piątek, 24 kwietnia 2020

Każń Janowej Doliny.

/ Pomnik UPA w Bazaltowem (w dawnej Janowej Dolinie) - By Pawdx - Praca własna(own work by uploader), Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6099373
Ukraińscy zbrodniarze nigdy nie zostali ukarani za mord Polaków na Wołyniu ( i nie tylko na Wołyniu). Ich państwo nie tylko  pozwala im go świętować, ale gloryfikuje zbrodniarzy i ich czyny, fałszując prawdziwą historię relacji polsko-ukraińskich.  Natomiast nasze państwo  ciągle zapomina o swoich pomordowanych  rodakach, ten rozdział naszej narodowej historii traktuje po macoszemu nie reagując na karygodne działania strony ukraińskiej. Kwiecień jest  istotnym miesiącem pamięci o zbrodniach OUN- UPA na Wołyniu, ze szczególnym podkreśleniem zbrodni jaka miała miejsce w Janowej Dolinie.
75 lat temu, w nocy z 22 na 23 kwietnia ( z czwartku na wielki piątek, przed Świętami Wielkanocnymi 1943 r.), w czasie ataku bandytów z UPA zginęło tam  co najmniej  600 osób ( liczba ta może być znacznie większa, ponieważ nikt do tej pory dokładnie nie zbadał tej sprawy, a faktem jest, że w osadzie znajdowała się znaczna liczba uciekinierów z okolicznych wsi wcześniej zaatakowanych przez UPA) , zamordowanych w tradycyjny dla banderowców okrutny sposób. Dziś we wsi  przemianowanej na Bazaltowo, stoi upowski pomnik mówiący o… „likwidacji polsko-niemieckich okupantów Wołynia”. Urąga to w  jawny sposób  prawdzie jaka jest tam ukryta. ..Na wiosnę 2003 r. w Janowej Doli-nie w obecności ukraińskich  władz i duchowieństwa  odsłonięto tablicę upamiętniającą na-pad UPA z jakże wymownym napisem:
„Wmurowano ku czci 60-lecia Ukraińskiej Powstańczej Armii. Tu 21-22 kwietnia 1943 roku sotnie z grupy Zakrawa pod dowództwem «Dubowego» zlikwidowały
jedną z najlepiej umocnionych baz wojskowych polsko-niemieckich okupantów na Wołyniu [...]. W walce zlikwidowano
niemiecką i polską załogę, wyzwolono z obozu jeńców wojennych i powstrzymano terrorystyczne akcje przeciwko okolicznym wsiom, które przeprowadzali polsko-niemieccy zaborcy”.
21 kwietnia 2014 r. działacze Prawego Sektora z obwodu równieńskiego uczcili 71. rocznicę napadu Ukraińskiej Powstańczej Armii na miasteczko Janowa Dolina. Modlitwę w intencji upowców odmówił o. Ihor, dziekan Ukraińskiej Autokefalicznej Cerkwii Prawosławnej.  Strona ukraińska   ( między innymi historyk :Petro Mirczuk ), uważa, że doszło tam do „jednego z największych zwycięstw” UPA, która zlikwidowała „bazę polsko-niemieckich okupantów Wołynia”. Ukraińscy historycy podają liczbę ofiar – po stronie „polsko-niemieckich okupantów” zginąć miało ok. 600 osób, przy 8 zabitych i 3 rannych po stronie UPA.  Uczczono również głównego bohatera wydarzeń.

/ Iwan Łytwynczuk pseud. Dubowyj  – foto za: http://dzieje.pl/aktualnosci/iwan-lytwynczuk-dowodca-okregu-upa-zahrawa
 Major Iwan Łytwynczuk pseud. Dubowyj  – urodził się w 1917 r. w Dermaniu na Wołyniu.
Studiował w prawosławnym seminarium duchownym w Krzemieńcu.. Od 1937 do 1939 przebywał w więzieniu za działalność w OUN. na terenie II RP.  W 1943 roku był organizatorem oddziałów UPA na terenach północno-wschodniego Wołynia. Dowodził okręgiem wojskowym UPA „Zahrawa”, jednym z trzech okręgów wchodzących w skład grupy UPA-Północ. Obok Dymytra Klaczkowskiego  „ Kłyma Sawura”– dowódcy UPA-Północ – Łytwyńczyk był jednym z głównych organizatorów rzezi na polskiej ludności Wołynia. Jego  sotnie  jako pierwsze na Wołyniu przystąpiły do eksterminacji Polaków.  Napady dowodzonego przez niego oddziału cechowały się szczególną brutalnością. To Dubowyj  odpowiada za zamordowanie 170 Polaków, w nocy z 26 na 27 marca 1943 roku we wsi Lipniki. A w kwietniu  brał bezpośredni udział w napadzie na Janową Dolinę. Ukraińskie oddziały powstałe z połączenia oddziałów UPA, dezerterów z Ukraińskiej Policji Pomocniczej oraz tzw. «czerni» – okolicznego ukraińskiego chłopstwa, otoczyły Janową Dolinę, odcinając wszystkie potencjalne drogi ucieczki. W ataku, rozpoczętym około północy wzięły udział pierwsza sotnia UPA pod dowództwem „Jaremy” oraz sotnia „Szauli”. Całością osobiście dowodził I oczywiście „Dubowyj”.

