wtorek, 17 grudnia 2019

Zbrodnie galicyjskie 1918-1919.

W momencie gdy państwo polskie odradzało się po okresie zaborów, jednym z pierwszych starć, do jakich zmuszeni byli Polacy, okazały się walki w Małopolsce Wschodniej z Ukraińcami. Tereny planowanego przez nich państwa były spornym obszarem, do którego rościli sobie prawo również Polacy. Krótki okres walk rozpoczętych starciami we Lwowie, jakie wybuchły z 31 października na 1 listopada 1918 r. obfitował w wiele drastycznych scen, których relacje można spotkać w ówczesnej prasie .Po okresie walk o Lwów doszło do starć pomiędzy stroną polską a ukraińską, które trwały do 17 lipca 1919 r., kiedy stronie polskiej udało się zmusić Ukraińców do przekroczenia rzeki Zbrucz, dzięki czemu cały sporny obszar trafił pod zarząd polski1. W momencie polskiej kontrofensywy i po zakończeniu działań bojowych, wychodziło na jaw traktowanie polskich jeńców i ludności cywilnej pod jarzmem ukraińskim. Informacje te często trafiały na łamy polskich gazet, na bieżąco informujących swoich czytelników o nowych „bestialskich” odkryciach.Jako jeden z przykładów zachowań Ukraińców w stosunku do polskich żołnierzy, którzy trafili do niewoli warto przytoczyć informację, podaną przez „Kurjer Warszawski” dnia 22 maja 1919 r., dotyczącą wydarzeń pod Jaworowem, gdzie: (…) ukraińcy zagarnęli oddział naszych, złożony ze 125 legjonistów. Chłopi jaworowscy roznieśli na widłach 64 legjionistów i rozpruwali im brzuchy kosami. Podobny los spotykał członków Polskiej Organizacji Wojskowej ze Stanisławowa, którzy w trakcie próby odbicia miasta z rąk ukraińskich dostali się w ręce wroga. Najstarszy z Polaków liczył 18 lat. Członkom polskiej organizacji: (…) wydarto oczy i języki, pozdzierano na piersiach i rękach skórę, ciała nosiły ponadto ślady, każde przynajmniej 16 ran kłutych i kul rewolwerowych3. Podane przykłady dotyczyły żołnierzy Wojska Polskiego i członków organizacji wojskowej, jednak tragiczny w skutkach los spotykał także cywilnych mieszkańców. „Kurjer Warszawski” w artykule z dnia 21 maja 1919 r. informował o wymordowaniu w lesie Grzybółkowskim 67 osób, będących do chwili śmierci zakładnikami. Wśród ofiar tej zbrodni znajdowały się kobiety, dzieci i starcy4.
Odnosząc się od pojawiających się informacji o zbrodniach dokonywanych na polskim narodzie, premier rządu Polskiego Ignacy Paderewski w czasie obrad Sejmu stwierdził: Kto z nas nie słyszał o tej gromadce biednych żołnierzy polskich rannych, których pogrzebano w lesie pod Lwowem żywcem? Kto z nas nie słyszał o tym młodym oficerze (…), który był ranny (…) został również żywcem do grobu wrzucony? (…) Ludzie, którzy się tych potwornych dopuszczają czynów, nie mogą być za wojsko uważani5.
Już po zakończeniu walk w Malopolsce Wschodniej wysłana została na miejsce komisja, której zadaniem było przeprowadzenie badań o dokonanych przestępstwach na ludności polskiej. Jej wyniki zostały zaprezentowane na posiedzeniu Sejmu 9 lipca 1919 r. Komisja uzyskała informacje o 90 zbrodniach popełnionych w okresie rządów ukraińskich. W swoim podsumowaniu poseł Jan Zamoyski odniósł się do czynników, które doprowadziły do takiego zachowania się Ukraińców wobec Polaków. Zdaniem polskiego posła popełnione zbrodnie były wytworem: (…) tej szkoły, która zaprawiała młodzież na hajdamaków w pojęciu Tarasa Szewczenki, że taki hajdamaka bierze święty nóż, poświęcony we krwi lackiej, do mordowania wszystkiego, co lackie, do mordowania nawet żony Laszki i dzieci własnych, jeżeli są z Laszki urodzone. (…) Gdy na takich poematach zaprawiała się młodzież, to z tej młodzieży wychodzą pół i ćwierćinteligencja potem nie umie czego innego, jak tylko znęcać się, pastwić i mordować6.
Kwestia tych tragicznych wydarzeń z lat 1918/1919 była żywa przez cały okres pokojowych lat II Rzeczypospolitej. W roku 1932 gazeta opozycyjna „Obrona Ludu” informowała, że w czasie posiedzenia komisji nad budżetem emerytur i rent inwalidzkich, poseł ukraiński Wełykanowicz zgłosił rezolucję o nastepującej kwestii: Sejm uznaje potrzebę zaopatrzenia inwalidów galicyjskich armji ukraińskiej i wzywa rząd do jak najrychlejszego opracowania projektu tego zaopatrzenia. Biorąc pod uwagę, że wspomniani „inwalidzi galicyjscy armii ukraińskiej” mogli brać udział w pogromach ludności polskiej w czasie walk 1918-1919 skandaliczną staje się odpowiedź przedstawiciela klubu Be-Be o tym. że zasadniczo klub godzi się na tą rezolucję7.
Obecnie spotyka się informacje, że ludobójstwo dokonane na polskiej ludności województw wschodnich II RP było wynikiem polskiej polityki prowadzonej w latach 1921-1939. Powyższy tekst ma na celu ukazać, że już pierwsze starcia w relacjach polsko-ukraińskich w XX wieku dały sygnał, że w momencie słabości państwa polskiego, strona ukraińska gotowa jest realizować swoje założenia polityczne bez zwracania uwagi na humanitaryzm. W latach 1918-1919 cywilnej ludności polskiej mogły przyjść z pomocą wojska polskie, których zabrakło w latach zorganizowanej akcji ludobójczej dokonanej przez bandy UPA z lat 1939-1947.

