sobota, 24 maja 2025

Były w Hrubieszowie dworce.

Hrubieszowskie dworce autobusowe. Niemi świadkowie rozkwitu, świetności i powolnej degradacji miasta i powiatu.
Budynek dworca przy ul. 3 Maja. To pierwszy z hrubieszowskich dworców.
Dworzec przy ul. Ludnej . Chyba najbardziej znany, mnóstwo wspomnień zwiazanych z tym miejscem.
Dworzec kolejowo-autobusowy przy ul. nomen -omen Dworcowej, to już przełom lat 80-tych i 90-tych.
I wreszcie ostatni z hrubieszowskich dworców ,budynek z ul .Nowej.Świadek upadku PKS-u w Hrubieszowie . Przedsiębiorswo podzieliło los innych zakładów -ofiar reform Balcerowicza i przemian gospodarczo-społecznych po 1990 r. W tekście celowo pominąłem obecny ,,budynek'' centrum przesiadkowego bo raczej dworcem tego nazwać nie można.

czwartek, 22 maja 2025

Marian Gołębiewski ,,Ster''

Marian Gołębiewski ps. „Ster”, „Irka”, „Korab” był jednym z inicjatorów ataków żolnierzy polskiego podziemia niepodległościowego na wioski zamieszkane przez ludność ukraińską. Jednak to także „Ster“ stał się potem głównym architektem porozumienia z Ukraińską Powstańczą Armią. Droga do takiej przemiany była trudna, skomplikowana.Gdy wychodziłem w 1944 r. na powietrze, rozejrzeć się jak wygląda świat, widziałem dookoła łuny, które były wyraźnie bliżej i het daleko zanikały, wiele kilometrów. Pożary zwłaszcza w noce bezksiężycowe są widoczne z daleka. Widziałem dookoła kręgi płomieni. Potem, na drugi dzień dostawałem meldunki” – wspominał „Ster” w wywiadzie-rzece pt. „Bo tylko wolność mnie interesuję…” (z „Irką” rozmawiał wówczas Dariusz Balcerzyk) „Oczywiście, że tego rodzaju palenie, mordowanie, musiało wywołać reakcję, ponieważ to posuwało się w głąb terytorium Lubelszczyzny (...). W związku z tym postanowiłem też zrobić pewien opór i wioski, które były siedzibą grup nacjonalistycznych atakujących Polaków, postanowiłem po prostu oczyścić, zniszczyć, w odwecie za niszczone i palone tysiące domów”.
Kim był człowiek, którą podjął taką decyzję? Gołębiewski urodził się 16 kwietnia 1911 r. w Płońsku. Po ukończeniu Szkoły Powszechnej w Inowrocławiu (tam przeprowadziła się jego rodzina). W 1934 r. rozpoczął służbę w 59 Pułku Piechoty Wielkopolskiej. Ukończył tam szkołę podoficerską. Gdy 1 września 1939 r. wybuchła II wojna światowa Gołębiewski nie został powołany do wojska i nie walczył w kampanii wrześniowej. Spotkał go inny los. Po ataku Armia Czerwonej na nasz kraj (17 września 1939 r.), zdecydował się na ucieczkę do Rumunii, gdzie został internowany. Udało mu się jednak z obozu uciec. Dotarł do Francji. Tam już na początku listopada 1939 r. wstąpił w szeregi polskiego wojska. Skierowano go do 1 Pułku Grenadierów Warszawy w 1 Dywizji Grenadierów. Po ataku Niemiec na Francję Gołębiewski walczył przeciwko najeźdźcom w Alzacji i Lotaryngii. Dostał się jednak do niewoli, z której udało mu się uciec. Przedostał się wówczas do południowej Francji, gdzie zorganizował 8-osobową grupę Polaków, którzy zdecydowali się przedzierać „na własną rękę” do Wielkiej Brytanii. Jak? Przeszli przez Pireneje, potem dostali się do Hiszpanii i do Gibraltaru. Stamtąd dotarli do Anglii. 