każdej z tych mniejszości znajdowała się znacząca ilość czynników niebezpiecznych dla państwa polskiego. W warunkach pokojowych II RP była w stanie je kontrolować i pacyfikować. W warunkach wojennych uaktywniły się one z całą siłą.
Orgia zbrodni w Galicji
1 września 1939 r. wojska niemieckie zaatakowały Polskę. Po kilku dniach krwawych walk stało się jasne, że to wojska III Rzeszy triumfują w tym starciu. Drogami w kierunku granicy rumuńskiej ciągnęły kolumny wojska, samochody z urzędnikami państwowymi i tłumy uchodźców. Zapanowały anarchia i chaos. Zagony pancerne Wehrmachtu zbliżały się od zachodu do granic Galicji. Tam, gdzie władza państwa słabła, natychmiast pojawiali się uzbrojeni ukraińscy nacjonaliści. Tak wyglądał Przemyśl już 10 września w relacji oficera 24. DP:
„Miasto robi wrażenie wymarłego, sklepy pozamykane, na rogach ulic stoją uzbrojeni członkowie Straży Obywatelskiej z niebiesko-żołtymi opaskami na rękawach. W restauracji podejrzane typy w mundurach i ubraniach cywilnych piją wódkę i prowadzą wrzaskliwe rozmowy. (…) Widziano, jak Ukraińcy i Żydzi stawiali bramę triumfalną . (...) W Zakończycach przed koszarami 5. Pułku Strzelców Podhalańskich kilku członków Straży Obywatelskiej z niebiesko-żółtymi opaskami na rękawach, przed bramą leżał trup polskiego żołnierza”.
Później aktywność dywersantów OUN nasiliła się. 12 września próbowali przejąć transport paliwa na dworcu w Stryju. Tego samego dnia obrabowali magazyny intendentury w Drohobyczu. W końcu ukraińska ruchawka ogarnęła całą południowo-wschodnią Polskę, najgorzej było na południe od Lwowa. Oddziały WP wędrujące przez wsie ostrzeliwano. Mniejsze grupy wojskowych były rozbrajane. Dla oficerów nie było litości - rozstrzeliwano ich na miejscu. Zdarzały się także akty wyjątkowego barbarzyństwa. W Jasienicy pod Borysławiem miejscowi nacjonaliści spalili w stodole kilkunastu żołnierzy.
By przejechać przez niektóre miasta regionu opanowane przez ukraińskich nacjonalistów, ewakuująca się polska armia musiała sobie dosłownie wystrzelać drogę. Tak było między innymi już po 17 września w Stanisławowie. Poza tym OUN często przygotowywał zasadzki na drogach. W jednej z nich, w nocy z 18 na 19 września, pod Brzeżanami WP straciło siedem samochodów, 32 zabitych, a co najmniej 50 żołnierzy odniosło rany.
Ekspedycje karne organizowane przez wojsko, nawet te najbardziej krwawe, nie przynosiły żadnego efektu poza doraźną zemstą i jeszcze większym wzrostem antypolskich nastrojów na ukraińskiej wsi. Po wkroczeniu Sowietów do antypolskich wystąpień, rabunków i mordów - inspirowani przez nacjonalistów lub z własnej inicjatywy - przyłączyli się też ukraińscy chłopi. Całe wsie organizowały się, by napadać na samotnych uciekinierów z Polski centralnej. Rabowali ich i niemal zawsze mordowali - by ofiara nie sprowadziła ekspedycji karnej. Skala tych zbrodni w regionie była ogromna. Jeszcze w czasie wojny AK szacowała liczbę uchodźców zabitych przez Ukraińców na kilka tysięcy. Dziś niestety nie sposób tego zweryfikować.
Obiektem agresji i pazerności ośmielonego wojennym chaosem chłopstwa byli często osadnicy wojskowi. Oto relacja Polaka z okolic Brodów:
„Tydzień po wkroczeniu Sowietów Ukraińcy z sąsiedniej wioski napadli na naszą kolonię. Szła ich masa - dzieci, kobiety i mężczyźni. Idąc, krzyczeli: już się skończyło wasze panowanie, my was utopimy w rzece. Od rana zabierali dobytek z naszych domów, ładowali na wozy i wywozili do swojej wioski. W nocy napadano na domy”.