/ Pomnik  Pomordowanych Polaków z Janowej Doliny, fot. Józef Wieczorek  (https://wkrakowie2013.wordpress.com/2013/08/29/janowa-dolina/ )
Osada najpierw została ostrzelana z broni maszynowej. Niewielkie oddziały napastników podkładały pod domy słomę i podpalały, podsycając ogień naftą. Przez okna wrzucali granaty. Uciekający z płonących domostw Polacy byli zabijani za pomocą broni palnej oraz siekier i noży. Według jednego ze świadków masakry, część dzieci wbito na pal. Kilkuosobowy personel miejscowego szpitala został wymordowany, zaś sam szpital podpalony. Chorzy i ranni zginęli w płomieniach. Niemiecki oddział stacjonujący w Janowej był zbyt mały liczebnie ( 100 żołnierzy), by dać odpór napastnikom w terenie. Niemcy odpowiadali ogniem tylko wtedy, gdy upowcy znaleźli się zbyt blisko koszar, dzięki czemu część domów została nietknięta. Ale nie tylko z tego powodu,  bo od 1941 r. działała w miejscowości  grupa  ZWZ-AK porucznika Stanisława Pawłowskiego ps. „Cuchaj”. Począwszy od sierpnia zorganizowano kilkanaście karabinów i kilka pistoletów. To oni zorganizowali opór  na osiedlu „C”, w  murowanych budynkach mieszkalnych. . Te domy jedynie nie uległy zniszczeniu.  Julia Korycka, świadek zbrodni w swoich wspomnieniach napisała: . W piwnicy do której zeszli lokatorzy, bronił nas i nasz blok sąsiad bohater Tadzio, miał broń, strzelał do podchodzących podpalaczy przez okna piwnic Było kilku takich obrońców , o których wspominają ocaleni nie podają jednak nazwisk. Spłonęło blisko 100 domów. UPA zdobyła w Janowej Dolinie materiały wybuchowe; chęcią ich pozyskania był następnie tłumaczony cały atak. Ocaleli mieszkańcy Janowej Doliny zostali przez Niemców wywiezieni do Kostopola.
Janina Pietrasiewicz - Chudy, mieszkanka Janowej Doliny, której udało się ujść z życiem z masakry wspomina: Pamiętam małe dzieci nadziane na pale na Alei Spacerowej. Całe rodziny z nożami w plecach leżące w krzakach, spalone moje koleżanki. (...) Ci, co pozostali przy życiu, wykopali jeden bardzo długi grób, gdzie stał krzyż. Było to miejsce przeznaczone na budowę przyszłego kościoła. Pamiętam ten grób. Tę straszną „kupę” ludzkich ciał, popalonych, pomordowanych, wśród których były kobiety i dzieci. Według różnych źródeł dostępnej mi literatury, podawana jest liczba pomordowanych od 900 do 2000 ludzi. (...)  Moja rodzina ocalała, ale moja mama tej jednej nocy zupełnie osiwiała. Janowa Dolina. Ilekroć wspomnę tę nazwę, widzę oślepiającą jasność, potworny huk, trzask ognia, słyszę krzyk i jęki palonych żywcem ludzi oraz wrzaski w języku ukraińskim. Do dnia dzisiejszego każdy Wielki Piątek poświęcam pamięci pomordowanych i mimo że minęło już tyle lat zawsze w tym dniu, same płyną mi z oczu łzy.
P.S.  W trakcie odsłaniania pomnika 18 kwietnia 1998, 50 aktywistów organizacji „Ruch” demonstrowało, trzymając transparenty z napisami „Won polscy policjanci”, „Won SS-sowskie sługusy”. (https://wkrakowie2013.wordpress.com/2013/08/29/janowa-dolina/)
Petro Mirczuk w opracowaniu „Ukrajińska Powstańska Armija 1942-1952. -Dokumenty i Materiały”, Monachium 1953  (wznowienie Lwów 1991) twierdzi, że atak na Janową Dolinę był walką z Niemcami, dla których stanowiła ważny punkt gospodarczy. Polacy zaś walczyli po stronie Niemców, tworzyli w Janowej Dolinie potężną placówkę samoobrony. Wersję tę powiela także „Litopys UPA”, t. 5, s. 20.  Ta wersja która ma usprawiedliwiać banderowskie ludobójstwo popełnione na Polakach nie odpowiada faktom. Pod okiem Niemców Polacy próbowali stworzyć ośrodek samoobrony, ale zorganizowali jedynie niewielki oddział ZWZ-AK

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Listy do umarłych.

„Mama […] Ona wciąż się boi. Szukałaby pretekstu, aby się z wami nie spotkać. Dlatego nic jej nie powiedziałam” – mówi autorom książki Kres. Wołyń – historie dzieci ocalonych z pogromu, Anna z Pustkowa Żurawskiego.
 
Jej matka, Janina Sąsiadowska, pochodzi z Wołynia. O tym, co tam przeżyła w czasie wojny, nie mówiła nawet najbliższym. Kiedy jednak od niespodziewanych gości dostała listy, które jako trzynastoletnia dziewczynka wysłała do rodziców w Stryju, nagle wyrzuciła z siebie:
„Pamiętam dziewczynkę, która wyskoczyła z okna. Dobrze ją pamiętam”.
Widać więc, że całe życie czekała na chwilę, gdy będzie mogła opowiedzieć o swym strachu i cierpieniu.
 
Dzieci z Sokołowa
Wiosną 1944 r. jej ojciec Józef zaczął kopać tunel z domu do sadu.
„Tylko musicie potem umieć ukryć się w polu” – tłumaczył dzieciom. „Tato, a te choineczki będą dobre? Tam przycupniemy!” – pytały Janka i Staś.
Matka przygotowała im plecaki ratunkowe. W każdym były ciepłe rzeczy i trochę jedzenia. Wiedzieli, że ten dzień, kiedy „bandery” podpalą ich dom i będą po kolei zabijać, przyjdzie nieuchronnie. Ale nie mieli dokąd uciekać. Tam, w Sokołowie, był ich cały świat, wszystko, co mieli. Tego dnia, rankiem, przyszła do nich zaprzyjaźniona Ukrainka. Pytała o garnek, pościel, nalegała. Mówiła, że dla nich to już rzeczy bez wartości. Matka, Zuzanna Sąsiadowska, zrozumiała, co chce jej przez to powiedzieć. Wzięła dzieci i uciekła do dworu.
Nie wszyscy mieli takie szczęście. Małych Furyków Ukraińcy położyli na podłodze. Ojcu strzelili w głowę i wbili nóż w serce. Dzieci zostawili, ale wiedziały, że spalą się żywcem. Słychać było krzyki konających sąsiadów. Przerażone, pobiegły w ulewnym deszczu na cmentarz, siedziały do rana przy grobie mamy i babci. Ocalały. Z niedobitkami Polaków pojechały na furmankach do Stryja. Wyłapywano uciekinierów z rzezi – mieli szczęście. Jedenastoletnia wówczas Ela Furyk do dziś nie wie, jak dała radę pochować ojca. Miał jej pomóc stryjek Janki Sąsiadowskiej, ale uciekł, gdy usłyszał stukot kół. Chwilę potem nie żył. Zepchnęła więc trumnę do jamy sama i przysypała ziemią.
Głos Tych Dzieci gdzieś tam się zatrzymał. Głos spotkania z potwornością. Ze zbiorów cyfrowych Biblioteki Narodowej ("polona_pl")
Głos Tych Dzieci gdzieś tam się zatrzymał. Głos spotkania z potwornością. Ze zbiorów cyfrowych Biblioteki Narodowej ("polona_pl")
 
