wtorek, 17 kwietnia 2018

Szlak nieoznaczonych mogił. Relacja Lucjana Metrzelskiego..

Z pięciu lat trwającej wojny najbardziej tragiczny w skutkach dla ludności polskiej we wsi Głęboczyca i okolicznych miejscowościach był rok 1943. Był to rok codziennych gwałtów, rewizji i aresztowań, rok strachu i niepewności dnia ani godziny. W każdej chwili istniało zagrożenie. Był to rok coraz bardziej nasilających się represji i makabrycznych, okrutnych mordów, a także znęcania się nad ludnością polską.
Chociaż antagonizm i wrogość wśród Ukraińców do ludności polskiej ujawniały się tuż przed samym wybuchem drugiej wojny, to najwyraźniej dały o sobie znać po wkroczeniu ruskich wojsk w granice Polski. Ludność ukraińska z entuzjazmem i radością witała nadchodzące jednostki Armii Czerwonej. Witała ich z uciechą wy strojonymi buńczucznie bramami, pełnymi powitalnych haseł.
Po zajęciu ziemi wołyńskiej przez Niemców ewidentnie niechęć i wrogość ludności ukraińskiej do Polaków coraz bardziej zaczęła się nasilać. Ukraińcy tworzą wówczas swoją władzę. Organizują policję i urzędy wiejsko-gminne we współpracy z Niemcami. Młodzież ukraińska ochotniczo zgłasza się do batalionów pomocniczych i policji, w których polska młodzież i ludność nie uczestniczy. Z nasta­niem 1943 roku represje i mordy zostały nasilone. Kiedy przyszła wiosna, nie było dnia bez ofiar i mordów, strzelaniny z karabinów, łun pożarów, represji i rewizji za rzekome posiadanie broni lub innego sprzętu wojskowego. Była to codzienność we wsi Głęboczyca i okolicznych miejscowościach zamieszkanych przez Polaków. Wieś Głęboczyca rozciągała się pomiędzy lasem a doliną rzeki Turia. Mie­ściła w sobie około 70 gospodarstw rolnych ze średnim stanem posiadania.
Przez wieś przebiegał trakt drogi głównej łączący powiaty Wło­dzimierz Woł. i kowelski oraz wsie Hajki i Turyczany, zamieszkane przez ludność wyłącznie ukraińską, w których mieściły się wiejsko-gminne władze ukraińskie z siedliskiem policji SB i UPA. Droga ta usłana była bezimiennymi mogiłami bez jakiegokolwiek śladu czy znaku. Codziennie drogą tą wieziono ofiary na rozstrzeliwanie albo powolne mordowanie do lasu lub już pomordowanych w celu ich zamaskowania.