wtorek, 10 grudnia 2019

Tomek.

37 lat temu zmarł TOMASZ HOPFER
Legendarny dziennikarz sportowy i prezenter telewizyjny. Jedna z najważniejszych "twarzy" dawnej Telewizji Polskiej. Wraz z Bożeną Walter, Tadeuszem Sznukiem i Edwardem Mikołajczykiem był gospodarzem słynnego bloku programowego "Studio 2" w TVP. Tomasz Hopfer urodził się 24 kwietnia 1935 roku w Warszawie. W młodości trenował lekkoatletykę, specjalizował się w sprincie i biegach średniodystansowych. W latach 50-tych był członkiem kadry narodowej, dwukrotnym Mistrzem Polski z 1955 i 1958 roku w sztafecie 4 × 400 metrów. Był absolwentem Szkoły Głównej Handlowej. Po zakończeniu kariery sportowej rozpoczął pracę jako trener oraz dziennikarz, m.in. w miesięczniku "Lekkoatletyka", tygodniku "Sport dla Wszystkich", pracował także w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej. Od 1969 roku był dziennikarzem telewizyjnym, debiutował relacjonując Memoriał Janusza Kusocińskiego. Zajmował się komentowaniem, głównie lekkoatletyki, a także piłki nożnej, kolarstwa. Znakomicie sprawdzał się jako gospodarz studia podczas dużych imprez sportowych, m.in.: igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata w piłce nożnej. Na wizji zżerała go trema. Nigdy się jej nie pozbył. Były szef "Studia 2" Mariusz Walter tak go wspominał: -"Wiedział, jak udawać naturalność. Ekran uskrzydlał Tomka, a zarazem krańcowo go eksploatował". Inny kolega z telewizji wspominał: -"Nie potrafił faulować. Dziwił się, że można przez całe życie iść, mając tylko łokcie i plecy. Nie potrzebował ich, bo miał talent, osobowość, wiedzę, szacunek dla pracy i przyjaźni. Stał się obiektem ataków, gdyż pracował wśród ludzi pozbawionych skrupułów. Nominacja na szefa redakcji sportowej TVP go zaskoczyła. Nie palił się do objęcia tego stanowiska, ponieważ wiązało się ono raczej z urzędowaniem niż dziennikarstwem. Nie potrafił długo wysiedzieć za biurkiem. Był zbyt wrażliwy, by rozstrzygać spory, których na początku lat 80-tych nie brakowało. Po kilku miesiącach złożył dymisję i powrócił na etat szeregowego dziennikarza". Postanowił zrezygnować z funkcji, ale dopiero po olimpiadzie w Moskwie. W jej trakcie prowadził studio olimpijskie w Moskwie przez 17 dni po 20 godzin na dobę. Coraz bardziej szwankowało mu zdrowie. Organizm zareagował na ten stres wieloma tygodniami bezsenności. 13 grudnia 1981 roku nie wpuszczono go do budynku telewizji. Ponoć dostał ofertę: może pracować dalej, ale w mundurze. Odmówił. Obawiał się też, że władze TVP zdejmą go z wizji, zwłaszcza po tym, jak jego żona wystąpiła z PZPR. On sam tego nie zrobił, nie zapisał się też do "Solidarności". Tomasz Hopfer był niestrudzonym animatorem biegania. Wpadł na pomysł spopularyzowania tej formy rekreacji za pośrednictwem szklanego ekranu. Tak powstał cykl "Bieg po zdrowie", przekształcony później w serię "Biegaj razem z nami". Z inicjatywy Hopfera zorganizowano w Warszawie "Maraton Pokoju". Życie prywatne: Żonę, Zofię Grochot, poznał na obozie lekkoatletycznym. Była mistrzynią Polski juniorów w biegu na 200 metrów. Podczas tego zgrupowania złamała obojczyk. Zaopiekował się dziewczyną, a pół roku później wzięli ślub. W 1966 roku przyszła na świat ich córka Monika. Po wprowadzeniu stanu wojennego wykorzystał zaległy urlop, następnie przebywał na zwolnieniu lekarskim. Rozpoczął też starania o rentę. 15 października 1982 roku otrzymał pismo z wydziału kadr Telewizji Polskiej o treści: "Obywatel Tomasz Hopfer. Zwalniam obywatela ze służby w jednostce zmilitaryzowanej - Komitecie do Spraw Radia i Telewizji. Jednocześnie rozwiązuję z obywatelem umowę o pracę". Po zwolnieniu z TVP pracował dorywczo w galwanizerni. Na początku grudnia 1982 roku zaziębił się podczas płukania w kadzi z zimną wodą posrebrzanych wisiorków. Trzy dni później trafił na OIOM szpitala bielańskiego z rozpoznaniem: wirusowe zapalenie płuc. -"Prześwietlenie wykazało niewydolność płuc i ogólne zakażenie organizmu. Rosła gorączka, brakowało leków..." - wspominała Zofia Hopfer. Niezbędny lek na zwiększenie odporności wysłał z Niemiec prywatnym samolotem Stefan Lewandowski, były olimpijczyk, lekarz i właściciel kliniki w Kolonii. Niestety, z powodu przepisów stanu wojennego samolot nie dostał zgody na lądowanie. Tomasz Hopfer zmarł 10 grudnia 1982 roku w wieku 47 lat. Pochowany jest na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Pogrzeb miał być 13 grudnia, ale władze nie zgodziły się na taką manifestację w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.

sobota, 30 listopada 2019

... rzesza napastników mordowała w sadystyczny sposób ...