Ojcu strzelili w głowę i wbili nóż w serce. Dzieci zostawili, ale wiedziały, że spalą się żywcem. Słychać było krzyki konających sąsiadów. Przerażone, pobiegły w ulewnym deszczu na cmentarz, siedziały do rana przy grobie mamy i babci. Ocalały. Z niedobitkami Polaków pojechały na furmankach do Stryja. Wyłapywano uciekinierów z rzezi – mieli szczęście.
Likwidacja polskiego elementu
Takich dzieci, jak te z Sokołowa, było wówczas na Wołyniu wiele tysięcy. Stały się najmłodszymi ofiarami tajnej dyrektywy płk. Dmytra Klaczkiwskiego, szefa sztabu UPA. W czerwcu 1943 r. napisał do swoich dowódców:
„powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. […] Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”.
Tę „antypolską akcję”, jak nazywali ją Ukraińcy, rozpoczęto 9 lutego 1943 r. atakiem na polską kolonię Parośla w powiecie sarneńskim. Ludobójstwo objęło województwa wołyńskie, stanisławowskie, tarnopolskie i lwowskie. Zakończyło się 18 maja 1945 r. w Brodzicy w województwie lubelskim.
Dziś wiemy, że na Kresach zginęło ponad 130 tys. Polaków (na samym Wołyniu 60 tys.). Banderowcy zadawali ofiarom śmierć na 135 udokumentowanych sposobów, a najłagodniejsza była niewątpliwie śmierć od kuli.
„Małe dzieci z ustami przeciętymi od ucha do ucha. Kobiety wbijane na pal, mężczyźni rozrywani końmi. Odcinanie po kolei wszystkich członków przed zadaniem śmierci” – relacjonuje ks. Józef Kuczyński, proboszcz w Dederkałach (pow. krzemieniecki).
Ucieczka do GG
W Stryju, dokąd uciekli Sąsiadowscy, były głód, bezdomność, strach. Pół miliona uciekających z Wołynia Polaków stało się z dnia na dzień wegetującymi nędzarzami. Gdy wracali do swoich gospodarstw, czekała na nich śmierć. Zrozpaczony Józef Sąsiadowski widząc, że dzieci słabną, postanowił oddać je Irenie Sandeckiej z Rady Głównej Opiekuńczej, jedynej organizacji charytatywnej, na której istnienie pozwolili Niemcy. Wraz z koleżankami, dawnymi harcerkami, zebrała dzieci koczujące na ulicach Krzemieńca i szczęśliwie wywiozła do Krakowa w Generalnej Guberni. Wróciła po kolejną turę. Dzięki niej 360 dzieci z Wołynia trafiło do zamku w Pieskowej Skale, gdzie urządzono dla nich sierociniec. Dyrektorką placówki została etnograf Jadwiga Klimaszewska, żołnierz AK.
Tę „antypolską akcję”, jak nazywali ją Ukraińcy, rozpoczęto 9 lutego 1943 r. atakiem na polską kolonię Parośla w powiecie sarneńskim. Ludobójstwo objęło województwa wołyńskie, stanisławowskie, tarnopolskie i lwowskie. Zakończyło się 18 maja 1945 r. w Brodzicy w województwie lubelskim.
Pod jej opieką dzieci czuły się bezpieczne. W sierocińcu nie było przemocy, kradły wyłącznie jedzenie. Nie między sobą, chodziły na szaber na pole, do sadu. Dyrektorka robiła, co mogła, by nie pomarły z głodu. Posłała je też do szkoły, jeździły na wycieczki. Ale dzieci po nocach krzyczały, nie mogły spać. Bały się snów, płakały za rodzicami. Emilia Popowicz ze Stanisławowa dopiero w sierocińcu dowiedziała się o strasznych przeżyciach sąsiadek z innych łóżek. Mówiło się o dziewczynkach, które miały za ojca Ukraińca. Zakochał się ponownie, a żona Polka była przeszkodą w nowym życiu. Zabrał ją w pole, wyciągnął siekierę i zabił. Dzieci uratowała sąsiadka i od niej trafiły do ochronki. Aniela z łóżka obok opowiadała jej, że banderowcy przyszli po nich w nocy. Babcia nakryła ją kołdrą po samą brodę i położyła się na niej tak, że z trudem oddychała. Po chwili czuła, że spłynęła po niej ciepła krew, ale nie poruszyła się. Dopiero gdy dom płonął, wydostała się spod martwej babci i uciekła do sąsiadów.
„Siedź do rana, potem uciekaj! Bo nas obie banderowcy utłuką” – prosiła Ukrainka, chowając ją w ziemiance.
Kilka lat przed, lat tej samej ery po tym samym w wyznawaniu Chrystusie. A scena jak z zupełnie innej planety: 1935, międzynarodowy zlot harcerzy w Spale. Harcerki z Wołynia w trakcie inauguracji zlotu; każda z nich trzyma wiosło. Wszystkie żyją. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
Kilka lat przed, lat tej samej ery po tym samym w wyznawaniu Chrystusie. A scena jak z zupełnie innej planety: 1935, międzynarodowy zlot harcerzy w Spale. Harcerki z Wołynia w trakcie inauguracji zlotu; każda z nich trzyma wiosło. Wszystkie żyją. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
 