W ostatnim miesiącu, tuż przed samym ogólnym mordem w Głęboczycy, władze ukraińskie wyznaczają z naszej wsi pięć podwód konnych do przewożenia przedstawicieli władzy ukraińskiej i UPA. Byli to Grela Adam, lat 50, Sobieraj Stanisław, lat 52, Wieniarski Michał, lat 43, Lipert i Iwański Adam, lat 22. Gospodarze ci już do swoich domów nie powrócili. Odnajdywano ich w leśnych okolicach, pomordowanych i zakopanych bez śladu. W tym samym czasie aresztowano w nocy sąsiada, Władysława Iwańskiego, 19-letniego żywiciela rodziny. W parę dni po aresztowaniu znaleziono go w lesie. Odkopany został na zezwolenie władzy gminnej i urządzono mu pogrzeb. Na swoim ciele nie miał ani jednej całej kości, wycięto mu język, był bez oczu i uszu.
Parę dni przed ogólnym mordem wieziono kolejną ofiarę na bestial­skie mordowanie, bo moim zdaniem nie chodziło o rozstrzeliwanie. Mył to miejscowy Żyd, dotychczas się ukrywający. Wiozło go kilku­nastu upowców siedzących na trzech wozach konnych, po czterech na każdym z nich. Wybrał sobie miejsce do ucieczki przez pole owsa, które kosiłem wraz z rodzicami. Wyrwał się z wozu, na którym jechał, powalił siedzących z nim upowców i chyląc głowę, ruszył ile sił do lasu. Rzuciło się za nim kilku bandytów z policji czy UPA, trudnych do rozpoznania, z pozostałych wozów. W biegu zaczęli strzelać w naszym kierunku. Kule świstały wokół uszów, widać było, jak padają pod nogi, unosząc obłoczek kurzu. „Nieszczęśnik” – pomyślałem, już dobiegał lasu, zdawało się, że umknie oprawcom, niestety został trafiony kulą w lewą nogę. Kiedy go prowadzili z powrotem, wlókł nogę za sobą, kopany i bity kolbami. Gdy doszli do wozu, wrzucono na niego ofiarę, po czym odjechali do lasu. Wszyscy, którzy widzieli jadących, mieli świadomość, dokąd go wiozą, i nikt ratunku ofierze dać nie mógł.
Dzień przed apokalipsą naszej wioski wypełniony był pracą, zresztą jak wszystkie dni tygodnia w naszej rodzinie. Wprawdzie zboża w większości były już pokoszone i złożone w sterty daleko od zabudowań, ale dużo jeszcze pozostawało na polach z upraw póź­niejszych. Roboty dla nikogo, kto zdolny do pracy, nie brakowało. Dla każdego dzień rozpoczynał się tuż po wschodzie słońca. Matka od rana zajęta była wypiekiem chleba, ponieważ brano pod uwagę ucieczkę w najbliższych dniach.
Z rodzeństwa Zofia i Helena przygotowywały mąkę na żarnach mieloną, a z ojcem – kilka worków pszenicy do ukrycia przed rabun­kiem lub pożarami. Brat Hieronim, lat 6, pędził krowy na pastwisko, Siostra Marcelina, lat 8, zabawiała młodsze rodzeństwo, Krystynę, lat 4, i Henrykę, lat 2.