Wiosną 1943 r. Ukraińcy zamordowali Stanisława Stawińskiego. Po tych wypadkach ludność polska w Starykach oraz sąsiedniej Rudni Lwie, nie chcąc bezczynnie oczekiwać swej zagłady z rąk ukraińskich, zorganizowała samoobronę. Uruchomiono pochowaną starą broń, szykowano kosy na sztorc. Trzy karabiny pochodziły od żandarmerii niemieckiej w Rokitnie, która chciała aby samoobrona istniała pod jej patronatem. Powstała drużyna samoobrony pod dowództwem Antoniego Garbowskiego, s. Kazimierza z futoru Jamne (gm. Kisorycze). Dotkliwie był odczuwany przez samoobronę brak broni (której nie udało się utrzymać od goszczącego we wsi na wiosnę polskiego oddziału partyzanckiego im. T. Kościuszki Roberta Satanowskiego, wchodzącego w skład sowieckiego Żytomierskiego Zgrupowania Partyzanckiego gen. Aleksandra Saburowa). Oddział ten proponował mieszkańcom wsi utworzenie oddziału bojowego, który działałby w pobliżu, będąc mu podporządkowany, a także ewakuację ludności cywilnej do lasów koło Choczynia (gm. Wysock, pow. Stolin, woj. poleskie). Ludność tej propozycji nie zaakceptowała (por. Huta Stepańska, gm. Stepań, pow. Kostopol). W połowie maja 1943 r. we wsi zatrzymał się pluton partyzantów pod dowództwem Tadeusza Stańskiego z polskiego oddziału partyzanckiego Satanowskiego, który wraz z samoobroną osłaniał wieś przed napadem. 21 maja 1943 r. we wsi schroniła się pewna część uciekinierów z napadniętych wsi Aleksandrówka (gm. Kisorycze) i Rudnia Lwa. 28 maja 1943 r. pluton oddziału Satanowskiego dowodzony przez Tadeusza Stańskiego, udając się w kierunku futoru Jamne, zauważył zmierzający do Staryk tłum ludzi, którego nie można było rozpoznać z oddali z powodu szarówki (świt). Na rozpoznanie poszedł Tadeusz Stański i wpadł w ręce upowców, którzy go zmasakrowali, porzucając ciało. Pluton, ostrzeliwując się, wycofał się do lasu, a upowcy zaatakowali wieś od strony zachodniej, od której nie spodziewano się napadu, licząc na obecność tam „satanowców” i ochronę wsi. Wchodzące do wsi bojówki upowskie ogłaszały napotkanym ludziom, że są partyzantami i dopiero, gdy ostrzelały zagrody, a podążające za nimi grupy Ukraińców uzbrojonych w widły, siekiery, kosy i inne narzędzia, zaczęły mordować — ludzie rzucili się do ucieczki. Pięciu członków samoobrony z bronią palną usiłowało z niewielkim skutkiem powstrzymać napór bojówek, dając szansę ucieczki części mieszkańców. Tymczasem rzesza napastników mordowała w sadystyczny sposób dopadniętych ludzi (małe dzieci były rozrywane za nóżki, wbijane na kołki i wrzucane do płonących domów)
. Ostatnią grupą, która likwidowała wieś były kobiety i dzieci, które rabowały, gromadziły zwierzęta gospodarskie do uprowadzenia oraz podpalały zabudowania. Liczbę wszystkich napastników oszacowano po napadzie na 600 osób. Napastnicy pochodzili z sąsiednich wsi gm. Klesów: Czabel, Jasnogórka, Wyry. Akcją dowodził Nykon Żuk „Dorosz” (też: „Jarema”, „Stalnyj”) z wsi Niemowicze (gm. Niemowicze), jego zastępcą był Iwan Hreczany „Paszczenko” z wsi Tynne (gm. Niemowicze). Dowódcą grupy konnej był Murażka „Korobka” ze wsi Kamienna (gm. Klesów), zaś komendantem Służby Bezpeky był Ołeksander Kabaneć „Lewko” (jeszcze w latach dziewięćdziesiątych mieszkający we wsi Jasnogórka z dawnej gm. Klesów). Upowcy byli ubrani w sowieckie mundury. Zamordowanych zostało około 90 osób. Dzięki krótkiemu oporowi samoobrony napastnicy nie zamknęli wsi w pierścieniu okrążenia i luką od strony wschodniej udało się uciec kilkuset mieszkańcom wsi. Wieś została spalona. Ocalała