… czy palą czy mordują?
Dzieci z Pieskowej Skały pisały do domu listy. Prosiły kolejarzy, by wieźli je do Brodów, Stryja, Krzemieńca, Stanisławowa, Zielonego Dębu, Rudy Brodzkiej. Nie wszystkie dotarły. 129 zawrócono z linii frontu, inne w ogóle nie zostały wysłane. Nie pisały o głodzie, chorobach i trudnych warunkach, w jakich żyją. Nie chciały martwić rodziców. Prosiły o znaczki i choćby o jedno słowo zwrotne, że ktoś z rodziny przeżył.
„Napiszcie mie jak uwas czy palą czy mordują i jak zadaleko front napiszcie mie tatusiu ti pieniondzy ja za nich nic nie kupowałem i mie pięniondz nie potszebno” – pisze Józef Dworkiewicz do Brodów.
„Mamusiu!!! W pierwszych słowach mojego listu «Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus». Dowiaduje się czy mamusia jest zdrowa. Bo mnie się śniło, że mamusia umierała. Więc ja byłam w dużym smutku”
– zwraca się dziecko do Marii Kałużnej.
„Pochwalony Jezus Chrystus! Kochani rodzice” – zaczyna swój list Janka Sąsiadowska. Gdy stawia litery na papierze, jeszcze nie wie, że ojciec nie żyje. W sierpniu 1944 r. wrócił ze Stryja do Sokołowa, bo domu nie było, ale wciąż było pole. Zabił go banderowski granat.
Jedni z nich chcą zapomnieć o Wołyniu, drudzy przeciwnie, jadą na Ukrainę, by odszukać groby swoich bliskich. I choć są mile witani, jednak nikt im przy sąsiadach nie wskaże, gdzie szukać ciał. Polskie wioski, których już nie ma, groby, które porosła trawa.
Listy, pocztówki, dziś pęk pożółkłych papierów z niemieckimi stemplami, trzymała przez 60 lat w pudełku po butach dawna dyrektorka Jadwiga Klimaszewska. Po wojnie została profesorem etnografii na Uniwersytecie Jagiellońskim. We wrześniu 2000 r. zabrała swoją przyjaciółkę Danutę Trylską­-Siekańską na spotkanie z trzydziestoma byłymi wychowankami. Nigdy nie założyła rodziny, a oni mówili o niej „nasza mama”. Sześć lat później, po śmierci pani Jadwigi, pani Danuta przekazała je dr. Leonowi Popkowi. „Zajmował się Wołyniem. Zapytałam, czy byłby zainteresowany. Kiedy powiedział, że tak, po prostu mu je wysłałam” – mówi. Przeleżały u niego kolejnych dziesięć lat. Jakby bał się zajrzeć do środka kopert. Dziś szaro­brązowe kartki zapisane rączkami dzieci są w archiwum lubelskiego IPN.
 
„Małe dzieci z ustami przeciętymi od ucha do ucha. Kobiety wbijane na pal, mężczyźni rozrywani końmi. Odcinanie po kolei wszystkich członków przed zadaniem śmierci” – relacjonuje ks. Józef Kuczyński, proboszcz w Dederkałach (pow. krzemieniecki).
„Musimy się spieszyć”
Leon Popek od lat zajmuje się badaniem zbrodni na Wołyniu. Jego mama uratowała się z Woli Ostrowieckiej. Mieszkańców zgromadzono tam w drewnianej szkole. Ludzi mordowano pałkami, siekierami i młotkami do uboju bydła. Takimi, które zostawiają w czaszce dziwny trójkątny kształt. Potem szkołę podpalono. Zamordowano wtedy 628 osób. W tym 220 dzieci. Krzyżyk, który miał przy sobie dziadek Leona Popka, odnaleziono we wspólnej mogile w 1992 r. Leżeli tam ściśnięci razem, kobiety trzymały dzieci. Tak umarli.
Zaledwie kilka lat wcześniej... Polskie Towarzystwo Krajoznawcze, Oddział w Kostopolu. Pocztówka z wsi nieistniejącej... ze świata nieistniejącego... Sprzed wieczności. Sprzed ludobójstwa. Ze zbiorów cyfrowych Biblioteki Narodowej ("polona_pl")
Zaledwie kilka lat wcześniej... Polskie Towarzystwo Krajoznawcze, Oddział w Kostopolu. Pocztówka z wsi nieistniejącej... ze świata nieistniejącego... Sprzed wieczności. Sprzed ludobójstwa. Ze zbiorów cyfrowych Biblioteki Narodowej ("polona_pl")
 
W końcu zrozumiał, że historii dzieci z listów nie odtworzy i nie spisze sam. Poprosił o pomoc dziennikarzy Tomasza Potkaja i Konrada Piskałę.
„Musimy się spieszyć”
– powiedział. Rozjechali się po kraju w poszukiwaniu autorów tych listów. Wielu drzwi im nie otworzono. Ci, których szukali, już umarli. Czasami zabrakło paru miesięcy, a może nawet kilku dni. Ale udało im się spisać losy kilku rodzin. Historie smutne, pełne trudnych relacji z partnerami, dziećmi. Są samobójstwa, wyobcowanie – skutki ukrywanej przed wszystkimi traumy.
„Bo nam, dzieciom z Pieskowej Skały i z Czerniejewa, wydaje się, że jesteśmy zimne. Kiedy się ma 15 lat, to się bardzo potrzebuje ojca czy matki. Mnie Ukraińcy zabrali ojca i noszę tę tragedię przez całe życie. Kiedyś byliśmy w Powidzu na koloniach. Tam zobaczyłam, z jaką czułością matka przytula swoje dziecko. Tak bardzo było mi żal. Tak strasznie wtedy płakałam, że jestem sama. Bo mnie nikt nie przytulał”
– mówi Maria Suder, jedno z odnalezionych dzieci.
„Kiedyś mi córki powiedziały, że nie potrafiłam im okazać tej miłości matczynej. To taka moja zadra, bo mnie nikt tego nie nauczył” – mówi ze smutkiem Emilia Popowicz.
Wołyń, Osada Krechowiecka. Słupy graniczne. Świata ludzi. Autor zdjęcia: Narcyz Witczak-Witaczyński. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
Wołyń, Osada Krechowiecka. Słupy graniczne. Świata ludzi. Autor zdjęcia: Narcyz Witczak-Witaczyński. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
 
Jedni z nich chcą zapomnieć o Wołyniu, drudzy przeciwnie, jadą na Ukrainę, by odszukać groby swoich bliskich. I choć są mile witani, jednak nikt im przy sąsiadach nie wskaże, gdzie szukać ciał. Polskie wioski, których już nie ma, groby, które porosła trawa. Dziennikarze z Polski udają się w podróż do krainy dzieciństwa dzieci z Pieskowej Skały. Zwiedzają izby pamięci, gdzie od niedawna upamiętniany jest Stepan Bandera. Rozmawiają z ludźmi, pytają o przeszłość.
„Pamiętam ich – odpowiada im Gala (Halina) Bakun w Rudzie Brodzkiej, zapytana o rodzinę Łabaszczuków. – Starszy dostał pięć noży. Drugi trzy. Hania też”.
Tekst pochodzi z nr 1-2/2017 „Biuletynu IPN”
Śródtytuły podchodzą od Redakcji PH
 

niedziela, 19 kwietnia 2020

...a imię jego ''Zemsta'' brzmiało...