Praca, która wypełniała każdy dzień, pozwalała zapomnieć o strachu, jaki musieliśmy odczuwać w obliczu bezprawia, szalejących represji i okrutnych metod „bohaterskiej” UPA i ukraińskiej policji. Każdy pracował w milczeniu, uparcie, ale też z nadzieją, bo według planów rodziców prace trzeba było przyśpieszyć w związku z mordami nasilającymi się w okolicy od kilku miesięcy, aby jak najszybciej je zakończyć i przygotować się do ucieczki.
W sobotę wieczorem, 28 sierpnia, przyszedł sąsiad ze swoją rodziną na noc. Zdawało im się, że bezpieczniej będzie ją spędzić u nas, a strach był już duży. Młodsze rodzeństwo ułożone zostało do snu. Siedząc, przysłuchiwałem się rozmowie rodziców z sąsiadem o ciężkiej sytuacji spowodowanej panoszącym się w okolicy bezprawiem. O szalejących bestialskich mordach, masakrach popełnianych na Polakach. O pastwieniu się nad mordowanymi ofiarami przez łamanie im kości, obrzynanie członków ciała, wykłuwanie oczu, i tu jeszcze żyjącym ludziom – dla większego sadyzmu, dla zadania większych cierpień i męczarni, dla uciechy i radości bandytów z UPA. Każda z ofiar przed skonaniem zmuszona była do wykopania sobie dołu w miejscu tortur. Mówiono też o gwałceniu nieletnich dziewcząt, gdyż jak twierdzili bandyci, nie wolno ich było zarżnąć przed zgwałceniem.
Około północy znużony strachem i snem udaję się do swojej kryjówki w stodole. Budzą mnie strzały z karabinów i zajadłe wycie i szczekanie psa. Zrywam się z posłania, widzę przez szparę w ścianie stodoły, jak banda UPA morduje ojca. Otoczony przez gromadę uzbrojonych w karabiny i siekiery, szamocze się z bandytami. W pewnym momencie otrzymuje siekierą cios w głowę z tyłu. Zachwiał się do przodu, zgiął w kolanach i upadł twarzą na ziemię w konwulsjach. Matka zdążyła wybiec z przeraźliwym krzykiem „och, Matko Najświętsza”, i wpada przez furtkę do ogródka. Na głośny ryk „stij” zatrzymała się, ale upadła po strzale i kiedy już leżała, uderzono ją siekierą. Przerażające krzyki rozpaczy, bez możli­wości ratunku, miotającego się rodzeństwa i wrzaski goniących za nimi morderców. Tak, to już koniec świata dla nich, bez żadnej moż­liwości ratunku. Oszołomiony masakrą i tragedią rodziny widzę, jak sąsiad z wołaniem „uciekać” wybiega tylnym wyjściem na zewnątrz stodoły. Wypadam za nim i na pewną odległość odbiegliśmy, ale już zostaliśmy zauważeni przez bandę. Za nami wybiega reszta rodziny sąsiada, ale już uciec nie zdążyli, zostają kolejno wystrzelani z karabinów, po czym upowcy dobijają ich siekierami.
Za nami rzuciło się kilku bandytów w pogoń – strzelali z kara­binów w biegu, klękając i mierząc w nas. Kule świszczą wokół uszu, ale jesteśmy coraz dalej. Udało się nam odbiec na taką odległość, że strzały przestały być groźne, znaleźliśmy się przy lesie. Tam prze­strzeń pomiędzy nami a bandą zupełnie się zwiększyła. Zaszyliśmy się w gęstwinie traw i tak chwilę czekaliśmy ukryci. Nasłuchujemy i wyglądamy, czy nas nie gonią. Dookoła wioski słyszymy już strze­laninę, przeraźliwe krzyki i wycie bandytów. Oznaczało to, że banda UPA zaatakowała całą wieś. Przez pewien czas przysłuchujemy się strzałom. Zewsząd słychać okropny, przerażający płacz, krzyki, wołanie o ratunek, którego już nikt tym ludziom nie udzieli. Z lasu wybiegamy do następnej wsi – Grabiny. Tam też nie było schronienia. Nie upłynęła nawet godzina, kiedy z jednej i drugiej strony wioski dostrzegliśmy miotających się w różne strony przerażonych ludzi i jednocześnie usłyszeliśmy nasilającą się strzelaninę z karabinów. Biegnący ludzie, w strachu, ostrzegają, nie wiedząc, w którą stronę uciekać, każdy kryje się, gdzie tylko może. Każdy ma nadzieję, że może się uda. Sytuacja, w tym strzelanina, która się rozpętała, zmusza nas do dalszej ucieczki. Biegniemy ile sił, omijając ukraińskie wsie, przybywamy do dużego masywu leśnego, w którym spoty­kamy sporą gromadę ludzi. Ludność ta zdołała się już tu ukryć, posiada zarówno konie i wozy, jak i różny sprzęt do obrony, najczę­ściej siekiery i kosy. Z grupą tych ludzi idziemy do miasta Maciejowa. Raz tylko zostajemy napadnięci, w jednej z ukraińskich wsi, w której jednak niewielu było upowców – zdaje się, że tylko grupa patrolowa – przez co nie mieli odwagi zaatakować nas w sposób zdecydowany. Przed zachodem słońca doszliśmy do Maciejowa. Był już wieczór, otrzymaliśmy posiłek na plebanii u księdza. Zebrało się już tam kil­kaset ludzi. Jak można było, tak nas zakwaterowano po różnych kątach. Z żalem i rozpaczą po zamordowanych zasnąłem na jednej z ławek w kościele. Tak ten dzień apokalipsy skończył się dla mojej rodziny. Rozpoczęły się za to dla mnie dnie tułaczki, bez domu i swoich najbliższych, wśród obcych.
Po czasie nieraz przypominają mi się słowa Rodziców mówiących o bliskim końcu tego świata, może pod wpływem represji, zezwie­rzęconego bandytyzmu i w obliczu coraz powszechniejszych bestial­skich mordów. Nie wiedzieli, a może wiedzieć nie chcieli… a może przeczuwali, ale mówić nie sposób było, bo po co straszyć dzieci. Co ma być, niech będzie, i taka to konieczność przyszła, jak gdyby koniec ten sobie wypowiedzieli. I tak zginęli wybici siekierami. Nie spodzie­wali się, że ten koniec świata miał być tak okrutny dla nich.
Tak zginęli Ojciec Stanisław, lat 50, Matka Helena, lat 43, rodzeń­stwo: Zofia, lat 19, Helena, lat 15, Marcelina, lat 8, Hieronim, lat 6, Krystyna, lat 4, Henryka, lat 2. Z rodziny sąsiada Jana Marnota, z którym to udało mi się wyrwać z tego piekła, zginęli żona Franciszka, lat 40, i dzieci: Władysława, lat 14, Marian, lat 12, Bronisława, lat 5, Helena, lat 2.
Nam się ledwie udało. Po wbiegnięciu do lasu na moment, jak mówiłem, przystanęliśmy. Zastanawialiśmy się chwilę, czy wrócić, ale strach był silniejszy. Postanowiono iść dalej. Przebiegliśmy z Gra­biny pomiędzy wioskami ukraińskimi: Dulibami i Kulczynem. Widzimy, jak z Kulczyna zabiegają nam drogę. Zmieniamy kierunek ponad moczarami rzeki w lewo, przechodzimy Turię w kierunku na Dolsk. Goniący nas oprawcy nie przechodzą przez rzekę, zawrócili. Biegniemy już wolniej do niedużego lasu. Wchodząc do niego bez ostrożności, o mało nie wpadlibyśmy na bandę, która stała w groma­dzie około 40 osób. Tak pilnie słuchała mowy jednego z nich, stoją­cego w środku, że byliśmy niezauważeni, już znacznie później doszliśmy do wniosku, że przygotowywali się do napadu na wieś Święte Jezioro, którą my ostrzegliśmy.