1 sierpnia 1941 r. Gołebiewski wstąpił do 2 Batalionu I Brygady Strzelców stacjonujących w Szkocji. Został m.in. skierowany na kurs spadochronowy, a potem – jak mówił – „wciągnięto go na listę kandydatów do konspiracyjnej pracy w Polsce”.emisja bez ograniczeń wiekowych Zaproponowano mu szkolenie w legendarnej formacji „cichociemnych”, stworzonej przez brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych. W tzw. polskiej sekcji SOE żołnierze byli szkoleni, a potem zrzucani na spadochronach do okupowanego kraju. Tam mieli brać udział w organizacji podziemia oraz zajmować się m.in. wywiadem, dywersją oraz „bezpośrednio uczestniczyć w walce”. Gołębiewski został awansowany do stopnia podporucznika. Przybrał pseudonimy „Ster” i „Lotka”. W nocy z 1 na 2 października 1942 r. w ramach operacji „Gimlet” Gołębiewskiego zrzucono w okolice Warszawy. Został potem mianowany szefem Kedywu, czyli kierownictwa dywersji, w zamojskim Inspektoracie Armii Krajowej. W tym czasie zasłynął m.in. brawurową akcją uwolnienia z zamojskiego więzienia Alicji Szczepankiewicz, żony komendanta tomaszowskiego obwodu AK. Stało się to 23 kwietnia 1943 r. W październiku 1943 r. „Ster” został mianowany na komendanta obwodu hrubieszowskiego AK, a w maju 1944 r., także komendantem obwodu Włodzimierz Wołyński. Miał wyjątkowo trudne zadanie. Chodziło nie tylko o walkę z Niemcami. „W okresie od września 1939 r. do października 1946 r. na terenie byłego pow. Rawa Ruska oraz w pow. Tomaszów Lub., nacjonaliści ukraińscy (...) dokonali zabójstw nie mniej niż 492 osób oraz usiłowali dokonać zabójstwa nie mniej niż 20 osób (…)” - czytamy w raporcie sporządzonym przez Instytut Pamięci Narodowej w 2021 r. (jest dostępny na stronie www.ipn.gov.pl). „W toku śledztwa stwierdzono m,in., że w marcu 1944 r. nacjonaliści ukraińscy przeprowadzali zbrojne ataki na miejscowość Tarnoszyn (gm. Ulhówek), przy czym do napadu o największym nasileniu doszło w nocy z 17 na 18 marca 1944 roku. W trakcie tych pacyfikacji napastnicy podpalali zabudowania Polaków i strzelali do pokrzywdzonych oraz zadawali uderzenia, dokonując w ten sposób zabójstwa nie mniej niż 97 osób”.Na Zamojszczyźnie (chodzi o powiaty hrubieszowski, tomaszowski, biłgorajski i zamojski) dochodziło w tym czasie do coraz większej eskalacji polsko-ukraińskiego konfliktu. 10 marca 1944 r, m.in. z inicjatywy Mariana Gołębiewskiego spalono wieś Sahryń w gm. Werbkowice. Według różnych szacunków miało tam zginać od 150 do 300 Ukraińców (niektórzy historycy ukraińscy piszą nawet o 600 ofiarach). W akcji uczestniczyło blisko 1 tys. partyzantów Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, głównie z powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego. Na początku kwietnia 1944 r. oddziały UPA uderzyły natomiast na Podlodów, Żerniki, Rokitno i Łubcze (tam zabito ok. 100 osób). Doszło też do zaciętych walk z AK m.in. w rejonie Posadowa. Wszystko rozbite w puch „Sahryń był taką bazą dla grup bojowych. Tam była policja ukraińska, żandarmeria” – wspominał Marian Gołębiewski. „Oni tworzyli bastion, z którego prowadzili wypady na okolice. Ten bastion został zniszczony po silnych walkach, bo oni byli umocnieni, mieli niemalże warownię czy to w szkole czy w kościele, czy budynku milicji ukraińskiej (…). W tej walce brało udział chyba z 700 ludzi. Oczywiście Ukraińcy mogliby mieć pretensje do Polaków, ale to miejsce było bazą wypadową przeciwko Polakom”. We wstrząsający sposób atak polskich partyzantów wspominała Anastazja Szufel, ukraińska mieszkanka Sahrynia (jej relację znaleźliśmy w książce Grzegorza Motyki pt. „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła. Konflikt polsko-ukraiński 1943-1947”): „Strzelili do mojego ojca, który szybko skonał, potem do mojej mamy. Po mamie zabili kuzyna mojego męża, a sąsiad zdążył uciec. Teraz przystąpili do mojej córki (...) dostała kulę w szyję (...) zaczęli