niedziela, 28 marca 2021
Zagłada Smoligowa 27.III. 1944 .
Rok 1944. Tak było w Smoligowie:
"O świecie 27 marca 1944 roku blisko 2 tysiące żołnierzy Wehrmachtu ze 154 Dywizji Piechoty, policji i SS Galizien, UPA, wyposażone w artylerię i broń pancerną otoczyły niespodziewanie Smoligów, kolonię Olszynkę, kolonię Amerykę i Łasków. Rejon, który od kilku miesięcy był bazą „Rysia". Rankiem rozpoczęto ostrzał artyleryjski i moździerzowy. Salwy z karabinów maszynowych kosiły okna domów. Okrążone , broniące wiosek plutony BCh „Żmijki" i „Orła" oraz pluton AK „Hardego" zostały rozbite. W wyniku ostrzału zginął Michał Ordyniec wraz z żołnierzami ze swojego plutony. Zdziesiątkowany zostały pluton Feliska Zwolaka „Szczygła". Od serii z automatu zginął dowódca placówki Bolesław Kaniuga „Orzeł". Polegli jego dwaj stryjeczni bracia Feliks „Zając" i Stanisław „Tryb" wraz z ich ojcem Wincentym. Od wybuchu pocisku wystrzelonego z działka pancernego polegli Mieczysław Mazur, Franciszek Łysiak oraz sanitariuszka Wanda Michnor. Zginęli Martyniuk, Pukaluk, Dąbrowski, Dębiński, Czuwara. Do ostatka opierał się Czesław Bulicz „Duży", któremu upowcy rozwścieczeni jego oporem wyłupali oczy i wycięli język. W wyniku wielogodzinnego krwawego boju, który zakończył się klęską otoczonych oddziałów w walce zginęło 33 partyzantów, a wielu było rannych. Na łąkach, tuż przy grobli trafiony serią z karabinu maszynowego w pierś zginął mój ojciec. Padł przy nim śmiertelnie ranny Jan Wężowski „Wąsik", niedawno przybyły z Waręża i zaprzysiężony w miejscowej placówce wraz bratem Michałem „Orlikiem". Michał też nie miał się czym bronić, gdyż zabrakło mu amunicji. Nikt nie mógł zapobiec potwornej rzezi - wspominał potem po latach Zbigniew Ziembikiewicz ps. „Smok". Jego ojciec Stanisław był nauczycielem w Smoligowie. Za cenę dużych strat przybyły na miejsce walki „Ryś" zdołał jednak wyrwać część batalionu z pułapki. Utworzony przez niego korytarz pozwolił na ewakuację części ludności cywilnej w stronę Tyszowiec. Uratować zdołała się rodzina Dunajów. Uciekali polami w kierunku Łaskowa. Przed nimi szła czteroosobowa rodzina Gałęzy, właściciela młyna. - Miał chłopczyka z mojego wieku Czesława i młodszą córką. Nagle coś przeleciało nad naszymi głowami i spadło na nich. Wszyscy zginęli. Wróciliśmy do Procia, gdzie schowaliśmy w lochu, bez drzwi. Było tam dużo ziemniaków i pełno krwi. Siedziała tam już kobieta z dzieckiem, które strasznie kaszlało, bo miało koklusz. Mój ojciec wyszedł z lochu i mówi, że Olszynka się pali i że 20 chłopów idzie prosto na nas. Struchleliśmy - opowiada Kazimiera Sobczuk. Banderowcy nie weszli jednak do piwnicy. Na jego szczycie lochu ustawili karabin maszynowy i prowadzili ostrzał. Kiedy ustał Dunajowie wyszli z piwnicy i zaczęli uciekać w kierunku Łaskowa. Za zakrętem zatrzymali ich Ukraińcy. - Ustawili w szeregu pod lufami karabinu. Myślałam, że to koniec. Uratował nas Niemiec, który przybiegł od strony cmentarza w Łaskowie z białą flagą na kiju. Rozkazał, aby nie bić cywilów. Ukraińcy byli niepocieszeni. Mówili, przez zęby: „Ach my byśmy wam dali", ale puścili nas. Poszliśmy w stronę leśniczówki, a rano do Łaszczowa i Tyszowiec. Tam spędziliśmy Wielkanoc 1944 roku - opowiada Kazimiera Sobczuk. Uratować zdołała się Franciszka i Kazimierz Pukalukowie z kilkuletnią córką Zofią. Zdołali przedrzeć się do Perespy gdzie spędzili resztę wojny. Przeżyła Stefania Szopińska z domu Pukaluk (matka wójta Szopińskiego) i jej brat Bronisław. - Mama była na pierwszej linii frontu. Kiedy wycofywała się z koleżankami obok nich upadł pocisk artyleryjski. Dwie koleżanki zginęły, mama została przysypana ziemię i ich ciałami. Ogłuszona. Kiedy Ukraińcy chodzili dobijać rannych, ją oszczędzili. Myśleli, że jest trupem - relacjonuje historię mamy Lech Szopiński. - Zaczął się następny dzień. Już robiło