sobota, 7 kwietnia 2018

You'll Never Walk Alone- Nigdy nie będziesz szedł sam.



Hymn



Historia jest tworzona przez ludzi. Historia Liverpool Football Club i You'll Never Walk Alone jest tworzona przez tłumy kibiców i trybuny na Anfield. Jak piosenka z musicalu Broadway stała się piłkarskim hymnem, pierwszym w konkretnym klubie, później ogólnokrajowym, by wreszcie objąć cały kontynent?

Historia

Wszystko zaczęło się w 1963 roku kiedy to Garry Marsden i jego zespół Gerry & the Pacemakers nagrali piosenkę, która stała się hitem i otworzyła drogę do kariery zespołu.

Przed meczami na Anfield muzyka rozbrzmiewała w głośnikach. Gerry & the Pacemakers byli oczywiście bardzo popularni. Zarówno słowa jak i melodia "You'll Never Walk Alone" były jakby zaproszeniem do śpiewania i wkrótce piosenka stała się normą.



Wtedy, pewnej soboty, piosenka nie została zagrana, ale to kibice zaczęli ją śpiewać. Od tego momentu "You'll Never Walk Alone" jest śpiewane na Anfield podczas każdego meczu, kiedy piłkarze wychodzą na murawę. Kiedy czterdziestotysięczny tłum dołącza do Garry'ego Marsdena, czuć atmosferę, której próżno szukać w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi.

Obecnie utwór jest tak bardzo związany z klubem, że tytuł "You'll Never Walk Alone" widnieje zarówno w herbie jak i nad wejściem na stadion, w bramie Shankly'ego.

Wyjątkowość

Dwa tragiczne wydarzenia nadały tej piosence status wyjątkowego hymnu w Anglii i w Liverpoolu w szczególności. Sprawiły one, że utwór stał się czymś więcej niż tylko piłkarską piosenką.

Tragedia w Bradford
11 maja 1985 kosztował 56 widzów utratę życia, a prawie 300 zostało rannych w pożarze drewnianej trybuny na Valley Parade w Bradford podczas trzecioligowego meczu pomiędzy Bradford City i Lincoln City.