strzelać do mnie. Dostałam trzy kule... Córka zmarła szybko. Banda myślała, że ze mną koniec i podeszli do babci... Zabili ją. Zapalili chatę i odeszli”. W tym czasie spłonął też Bereść, Modryniec, Modryń i Masłomęcz oraz kilkadziesiąt innych wiosek zamieszkanych przez ludność ukraińską. „Bereść był silnie umocniony i okopany” – tłumaczył w swoich zapiskach Józef Śmiech ps „Ciąg”, słynny dowódca AK z Zamojszczyzny. „Nic więc dziwnego, że wszystkie placówki i oddziały z tego terenu i sąsiednich powiatów ściągnęły, by uczestniczyć w planowanym wypadzie. Atak na Bereść odbył się 16 marca 1944 r.. Jak wyliczył Józef Śmiech w akcji wzięło udział w sumie ok. 700 partyzantów („Ciąg” dowodził wszystkimi siłami). „Nagle we wsi popłoch – dziesiątki upowców uzbrojonych skierowało się w stronę posterunku (...)” – wspominał „Ciąg”. „Główne nasze siły już były we wsi – już nacierały (...)”. Od pocisków zapalających zajęły się zabudowania. Silny wiatr rzucał iskry we wszystkich kierunkach. Dym wzbijał się w górę, gryzł w oczy (…). W przeciągu godziny wszystko zostało rozbite w puch”. W Bereściu zginęło podobno 208 mieszkańców tej wsi oraz 38 osób z innych miejscowości (takie dane podaje portal „Apokryf Ruski – Otwarte Ukraińskie Zasoby Naukowe”). Nie pozostało to bez echa. „Rozbicie Bereścia, tej ostatniej twierdzy UPA, wywołało wielki popłoch w powiecie hrubieszowskim” – notował „Ciąg”. Zamieszkałe przez nacjonalistów ukraińskich wioski zaczęły pustoszeć”. W tej sytuacji wydawało się, że wzajemnej, polsko-ukraińskiej nienawiści nic nie jest w stanie ugasić. Sytuacja zmieniła się jednak gdy do Polski wkroczyła Armia Czerwona. Represje UB i NKWD zmusiły oddziały akowskie do kontynuowania walki. Powstała m.in. Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj, a 2 września 1945 r. powołano Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, które miało zastąpić częściowo zdekonspirowaną AK. Trzeba było brać się do roboty O atmosferze tamtego czasu pisała Helena Prus (ur. 26 listopada 1926 r.). Jej rodzina przed II wojną światową mieszkała w Sahryniu Kolonii (gmina Werbkowice). Po spaleniu tej wsi jeszcze podczas walk polsko-ukraińskich w 1943 r. członkowie rodziny Prusów przeprowadzili się do okolicznych miejscowości. Mieszkali m.in. w Czermnie i Turkowicach. ”Przeprowadziłyśmy się z mamą i siostrą do Czermna, do budynku, w którym mieszkał kiedyś rządca” – notowała Helena Prus. „Nie byłyśmy tam same. W sumie dom zajmowało dziewięć rodzin. Głód ciągle nam dokuczał. Od czasu do czasu jedliśmy tylko kartofle i jabłczankę (…). Była już połowa sierpnia (1945 r.) , a zboże wciąż niezżęte. Więc mama nakazała mi, abym poszła do naszego domu (w Sahryniu Kolonii) i odnalazła zakopane na polu sierpy. Nie była to łatwa wyprawa. Wszędzie hulały bandy ukraińskie. Nareszcie dotarłam do celu. Widok był tam przygnębiający. „Na pogorzelisku, gdzie kiedyś był nasz dom, rosły pokrzywy, łopuchy i bodiaki, tak duże, że spoza nich nie było widać drzew owocowych” – wspominała Helena Prus. „Przedarłam się z wielkim trudem przez ten zagajnik. Nagle w oddali zobaczyłam kilku moich dawniejszych szkolnych kolegów, a teraz członków UPA. Zaczęli strzelać w moim kierunku. Kule gwizdały mi koło uszu, ale dzięki Bogu żadna nie trafiła. Jakoś udało mi się uciec. Wróciłam do Czermna okrężną drogą przez las”. Ludzie jednak coraz bardziej pragnęli spokoju, względnej stabilizacji. „Polacy, którzy przeżyli wojnę, zaczęli wracać do swoich wiosek. Ja, po odzyskaniu zdrowia (autorka wspomnień