czwartek, 24 października 2019

Jurek.


Pierwsze wieści jakie napłynęły z Nepalu są wręcz niesamowite. Wedle tych niepotwierdzonych informacji przyczyną tragicznego wypadku JURKA KUKUCZKI było pęknięcie liny. Współczesny sprzęt alpinistyczny, ten najwyższej klasy, reklamowany jest jako niezawodny. Ale przecież człowiek był przekonany, że tworzy niezawodne systemy zabezpieczające elektrownie atomowe. I też się mylił.
Jurek był 150 metrów od celu wyprawy, którą współczesny świat uznał za bardziej, niż zuchwałą. Południowa ściana Lhotse jest urwiskiem jakby stworzonym przez siły piekielne. Prawie czterokilometrowa ściana, trudności wspinaczkowe, które spotyka na swej drodze śmiałek już w strefie rozrzedzonego powietrza, gdzie każdy ruch bywa trudny. To coś takiego jakby przenieść najtrudniejsze ściany alpejskie bardzo, bardzo wysoko w świat wrogi człowiekowi. Gdzie nie ma czym oddychać, gdzie serce, mózg pozbawione tlenu pracują z najwyższym trudem. Lhotse jest przecież czwartym najwyższym szczytem Ziemi.

Wedle opinii znawców tej ściany Jerzy miał za sobą wszystkie najgorsze trudności. Po raz kolejny sięgał po zwycięstwo. Mówił czasami, że z południową ścianą Lhotse ma stare porachunki. Tylko tam, raz jedyny w ciągu ostatniego dziesięciolecia nie zrealizował swoich zamierzeń. Ale czy rzeczywiście za wszelką cenę chciał tam powrócić?

Może powoduje mną uczucie żalu. Nie sposób jednak odpędzić natrętnych myśli. Kiedy kilka lat temu zrezygnował ze zdobycia szczytu podążając dziewiczą drogą nie był jeszcze sławnym pogromcą wszystkich ośmiotysięczników. Nie towarzyszyła mu natrętna reklama, w studiu telewizyjnym nie puszyli się sponsorzy, nie było światła, dźwięku, technikoloru. Była cisza gór, cudowna samotność walczącego człowieka. Prawo do własnego przeżycia i prawo do rezygnacji. Teraz zmieniła się sceneria. Wspaniała, nieposkromiona ambicja Jurka, która nie potrzebowała żadnych sztucznych podniet, została spotęgowana przez kibiców. Otworzono wielki stadion w Himalajach.
Kiedy kończył swoją wysokogórską odyseję wielu pytało go co będzie dalej. Pytałem i ja także. Odpowiadał, że obawa tych, którzy na niego patrzyli. Przecież wiadomo było, że nie pójdzie drogami banalnymi, że nie uzna swoich celów za dokonanie i nie poprzestanie na podziwie dla pięknych gór. Poprzeczka była gdzieś straszliwie wysoko. Podniesiona była tam i przez niego samego. I przez innych, którzy dostrzegali wspaniałe perspektywy w himalajskim wyczynie. Pierwotnie miał być trawers Kanchendżongi, jakby powrót do wspaniałych wspomnień z trawersu Broad Peaków, wejścia jakiego dokonał sześć lat temu z Wojtkiem Kurtyką. Uprzedzili go Rosjanie, którzy przygotowywali się przez dwa lata, jak do walki o olimpijski medal. Ale on potrafił zmieniać plany w ciągu kilku minut. Podejmować decyzje w mgnieniu oka, które innym zabierały miesiące dumania. Tak narodził się wielki plan walki z południową ścianą Lhotse. Gdy narodził się nikt już Jurka nie mógł powstrzymać. Nikt i chyba nic. Wiosną wyprawa pod wodzą Messnera ledwie liznęła południową krawędź Lhotse. To też się liczyło. I dla niego, i dla sponsorów, którzy lubią mocne przeżycia i przebojową reklamę..