Tragedia na Hillsborough
Podczas półfinału w FA Cup pomiędzy Liverpoolem a Nottingham Forest na Hillsborough w Sheffield, 15 kwietnia 1989 roku zbyt wielu kibiców zostało wpuszczonych w jednym momencie i w następstwie w ogromnym ścisku zginęło 95 osób (później jedna osoba zmarła na skutek odniesionych obrażeń i tym samym zwiększyła liczbę ofiar do 96).

Poza Liverpoolem

Mimo iż jest to hymn Liverpoolu, "You'll Never Walk Alone" rozprzestrzeniło się na całą Europę, żeby nie powiedzieć na cały świat. Wielu fanów robi z tego ich własną piosenkę, nie znając pochodzenia. W Anglii żaden fan, żadnego klubu oczywiście nie będzie śpiewał hymnu Liverpoolu, ale nie trzeba daleko szukać... Szkocja, a tam Celtic - tamtejsi kibicie zrobili "You'll Never Walk Alone" swoim własnym.

W Holandii utwór jest bardzo popularny. Można spotkać tu kilka różnych nagrań. Jest on używany przez kilka klubów, ale ściśle do żadnego nie jest przywiązany. Jako przykład można podać takie kluby jak: Ajax, NEC Nijmegen, SV Heerenveen, Feyenoord i FC Twente Enschede. W Belgii piosenka jest śpiewana przez kibiców KFC Germinal Beerschot Antwerpia. Ma nawet słowa po flamandzku.

Niemcy to kraj z wieloma wielkimi klubami. O "You'll Never Walk Alone" jako o swoim utworze chętnie wspominają takie kluby jak: Schalke 04 – Gelsenkirchen, St.Pauli – Hamburg i Hallesher FC – Halle. Na piłkarskich boiskach we Włoszech ludzie krzyczą i śpiewają prawdopodobnie więcej niż gdziekolwiek indziej. Kibice klubów AC Milan i AS Roma śpiewają "You'll Never Walk Alone" na swój własny sposób.



Ciekawą historię odnośnie "You'll Never Walk Alone" można znaleźć w Chorwacji. Najlepszym klubem jest tam Dinamo Zagrzeb. Jednak kiedy komunizm upadł i Chorwacja miała nowy rząd, zmieniono nazwę klubu na Croatia Zagrzeb. Poprzednia, zdaniem wielu, była zbyt silnie powiązana z komunizmem. Niektórym kibicom, w tym Bad Blue Boys, nowa nazwa w ogóle się nie spodobała - chcieli powrotu do pierwotnej. W tych żądaniach byli wspierani przez punkowo-rockową grupę Pips, Chips & Videoclips. Nagrali utwór "Dinamo ja volim" (Dinamo, ja cię kocham) oraz "You'll Never Walk Alone". Czy to zrobiło jakąś różnicę? Nie wiadomo, ale klub wrócił do nazwy Dinamo Zagrzeb.

"You'll Never Walk Alone" jest śpiewane również w Austrii, Szwajcarii oraz Japonii, kolejno w klubach: SK Rapid Wiedeń, FCL Luzern, FC Tokyo. Słowa do "You'll Never Walk Alone" można znaleźć nawet na stronie internetowej fińskiego klubu hokejowego Tappara. Widnieją one również na czarno-białym szaliku zespołu Rosenborg z Norwegii.

W muzyce

"You'll Never Walk Alone" ma naprawdę ogromny zasięg. Aby to udowodnić wystarczy pokazać w jak wielu gatunkach możemy spotkać hymn Liverpoolu.

Jazz
Najlepszy muzyk jazzowy - Louis Armstrong, grał tak na trąbce jak tylko on potrafił. Inne jazzowe wersje to np. Nina Simone i Papa Bue’s Viking Jazzband.

Punk
Wiele grup punkowo-rockowych zajmowało się "You'll Never Walk Alone". Jako piosenkę stadionową najwcześniej nagrała to chorwacka grupa Pips, Chips & Videoclips. Później pojawiały się zespoły z USA, Anglii, Niemiec i Włoch. Przykłady: Smoking Popes, The Adicts, Toten Hosen, Rubbermaids, Public Toys, Ryker’s, Los Fastidios.