długo chorowała, była leczona w hrubieszowskim szpitalu) z mamą i siostrą poszłam do Sahrynia Kolonii” – czytamy we wspomnieniach Heleny Prus. „Kiedyś ta wieś liczyła kilkadziesiąt domów, teraz zostały tylko trzy gospodarstwa niespalone. Trzeba było brać się do roboty. Mieliśmy 16 morgów ziemi po ojcu i jego siostrach. Nasze pole to teraz były prawdziwe ugory, porośnięte chwastami. Wszystko trzeba było karczować”. Hrubieszowscy partyzanci walczyli jednak dalej. Przeprowadzili m.in. likwidację Jacentego Grodka, szefa miejscowego UB. ”Ster” szukał również nowych sojuszników. W marcu 1945 r. Gołębiewski objął funkcję inspektora Inspektoratu Rejonowego Delegatury Sił Zbrojnych, a w czerwcu został szefem sztabu i zastępcą komendanta okręgu Lublin DSZ. Potem kontynuował działalność na tym stanowisku, ale już w strukturach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. „Po przejściu frontu opinie zarówno w polskim społeczeństwie, jak i w ukraińskim jakby się odmieniły” – zauważył w swoich wspomnieniach Marian Gołębiewski. „Już przestał być wrogiem ten czy tamten. Powstał wspólny wróg. Dlatego na odprawie, jak mi zdawano najrozmaitsze raporty (…) zamknąłem zagadnienie ukraińskie w ten sposób: od tej chwili rozkazuję zamiast walki przeciwko Ukraińcom szukać kontaktów i porozumienia”.To przyniosło nieoczekiwane efekty. 21 maja 1945 r. w Rudzie Różanieckiej (gm. Narol) zorganizowano spotkanie. Pojawił się na nim m.in. Jurij Łopatyński ps. „Szejk” przedstawiciel ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej. Zamojskich partyzantów reprezentował „Ster” oraz jego zastępca Stanisław Książek ps. „Wyrwa”. Na tym spotkaniu ustalono strefy wpływów UPA i polskiego, poakowskiego podziemia oraz sposoby nawiązywania kontaktów. Postanowiono także współpracować z w walce m.in. z NKWD i UB.Niestety , o ile zdołano prozumieć się co do zaprzestania walk w granicach ówczesnej Polski , o tyle ziemia lwowska , tarnopolska i stanisławowska dalej spływała krwią dorzynanych polskich niedobitków.
Polsko-ukraińskie walki na Zamojszczyźnie oraz w powiecie lubaczowskim ustały. To była prawdziwa sensacja! Jakie argumenty obie strony przekonały? „Postawiłem (na spotkaniu w Rudzie Różanieckiej) sprawę, że to co kiedyś nas łączyło w przeszłości, było korzystne dla sprawy polskiej i ukraińskiej” – wspominał Gołębiewski. „Jak szliśmy razem, to jedność umożliwiała nam życie w pewnej swobodzie i pewnej samodzielności. Dopiero jedność Polski i Ukrainy może wytworzyć, może zabezpieczyć wolność dla tych narodów. Dlatego jestem zwolennikiem idei, którą reprezentowali nie tylko nasi królowie czy wielcy politycy przedrozbiorowi, ale również Piłsudski, który również z Petlurą zawarł porozumienie. W tej chwili trudno mi powiedzieć co tam mówiłem”. Taka narracja zyskała zrozumienie. „Wierzyliśmy, że będziemy mogli osiągnąć porozumienie z Polakami” – podsumował po tych rozmowach Jewhen Sztendera, członek sztabu komendanta Lwowskiego Okręgu UPA. Teraz walczono razem. Żołnierze WiN oraz UPA wspólnie zajęli wsie Waręż i Chorobrów. Atakowano siedziby NKWD i UB, ale także m.in. stację kolejową w Werbkowicach. 