„Wołyniak” (Józef Zadzierski) walczył z Ukraińcami w czasie okupacji niemieckiej. Gdy front zbliżał się sytuacja Polaków zaczęła gwałtownie się zmieniać. Już wiosną 1944 roku UPA wyraźnie się zaktywizowała. Ukraińcy zrozumieli, że z pomocą Niemców nie wywalczą „samostijnej Ukrainy” i wtedy wpływy zaczęły zyskiwać Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i jej zbrojne ramię Ukraińska Armia Powstańcza. Co prawda Ukraińcy wciąż jeszcze wysługiwali się Niemcom, ale wypadki dezercji ze służb policyjnych współpracujących z okupantem stawały się coraz częstsze, nawet dezerterowali Ukraińcy z wcześniej entuzjastycznie tworzonej SS „Galizien”.
Sytuacja na Zasaniu

W pierwszych miesiącach 1945 roku polska ludność była de facto pozbawiona ochrony wojska i władz bezpieczeństwa przed ukraińskimi napadami. Nic dziwnego, że milicja, będąc bezradna, odsyłała wołających o pomoc do „Wołyniaka”. A ten nigdy nie odmawiał, Ukraińcy znali „Wołyniaka” jeszcze z czasów okupacji niemieckiej i wiedzieli, że z nim żartów nie ma. Tym, którzy nie donosili Niemcom, byli w porządku wobec Polaków, „Wołyniak” krzywdy nie czynił. Niektórym współpracującym z Niemcami udało się przeżyć, chcąc się dobrze usadowić w nowej rzeczywistości wiązali się zwykle z ruchem nacjonalistycznym. Zresztą nacjonalistyczne organizacje ukraińskie potrafiły zjednać sobie zwłaszcza ukraińskie chłopstwo, które pomagało walczącym oddziałom UPA wierząc, że wolna i niepodległa Ukraina zapewni im lepszy los. Gdy nacjonalistom zaczął usuwać się grunt spod nóg, zaostrzyli walkę nie przebierając w środkach, dopuszczali się do zapierających dech okrucieństw. Każda akcja ukraińska wymierzona przeciw Polakom, nasuwała z miejsca porównania do mordowania ludności polskiej na kresach wschodnich jeszcze w 1943 roku. Tam ginęły całe rodziny, uzbrojeni Ukraińcy puszczali z dymem polskie wsie, zabijając ich mieszkańców często w bardzo okrutny i wyrafinowany sposób. UPA wraz z kuszczami dokonywała potwornych morderstw, tym razem już nie na kresach, ale na polskich ziemiach, na lewym brzegu Bugu.
Na Zasanie i do Polski już wcześniej docierały wieści o strasznych mordach dokonywanych zwłaszcza na Wołyniu. Przynosili je Polacy, którzy zdołali ujść z życiem. Gdy mieszkańcy wschodnich kresów coraz liczniej przybywali w rejony, gdzie mieszkała wymieszana ludność polska i ukraińska, często pałali chęcią zemsty. Ten stosunek pogłębiał dodatkowo fakt współpracy Ukraińców z Niemcami. Polacy zamieszkujący na terenie Zasania aż po granicę z ZSRR, byli zdani na własne siły. Ukraińcy wierzyli, że wygrają swoją sprawę i wywalczą wolną Ukrainę, której terytorium sięgnie aż po San. Ludność nie znajdując wsparcia w nowo tworzonej władzy, zwracała się o pomoc do polskich oddziałów partyzanckich. Sama też organizowała samoobronę przed napadami grup UPA i band złożonych z mieszkańców ukraińskich wsi. Grasowały również bandycko-rabunkowe grupy ukraińskie. Głównym zadaniem oddziałów Narodowej Organizacji Wojskowej, dowodzonych od połowy kwietnia przez „Ojca Jana” (Franciszek Przysiężniak), była ochrona polskiej ludności przed napadami Ukraińców.
„Wołyniak” i Ukraińcy
Oddział „Wołyniaka”, zaprawiony w bojach z Ukraińcami jeszcze w czasie niemieckiej okupacji, nie mógł pozostać obojętny. Bezpieczeństwa nie potrafiły zapewnić ani milicja, ani wojsko, ani Urząd Bezpieczeństwa. Gdy sołtysi wsi zwracali się o pomoc do milicji, niejednokrotnie słyszeli taką odpowiedź: Macie „Wołyniaka”, niech on was broni. Na początku 1945 roku oddział „Wołyniaka” nie zapuszczał się daleko, swoją działalność ograniczał przede wszystkim do części powiatu jarosławskiego, biłgorajskiego, przeprowadzał pacyfikacje ukraińskich wiosek. Na ogół akcje te odbywały się bez rozlewu krwi, żołnierze „Wołyniaka” szukali wtedy tych Ukraińców, którzy współpracowali wcześniej z Niemcami albo z UPA.
OUN i UPA, realizując swoją politykę, uważały, że likwidując Polaków, potrafią zbudować zręby wolnego państwa. UPA nie natrafiwszy na większy opór nowych władz Polski, stawała się panem życia i śmierci na wschodnich rubieżach kraju. Miała do pomocy ludność pochodzenia ukraińskiego, która w mniejszym lub większym zagęszczeniu żyła od Lubaczowskiego po Leżajszczyznę. Milicja ani siły bezpieczeństwa nie mogły sobie poradzić ze zbrojnymi oddziałami UPA. Również w 1945 roku wojsko nie dysponowało wystarczającą siłą, aby zlikwidować ukraińskie niebezpieczeństwo. Walkę o życie musiała toczyć ludność cywilna i oddziały partyzanckie, z których najbardziej liczył się dowodzony przez „Wołyniaka”. Wsie, organizując samoobronę, pilnowały swego bezpieczeństwa. Na Leżajszczyźnie i w Jarosławskiem było kilka wsi, z których wychodziły ukraińskie uderzenia skierowane przeciw Polakom. Były to: Adamówka, Dobra, Dobcza, Rudka, Cieplice z przysiółkiem Wołczaste, Cewków, Piskorowice i Kulno. Jeszcze w kwietniu 1945 roku Franciszek Przysiężniak przekonywał „Wołyniaka”, ażeby zaprzestał walki z Ukraińcami. Na to „Wołyniak” nie godził się, bowiem inaczej postrzegał zamiary UPA i OUN. Uważał, że polskim oddziałom i ukraińskim nie jest po drodze. „Wołyniak” nie dowierzał Ukraińcom, a ich zamiary oczyszczenia z Polaków całego Zasania w jego rozumieniu były oczywiste. Niejednokrotnie wspominał, zresztą bez faktycznego pokrycia, że Ukraińcy wymordowali mu rodzinę. Po prawdzie z ukraińskich rąk zginął tylko jego ojciec.
Po pacyfikacji Piskorowic, jaką przeprowadził oddział „Wołyniaka” 18 kwietnia 1945 r. Ukraińcy szykowali akcję odwetową, gromadząc siły w miejscowości Cewków. Ale „Wołyniak” uprzedził ich zamiary i uderzył wcześniej. 27 kwietnia 1945 roku „Wołyniak” razem z grupą „Lisa” wszedł do Cewkowa. Zlikwidowano piętnastu Ukraińców – żołnierzy UPA i osoby wspierające czynnie działania ukraińskiego zbrojnego podziemia. Wkrótce na Zasaniu pojawiły się pojednawcze ulotki rozpowszechniane przez UPA, a nawołujące do zaprzestania walki w imię jedności w zmaganiach z Sowietami i komunistyczną władzą polską. Wtedy też przedstawiciele UPA zaczęli szukać kontaktów z polskimi oddziałami partyzanckimi.