Pop i rock
Wśród grup popowych i rockowych oczywiście na samym początku musimy wspomnieć o Gerry & the Pacemakers, którzy sprawili, że to "You'll Never Walk Alone" jest hymnem Liverpoolu. Inne znane zespoły to: The Shadows, The Platters, Gene Vincent & The Blue Caps, Slade, Eric Clapton (Marcy Levy) oraz Pink Floyd.



Wokaliści
Który był największy? Oczywiście 'król', Elvis Presley. Ale również: Frank Sinatra, Judy Garland, Barbara Streisand, Tom Jones, Olivia Newton-John, Pat Boone, Engelbert Humperdinck i Dionne Warwick.

Soul
Jeśli Ray Charles jest 'królem soulu', to 'królową' jest na pewno Aretha Franklin - ona również nagrała swoją wersję "You'll Never Walk Alone". Inni soulowi artyści to: Timi Yuro, The Rigtheous Brothers oraz The Blind Boys of Alabama.

Inne
Istnieją również nagrania: instrumentalne (Tony Fenelon, Boots Randolph, Ace Cannon, Hamburg Radio Dance Orchestra), fortepianowe (Richard Clayderman, Steve Hall, Anthony Burger, Roger Williams, Liberace, David Glen Hatch), country (Chet Atkins, Tammy Wynette, Jerry Reed, Oak Ridge Boys, Charley Pride), gospel (The Kelly Family, Vocal Majority, J.D.Sumner & the Stamps, The Goads), a nawet te zagrane przez orkiestrę dętą [brytyjską: The BNFL Band (British Nuclear Fuel), The BBSF Band (British Building Society Foden Band), amerykańską: Boone County High School Rebel Band, UNT Green Brigade, The Madison Scouts, holenderską: Jubal].

Jest to naprawdę wyjątkowe, że jedna piosenka osiąga taką pozycję jak ta, ale cokolwiek by się nie działo, jakiekolwiek gatunku by ona nie przybierała i trafiła ona do każdego klubu na świecie, to zawsze pozostanie hymnem Liverpoolu.

Tekst

When you walk through a storm,
Hold your head up high,
And don't be afraid of the dark.
At the end of a storm,
There's a golden sky,
And the sweet silver song of a lark.
Walk on through the wind, Walk on throught the rain,
Though your dreams be tossed and blown...
Walk on, walk on, with hope in your heart,
And you'll never walk alone... You'll never walk alone.
Walk on, walk on, with hope in your heart,
And you'll never walk alone...
You'll never walk alone.

Tłumaczenie

Kiedy kroczysz poprzez burzę,
Miej głowę wysoko podniesioną,
I nie bój się burzy.
Gdy burza zmierza ku końcowi,
Pojawia się złote niebo,
I słodka, srebrna pieśń skowronka.
Krocz poprzez wiatr, krocz poprzez deszcz,
I nawet jeśli twoje marzenia zostaną odrzucone i rozwiane...
Krocz, krocz dalej z nadzieją w sercu,
A nigdy nie będziesz szedł sam... Nigdy nie będziesz szedł sam.
Krocz, krocz dalej z nadzieją w sercu,
A nigdy nie będziesz szedł sam...
Nigdy nie będziesz szedł sam.

wtorek, 3 kwietnia 2018

...I że cię nie opuszczę aż do śmierci

Kiedy czytamy o zbrodni wołyńskiej, słowa „I że cię nie opuszczę aż do śmierci” nabierają zupełnie nowego wydźwięku. W tych mrocznych czasach można było zginąć z ręki najbliższej, ukochanej osoby.
Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej tożsamość narodowa Ukraińców kształtowała się w opozycji do Polaków. Choć ludzie żyli obok siebie, cały czas funkcjonował podział na swoich i obcych, Polaków-katolików rzymskich i Ukraińców prawosławnych i katolików greckich. Młodzi ludzie nie zwracali uwagi na tę polaryzację widoczną nawet w małych lokalnych społecznościach i wiązali się ze sobą bez względu na przynależność etniczną.
Małżeństwa mieszane łączyły w sobie tradycje obu narodów, na przykład dwukrotnie obchodząc najważniejsze święta. Ślub zwyczajowo odbywał się w parafii panny młodej, a żadne z małżonków nie rezygnowało ze swojego wyznania. Także kwestia przynależności dzieci do Kościoła lub Cerkwi była najczęściej ustalana zgodnie z obyczajem – córki przyjmowały wiarę matki, a synowie ojca.