się widno, a moje poszukiwania bliskich pozostawały bezowocne. W czasie penetrowania pobojowiska ukazały się nam straszne sceny. Widoki nie do opisania. Dużo zabitych i poległych koleżanek i kolegów, znajomych. Często wymordowane całe rodziny. Za kopcem klęcząca, wyglądająca jak żywa Regina Markiewiczówna, a niedaleko leżący na wznak, martwy Bolek Oleszak mający na szyi sznur po odciętym pistolecie. Dalej przytuleni do siebie młodzi Ligunowie. Józek „Długi" trzymał w ręku mały pistolet. Wyglądało na to jakby popełnił samobójstwo. Pod niespaloną szopą gospodarza Bartosza stały jak żywe, sztywne od mrozu, oparte o ścianę trzy siostry Bartoszówny: Aniela, Władzia, Lodzia, najładniejsze panny tej wsi - opisywał krajobraz po pacyfikacji Zbigniew Ziembikiewicz. - W nocy po ustaniu walk zarówno partyzanci jak i cywile zbierali rannych i zabitych. Zrobiono szybkie pochówki. Ciężej rannych odstawiono do szpitala w Tomaszowie Lubelskim. Wysiłek był tak duży, że padano ze zmęczenia - wspomina w swojej książce Bronisława Staszczuk- Walczyszyn ps. Jutrzenka, która od stycznia 1943 r. była w oddziałach „Rysia". W pacyfikacji zginęło około 200 mieszkańców wioski, w tym uciekinierów z innych miejscowości. To była ostatnia polska wieś na tych terenach. - Imienna lista ofiar jest wciąż układana. Po ostatnich uroczystościach jubileuszowych w Smoligowie spis dobija już do setki. Nazwisk niektórych zamordowanych nie da się już odtworzyć, bo zginęło sporo uciekinierów z Oszczowa i Dołhobyczowa - mówi Lech Szopiński. Gdy po latach do Smoligowa powrócili Polacy w studniach znajdowali ciała pomordowanych. Studnie zostały zasypane. „Takich studni - cmentarzy w Smoligowie było wiele. Po większości nie ma już śladu. Ludzie zasypali je, razem z trupami i ich tajemnicami. Tak było u Jóźwiaków, Czerniaków, Jakubczaków. U Jóźwiaków trup wypłynął ze studni, bo po roztopach wezbrała woda. Ludzie chodzili go oglądać. Zapamiętali, że miał na sobie wojskowy, polski mundur. - Widać było, że to był ładny chłopak. Ciemny blond, kręcone włosy. Tylko mu rękę podaj, aby wstał. Pod nim był jeszcze jakiś nieboszczyk. Jóźwiak tą studnię zasypał. Teraz nawet ciężko byłoby wskazać, gdzie się znajdowała - opowiada Kazimiera Sobczuk. - Tuż przy drodze była, śladu już nie ma - dopowiada jej mąż Tadeusz. Trupa w studni (choć jedni mówią, że przy studni) znalazł Edward Jakubczak. Rozkład ciała był tak zaawansowany, że nie można było się zorientować czy to był mężczyzna czy kobieta. Bieliły się tylko kości. Jakubczak szczątki nieszczęśnika i studnię zasypał. Nie ma także już studni, która znajdowała się przy budynku szkoły powszechnej. To do niej 27 marca 1944 r. ze strachu przed Ukraińcami skoczyła córka stróża szkolnego Karola Pukaluka. Dziewczyna utonęła. Starsi ludzie powiadają, że w tej studni pływało kilka trupów. Ludzie uznali, że studni wioskowej zasypywać ziemią jednak nie będą, że może się jeszcze przydać. Zamiast ziemi do środka nasypali gaszonego wapna. Przez parę dni woda buzowała, tak mocno, że omal piana nie wyszła na zewnątrz. Zżarło mchy z cembrowiny i ludzkie szczątki. Ludzie, przez parę lat po wojnie wyciągali z niej wodę. Lech Szopiński, wójt Mircza i jednocześnie regionalista mówi, że nie ma pewności, czy wszyscy ci potopieni żywcem to ofiary pacyfikacji wioski z 27 marca 1944 roku. Mogli zginąć później. - Jeszcze w 1945 roku, a nawet 1946 działała w okolicy sotnia Wowky.
czwartek, 25 marca 2021
Kat Tarnoszyna i Szczepiatyna.
Jan Masłowski był skromnym krawcem. Pewnie przez wiele lat wiódłby spokojne życie, gdyby nie przypadkowa wizyta pewnej kobiety, która rozpoznała w nim kata Szczepiatyna i Tarnoszyna z okresu II wojny światowej
Pani Maria Z. była w odwiedzinach u córki w Rakłowicach, niewielkiej miejscowości pod Wrocławiem. Miała już wykupiony bilet na wieczorny pociąg do Zamościa.