Miałem szczęście spotkać Jurka, gdy jeszcze nie był wielką gwiazdą, kiedy na jego powrót z gór nie czekał tłum reporterów chciwych każdego słowa. Była intymna cisza w krakowskim mieszkaniu w grudniu 1981. Czasy burzliwe, nie w chmurach błądzili ludzie z nizin. Jurek powrócił z Makalu. Po nieudanych zmaganiach z zachodnią granią góry, gdy jego partnerzy załamali się, a kilka wypraw trwało w namiotach przyciśniętych pod brezent podmuchami wichru, zdecydował się na krok szaleńczy. Samotną wyprawę na szczyt. Niebo się przejaśniło, wziął linę, która miała tyle metrów ile potrzeba, wszystko mu było życzliwe. Po tej wyprawie narodził się pomysł rywalizacji z Messnerem, pokonania wszystkich najwyższych gór. I był to pomysł zupełnie kameralny.
Wracaliśmy później do wspomnień z tej wyprawy. Jurek powiedział mi kiedyś: jestem człowiekiem, który gorąco wierzy w Boga. I ta droga na Makalu była moją najszczerszą, najgorętszą modlitwą. Nigdy nie czułem się tak blisko Stwórcy... Będę pamiętał te słowa zawsze. Wydawały mi się one najważniejsze dla zrozumienia Jurka, dla pojęcia motywów jego działania. Mówiono o jego wspaniałej sile psychicznej, która pozwalała przetrwać w każdej sytuacji. Dwie noce w śniegu, przy arktycznym mrozie na Daulaghiri, męki pragnienia i głodu na K-2, marsz z odmrożonymi stopami zimą 1985 między Daulaghiri i Cho-Oyu. Niechętnie mówił o tym co musiał przeżyć, aby go podziwiano. Szczegóły, fakty trzeba było z niego wydobywać mozolnie. O kłopotach ze stopami nie wiedziało nawet wielu jego kolegów. Kiedyś usłyszałem wypowiedź znanego alpinisty, że Jurek jest wyjątkowo odporny na mróz i zimno się go nie ima...

Ta natchniona wiara w powodzenie wiodła go przez wiele lat. Wsparta zawodowym mistrzostwem, wyjątkowymi cechami jego organizmu. Stał się symbolem dokonań prawie niewyobrażalnych dla wielu ludzi gór. Wiedział o tym, ale nigdy nie było w nim cierpliwości. Powiedział kiedyś, to co zresztą powtarza wielu himalaistów - największym zwycięstwem i sukcesem jest szczęśliwy powrót. Może to brzmi banalnie, ale nie wtedy gdy dobrowolnie przenika się do strefy zwanej strefą śmierci. I ta prawda pozostanie niestety jako prawda najważniejsza. Chociaż wiara w Opatrzność czyni cuda.

Podobno na wysokości 8300 metrów, na południowej ścianie Lhotse, 24 października 1989, pękła lina. Wedle zapewnień ludzi nigdy pęknąć nie powinna.

piątek, 18 października 2019

Między życiem a śmiercią.