„Oczyszczenie ziem rdzennie ukraińskich”

Sytuacja zaczęła się drastycznie zmieniać wraz z rozwojem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), powstałej w 1929 roku. Jej działacze zaszczepiali w głowach Ukraińców ideę budowy własnego jednolitego narodowo państwa, najlepiej aż po rzekę San.
Flaga Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. To samo zestawienie kolorów obecne jest w tradycyjnym ukraińskim hafcie. Nie każdy człowiek czarnej koszuli wyszytej czerwoną nicią jest automatycznie nacjonalistą.
Flaga Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. To samo zestawienie kolorów obecne jest w tradycyjnym ukraińskim hafcie. Nie każdy człowiek czarnej koszuli wyszytej czerwoną nicią jest automatycznie nacjonalistą.
Wraz z radykalizacją nastrojów, wśród nacjonalistów zaczęły się pojawiać postulaty całkowitego usunięcia innych nacji z terenów „rdzennie ukraińskich”. Choć nie rozgłaszano tego wszem i wobec, chodziło o fizyczną eksterminację, wszak nikt nie wyobrażał sobie, że Polacy, Żydzi, Czesi i inne mniejszości jednego dnia spakują dobytek i opuszczą Kresy.
Coraz wyraźniejszy rozłam w społeczeństwie zaczął się też wkradać w codzienność rodzin mieszanych. Jak pisze Ewa Siemaszko w pracy „Zbrodnie OUN-UPA na Kresach Wschodnich a sytuacja rodzin polsko-ukraińskich”, nawet rodzeństwa okazywały sobie wrogość. Na przykład w domu, w którym siostry uważały się za Ukrainki, ich brat czujący się Polakiem, w prazdnik (ukraińskie święto) celowo remontował komin.
Kiedy przyszedł pamiętny rok 1943, umysły wielu osób były już do cna przegniłe nacjonalizmem. W książce „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Polsce (1942-1947)” wyliczone zostały dokładnie daty, miejsca i nazwiska ofiar zbrodni UPA na ludności polskiej.
Jednymi z bardziej dramatycznych są te dokonywane wewnątrz rodzin mieszanych, jak przypadek z miejscowości w powiecie lubaczowskim. 31 marca 1944 roku zostało tam zamordowanych dziewięć osób, wśród których znalazła się Katarzyna Mazepa, Ukrainka, matka Polaków Ludwika i Stanisława. Okoliczności jej śmierci opisują autorzy:
Wg ukrytego sąsiada miała odezwać się po ukraińsku do jednego z banderowców – będącego jej bratankiem – „Piotrze, co ty robisz?”. W odpowiedzi on zabił ją bagnetem.
Wólka Żmijowska to dziś niemal zupełnie wyludniona miejscowość na Podkarpaciu, w której ukraińska cerkiew stoi od dawna nieużywana. Trudno sobie wyobrazić, jaki dramat rozegrał się tam w połowie lat czterdziestych.
Wólka Żmijowska to dziś niemal zupełnie wyludniona miejscowość na Podkarpaciu, w której ukraińska cerkiew stoi od dawna nieużywana. Trudno sobie wyobrazić, jaki dramat rozegrał się tam w połowie lat czterdziestych.

W imię Boże?