- Babciu. Czy nie dałabyś rady skrócić mi dżinsy i wszyć zamek? - spytał ją rano wnuczek.
Wnukowi nie miała serca odmówić. U siebie, na wsi, usiadłaby przy maszynie i szybko rozwiązała kłopot. Tu, u córki, musiała pójść do krawca. Znalazła go. Mieszkał kilkaset metrów dalej.
- Córciu! To on, morderca naszych kuzynów, kat naszej wioski - kilkanaście minut później, roztrzęsiona pani Maria relacjonowała córce spotkanie.
- Mamo. To niemożliwe. Pan Janek mieszka u nas od lat. Ma czworo dorosłych dzieci, wszyscy go tu znają i szanują. Był nawet naszym sołtysem, prezesem spółdzielni. To nie może być on - powątpiewała córka.
Pani Maria przez wiele lat nosiła w pamięci obraz jego twarzy. Zapamiętała lekko pochyloną sylwetkę, specyficzną gestykulację oraz charakterystyczny, ochrypły głos.
- Ludzie po 30 latach zmieniają się, ale ja wciąż mam w uszach ten jego głos - przekonywała córkę.
Po powrocie w rodzinne strony nie minęły wątpliwości. Podzieliła się nimi z mieszkańcami wioski. Był rok 1976. Informacja dotarła do służby bezpieczeństwa. Podpułkownik Tadeusz Portko, szef zamojskiej SB sprawę potraktował poważnie. Powiadomił kogo trzeba. 18 listopada 1976 r. Włodzimierz Lewandowski, wiceszef Prokuratury Wojewódzkiej w Zamościu polecił wszcząć śledztwo w tej sprawie. Dwa tygodnie później, 3 grudnia, o godzinie 15.05 Jan Masłowski został zatrzymany. Był zaskoczony. Przekonywał rodzinę, że pomyłka szybko się wyjaśni, a on wróci do domu.
Brat, nie strielaj!
Jan Masłowski (rocznik 1911) do wybuchu II wojny światowej miał obywatelstwo polskie. Pracował w Urzędzie Celnym w Śniatynie. We wrześniu 1939 r. powrócił do rodzinnego Lwowa. Początkowo najmował się dorywczo jako robotnik, potem zajął się krawiectwem. Po wkroczeniu Niemców do Lwowa wyrobił sobie dowód tożsamości tzw. ausweis na nazwisko Iwan Maslij. Wstąpił do Ukraińskiej Policji Pomocniczej (Ukrainsche Hilfspolizei), która ściśle współpracowała z gestapo.
Początkowo Masłowski vel Maslij pracował na posterunku w Cieszanowie koło Lubaczowa.
- Bezwzględny i surowy. Do bicia używał metalowej pałki z kolcami. Wyjątkowo nienawidził Polaków i Żydów - charakteryzowali śledczym jego sylwetkę mieszkańcy Niemstowa.
Opowiadali jak Maslij jednemu z mieszkańców wioski chciał uciąć rękę siekierą, bo ten nie pozwolił odebrać sobie roweru. Wspominali jak pobił Karolinę Z. i jej ojca za to, że opóźniali się z dostawami kontyngentów dla okupanta. Kobieta nie mogła chodzić przez dwa tygodnie. Jej ojciec stracił na zawsze słuch. Być może Maslij zakatowałby ich na miejscu, gdyby nie interwencja przejeżdżających obok żołnierzy niemieckich.
Wiosną 1942 r. Maslij przeniesiony został na posterunek policji ukraińskiej w Szczepiatynie. W tym czasie Ukraińcy z miejscowego posterunku zorganizowali obławę na żołnierzy Armii Czerwonej. Po ucieczce z obozu ukrywali się u tutejszych chłopów. Niektórym udało się wydostać z pierścienia. Pięciu żołnierzy wpadło w ręce Ukraińców. Maslij powiązał ich drutem i poprowadził na posterunek.
- Brat, nie strielaj! - prosił jeden z nich. Maslij odbezpieczył broń i zastrzelił go na oczach mieszkańców wioski. Reszta zatrzymanych także została rozstrzelana.
- To był bandyta, gorszy od gestapowców. Widziałam jak maju 1942 r. torturował jakiegoś człowieka. Potem wyprowadził go na podwórze. Kazał mu uciekać. Wtikaj, wtikaj - powtarzał. Ten pewnie uwierzył, że odzyska wolność. Zdołał zrobić kilkanaście kroków. Maslij strzelił mu w plecy. Zabił go - relacjonowała w śledztwie mieszkanka Szczepiatyna.
W podobny sposób Jan Masłowski vel Iwan Maslij zamordował dwóch nieznanych mężczyzn w maju 1942 r., a potem we wrześniu 1943 r. Uczestniczył też w zabójstwie ukrywających się przed okupantem Jana, Stefana i Antoniego K. Mężczyźni wpadli 10 maja 1943 r., podczas zasadzki urządzonej przez ukraińskich policjantów na drodze z Korczowa do Uhnowa.