Z początkiem maja 1945 r. doszło do rozmów w Rudzie Różanieckiej przedstawicieli polskiego podziemia z ukraińskim. Uczestniczył w nich „Ojciec Jan” (Franciszek Przysiężniak). O zaplanowanym rozejmie w rozmowie z Ukraińcami Przysiężniak poinformował komendanta okręgu NOW.
Pertraktacje polskiego podziemia z oficerami UPA zakończyły się zawieszeniem broni, jak się okazało, nie na długo. Ukraińcy schwytali dwóch żołnierzy polskiego podziemia i ich zamordowali. To było sygnałem do rozprawy z koncentrującymi się oddziałami UPA w rejonie Dobrej i Dobczy. Rozkaz do akcji wydał komendant okręgu NOW Tadeusz Mirecki „Żmuda”. Przeciw Ukraińcom wyruszył oddział „Wołyniaka” i „Radwana” wraz z „Majką”. Całością dowodził „Ojciec Jan”. „Wołyniak” rozbił w Dobrej Ukraińców, podpalił wieś, w której kryli się żołnierze UPA. Wobec dużej siły połączonych oddziałów polskich, Ukraińcy uciekli w popłochu, pozostawiając zabitych. „Wołyniak” i „Radwan” mieli sześciu rannych, ale na polu walki nikt z ich żołnierzy nie zginął.
Aż nazbyt widoczne było stosowanie przez wysiedlanych Ukraińców taktyki spalonej ziemi. Palono więc opuszczane wsie i domostwa Polaków, których również mordowano. Dowództwo UPA w tym przypadku nie panowało nad sytuacją, albo po prostu nie chciało panować. Próby porozumienia się UPA z „górą” NOW były przypuszczalnie taktyczną zagrywką, a nie chęcią ułożenia poprawnych stosunków i wspólnej walki z bolszewizmem. „Wołyniak” uważał, że cele Ukraińców były odmienne od polskich i dlatego nie zamierzał poprzestać walki z Ukraińcami i pozostawić na pastwę losu Polaków na Zasaniu.
Placówki NOW na Zasaniu oraz oddziały partyzanckie tworzyły we wsiach samoobronę przed napadami ukraińskimi. W nocy obowiązywały warty, które trzymali członkowie grup samoobrony zwykle należących do NOW, często uzbrojeni tylko w pałki. Warty trzymano na ogół we wszystkich wsiach, przy czym najsilniejszą samoobronę miała Kuryłówka i Tarnawiec. Trzeba dodać, że organizatorami samoobrony były od samego początku oddziały partyzanckie „Wołyniaka”, „Radwana”. Potem z ramienia władz okręgu NOW „44” (obejmujący teren woj. rzeszowskiego) samoobroną zajmował się również Franciszek Przysiężniak „Marek”, komendant oddziałów leśnych.
Zadaniem wartowników samoobrony było ostrzeganie wsi przed zbliżającymi się oddziałami ukraińskimi. Alarmować mieli również w przypadku zbliżania się oddziałów wojska polskiego albo milicji czy też UB. W tym ostatnim przypadku wartownicy, ostrzegając strzałami karabinowymi placówkę NOW, sami mieli obowiązek uchodzić z bronią do lasu. Samoobrona była według nowych władz związkiem nielegalnym, jak stwierdzał Wojskowy Sąd Rejonowy w Rzeszowie, niezatwierdzonym przez władze bezpieczeństwa.
W 1946 roku do większych walk z Ukraińcami nie dochodziło. UPA nie zapuszczała się zbyt daleko na zachód od Bugu, zresztą musiała się kryć, ponieważ wojsko uaktywniło swoje przeciwukraińskie działania. Nie oznaczało to bynajmniej całkowitego zaprzestania akcji zbrojnych. Prowadzono je na znacznie mniejszą skalę. Jednak w styczniu 1946 r. upowcy napadli na wieś Mołynie. Obrabowali gospodarzy polskich i kilkunastu ciężko pobili. W odwecie „Wołyniak” w dwa dni później z 22 swoimi żołnierzami zaatakował wieś Dobrą, z której wyszła ukraińska akcja. Atak oddziału zaskoczył Ukraińców tak, że rozbito niemal doszczętnie stawiających opór kuszczy i UPA. Zabito wtedy 33 Ukraińców.
Do większego starcia doszło 18 maja 1946 roku w Dobczy. Naprzeciw stanęły: oddział „Wołyniaka” wspomagany przez chłopów z Majdanu Sieniawskiego, a z drugiej strony sotnia UPA zasilona kuszczami głównie z Dobczy i Dobrej. Po rozbiciu przez „Wołyniaka” kilku posterunków milicji, jego oddział zatrzymał się w Majdanie Sieniawskim. Gdy żołnierze spożywali kolację przybyli przedstawiciele mieszkańców Majdanu Sieniawskiego i zaproponowali uderzenie na Dobczę, gdzie zgromadzili się uzbrojeni Ukraińcy. Majdan Sieniawski obawiał się ich ataku i spalenia wsi. Cała 70-osobowa grupa wsiadła na ciężarowe samochody i udała się wieczorem pod Dobczę. Przed wsią „Wołyniak” zarządził zbiórkę, rozstawił wokół wsi posterunki, reszta oddziału tyralierą ruszyła do ataku. Rozgorzała strzelanina, zaczęły płonąć zabudowania. Roman Dudziński z Dobczy twierdził, że wskutek wymiany strzałów zaczęły płonąć zabudowania. Ale jest prawdą, że żołnierze otrzymali od swego dowódcy rozkaz podpalania domów, gdzie mogli przebywać uzbrojeni Ukraińcy. Ukraińcom zgrupowanym w Dobczy przyszedł na pomoc następny oddział, który wynurzył się z lasu. Siły ukraińskie były przeważające, element zaskoczenia przestał istnieć, „Wołyniakowi” nie pozostało nic innego, jak wycofać swoich ludzi. Dał sygnał odwrotu. Musiał jednak jedno auto zostawić, ponieważ ugrzęzło w błocie. Aby nie dostało się w ręce ukraińskie, „Wołyniak” kazał je uszkodzić. Część oddziału wycofała się samochodem, pozostali udali się pieszo w rejon zbiórki, w Majdanie Sieniawskim. W czasie zbiórki okazało się, że nie wróciło dwóch ludzi z Majdanu Sieniawskiego, oddział „Wołyniaka” przyszedł w pełnym składzie.. Sprawozdania stwierdzają, że w Dobczy w czasie starcia zginęło osiemnastu Ukraińców, spaliło się czterdzieści zabudowań. Poległych Ukraińców pochowano we wspólnej mogile przy kaplicy.
W drugiej połowie 1946 roku nie dochodziło już do ostrych starć między oddziałami polskiej partyzantki a zbrojnymi grupami ukraińskimi. Wojsko powoli, ale skutecznie likwidowało ukraińskie podziemie. UPA straciła inicjatywę i nie stanowiła groźnej siły jak rok wcześniej. Również polskie oddziały partyzanckie ulegały erozji, co uwidoczniło się również w obozie „Wołyniaka”.