27 maja 1946 roku oddziały polsko-ukraińskie zaatakowały natomiast Hrubieszów. W dworku De Chateau stacjonowała wówczas jednostka NKWD w sile 150 ludzi, a w koszarach, na północnym brzegu Huczwy, rozlokowano 5 pułk piechoty oraz dowództwo 32. odcinka WOP. Ukraińcy zaatakowali siedzibę NKWD. Polacy opanowali natomiast m.in. siedzibę PUBP i uwolnili więźniów. Rozstrzelali też dwóch funkcjonariuszy „bezpieki”. Potem wszyscy „leśni” wycofali się z miasta. Podpalić muzeum Lenina Zaskoczenie w Hrubieszowie było zupełne. Podczas ataku poległa jedynie sanitariuszka WiN oraz pięciu członków UPA. Trzy osoby zostały ranne. Natomiast funkcjonariuszy NKWD i UB zginęło trzy razy więcej. Ten wspólny atak odbił się szerokim echem w całym kraju. Jednak potem polsko-ukraińska współpraca zaczęła powoli wygasać. Dlaczego? Rząd Polski w Londynie był jej podobno przeciwny. Gołębiewski w „ataku na Hrubieszów” nie mógł jednak uczestniczyć. 21 stycznia 1946 miał stawić się w Warszawie na spotkanie z ppłk. Józefem Rybickim ps. „Maciej”, prezesem Obszaru Centralnego WIN. Miało się ono odbyć się na ul. Widok. Tyle, że Rybicki został wcześniej aresztowany przez UB. Gdy „Ster” pojawił się w umówionym miejscu także został schwytany. Znalazł się w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Przez rok był torturowany i szykanowany. Dopiero 4 stycznia 1947 r. rozpoczął się proces. Obok „Stera” na ławie oskarżonych zasiedli m.in. płk Jan Rzepecki, ppłk Tadeusz Jachimek oraz płk Józef Rybicki oraz kilku innych oficerów WIN. 3 lutego 1947 r. Gołębiewski – jako jedyny – został skazany na karę śmierci (prawdopodobnie znaczenie miała jego współpraca z podziemiem ukraińskim), którą potem zamieniono na dożywocie. W lipcu 1947 wyrok złagodzona do 15 lat więzienia.Gołębiewski spędził w więzieniu 10 lat. Gdy z niego wyszedł, imał się różnych zajęć. Pracował m.in. w warszawskiej Spółdzielni „Wspólna Sprawa” oraz w Przedsiębiorstwie Wagonów Sypialnych i Restauracyjnych „Wars”. O wolnej Polsce nie zapomniał. Na przełomie 1965 i 1966 r. został współzałożycielem nielegalnej, opozycyjnej organizacji, którą UB nazwało „Ruch” (jej członkowie nie używali żadnej nazwy). Jej celem było „odzyskanie niepodległości”. Organizacja skupiała kilkadziesiąt osób. Funkcjonowała w Warszawie, Łodzi i Lublinie. Jej członkowie wydawali niezależne pismo pt. „Biuletyn”, w którym propagowali antykomunistyczne idee. Organizacja wpadła, gdy podobno zaczęto planować... podpalenie Muzeum Lenina w Poroninie. Ubecy dowiedzieli się o tym zamiarze z podsłuchu zainstalowanego w domu jednego z członków organizacji. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w czerwcu 1970 r. podjęło decyzję o aresztowaniu członków „Ruchu”. Gołębiewski ponownie trafił do więzienia. Tym razem skazano go na 6 lat i 4 miesiące więzienia. Karę odbył m.in. w Zakładzie Karnym w Rawiczu. „Stera” to nie zmieniło. Po wyjściu z więzienia dalej atakował komunizm i komunistów. W 1977 r. wstąpił do opozycyjnego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (organizował kolportaż pisma „Opinia”), a w maju 1980 r. wziął m.in. udział w strajku głodowym zorganizowanym w kościele p.w. św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej. W ten sposób zademonstrował poparcie dla prześladowanych więźniów politycznych. Brał także udział w organizowaniu NSZZ „Solidarność”. W 1982 r. udało mu się wyjechać do USA. Współpracował tam m.in. z pismami polonijnymi. Po ośmiu latach wrócił do Polski. Zmarł 18 października 1996 r. w Warszawie. Pochowano go Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Ocena wojennej i powojennej działalności Mariana Gołębiewskiego , nadal wzbudza mieszane uczucia. Chwała Mu za odważne decyzje co do rozprawy z ukraińskim podziemiem na Zamojszczyźnie. Ale niestety późniejsze paktowanie i układanie się z tymi samymi banderowskimi rezunami , chluby mu nie przynosi.