W niedzielę 28 sierpnia 1943 roku poszłam na nieszpory do kościoła, a następnie do Marcelki Muzyki dowiedzieć się czy ona wróciła ze szpitala w Lubomlu i co słychać, bo tak się coś szykuje na wsi (Ostrówki), dziew­częta drą bandaże z koszul i prześcieradeł, ludzie się zbiegają jednym sło­wem, takie szamotochy. Jak poszłam do tej Marcyni, ona mówi – nocujcie u mnie, jutro pójdziem na mszę, wyspowiadamy się, bo to już będzie nasz ostatni tydzień. I tak my się pokładli spać. Noc ciepła, gadamy, gadamy. Już świta, wszyscy śpią. Chłopcy nasi pochowali te trochę broni.
Rankiem cała zgraja ukraińska napadła na nas. Ludzie zaczęli uciekać w pole. Jak szłam do swego domu, to czujka ukraińska, która leżała za cmentarzem, mnie zawróciła. Niektórzy nasi zaczęli uciekać furami. Ja uciekałam w tę stronę za kościół, a od strony kościoła szedł czarny tłum, dzicz zbrojna i niezbrojna. Każdy miał coś w ręku: siekierę, kosę… Ja skry­łam się w kępę zboża, a Kaziuni Helenka z córką też. Znaleźli nas i zabrali do kościoła, gdzie spędzili dużo ludzi. My byliśmy koło szkoły. Chłopców oddzielili do Ilka na podwórze, jamy wykopali, tam pobili i zakopali, a nas zagnali do kościoła. U Ilka w studni utopili księdza Stanisława Dobrzańskie­go. To był ksiądz, anioł dobroci, wielki człowiek. Innych ludzi też topili żyw­cem. W rowie też zakopali pobitych: jeden rów jest u Ilka, u Marcinka drugi. Dzisiaj chociaż niedowidzam, to bym pokazała, gdzie te rowy. Przez te 25 lat Polski (okres międzywojenny) myśmy traktowali ich jak ludzi, dawali, co mieli, a oni nam kule w łeb. W kościele ludzie płakali, krzyczeli, dzieci piszczały. Ludzie składali śluby, że piechotą pójdziemy do Częstochowy.
Zaczęło coś szumieć, myśleliśmy, że kościół się pali. Kościół odemknęli, katy ręce pozakasali i zaczęli ludzi wywlekać ze środka. Jak nas już wygnali z tego kościoła, to pognali aż pod Sokół, swoją wieś. Było nas Ok. 550 osób z Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Z Woli kobiety i dzieci wjechały do Ostró­wek w niedzielę 29 sierpnia. Chłopów pomordowali wcześniej. W kościele wszyscy się zaczęli szykować na śmierć, żegnać, całować. Jak zaczęli drzwi otwierać i wypędzać ludzi, ja myślałam, że będą palić kościół. Położyłam się tam na grobie Pana Jezusa przy ołtarzu i tak sobie pomyślałam – Jezu Ty w grobie i ja do grobu, i w tej chwili zasłona z grobu spadła mi na głowę. Nie wiedziałam jak zamknąć tę zasłonę. Helenka Paszczykowa mówi, że tam jest taka zaszczepka. Ja szukam i nie mogę znaleźć. Oprawca szedł i za­czął ludzi wypędzać. Doszedł do mnie. Wzięłam z ołtarza podpórkę pod mszał i podparłam zasłonę. Wstałam i mówię do Matki Boskiej Często­chowskiej – Matko Najświętsza, gdzie moje dzieci? Jak już mamy ginąć to razem. Dzieci w domu, tam juź pewnie pobite, a ja tutaj. O Boże, co ja prze­żyłam!
Jak już nas tam zapędzili, to nikt nie płakał. Brali po dziesięciu i jeden strzelał. Kazali się kłaść twarzą do ziemi. Oni strzelali kulami rozrywający­mi. Obok mnie byli Michalina Wawrzykowa i jej chłopak. Jak się położyłam mówiłam taką modlitewkę – Święta Barbaro, święty patronie, oddaj moją duszę w Trójcy Jedynemu i Święta Barbaro w Świętym Sakramencie, pro­szę Cię, ratuj w ostatnim momencie, a gdy ja będę umierała, oddaj moją duszę Jezusowi w ręce – w tym momencie strzelił do mnie.
Zanim zaczęli nas mordować, to ja do tych Ukraińców tak mówiłam – niech wam łuska z oka zejdzie, bo nas wszystkich nie wybijecie. Zagranicą jest Polaków dużo. Wybije wasza godzina, to się nad wami zemszczą. Je­den mi odpowiada – „Ty ich baczyty nie budesz” A ja do niego – zabij mnie choć dobrze, żebym się nie męczyła. Jak się położyłam kula przeszła przeze mnie i oczy mi zasypała (strzał był w plecy, kula przeszyła bok i palec u rę­ki). Ktoś przyszedł i kopnął mnie kilka razy i powiedział, że zabita. Ja żyłam, leżałam dłuższy czas. Po pewnym czasie oni zagwizdali i poszli. Usłysza­łam, że ktoś rozmawia. Początkowo myślałam, że ktoś z nich został. Pod­niosłam głowę: słońce świeci, piękny świat! Patrzę na dolinę, ludzie leżą. Klerykowej Marcelki dwie dziewczyny Lucia i Jadzia, obie trzymały pod ręce braci. Marcelka miała roztrzaskaną głowę, Lucia miała ranioną głowę, Ja­dzia nic. Jadzia mówi – matko, tędy do Lubomla! One wzięły się za ręce, a ja przez krew ludzi przeszłam, obmyłam się w wodzie. Usiadłam i nie wiem, co robić; czy iść do domu, czy do Jagodzina? Ale Anioł Stróż mówi, że do Jagodzina.
Wola się paliła, dym. Po drodze spotkałam staruszka Ulewicza. Pyta się „a kto Ewciu został?”. Ja mu mówię, że Kleryków Marcelki dziewczyny. Po­całowaliśmy się, on nabił fajkę i pyta się „gdzie ty pójdziesz?”. Ja – do Jago­dzina. „A ja – mówi – do księdza z brzezinki. Posiedzę tam, bo mam zakopa­ne pod pasieką pieniądze. Jak zabiorę, to będę miał na chleb.” On poszedł, a ja tędy na łąkę koło cmentarza. Patrzę, leci trzech naszych, co uciekli z Woli, mówią – „matko, już naszych wszystkich pobili w szkole”. Po drodze spotkałam Strażyca.
Przyjechałam do Jagodzina, tam na stacji wojsko mnie obandażowało. Niemcy przywieźli mnie do Dorohuska. Doktór Wadowski wziął mnie do siebie, leczył. Byłam zrozpaczona. Chciałam i siebie i Stasię (8 lat) utopić w Bugu. Zbliżała się zima. Byłam goła i bez dachu nad głową. Pomógł mi lekarz Wadowski.
Pod Sokołem ocalało kilka osób: Ewa Szwed, Czesław Lubczyński, Czesław Wasiuk, Wiesia. O tym mówić, to rana się otwiera…