czwartek, 16 kwietnia 2020

Andrzej Gwiazda -człowiek niezłomny.

85 lat temu, 14 kwietnia 1935 r., urodził się Andrzej Gwiazda, współtwórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i NSZZ „Solidarność”, jeden z liderów strajku w Stoczni Gdańskiej, negocjator Porozumień Sierpniowych, działacz podziemia, przeciwnik porozumienia z władzami PRL.

Andrzej Gwiazda urodził się w Pińczowie. Latem 1939 r. jego rodzina przeniosła się do Pińska, gdzie jego ojciec rozpoczął służbę jako mechanik we Flotylli Pińskiej. Kilka tygodni później Stanisław Gwiazda znalazł się w niewoli niemieckiej. Czteroletni Andrzej Gwiazda wraz z matką i babcią został deportowany na wschód. Znaleźli się w kołchozie na północy Kazachstanu. Wrócili dopiero w 1946 r., najpierw na Górny Śląsk, a po dwóch latach zamieszkali w Gdańsku.
W 1953 rozpoczął studia na Politechnice Gdańskiej. Po dwóch latach został powołany do wojska i dopiero w 1966 r. ukończył studia elektroniczne. Pozostał na uczelni, do 1973 r. pracował na stanowisku asystenta w Instytucie Cybernetyki Politechniki Gdańskiej. W marcu 1968 r. był jednym z inicjatorów wiecu protestacyjnego studentów i pracowników PG. Dwa lata później brał udział w protestach grudnia 1970. W 1973 r. rozpoczął pracę jako inżynier w Zakładach Okrętowych Urządzeń Elektrycznych i Automatyki „Elmor”.
 
W listopadzie 1976 r. wspólnie z żoną Joanną Dudą-Gwiazdową rozpoczął zorganizowaną działalność antykomunistyczną. W skierowanym do Sejmu liście poparli żądania Komitetu Obrony Robotników, które dotyczyły m.in. wypuszczenia na wolność uczestników czerwcowych protestów. Odpowiedzią władz był zakaz wyjazdów zagranicznych oraz rozpoczęcie trwającej przez kolejne trzynaście lat inwigilacji. Jako figurant Służby Bezpieczeństwa Andrzej Gwiazda otrzymał kryptonimy „Brodacz” i „Saturn”. Od kwietnia 1977 r. współpracował z Biurem Interwencyjnym KOR.
 
29 kwietnia 1978 r. wspólnie z Antonim Sokołowskim i Krzysztofem Wyszkowskim ogłosił deklarację Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Stwierdzano w niej m.in.: „Celem Wolnych Związków Zawodowych jest organizacja obrony interesów ekonomicznych, prawnych i humanitarnych pracowników. WZZ deklarują swą pomoc i opiekę wszystkim pracownikom bez różnicy przekonań czy kwalifikacji. [...] Wzywamy wszystkich pracowników, robotników, inżynierów i urzędników do tworzenia niezależnych przedstawicielstw pracowniczych. Droga do celu prowadzić może również poprzez wprowadzanie do Rad Zakładowych niezależnych działaczy, którzy reprezentować będą wyborców uczciwie, broniąc ich interesów”. Autorzy deklaracji podkreślali, że „społeczeństwo musi wywalczyć sobie prawo do demokratycznego kierowania swoim państwem” i że „autentyczne związki i stowarzyszenia społeczne mogą uratować państwo, bo tylko przez demokratyzację prowadzi droga do scalenia interesów i woli obywateli z interesem i siłą państwa”.
WZZ Wybrzeża organizowały manifestacje w rocznicę strajków z 1970 r. i rozpoczęły wydawanie własnego pisma „Robotnik Wybrzeża”. Andrzej Gwiazda był jego współwydawcą i publicystą. Zajmował się także kolportażem publikacji innych wydawnictw. Wielokrotnie był zatrzymywany przez Służbę Bezpieczeństwa na 48 godzin.
 