środa, 21 maja 2025

Lot nad kukułczym gniazdem -kontestacja i kontrkultura.

Najpierw obejrzałem film a dopiero potem przeczytałem znakomitą książkę Kena Keseya.Kiedy do państwowego szpitala psychiatrycznego przybywa rozrzutny mały naciągacz dziwkarz Randle P. McMurphy (Jack Nicholson), jego zaraźliwa odporność na dyscyplinę wstrząsa rutyną całej placówki. On jest jedną stroną w nadchodzącej wojnie. Drugą jest elegancka, zimna i potworna pielęgniarka Ratched (Louise Fletcher). Ważą się losy każdego pacjenta na oddziale. Ta elektryzująca adaptacja bestsellerowej powieści Kena Keseya zdobyła wszystkie pięć głównych Oscarów za rok 1975: Najlepszy Film (wyprodukowany przez Saula Zaentza i Michaela Douglasa), Aktor (Nicholson), Aktorka (Fletcher), Reżyser (Milos Forman) i Scenariusz Adaptowany (Lawrence Hauben i Bo Goldman). Wściekły, ostry film z doskonałą obsadą, w której znaleźli się między innymi Brad Dourif, Danny DeVito i debiutujący Christopher Lloyd, w pełni na nie zasługuje...
Jack Nicholson, który w zasadzie jest gwarantem co najmniej przyzwoitego poziomu filmu, wciela się w postać cwaniaczka i drobnego kryminalisty, który zostaje skierowany na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Lekarze mają stwierdzić, czy jest faktycznie niepoczytalny, czy po prostu próbuje wymigać się od pracy w zakładzie karnym. Już pierwszego dnia wprowadza on chaos w dość uporządkowanej instytucji i staje się cierniem w boku personelu, a zarazem bohaterem dla niektórych mentalnie upośledzonych. Jego zmagania ze sztywnymi procedurami, pomysły mające na celu zabicie nudy i „eksperymenty” z pacjentami szpitala są głównym tematem tego filmu.
Film Milosa Formana ,podobnie jak ,,Hair'' tegoż reż. ,,Easy Rider'', czy ,,Znikający punkt'' , to od dawna moje żelazne kontrkulturowe pozycje , do których od czasu do czasu wracam.

sobota, 17 maja 2025

Okruchy życia.

Najsłynniejszy film francuskiego reżysera Claude’a Sautet „Okruchy życia” to pozornie zwykła życiowa historia, przekazana jednak widzom w nietypowy pod względem formalnym sposób. Bohater filmu, ponad 40-letni inżynier Pierre (Michel Piccoli) od pewnego czasu balansuje pomiędzy żoną (Lea Massari), a kochanką Hélène (Romy Schneider), nie potrafi też znaleźć wspólnego języka z dorastającym synem. Jest człowiekiem stojącym na życiowym rozdrożu, przed skrzyżowaniem dróg. Jednak jego historię poznajemy nie wprost, ale w serii retrospekcji związanych z wypadkiem samochodowym w którym zostaje poważnie ranny, a do którego dochodzi właśnie na takim symbolicznym skrzyżowaniu. Nowatorska i słynna swego czasu sekwencja kolizji drogowej, choć krótka, do dziś zachwyca precyzją (kręcono ją aż przez 40 dni). Także sceny ukazujące stan świadomości bohatera na pograniczu życia i śmierci stały się wzorem dla wielu późniejszych produkcji. Jednakże to, co w tym filmie najważniejsze, widzimy we wspomnieniach Pierre’a podczas rozmyślań w czasie jazdy oraz później po wypadku w serii przebłysków jego świadomości w stanie zbliżonym do nieprzytomności. Z takich właśnie niepozornych, a jednak mistrzowsko ukazanych „okruchów”, składa się film który do dziś uważany jest za jeden z najlepszych dramatów psychologicznych wszech czasów.To od tego dzieła Clode'a Souteta zaczęła się moja fascynacja aktorstwem Romy Schneider . Okruchy życia pokazała tv polska w zamierzchłych latach 70-tych. Romy w duecie z Michelem Piccoli zagrała jeszcze w jednym filmie ,,Max i ferajna '' ,kreując genialnie paryska prostytutkę. Tak ten ,jak i Okruchy życia , polecam fanom filmów obok których nie można przejść obojętnie.

wtorek, 13 maja 2025

Nie ominęli także naszego domu...