tylko znajdująca się na skraju wsi szkoła, kaplica i kilka domów. Staryki przestały istnieć. Ustalono część nazwisk ofiar: Adam Boczkowski; Stanisław Chodorowski, s. Hipolita; Stefania Dawidowicz; Stanisław Faber; Apolonia Garbowska: Kamila Garbowska, c. Gracjana (Grzegorza?) i jej dwoje dzieci; Katarzyna Garbowska, c. Adama; Antoni Garbowski, s. Józefa; Hieronim Garbowski, s. Józefa i jego syn Franciszek; Hilary Garbowski, s. Józefa i 4 osoby z jego rodziny, w tym dwoje dzieci; Jan Garbowski, s. Rafała i 3 jego dzieci; Michał Garbowski, s. Bazylego z żoną i trojgiem dzieci; Michał Garbowski, s. Stanisława; Rafał Garbowski, s. Kazimierza i jego siostra Anastazja Garbowska, lat ok. 50; Rafał Garbowski, s. Tomasza; Honorata Jasińska; Aniela Kamińska; Ludmiła Karabinowska i jej 2 dzieci; Władysław Krotosz; Bronisława Kucharska i jej 2 dzieci; Antoni (Władysław?) Kwiatusz; Adam Lech, s. Antoniego; Adam Lech, s. Kazimierza; Antoni Lech, s. Pauliny, lat 31; Józefa Lech, c. Szymona; Petronela Lech; Władysław Lech, s. Kazimierza; Wojciech Lech, s. Bernarda i jego siostra Marianna; Wojciech Lech, s. Tomasza: Wincenty Skórzyński (Skurzyński?) i jego syn Adam; Janina Sokołowska z mężem; Karolina Tyszecka; Paulina Tyszecka; Piotr Tyszecki i jego syn Michał; Stanisław Tyszewski, s. Piotra; Franciszek Wódka i jego dwoje dzieci; Franciszek Zarudzki (Zarucki), s. Antoniego, lal 31; Ukrainiec Michał Machted, ożeniony z Polką ze wsi Staryki. W trzy dni po rzezi ci, którzy ocaleli i uciekli, wrócili i pozbierali zwłoki, układając w kaplicy i wokół niej. Przed ołtarzem złożono dzieci, dalej młodzież, kobiety i na końcu mężczyzn. Po odprawieniu nabożeństwa ofiary zostały pochowane w trzech wspólnych mogiłach na placu kościelnym. Na wieść o tragedii w Starykach ludność polska w Rokitnie (gm. Kisorycze) zwróciła się do Niemców o wydanie broni grupie Polaków, która chce przyjść z pomocą Starykom, Niemcy odmówili i sami wyprawili się do Staryk. Na skraju wsi doszło do potyczki Niemców z partyzantami z oddziału Satanowskiego. Niemcy zabrali nie zrabowane przez upowców świnie, kaczki, kury, gęsi. Część ludności polskiej ze Staryk, która uniknęła śmierci podczas napadu w dniu 28 maja 1943 r. schroniła się u znajomych w Rokitnie, a część wraz z innymi Polakami z okolicznych osiedli żyła w ostępach leśnych, mieszkając w ziemiankach aż do czasu zajęcia terenów przez wojska sowieckie w 1944 r. Żyjących w lesie ochraniał operujący w okolicy sowiecki oddział partyzancki (płk. Dmitrija Miedwiediewa?)Jesienią 1943 r. brak żywności w Rokitnie zmuszał mieszkańców Staryk do wypraw na swoje pola, z których ukradkiem zbierano płody. Podczas jednej z takich wypraw, gdy zbierano ziemniaki, zostali zamordowani przez Ukraińców: Antoni Faber, s. Adolfa i jego dzieci: Łucjan i Maria. Łączna liczba pomordowanych w 1943 r. mieszkańców Staryk udających się po żywność, łącznie z zamordowanymi w drodze, najprawdopodobniej wyniosła 11 osób. W jakiś czas po zajęciu okolicy przez wojska sowieckie w 1944 r. część mieszkańców Staryk powróciła do wsi i zamieszkała w szkole oraz w kilku ocalałych domach. Do ochrony ludności władze sowieckie ustanowiły w Starykach oddział Istriebitelnego Batalionu, w którym służyli miejscowi Polacy. Oddział nie dopuścił do następnych ofiar. W maju 1945 r. wieś opuścili ostatni mieszkańcy Staryk, wyjeżdżając w ramach ekspatriacji do Polski. W miejscu, gdzie była kaplica i masowa mogiła przy kaplicy obecnie jest dom z podwórzem, zamieszkały przez Ukraińca.