Kolejnego mordu dopuścił się w listopadzie 1943 r. w Dyniskach. Po pijanemu zastrzelił Leona W. Świadkiem zabójstwa był jego brat, Andrzej W.
- Gdy zobaczył moją reakcję na śmierć brata, zaczął mnie okładać kolbą i grozić, że zrobi ze mną to samo - odtwarzał tragiczne wydarzenia mężczyzna.
Całun śmierci
17 marca w Tarnoszynie i okolicach było niespokojnie. Polacy spodziewali się ataku. Do wsi docierały informacje, że UPA będzie kontynuować ofensywę, aby opanować teren pomiędzy Bugiem a Huczwą. Niektórzy życzliwi Polakom Ukraińcy szeptali: „Uciekajcie, bo dzisiaj w nocy będzie niedobrze".
W nocy Tarnoszyn oraz okoliczne wsie: Dyniska, Ulhówek i Żabcze zostały zaatakowane przez sotnię UPA „Jahody" (Iwana Sycz-Sajenki) oraz policję ukraińską. Miejscowe placówki samoobrony AK, złożone z dwóch plutonów, nie miały większych szans. Udało się ewakuować jednak część ludności polskiej. We wsi wymordowano jednak 84 mieszkańców, tych, którzy nie zdążyli uciec. Ich zabudowania spalono. W akcji uczestniczył także Maslij, wówczas już komendant posterunku w Szczepiatynie.
- Na drugi dzień Maslij chodził po wsi i wyraźnie cieszył się na widok pomordowanych. Słyszałam jak kilkakrotnie zadowolony powtarzał po ukraińsku: „Narobiliśmy mięsa, ale narobiliśmy mięsa" - relacjonowała Zofia R., której udało się przeżyć akcję.
Rzeź przeżył także Antoni R. Tej nocy zginęła jednak jego żona. Osierociła 6 dzieci w wieku od 6 miesięcy do 12 lat.
- Udałem się do sołtysa - Ukraińca, po zaświadczenie, że żona nie żyje oraz że cały mój majątek uległ spaleniu. Siedział u niego Maslij. Kiedy usłyszał po co przyszedłem zdjął karabin, wymierzył w moją stronę i krzykną: „K... twoja mać, ja ci dam poświstku". Uciekłem. Sto razy wolałbym mieć do czynienia z Niemcami, niż z tymi policjantami ze Szczepiatyna - zeznał Antoni R.
Po pogromie, w okolicznych wioskach zostało niewielu Polaków. W obawie o życie uciekli do rodzin mieszkających w głębi Zamojszczyzny. Na miejscu zostali tylko starsi.
- Nic gorszego stać się już nie może. Uciekać w nieznane? Zostawić ojcowiznę? Tu się urodziłem, tu umrę - mówili.
Dziesięć dni po pogromie Polaków, ukraińscy nacjonaliści postanowili definitywnie rozprawić się z pozostałymi Polakami. Przyprowadzili ich do sołtysa. Na podwórku dokonali selekcji. Nielicznych zwolnili, resztę - 18 osób wyprowadzili w pole i rozstrzelali. Był wśród nich szewc G. z 13-letnim synem. Kilka dni wcześniej Maslij namawiał go, aby nie uciekał z wioski, gdyż będzie im potrzebny. G. szył dla policjantów skórzane raportówki, łatał buty i ubrania.
Zasady humanitaryzmu
Masłowski vel Maslij zasiadł na ławie oskarżonych wiosną 1978 r. Prokurator oskarżył go o to, że od wiosny 1942 r. do 28 sierpnia 1944 r. w Szczepiatynie, Dyniskach, Tarnoszynie, Niemstowie, Korczowie, jako funkcjonariusz posterunku policji ukraińskiej brał udział w mordach na ludności cywilnej i jeńcach wojennych. Postawiono mu łącznie osiem zarzutów.
- Ten ostatni po wojnie proces zbrodniarza wojennego cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów, prawników, publiczności - wspominają dziś zamojscy sędziowie, którzy wówczas zaczynali kariery sędziowskie.
W takcie procesu krawiec z Rakłowic nie przyznawał się do zarzutów. Twierdził, że zawsze był i czuł się Polakiem. Argumentował, że całą wojnę spędził we Lwowie, a do Polski wrócił już po wojnie. Wielokrotnie powtarzał, że nie jest tym człowiekiem, o którym opowiadają świadkowie. A tych przed sądem zeznawało kilkudziesięciu. Wielu przyjechało na rozprawę z Rosji i Ukrainy. Część, w drodze pomocy prawnej, przesłuchiwały sądy ukraińskie.