środa, 16 października 2019

Zapomniane zbrodnie bojówek OUN na żołnierzach WP.

Państwo polskie zapomniało swoich obrońcach, pamięć o ofiarach zepchnięto na margines historii. Dlatego zapalmy 1 listopada chociaż jeden znicz więcej za naszych żołnierzy pomordowanych prze bojówki OUN w 1939 r. i 1945-1947 r. To byli nie tylko nasi rodacy ale nosili mundury WP. W 80 rocznicę zdrady części mniejszości ukraińskiej nie wolno nam zapomnieć, że: W połowie września 1939 r. w miejscowości Bystrzyca w woj. lwowskim faszyści z Legionu Ukraińskiego spalili żywcem 40 jeńców, żołnierzy Wojska Polskiego.

17 września 1939 roku, w dniu agresji Związku Sowieckiego na Polskę, bojówki OUN z udziałem chłopów ukraińskich dokonały napadów na ludność polską oraz żołnierzy WP w kilkuset miejscowościach Wołynia, Małopolski Wschodniej oraz Lubelszczyzny, między innymi:
– We wsi Dryszczów (pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie) bojówka OUN roz-broiła około 20 żołnierzy WP, którzy od strony Złoczowa szukali przejścia przez wieś Koniuchy do granicy, a następnie wszystkich wymordowała w pobliskim lesie.
– We wsi Jasienica Solna (pow. Drohobycz, woj. lwowskie) bojówkarze OUN otoczyli odpoczywających w stodole 15 żołnierzy WP i żywcem ich spalili.
– We wsi Taurów (pow. Brzeżany) bojówka OUN rozbroiła i wymordowała 20-osobowy oddział żołnierzy WP podążający do granicy z Rumunią, zrabowała konie oraz sprzęt wojskowy wieziony na 12 wozach.
– We wsi Żuków (pow. Brzeżany) bojówka OUN zamordowała 8 żołnierzy WP śpiących w stodole.
– We wsi Potutory koło Brzeżan w zasadzce na kolumnę samochodów jadą-cych do granicy bojówka OUN zabiła 32 polskich żołnierzy, a 50 zostało rannych.
– W majątku Romanówka (pow. Łuck, woj. wołyńskie) 17 września chłopi ukraińscy ze wsi Nemir i Tychotyn zażądali złożenia broni przez oddział WP. Po od-mowie w dniu 18 września wraz z sowieckim oddziałem zaatakowali polskich żołnierzy, pojmali i po torturach potopili w pobliskiej rzece Stochód.
– We wsi Majdan (pow. Drohobycz) miejscowi bojówkarze OUN, którymi do-wodził Stepan Hubysz, rozbroili i zamordowali 20 żołnierzy WP idących do granicy.
19 września we wsi Schodnica (pow. Drohobycz) bojówkarze OUN rozbrajali grupki żołnierzy WP idących do Rumunii i zamykali w drewnianym baraku, który po-tem oblali benzyną i podpalili – żywcem spłonęło 50 żołnierzy.
W dniach od 16 do 20 września w rejonie wsi Narajów(pow. Brzeżany) bo-jówki OUN wyłapały, rozbroiły i wymordowały około 80 polskich żołnierzyi kilku kapelanów.
W okresie od 16 do 20 września w rejonie Żukowa(pow. Borszczów, woj. tar-nopolskie), według świadków zginęło ok. 1000 żołnierzy oraz cywilnych uciekinierów z centralnej Polski.
W dniach od 17 do 20 września w osadzie wojskowej Borowicze (pow. Łuck) Ukraińcy ze wsi Topólno oraz okolicznych wsi zabili około 50 żołnierzy WP.
Od 17 do 20 września we wsi Byszki (pow. Brzeżany) ounowcy po okrutnych torturach zamordowali przy użyciu siekier, noży i bagnetów 250 żołnierzy, ponadto na polu między Byszkami a Potokiem zamordowali 30 polskich żołnierzy z ich kape-lanem.