poniedziałek, 18 listopada 2019

Odeszła Legenda.

W sobotnie popołudnie krajowe media podały lakoniczną informację, zmarł Jerzy Janiszewski , dziennikarz radiowy od lat związany z Radiem Lublin. Dla mnie Pan Jurek był prawdziwym muzycznym guru, kształtował mój muzyczny gust wraz z takimi tuzami muzycznego dziennikarstwa jak Piotr Kaczkowski, Marek Gaszyński , Roman Rogowiecki , czy Witold Pograniczny. Janiszewski był prawdziwym dobrym duchem lubelskiego świata muzycznego. Gdyby nie on nie byłoby Budki Suflera i jej wielkiego przeboju Sen o dolinie. Ja zapamiętam Pana Jurka  z kultowej już audycji ''Rezonans'' , gdzie prezentował  nowe płyty czołowych zespołów  z nurtu ciężkiego rock'n rolla. To dzięki Niemu poznałem Led Zeppelin , Uriah Heep czy Budgie. Jerzy Janiszewski to prawdziwa kopalnia wiedzy o zespole The Beatles , prowadził cykl audycji pt. Beatlemania. Był otwarty na inne  style muzyczne czego dowodem była ''Barachołka'' -nocna audycja  z telefonicznym  z udzialem słuchaczy ,ozdabiana muzyka z nurtu ..disco polo, o co zatwardziali rockowi ortodoksi mieli do Pana Jurka  duże pretensje.
 Kojarzony był przede wszystkim jako wybitny dziennikarz muzyczny i prezenter Polskiego Radia Lublin (związany z nim był aż do maja 2012 roku), jednak w latach 80. jego głos można było również usłyszeć na antenie ogólnopolskiej Trójki, m.in. w nocnych audycjach, które współprowadził z Piotrem Kaczkowskim czy Piotrem Metzem. Karierę rozpoczął w latach 60. XX wieku, początkowo w Akademickim Radiu Centrum w Lublinie, następnie w Polskim Radiu Lublin. W późniejszych latach związany był również z programem II i III Polskiego Radia. Był także dyrektorem studia nagrań System, a potem Hendrix. Współpracował z plejadą rodzimych gwiazd, w tym m.in. z Izabelą Trojanowską, Urszulą, Justyną Steczkowską, Grzegorzem Ciechowskim, Maanamem, Big Cycem i Harlemem.
 Odeszła Legenda.

środa, 6 listopada 2019

Lwowskie ludobójstwo.