Większość świadków nie miała wątpliwości, że ten postarzały mężczyzna, siedzący na ławie oskarżonych jest ich katem z lat wojny. Tak jak pani Maria, rozpoznali go po charakterystycznym głosie. Masłowskiego vel Maslija pogrążyła nawet własna żona. - Kiedy pytałam męża o czasy okupacji, wpadł w ogromną złość. Potem przestałam pytać. Cieszyłam się, że dzieci mają ojca - zeznała na rozprawie.
Masłowski podczas procesu różnie reagował na zeznania świadków. Przeważnie milczał. Załamał się, gdy na salę sądową, jako świadek wkroczył Mikołaj K., były policjant ukraiński, który razem z nim pracował na posterunku w Szczepiatynie. Na jego widok Maslij zaczął drżeć i płakać. Potem beznamiętnie, przez kilkadziesiąt minut wpatrywał się w jego sylwetkę. W celi usiłował popełnić samobójstwo.
Ogrom bestialstw
W południe, 27 października 1978 r. sąd ogłosił wyrok - kara śmierci. Pozbawił go praw publicznych i orzekł konfiskatę mienia w całości.
- Oskarżony działał z całą świadomością i okrucieństwem. Naigrywał się ze swoich ofiar, zachęcał do ucieczki, a następnie zabijał je strzałem w tył głowy. Nikomu nie dał żadnych szans. Okupantowi wysługiwał się z całą gorliwością - przypomniał w uzasadnieniu wyroku sąd podkreślając, że w trakcie procesu nie wykazał on żadnej skruchy.
- Wobec ogromu zbrodni i bestialstw popełnionych wobec Polaków, nie może być okolicznością łagodzącą fakt, że oskarżony przez 33 lata uniknął odpowiedzialności, żył na terenie PRL pod swoim nazwiskiem Jan Masłowski i przez ten czas nie popadł w konflikt z prawem - uzasadniał sąd.
Maslij nie pogodził się z wyrokiem. W styczniu 1979 r. zwrócił się do Sądu Najwyższego w Warszawie o jego uchylenie. „Trudno przyjąć, aby po tylu latach od zakończenia wojny, można było w sposób bezbłędny, z całą pewnością rozpoznać człowieka, tym bardziej, że świadkowie mieli z nim małą styczność. Unikali go, bali się go, bo spotkanie z nim nie wróżyło nic dobrego" - pisał w rewizji jego adwokat.
Sześć miesięcy później, Sąd Najwyższy odrzucił rewizję. Krawiec z Rakłowic próbował ratować się, pisząc do Rady Państwa o ułaskawienie.
„Przedmiotowy wniosek uzasadniam jedynie z punktu widzenia zasad humanitaryzmu" - nie silił się już na argumenty adwokat.
Rada Państwa także nie skorzystała ze swoich uprawnień. Nie zamieniła kary śmierci na 25 lat więzienia.
9 sierpnia 1979 r. Sąd Wojewódzki w Zamościu ustalił datę wykonania kary śmierci na 20 sierpnia 1979 r. Wyegzekwowaniem wyroku zajęła się specjalna grupa katów z Aresztu Śledczego Warszawa - Mokotów. Wyrok wykonano. Jeszcze tego samego dnia szczątki kata Tarnoszyna spoczęły na jednym z warszawskich cmentarzy komunalnych.
To była ostatnia kara śmierci zasądzona i wykonana przez zamojski sąd.
niedziela, 21 marca 2021
środa, 17 marca 2021
Ludobójczy atak UPA na Tarnoszyn .
Nocą z 17 na 18 marca 1944 r., ukraińscy rezuni dokonali okrutnej rzezi we wsi Tarnoszyn w pow. Rawa Ruska (Tomaszów Lubelski).
17 marca 1944 roku w Tarnoszynie i okolicach było niespokojnie. Polacy spodziewali się ataku. Do wsi docierały informacje, że UPA będzie kontynuować ofensywę, aby opanować teren pomiędzy Bugiem a Huczwą. O planowanej akcji nieliczni sąsiedzi Ukraińcy uprzedzali Polaków. W nocy Tarnoszyn oraz okoliczne wsie: Dyniska, Ulhówek i Żabcze zostały zaatakowane przez sotnię UPA "Jahody" Marijana Łukaszewicza, oraz policję ukraińską.
Zbrodniczy atak na Tarnoszyn zaplanowano podczas narady dowódców trzech sotni UPA, która odbyła się w obecności dwóch księży na parafii kościoła greckokatolickiego w Karowie w pobliżu Uhnowa 12 marca 1944 roku pod przewodnictwem Mirosława Onyszkiewicza. Ustalono, że atak nastąpi wieczorem 17 marca 1944 roku. UPA miała za zadanie wymordować wszystkich mieszkających w Tarnoszynie Polaków. Sotnie w sile 400 osób okrążyły Tarnoszyn i kiedy jego mieszkańcy kładli się spać, przeprowadzono atak, który był bestialskim morderstwem niewinnych i niczego niespodziewających się ludzi. Brutalnie zamordowano 125 osób, a ich zabudowania spalono.