16 sierpnia 1980 r. był jednym z inicjatorów powstania Komitetu Strajkowego w „Elmorze”. Kilka dni później został członkiem władz Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (MKS) w Stoczni Gdańskiej. Brał udział w negocjacjach prowadzonych przez MKS z delegacją rządową. Był współautorem 21 postulatów sierpniowych. Nie podpisał Porozumień Sierpniowych. Uznał, że MKS poszedł na zbyt duże ustępstwa wobec władz.
Od września 1980 do lipca 1981 r. był wiceprzewodniczącym Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” Regionu Gdańskiego, a następnie członkiem Zarządu Regionu. Od lutego do września 1981 r. pełnił też funkcję wiceprzewodniczącego Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „S”. Krytyczny wobec przywództwa Lecha Wałęsy wystosował do niego list otwarty, w którym protestował przeciwko łamaniu demokratycznych zasad kierowania związkiem. W lipcu 1981 r. w wyborach do władz Regionu Gdańskiego był kandydatem na stanowisko przewodniczącego. Wybory te wygrał Wałęsa. Gwiazda został członkiem Zarządu Regionu. Był uznawany za jednego z najbardziej radykalnych działaczy „Solidarności”.
 
W czasie I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w Gdańsku (wrzesień– październik 1981) był jednym z inicjatorów „Posłania do ludzi pracy Europy Wschodniej”. Wyrażano w nim nadzieję na powstanie niezależnych organizacji związkowych w innych krajach bloku komunistycznego. Podczas zjazdu kandydował na stanowisko przewodniczącego związku. Ponownie przegrał jednak z Wałęsą. Wszedł w skład Komisji Krajowej. 22 listopada 1981 r., w czasie zjazdu regionalnego, wystąpił z Zarządu Regionu Gdańskiego, protestując w ten sposób przeciwko odwołaniu związanych z nim działaczy.
Po wprowadzeniu stanu wojennego, w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., został internowany. Przetrzymywano go w Strzebielinku, następnie w Białołęce. W grudniu 1982 r. władze komunistyczne podjęły wobec niego decyzję o zamianie internowania na areszt i przeniesieniu do Warszawy na ul. Rakowiecką. Sformułowane przeciwko niemu i dziesięciu innym działaczom „Solidarności” zarzuty dotyczyły działań mających na celu obalenie przemocą ustroju. Z więzienia zwolniony został na mocy amnestii ogłoszonej w lipcu 1984. 16 grudnia 1984 r. zatrzymano go ponownie w czasie pochodu pod pomnik Poległych Stoczniowców w Gdańsku. Kolegium ds. wykroczeń skazało go na trzy miesiące więzienia. W lutym 1985 r. dodatkowo skazany został przez kolegium w Jastrzębiu na dwa miesiące więzienia za „wznoszenie okrzyków i demonstrowanie znaczka +Solidarność+”. Więzienie opuścił w maju 1985 r. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych utrzymywał się, wykorzystując pasję do wspinaczek górskich. Pracował w spółdzielni „Absolwent” prowadzącej roboty malarskie na wysokościach. W kwietniu 1987 r. był współzałożycielem Grupy Roboczej Komisji Krajowej domagającej się zwołania KK w składzie sprzed stanu wojennego. Podczas Pielgrzymki Ludzi Pracy na Jasną Górę (wrzesień 1987) był sygnatariuszem podpisanego przez 26 członków KK żądania zwołania Komisji. W 1988 r. wyjechał z żoną w kilkumiesięczną podróż do Francji, Wielkiej Brytanii, USA i Kanady, gdzie informowali międzynarodową opinię publiczną i Polonię o sytuacji w PRL. Zbierali również pieniądze na działalność podziemia, które posłużyły do reaktywowania pisma „Poza Układem”.
 
Należał do przeciwników okrągłego stołu. Nie wziął udziału w negocjacjach z reżimem i przygotowaniach do wyborów kontraktowych. Tym samym znalazł się poza głównym nurtem życia politycznego. W opozycji do NSZZ „Solidarność” brał udział w reaktywacji Wolnych Związków Zawodowych, które później przekształciły się w Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność 80”. Wrócił do pracy w „Elmorze”. Z listy komitetu wyborczego Poza Układem bez powodzenia ubiegał się o mandat poselski w wyborach parlamentarnych w 1993 r. Angażował się także na rzecz lustracji i ujawnienia współpracowników SB. Za jednego z nich uważał Lecha Wałęsę. Wskazywał, że jeszcze w okresie aktywności w WZZ Wałęsa współpracował z komunistyczną bezpieką i przekazywał jej informacje dotyczące działalności organizacji. Gwiazda uważał też, że uwikłanie we współpracę przekładało się na postawę Wałęsy w sierpniu 1980 r., w okresie karnawału „Solidarności”, w trakcie rozmów okrągłostołowych oraz podczas prezydentury 1990–1995.
W 2005 Gwiazda współorganizował niezależne obchody 25. rocznicy strajków sierpniowych. W grudniu 2005 r. odmówił udziału w uroczystości przekazania Medalu Wolności Trumana-Reagana, przyznanego NSZZ „Solidarność” przez amerykańską Fundację Ofiar Komunizmu (FOK) jako pierwszemu wolnemu związkowi zawodowemu w bloku komunistycznym. Argumentował wtedy, że przyjmując wyróżnienie, dołączyłby do tych, którzy twierdzą, że „pierwsza +Solidarność+ była tylko piękną utopią, którą należało zniszczyć, że nie stanowiła realnej alternatywy dla systemu komunistycznego. W maju 2007 wszedł w skład Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej. Zasiadał w nim do 2011 r. W tym samym roku zaangażował się w działalność Stowarzyszenia Solidarni 2010 i bez powodzenia kandydował do Senatu RP.
Andrzej Gwiazda w 2006 r. został odznaczony Orderem Orła Białego. Wyróżniono go także tytułem Honorowego Obywatela Gdańska oraz Krzyżem Wolności i Solidarności. W 2017 r. został laureatem Nagrody im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...