Po tym jak wojska niemieckie zajęły Lwów 29 czerwca 1941, należący wcześniej do sowieckiej strefy okupacyjnej, rozpoczęły się masowe pogromy ludności miasta Lwów, głównie Żydów i Polaków.
,,Od zajęcia miasta rozpoczęły się w nim masowe pogromy Żydów i Polaków. Aresztowań i mordów dokonywały cztery różne formacje. Były nimi: ukraińska policja, "Nachtigall", Feldgestapo i Einsatzkommando. (...) Według raportu lwowskiej komisji badającej zbrodnie dokonane w mieście, przez pierwszych sześć dni okupacji ukraińscy nacjonaliści prowadzili masowe aresztowania i rozstrzeliwania, rabowali i gwałcili. Trudno obecnie ocenić ile Polaków i Żydów zostało zamordowanych przez okres wspomnianego tygodnia. Relacje byłych mieszkańców Lwowa zdają się świadczyć, że utraciło wówczas życie w wyniku wprowadzonego terroru kilka tysięcy cywilnych mieszkańców miasta, głównie Polaków i Żydów.'' Por. Włodzimierz Bonusiak, Kto zabił profesorów lwowskich?, Rzeszów 1989, s. 37-38
Według meldunku sytuacyjnego ZWZ: ,,Po wyjściu bolszewików pogromu Żydów nie było. Prześladowanie zaczęło się niezwłocznie po wejściu Niemców. Namówione przez nich i podszczute męty ukraińskie i polskie spędziły Żydów do więzienia, celem umycia zwłok pomordowanych przez bolszewików.(…) Spędzonych przeganiano przez szpaler ludzi z pałkami lub kamieniami w rękach. Zanim Żydzi dotarli do trupów, byli już dotkliwie pobici. Procedura mycia tak wyglądała: 2 mężczyzn Żydów musiało podnieść w górę za głowę i nogi pełne ran lub rozkładające się na upale straszliwe cuchnące zwłoki, a Żydówka wykonać w powietrzu ich umycie prawie nie do uskutecznienia w tym stanie, po czym podnieść rękę trupa do ust i ucałować.''
Relacja Filipa Friedmana: ,,Już w pierwszych godzinach rozlepili Niemcy po mieście afisze podjudzające przeciwko Żydom. W tych afiszach i w ulotkach, rozdawanych na ulicach, przedstawiano Żydów, jako winowajców pożogi wojennej (...) Do niemieckich żołnierzy dołączyły się męty społeczne, szczególnie spośród nacjonalistów ukraińskich, oraz zorganizowana przez Niemców naprędce t.zw. ukraińska milicja (policja pomocnicza). Zaczęło się od polowania na ulicach na mężczyzn żydowskich. Żydzi lwowscy, ogarnięci panicznym strachem, przeważnie nie wychodzili na ulice. Większość chowała się w swych mieszkaniach, w rozmaitych kryjówkach, lub po piwnicach i strychach. Ukraińska milicja i Niemcy, niezadowoleni ze zbyt skąpego połowu na ulicach, poczęli przetrząsywać mieszkania żydowskie w poszukiwaniu ofiar. Zabierano mężczyzn, gdzieniegdzie jednak i całe rodziny, nie wyłączają dzieci, pod pretekstem, że mają oczyszczać więzienia lwowskie z trupów. Kilka tysięcy Żydów zagnano w ten sposób, wśród bicia, naigrywania się i szyderstw gawiedzi do więzień lwowskich na ulicę Kazimierzowską (Brygidki), na ulicę Łąckiego, na ulicę Zamarstynowską i na ulicę Jachowicza.