Około 20 września w okolicach Trembowli (woj. tarnopolskie) Ukraińcy be-stialsko wymordowali 14 artylerzystów – żołnierzy WP.
23 września we wsi Urycz (pow. Stryj, woj. stanisławowskie) bojówkarze OUN wspomagając żołnierzy niemieckich spalili żywcem w stodole wziętych do niewoli 77 żołnierzy 4 Pułku Strzelców Podhalańskich.
24 września w majątku Husynne (pow. Hrubieszów, woj. lubelskie)sowieci i miejscowi Ukraińcy zamordowali 28 żołnierzy WP (w tym 3 oficerów).
25 września we wsi Tyszowce (pow. Tomaszów Lubelski, woj. lubelskie) po nocnej bitwie sowieci i miejscowi Ukraińcy okrutnie wymordowali kilkudziesięciu polskich jeńców.
26 września we wsi Niemirówek (pow. Tomaszów Lubelski)sowieci i miejsco-wi Ukraińcy zamordowali 17 żołnierzy WP, w tym 14 podchorążych i 3 oficerów.
28 września we wsi Mokrany (pow. Kobryń, woj. poleskie)sowieci wraz z Ukraińcami zamordowali 18 wziętych do niewoli oficerów i podoficerów Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej, Korpusu Ochrony Pogranicza oraz piechoty.
28 września Ukraińcy ze wsi Kodeniec (pow. parczewski, woj. lubelskie), współdziałając z kilkoma żołnierzami sowieckimi, zamordowali ośmiu żołnierzy Sa-modzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Po kapitulacji Grupy, czyli po 6 października, urządzali „polowania” na rozbrojonych wojskowych. Zabili 20 żołnierzy.
Ponadto we wrześniu 1939 r .miały miejsce liczne mordy o nieustalonej dacie dziennej, w tym między innymi:
–We wsi Husynne (pow. Hrubieszów)sowieci razem z Ukraińcami z czerwonej milicji zakłuli bagnetami 28 żołnierzy WP, w tym 3 oficerów.
– We wsi Jaśniska (pow. Gródek Jagielloński, woj. lwowskie) miejscowi Ukra-ińcy spalili żywcem w stodole 32 żołnierzy WP.
– We wsi Łapszyn (pow. Brzeżany)nacjonaliści ukraińscy utworzyli samo-zwańczy „sąd”, który wydawał wyroki śmierci na polskich żołnierzy, powracających z wojny. Specjalnie utworzone bojówki zajmowały się łapaniem żołnierzy na szosie ze Lwowa do Brzeżan, których rozbrajano i dostarczano do wsi. Tam ich torturowano, a potem zabijano. Akcją kierował Iwan Bożykowski, nauczyciel fizyki ze szkoły podsta-wowej w Brzeżanach. Liczba ofiar jest nieustalona.
– We wsi Olesin (pow. Brzeżany) zamordowano około 30 żołnierzy i oficerów WP.
– W miasteczku Poryck (pow. Łuck)na Wołyniu bandyci z OUN zakopywali w dołach polskich żołnierzy rozebranych do naga i związanych drutem kolczastym. Gdy bawiące się nieopodal polskie i ukraińskie dzieci postanowiły odkopać męczenników, bandyci rozstrzelali wszystkie dzieci oraz ich rodziców.
– We wsi Potok (pow. Brzeżany) zamordowano od 500 do 700 polskich żołnierzy, tam jest wspólna ich mogiła.
– We wsi Żupanie (pow. Stryj, woj. stanisławowskie) miejscowi bojówkarze OUN zamordowali 16 żołnierzy WP, którzy przyszli z Węgier, chcąc wrócić do swoich domów.
Listę tą opracowała: .Beata Pachnik - Łodzińska (historyk), która razem z mężem ufundowała kamienną tablicę upamiętniającą te ofiary na pomniku Ofiar Ludo-bójstwa Polaków z Kresów stojący w Łężycy. 6 października 2019 było uroczyste odsłonięcie.

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...