Dziś chciałbym przypomnieć historię brutalnego gwałtu i mordu na polskiej dziewczynce, który miał miejsce w 1944 roku w Madziarkach koło Sokala, gdzie Ukraińcy z UPA zwani dziś na Ukrainie bohaterami dokonali napaści.Eugenia Tetera urodziła się w 1929 roku. Była córką Pawła i Anny Tetera. Zginęła 28 stycznia 1944 r. w Madziarkach brutalnie zgwałcona, a następnie zamordowana przez Ukraińców. Wraz z nią zginęła jej matka Anna Tetera (z domu Filipczuk) oraz ojciec Paweł Tetera. Eugenia była najmłodszą córką Pawła i Anny Tetera. Miała czworo rodzeństwa: Józefę, Wandę, Albinę oraz brata Zygmunta.
Rodzina Teterów mieszkała we wsi Madziarki, gmina Krystynopol, powiat Sokal, województwo lwowskie. Matka była Ukrainką, a ojciec Polakiem. Ślub wzięli w cerkwi ale Eugenia została ochrzczona w kościele katolickim. Ojciec jej w czasie I wojny światowej walczył w armii austriackiej. Po wojnie był rolnikiem, ale również pracował społecznie: w Radzie Gminy (do 1933 roku był wójtem w Madziarkach), w Kasie Stefczyka i w Kółku Rolniczym. Mimo wielu obowiązków kochał swoje dzieci i zabierał je na różne zebrania, imprezy, dożynki i odpusty. Był dobrym mężem, życzliwym dla wszystkich człowiekiem i Polakiem. Mama Eugenii zajmowała się domem i dziećmi, była dobrą gospodynią, żoną i matką. Mimo swojego pochodzenia mocno krzewiła wśród dzieci wiarę chrześcijańską. Kultywowała wśród nich tradycje kościoła rzymskokatolickiego. Pracowała w polu, sadzie, uprawiała warzywa, hodowała bydło i drób. Rodzice Eugenii mieli gospodarstwo 14 ha, w tym 3 ha łąki. Od najmłodszych lat pomagała ona swoim rodzicom w pracach polowych. Lubiła sianokosy, które traktowała jak zabawę. Na wiosnę z rodzeństwem pracowała w sadzie, czyściła pnie z mchu, bieliła drzewka, zbierała oprzędy i gniazda gąsienic. Dopóki nie poszła do szkoły przebywała w domu lub w sadzie. Bawiła się z rodzeństwem, pilnowała kurcząt, patrzyła na pszczoły, czy się nie roją. Gdy podrosła, w miarę swoich sił i możliwości brała udział w zasiewach, sadzeniu ziemniaków, pieleniu upraw, żniwach, młocce, wykopkach ziemniaków i buraków, a w międzyczasie obróbce lnu i konopi oraz uprawie warzyw. Eugenia chętnie chodziła do czteroklasowej szkoły w Madziarkach. Uczyła się dobrze, umiała czytać i pisać. Jej beztroskie dzieciństwo przerwał wybuch wojny. 1 września Niemcy napadły na Polskę, a 17 września wkroczył ZSRR. W miarę upływu wojny sytuacja rodzin polskich na Ukrainie stawała się coraz trudniejsza. Lokalna policja rozpoczęła prześladowania. Pojawiły się pojedyncze zabójstwa. W nocy z 28 na 29 stycznia 1944 roku w Madziarkach ukraińscy mordercy wkroczyli do wsi. "Nie ominęli także naszego domu. Byli w nim tylko mama, tata, brat Zygmunt i najmłodsza siostra Eugenia. Noc była ciemna. Ojciec z bratem położyli się spać w ubraniu. Mama i Eugenia położyły się do łóżka. Nastała chwila ciszy. Nagle pojawił się błysk i huk. Okno ze strony wschodniej wyleciało. Zaczęły się strzały, cała seria strzałów. Mężczyźni zerwali się z łóżek, zaraz na początku zostali zranieni. Otworzyli drzwi z północy, nie było tam nikogo. Wybiegli wszyscy na strych, w ostatniej chwili tata złapał kosę . Po schodach zaczęli wchodzić banderowcy. Ojciec zamachnął się. Była to ostatnia czynność w jego życiu. Napastnicy cofnęli się na chwilę. Potem serią z automatu przeszyli w pół postać taty. Brat nic nie mógł zrobić. Przeciął snopki strzechy, wyszedł na dach, przesunął się nad schodami, zeskoczył. Na drugi dzień, gdy przestano we wsi strzelać poszedł do domu. Zobaczył, że w pokoju w poprzek łóżka leżała w krótkiej koszuli (nakryta chustką przez sąsiadkę Marczewską) Eugenia. Twarz jej była nieruchoma. Pościel na łóżku obłocona. Brutalnie zgwałcono ją przed śmiercią, a śmiertelna kula, którą oddano do niej weszła w szyję i wyszła wierzchem głowy. Wyglądało to, jakby na leżącą przyłożono karabin i oddano do niej strzał. Pod łóżkiem była kałuża krwi, obok leżał wierny pies Cygan. Mamę w bieliźnie brat znalazł w komorze. Oddano do niej dwa strzały z bliska. W plecach miała dużą dziurę, przez którą wysunęła się wątroba. Ojciec leżał tam, gdzie zginął, na strychu. Całą trójkę pochowano na cmentarzu parafialnym w Krystynopolu we wspólnej mogile. Napis na nagrobku brzmi: Eugenia Tetera, Anna Tetera, Paweł Tetera-zginęli od kul morderców 28.01.1945 r. Za Martin Demirow.