✔️Wspomnienia ocalałego Czesława Buczkowskiego:
"W dniu 18 marca 1944 r, pododdziały zbrojne UPA - sotnie "Horomenki" i "Jastruba", wsparte 1 czotą ze wsi Ulhówek, dokonały pacyfikacji mojej rodzinnej, spokojnej i bezbronnej, wsi - Tarnoszyn, gm. Tarnoszyn, pow. Rawa Ruska, woj. Lwowskie (obecnie: pow. Tomaszów Lubelski). "Banderowcy" w tę noc, zamordowali 51 mieszkańców Tarnoszyna i 10 mieszkańców sąsiedniego Ulhówka; łącznie: 61 osób, w tym 16 dzieci. Ogółem, w latach 1944-45 bandy UPA zamordowały 125 mieszkańców Tarnoszyna i najbliższych wsi. Rzezi tej dokonywano w sposób okrutny. "Banderowcy" spalili też, w samym Tarnoszynie - 98 budynków mieszkalnych wraz z zabudowaniami gospodarczymi; dokonali również masowej grabieży mienia. Grabież ta odbywała się w dłuższym przedziale czasu, gdyż wieś opustoszała. Ci co przeżyli, uciekali w różne regiony Polski. Nasza rodzina ocalała, dzięki pomocy sąsiadów - Ukraińców. Mieszkaliśmy na kolonii; sąsiad-Ukrainiec ostrzegł nas, co pozwoliło naszej, pięcioosobowej rodzinie ukryć się- najpierw w schronie, później na wsi i uniknąć rzezi - wcześniej, gdy "banderowcy" mordowali mieszkańców kolonii, a 18 marca - moją Mamę, dwie siostry i mnie, przechowała w piwnicy swego domu, w Tarnoszynie, Ukrainka, zaś Ojcu - udało się uciec, do pobliskiego lasu. Po pacyfikacji, Rodzina nasza uciekała - etapami, do Puszczy Solskiej; na "uciekinierce", przebywaliśmy do 1947r. Po powrocie okazało się, że z zabudowań naszych pozostały zgliszcza...".
✔️Marian Kargol:
"Nocą z 17 na 18 marca 1944 r. dokonano napadu na Tarnoszyn. Pamiętam, że noc była niezbyt ciemna. Trzymał mróz, na ziemi leżała gruba warstwa świeżego śniegu. Około godziny 23.30 Bolek Knotalski, Dziunek Łąkowski i ja byliśmy na podwórzu zabudowań rodziny Domańskich – właśnie kończyliśmy nocny obchód. Takie dyżury organizowane były u nas od dawna, a rodzice często pozwalali nastolatkom brać w nich udział. Mieliśmy już iść do domów, gdy od strony Szczepiatyna poszybowała w niebo czerwona rakieta, a po niej druga z przeciwległego końca wsi. Był to sygnał do rozpoczęcia ataku. Ponieważ do najbliższych zabudowań wsi było nie więcej niż 600-1000 m, wszystko widzieliśmy wyraźnie, tym bardziej że większość zabudowań od razu stanęła w płomieniach. Słyszeliśmy detonacje wrzucanych do zabudowań granatów, a także liczne strzały – zarówno pojedyncze, jak i seryjne. Nasilał się lament ludzi, krzyk dzieci i kobiet.
Niewyobrażalny zgiełk potęgował ryk i pisk przerażonych zwierząt. Widać było, jak zdesperowani ludzie wyskakiwali – najczęściej w samej bieliźnie – z płonących domów i bezradnie miotali się wokół nich, a następnie ginęli od kul bandytów. Niektórzy mieszkańcy próbowali uciekać w pole w kierunku Turyny, ale tuż za wsią czekali na nich zaczajeni bandyci. Strzelali do ludzi jak do kaczek, ponieważ na tle ognia uciekający byli widoczni jak na dłoni. Wielu napastników poruszało się konno. Objeżdżali opłotki wsi i zabijali każdego, kogo napotkali. Staliśmy z kolegami jak sparaliżowani przez jakieś pół godziny, a następnie pobiegliśmy do swoich domów, aby z rodzicami uciec stamtąd jak najdalej.
Bilans tego ataku był straszny. Zamordowano 125 osób, w tym 20 dzieci do lat 15 i 45 kobiet. Spalono prawie wszystkie polskie domy. Ustalono później, że banda UPA liczyła ok. 1,5 tys. osób. Dowodził nią Mirosław Onyszkiewicz, który niedługo potem został jednym z głównych dowódców UPA. W napadzie brała też udział grupa bandziorów z sąsiedniego Ulhówka, a także inni, np. Iwan Maslij – ówczesny komendant milicji ukraińskiej w Szczepiatynie. Miałem wtedy prawie 14 lat i pamiętam tę zbrodnię doskonale. Szczegółowy jej opis, a także listę ofiar przekazałem do IPN w Warszawie, oczywiście bez odzewu.