Powszechnym zjawiskiem były także ataki na dwory szlacheckie. Często ich właścicieli mordowano. Oprawcy wykazywali się przerażającym okrucieństwem. W Łęczówce, nieopodal Podhajców, miejscowego ziemianina przywiązano do słupa. Następnie zerwano mu dwa płaty skóry, a rany zasypano solą. Jeszcze żywego zmuszono go do oglądania egzekucji całej rodziny.
Na Polesiu i Wołyniu - terenach etnicznie ukraińskich, które należały wcześniej do zaboru rosyjskiego - sytuacja we wrześniu 1939 r. wyglądała inaczej niż w Małopolsce Wschodniej. Także dochodziło do antypolskich wystąpień i aktów dywersji, ale na znacznie mniejszą skalę i z udziałem innych sił politycznych. Przedwojenne siatki OUN były tu słabe, za to duże wpływy wśród miejscowego chłopstwa i Żydów mieli komuniści. Po wkroczeniu Armii Czerwonej przygotowane zawczasu przez sowieckie służby siatki dywersyjne uaktywniły się. W wielu osadach do polskich oddziałów strzelano zza węgła. Odpowiedzią były pacyfikacje. Oto meldunek z 23 września autorstwa gen. Ludwika Kmicica-Skrzyńskiego z Podlaskiej Brygady Kawalerii na temat jego doświadczeń z drogi przez Wołyń:
„W czasie marszu brygada została ostrzelana przez dywersantów we wsi Niesuchojeże i Grabów. We wsi Grabów zabity został wachmistrz Bogdach (trafiony kulą w głowę i głowa rozpłatana siekierą) i 1 ułan ranny. Kazałem rozstrzelać kilkunastu dywersantów oraz spalić wieś Grabów. (…) Postanowiłem na wysokości wsi Bucyń zniszczyć na szosie 1-2 wioski”.
Tak jak w Małopolsce Wschodniej, także tu chłopstwo rabowało i mordowało uchodźców, osadników i żołnierzy. Tych haniebnych zbrodni dopuszczali się szczególnie często Ukraińcy ze wsi Kodeniec, leżącej obecnie na terenie Polski, w powiecie parczewskim. 28 września, razem z kilkoma sowieckimi żołnierzami, zamordowali ośmiu żołnierzy SGO „Polesie” gen. Kleeberga. Po jej kapitulacji, czyli po 6 października, nadal polowali na rozbrojonych wojskowych przechodzących w okolicy. Liczba ich ofiar sięgnęła 20 osób. Podobno, jak podaje Mariusz Bechta, ciała żołnierzy znaleziono podczas rozbiórki jednej ze stodół w Kodeńcu dopiero w latach 70. XX w. i w tajemnicy pochowano na cmentarzu w Parczewie.
Warto dodać, że nawet Wanda Wasilewska, osoba bynajmniej nie o poglądach nacjonalistycznych, nie wspominała dobrze swojej podróży przez Wołyń w tym czasie. Pisała na łamach kwartalnika „Z Pola Walki” o ukraińskich chłopach z okolic Maniewicz noszących czerwone opaski na rękach, którzy mordowali Polaków. Za skórę zalazły jej także stare baby ze wsi Zające, które chciały jej ukraść nawet koc.
„Niech żyje Armia Czerwona!”