Do ataków na Polaków i do agresji wewnątrz rodzin mieszanych namawiano też wiernych w wielu cerkwiach. Duchowni przesiąknięci nacjonalistycznymi ideami, zapominali o chrześcijańskich wartościach, jakie mieli krzewić.
Zamiast tego podżegali do nienawiści. Ewa Siemaszko przytacza w swojej pracy słowa delegata polskiej Rady Głównej Opiekuńczej:
W Trościańcu koło Mariampola [woj. stanisławowskie] proboszcz gr[ecko]kat[olicki] na kazaniu mówił, że małżonek gr[ecko]kat[olicki] może powtórnie wejść w związki małżeńskie, albowiem małżeństwa tzw. mieszane są wolne…


 




Chociaż duchowny nie nawoływał bezpośrednio do dokonywania zbrodni, jednak podważał ważność małżeństw ze względu na to, że były mieszane. Droga do powtórnego małżeństwa miała być otwarta pod warunkiem, że będzie ono czyste narodowo, nieskalane polską trucizną.
Tę postawę można uznać za znamienną. Wśród nacjonalistów zaczęło się szerzyć przekonanie o wyjątkowości ukraińskiej rasy. Korespondowało to z poglądami ideologa ruchu, Dmytra Doncowa, przekładającego teorię ewolucji na walkę pomiędzy narodami. Tylko najsilniejsza nacja miała szansę przetrwać, a najlepszą drogą do dominacji miało być fizyczne usunięcie rywala.




Zetrzeć hańbę

Ewa Siemaszko przytacza przykład, jak wyglądało to w praktyce. Przedstawicielka trzeciego pokolenia rodziny opowiedziała o niemal zwierzęcym rozumieniu „skalania rasy” i „zmycia hańby”. Zastrzegła jednak, że nie poda żadnych danych umożliwiających identyfikację ofiar.
Bojówkarze z UPA zabiwszy Polaka – głowę rodziny, aby „usunąć” ślady polskości, dokonali zbiorowego gwałtu na Ukraince – żonie zamordowanego oraz na ich dwu córkach. Kobiety przeżyły tę zbrodnię, opuściły miejsce zamieszkania i w końcu wojny emigrowały do Ameryki. Akt seksualny z przemocą był rozumiany jako „fizyczne” eliminowanie polskości i „oczyszczenie zabrudzonej” rasy.
 
Druga wojna światowa sprawiła, że wartość ludzkiego życia dramatycznie spadła. Ci, którzy przez lata oglądali z bliska zbrodnie, stopniowo zaczęli się na nie uodparniać. Nacjonalizm wżerał się w ich umysły niczym rak, stawiając ideę budowy swojego etnicznie jednolitego państwa narodowego ponad wszystko.
Wyżej niż rodzinę, czy miłość. Nawet jeśli kiedyś „zdradzili” swój naród, wiążąc się z przedstawicielem wrogiej nacji, ową pomyłkę można było naprawić i do tego podżegali działacze OUN. Można by to określić mianem ostatecznego rozwiązania kwestii związków mieszanych. Metoda była jedna – zabić polską gałąź rodziny.
Nikt nie prowadzi statystyk odnośnie tego, ile Polek zginęło w czasie rzezi wołyńskiej z rąk swoich ukraińskich bliskich...
Nikt nie prowadzi statystyk odnośnie tego, ile Polek zginęło w czasie rzezi wołyńskiej z rąk swoich ukraińskich bliskich…
Kiedy przyszedł rok 1943 i rozpoczął się rozlew krwi, nikt nie był już bezpieczny. W książce „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Polsce (1942-1947)” opisano przypadek z podkarpackiego Borchowa:
Został zamordowany przez UPA Mazurkiewicz Piotr lat 38, który przyjechał na jeden dzień zza Sanu. Żona Ukrainka na pogrzebie oświadczyła, że poświęciła męża dla „Wielkiej Ukrainy”.
Ofiarami zbrodni wewnątrzrodzinnych na tle narodowościowym padały głównie kobiety. Mężowie zabijali swoje żony-Polki, szwagrowie „usuwali hańbę” swych braci. Nawet synowie uważający się za Ukraińców mordowali własne matki. Ten nieczęsto przytaczany rozdział tragedii wołyńskiej pokazuje, do czego zdolni są ludzie, którzy płoną nacjonalistyczną nienawiścią. W Europie rosną w siłę ruchy narodowe, a hasła czystości narodu i niemieszania rasy otwarcie zaczynają się pojawiać na ich transparentach. Miejmy nadzieję, że historia nie zatoczy koła…

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...