Po tej napaści Ukraińcy nie dali Polakom z Tarnoszyna spokoju. Od 8 kwietnia polowano na powracających ocalałych mieszkańców i zamordowano następnych 20 osób. Spalono także ominięty poprzednio kościół. Ogółem w Tarnoszynie ofiarą ukraińskich bandytów padło 145 osób".
poniedziałek, 15 marca 2021
Polska -Ukraina. Cierpliwość się kończy ?
Banderyzm szerzy się na Ukrainie i temu oczywistemu stwierdzeniu zaprzecza, lub przymyka na to oczy, tylko nieliczna już grupka wyjątkowo zapiekłych pogrobowców Giedroyca.
Dlatego mnie wcale nie zdziwiło, gdy 5 marca rada miejska Tarnopola postanowiła nazwać imieniem Romana Szuchewycza Stadion Miejski.
Szuchewycz, to najpierw nazistowski kolaborant służący w niemieckich formacjach, batalionie Nachtigall” i jako hauptmann 201 batalionu Schutzmannschaft, który potem został szefem UPA, formacji odpowiadającej za masowe ludobójstwo Polaków na Wołyniu.
Formacje, w których on służył i gdzie pełnił ważne funkcje, odpowiadają też za zbrodnie na innych narodach, w tym na Żydach.
Tarnopol, gdzie tak spektakularnie uczcili Szuchewycza, już od wielu lat kroczy w awangardzie czcicieli banderyzmu. Merem Tarnopola jest niejaki Serhij Nadał ze skrajnie nacjonalistycznej partii Swoboda, która w dniu 1 stycznia organizuje marsze z pochodniami, by uczcić dzień urodzin Bandery.
Serhij Nadał jest znanym zwolennikiem Bandery, a kult tej postaci jest obecny nawet w jego rodzinie. On sam szczyci się tym, że urodził się 1 stycznia, czyli w tym samym dniu co Bandera.
Publicznie daje też wyraz całkowitego uwielbienia dla Bandery. Mówił, że „Bandera jest symbolem Ukrainy. Ukraina to Bandera”.
W Tarnopolu rada miasta już w 2018 roku podjęła decyzję, że w ważne święta będą wywieszane banderowskie flagi. I tak też się dzieje, że w takie święta miasto jest oblepione banderowskimi, czerwono-czarnymi, flagami. Trzeba dodać, że niektórzy wprost nie mają granic w bezrozumnym, wprost religijnym, czczeniu Bandery i Szuchewycza. Jakiś wykładowca politechniki w Lwowie przedstawił ostatnio projekt zmiany nazwy miasta Humań na „Miasto Bandery”.
Do tej pory, reakcji na te pożałowania godne decyzje i zachowania władz Tarnopola albo nie było, albo była on niewielka. Godnym uwagi wyjątkiem było zablokowanie przyjęcia przez Radę Miejską Jeleniej Góry uchwały o partnerstwie z Tarnopolem, które zostało już podpisane wcześniej między przedstawicielami zarządów obu miast.
Teraz wydaje się jednak, że ci co rządzą w Tarnopolu, tym swoim specjalnym uhonorowaniem Szuchewycza, przekroczyli czerwoną linię. Zwyczajnie miarka się w końcu przebrała.
Na incydent z nadaniem stadionowi imienia Szuchewycza jako pierwszy zareagował ostro ambasador Izraela potępiając te działania władz ukraińskiego miasta i żądając ich odwołania.
Z kolei polski ambasador, Bartosz Cichocki, który miał kilka dni potem udać się do Tarnopola celem omówienia współpracy regionalnej, w proteście przeciwko decyzji rady Tarnopola, tę wizytę odwołał i jeszcze wysłał list o tej sytuacji do polskich jednostek administracyjnych, które mają podpisane umowy o partnerskiej współpracy z Tarnopolem.
Także polski IPN ogłosił komunikat potępiający decyzję nazwaniu stadionu w Tarnopolu im. Romana Szuchewycza, którego wskazał jako odpowiedzialnego za ludobójstwo polskiej ludności cywilnej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Na list ambasadora Cichockiego do samorządów zareagował już prezydent Zamościa, który zawiesił współpracę z Tarnopolem i wstrzymał realizację wspólnego projektu.
Według informacji zawartych na stronie miasta Tarnopol jest więcej polskich miast i rad powiatów, która mają różnego rodzaju zawarte, lub będące w fazie potwierdzania, umowy o współpracy z Tarnopolem. Należą po nich: Lublin, Chorzów, Elbląg, Tarnów, Radom, powiat Nowy Tomyśl, powiat Sulęcin, Nysa, Jelenia Góra, Płońsk, Brzeg, Suwałki.
Wobec tego skandalu pewnie wiele z tych jednostek zamrozi kontakty z radą Tarnopola.