Rebelie i akty sabotażu na północno-wschodnich Kresach II RP, terenach obejmujących dzisiejszą zachodnią Białoruś, południową Litwę i Podlasie, zaczęły się od razu po rozpoczęciu inwazji przez Sowietów. Komórki czerwonej partyzantki, przygotowane przez służby Kremla lub utworzone naprędce, wysadzały mosty, atakowały stacje kolejowe i posterunki, ostrzeliwały oddziały wojskowe czy nawet przejmowały władzę we wsiach i miasteczkach, tak jak w Skidlu. Należeli do nich głównie Białorusini i biedni Żydzi, sporo było wśród nich kryminalistów. Łączyła ich nienawiść do „pańskiej Polski”. Szczególnie intensywnie działali na Grodzieńszczyźnie, gdzie skutecznie paraliżowali działania obronne WP przeciwko Armii Czerwonej. Tam, gdzie byli aktywni, często dochodziło także do wystąpień przeciwko polskim cywilom. Oto relacja z wydarzeń w miasteczku Jeziory (18 km na północ od Skidla), opisana przez Feliksa Hoduna, żołnierza 102. Pułku Ułanów płk. Dąmbrowskiego „Łupaszki”:
„Pod Jeziorami, z prawej strony szosy znajdował się cmentarz z dużym zadrzewieniem. Gdy czoło pułku znalazło się w pobliżu cmentarza, zostało ostrzelane z broni ręcznej i maszynowej. Na skutek strzałów zabity został młody podchorąży. Ułani z czołowego szwadronu zeszli z koni i pieszo natarli na cmentarz. (…) Znajdujący się tam dywersanci uciekli. (…) Weszliśmy do miasteczka. Tam przed przyjazdem pułku komuniści i Żydzi urządzili pogrom Polakom. Powybijano w oknach szyby. Porozpruwano pierzyny i poduszki. Rabowano mienie. Puch z pierzyn fruwał jak śnieg. W odwecie Pułkownik [„Łupaszka” - WR] pozwolił zrobić to samo z napastnikami. Schwytano przywódcę komunistów, którego Pułkownik kazał powiesić. Szedł na śmierć bardzo odważnie”.
Do podobnych rozruchów, na które nie zawsze skromne polskie siły zbrojne mogły zawczasu reagować, doszło między innymi w Wołkowysku, Ostrynie, Sopoćkiniach, a także w Grodnie. W tym ostatnim rebelię stłumiono mało skutecznie. Dlatego też w czasie obrony miasta (20-22 września) przed Armią Czerwoną skromne, acz bojowe polskie oddziały były niejednokrotnie ostrzeliwane z balkonów, o czym mówi wiele relacji, przez Żydów z czerwonymi opaskami na rękawach. W Pińsku nie dość, że dywersanci pomogli Sowietom opanować miasto, to jeszcze zabrali się do jego „oczyszczania”. Wyłapywali żołnierzy, oficerów i policjantów. Przeprowadzali rewizje, aresztowania, a także nierzadko egzekucje podejrzanych.
Brama zbudowana na powitanie Sowietów. Hasło na transparencie: „Witamy niezłomny braterski związek narodów ZSRS” .
Najsłynniejszym symbolem „lojalności” mniejszości narodowych wobec II RP były słynne bramy powitalne i „spontaniczne” ceremonie przywitania Armii Czerwonej, które przygotowano w wielu kresowych miejscowościach. Wszystkie relacje z września 1939 r. - i polskie, i żydowskie, i sowieckie - są zgodne, że inicjatorami tych przedsięwzięć byli głównie Żydzi i Białorusini. Jedni witali owacyjnie krasnoarmiejców w miastach i miasteczkach, drudzy dominowali w komitetach wiejskich. Oto relacja z wejścia wojsk sowieckich do Baranowicz, gdzie stali na ulicach prawie wyłącznie „przepełnieni entuzjazmem” Żydzi:
„Ludzie całowali zakurzone buty żołnierzy. Dzieci pobiegły do parku, narwały jesiennych kwiatów i obrzucały nimi żołnierzy. Czerwone flagi były widoczne w zasięgu wzroku i całe miasto tonęło w czerwieni”.
Podobne sceny rozgrywały się w dziesiątkach miasteczek i wsi, od Mołodeczna po, raczej dalekie od Kresów, Jedwabne i Różan. Koniec Polski Narodów Często zapominamy, że w czasie kampanii wrześniowej Polska zmagała się nie tylko z dwiema totalitarnymi potęgami, ale także z wrogiem wewnętrznym. Pomoc ukraińskich nacjonalistów czy komunistycznych buntowników pochodzenia białoruskiego lub żydowskiego, którą okazali naszym najeźdźcom, z pewnością nie była czynnikiem decydującym o militarnej klęsce II RP w 1939 r. Jednak były to wydarzenia tragiczne i krwawe, które wykopały przepaść nieufności pomiędzy Polakami a innymi narodami II Rzeczypospolitej. Niestety, jak pokazały późniejsze wydarzenia, był to dopiero wstęp do wojen etnicznych, które toczyły się podczas okupacji.