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Ekshumacje czy ,,ekshumacje'' ?

NIEMOWLĘTA I DZIECI ZAMORDOWANE PRZEZ UKRAIŃCÓW TO NIE OFIARY?
Opisywane jako "przełomowe" ekshumacje we wsi Puźniki rozpoczęły się po raz kolejny. Nie bez powodu warunkiem strony ukraińskiej było niedopuszczenie mediów do miejsc w których trwają prace poszukiwawcze, a wszyscy uczestnicy mają zakaz wypowiadania się na temat prac publicznie. "Na podstawie których części ciała będziemy identyfikować ofiary? Według propozycji ukraińskich z identyfikacji wypadłyby niemowlęta i dzieci do któregoś wieku życia - to zmieni liczbę ofiar" - mówi były ambasador Polski na Ukrainie, Bartosz Cichocki. Czy strona polska godzi się na fałszowanie historii i obniżenie liczby ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Polakach? Niemowlęta i dzieci stanowiły aż 40% ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Polakach! – ,,40 procent ofiar Rzezi Wołyńskiej, w ogóle mordu Ukraińców na Polakach w latach 1939-1947 to były dzieci. Czterdzieści procent to bardzo dużo. Przy stu tysiącach ofiar to jest czterdzieści tysięcy. to jest więcej niż w Tarnowie chodzi do szkół. Wszystkie ofiary wrzucamy do jednego ‘kotła’. To są ofiary ilościowe. Ale nie mówi się, że to były dzieciaki. To były niemowlęta – dzieci, które niczemu nie zawiniły. Były tylko jak ich rodzice Polakami. Poniosły konsekwencje jakiegoś szalonego nacjonalizmu ukraińskiego, który nie pozwolił im dożyć wolnej Polski, o której marzyli.'' - Stanisław Siadek Jeszcze bardziej skandaliczne prace poszukiwawcze odbyć się mają wkrótce w byłej kolonii Ugły. Tzw. „ekshumacje” w Ugłach przeprowadzi firma „Dojla” której właścicielem jest Swiatosław Szeremeta. Szeremeta w 2017 roku został objęty sankcjami i zakazem wjazdu do strefy Schengen, po tym jak w nazistowskim mundurze SS oddawał cześć Waffen-SS i chwalił banderowskie mordy i zbrodnie a Polaków nazywał „okupantami” i „zbrodniarzami”. „Szeremeta jest właścicielem firmy DOLA, zajmującej się poszukiwaniem szczątków Polaków na Ukrainie, w tym na zlecenie Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa. Według nieoficjalnych informacji, pobierając za to pięciokrotnie wyższe stawki. Według opinii osób znających ten temat, „dorabia się” on na grobach Polaków na Wschodzie. Od wielu wielu lat pobiera pieniądze za faktycznie nieistniejące i niewykonywane ekshumacje. Zawsze wychodzi że „nic nie znaleziono” lub „znaleziono tyle a tyle zabitych przez Rosjan”. Dlaczego polskie media ogłaszają to jako wielki przełom?! Świadomie uczestniczycie w fałszowaniu historii i zacieraniu śladów ukraińskich zbrodni!

Były w Hrubieszowie dworce.

Hrubieszowskie dworce autobusowe. Niemi świadkowie rozkwitu, świetności i powolnej degradacji miasta i powiatu. Budynek dworca przy ul. 3 ...