Widać, że działania rady Tarnopola, bezpośrednio przed wizytą ambasadora Cichockiego, miały charakter prowokacji, podobnej do tego co stało się podczas pożałowania godnej wizyty Bronisława Komorowskiego w Werchownej Radzie w Kijowie w roku 2015, kiedy to w tym samym dniu uchwalono tam ustawę heroizującą członków UPA. Fakt, że wobec polskiego prezydenta posłużono się taką prowokacją był powodem do wielkiej satysfakcji dla inspiratorów tej akcji. Ówczesny szef ukraińskiego instytutu pamięci narodowej Wiatrowycz zamieścił na FB zdjęcie z Jurijem Szuchewyczem, synem Romana Szuchewycza, zaopatrzone komentarzem: „my ce zrobyły” (myśmy tego dokonali).
Można domniemywać, że kalkulacje Nadała, mera Tarnopola z banderowskiej partii Swoboda, były takie, żeby po oczekiwanej wizycie ambasadora Cichockiego, móc głosić, iż władze polskie nie mają nic przeciwko czczeniu Szuchewycz i UPA, skoro polski ambasador odwiedził ich miasto zaraz po podjęciu uchwały o nadaniu imienia Szuchewycza stadionowi. Tym razem jednak Nadał się przeliczył.
Niestety, tego rodzaju prowokacje jawią się jako stały element polityki ukraińskiej wobec Polski już od wielu lat. Obok wspomnianego incydentu podczas wizyty Komorowskiego w Werchownej Radzie, wcześniej, w roku 2013, miał też miejsce wypadek obrzucenia go jajami przed katedrą w Łucku, zaraz po mszy ku czci ofiar Rzezi Wołyńskiej w 70 rocznicę tych wydarzeń.
Należy także przypomnieć incydent podczas wizyty ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego we Lwowie. Program jego wizyty obejmował odwiedzenie muzeum „Więzienie przy Łąckiego”. Na budynku tego muzeum widnieje tablica informująca o polskiej okupacji Ukrainy Zachodniej od 1918 roku. Gdy dyrektor tego muzeum potwierdził, że on także uważa, że polska obecność we Lwowie po roku 1918 to była okupacja, polski minister odwrócił się i nie wszedł do tego budynku. To oczywiście jedyne co mógł uczynić, bo gdyby wszedł, to zaraz władze ukraińskie mogłyby twierdzić, że Polska uznała fakt okupacji ziem ukraińskich. No, a skoro ukraińskie władze uważają, że to była okupacja, to i pewnie chcieliby zaraz jakieś odszkodowanie.
I tak wyglądają polskie relacje z władzami ukraińskimi. Trzeba się, wobec nich, zawsze mieć na baczności, pilnować na każdym kroku, obserwować, reagować i nie dać się podejść. To stawia pod znakiem zapytania sens tych bliskich stosunków z Ukrainą. Taki obrót sprawy przewidział już dawno Stefan Kisielewski, gdy pisał do Giedroyca: „Dlaczego, skoro „bez bicia” oddaliśmy Grodno, Wilno, Lwów, a przyjęliśmy z łaski Stalina obce ziemie na Zachodzie, mamy się wdzięczyć do narodów arcyszowinistycznych, którym nic nie zawdzięczamy, a które nieraz zachowują się wobec nas jak troglodyci?”.
środa, 10 marca 2021
Tekst autorski.
W odpowiedzi na nadanie stadionowi miejskiemu w Tarnopolu imienia Romana Szychewycza, Zamość zawiesza stosunki partnerskie z tym miastem. Zawiesza także projekt unijny pn. Historia dwóch miast. Cieszy decyzja radnych miejskich , szybka i stanowcza. To Tarnopol ,obok Ivano-Frankowska i Lwowa , należy do miast których władze wywodzą się z parii ''Svoboda'' o neobanderowskiej prowiniencji.Lubelszczyzna , w tym Zamojszczyzna została dotkliwie doświadczona przez nacjonalistów ukraińskich w czasie wojny.Niedawno obchodziliśmy kolejną ,77 rocznicę pacyfikacji Prehoryłego , dokonaną siłami SS Galizien i UPA. Wzrost antypolskich nastrojów za Bugiem napawa uzasadnionym niepokojem, zwłaszcza że część ukraińskiego establishmentu nie ukrywa antypolskich nastrojów i wręcz jawnie domaga się zwrotu ich zdaniem niesłusznie zagrabionych tzw. ''etnicznych ziem ukraińskich'', tj tzw. Chełmszczyzny i Nadsania.W tych okolicznościach stanowczość w postępowaniu wobec jawnych antypolskich prowokacji jest wręcz niezbędna. Na zdjęciu ''patron'' stadionu miejskiego w Tarnopolu Roman Szuchewycz, człowiek którego ręce umazane są po łokcie polska krwią.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...
Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...

-
15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pr...
-
Żebracy pod cerkwia w Hrubieszowie , lat dwudzieste XXw. Wiejska zagroda , prawdopodobnie Kryłów. Dwór Rulikowskich w Mirczu. Dwór w Masło...