W "Brygidkach" zgromadzono kilkutysięczny tłum złapanych Żydów na podwórzu więziennym i bito ich tam w niemiłosierny sposób. Ściany więzienia dookoła podwórza były aż po pierwsze piętro oblane krwią torturowanych Żydów i oblepione kawałami mózgu. (Zeznania i osobiste przeżycia nieżyjącego już adwokata lwowskiego, dra Izydora Eliasza Lana, zam. przy ulicy Bernsteina, 1). Niemniej potworne sceny rozgrywały się w pozostałych więzieniach. Część żydowskich ofiar rozstrzelano. W rezultacie, po dwudniowej masakrze, pozostała przy życiu tylko część uwięzionych, którą puszczono do domu, zaś kilka tysięcy zginęło wśród najwymyślniejszych mąk. Pomiędzy ofiarami tej pierwszej masakry znajdowali się: Dr. Jecheskiel Lewin, rabin postępowej gminy wyznaniowej we Lwowie i redaktor tygodnika „Opinia", oraz Henryk Hescheles - redaktor dziennika „Chwila"
📷: Ukraińska ludność cywilna wita wkraczające do miasta wojsko niemieckie. Na pierwszym planie wojskowa ciężarówka z niemieckimi żołnierzami i ludność cywilna. Po lewej stronie widoczny fragment Katedry Łacińskiej - jednego z najstarszych kościołów Lwowa.

czwartek, 24 października 2019

Jurek.


Pierwsze wieści jakie napłynęły z Nepalu są wręcz niesamowite. Wedle tych niepotwierdzonych informacji przyczyną tragicznego wypadku JURKA KUKUCZKI było pęknięcie liny. Współczesny sprzęt alpinistyczny, ten najwyższej klasy, reklamowany jest jako niezawodny. Ale przecież człowiek był przekonany, że tworzy niezawodne systemy zabezpieczające elektrownie atomowe. I też się mylił.
Jurek był 150 metrów od celu wyprawy, którą współczesny świat uznał za bardziej, niż zuchwałą. Południowa ściana Lhotse jest urwiskiem jakby stworzonym przez siły piekielne. Prawie czterokilometrowa ściana, trudności wspinaczkowe, które spotyka na swej drodze śmiałek już w strefie rozrzedzonego powietrza, gdzie każdy ruch bywa trudny. To coś takiego jakby przenieść najtrudniejsze ściany alpejskie bardzo, bardzo wysoko w świat wrogi człowiekowi. Gdzie nie ma czym oddychać, gdzie serce, mózg pozbawione tlenu pracują z najwyższym trudem. Lhotse jest przecież czwartym najwyższym szczytem Ziemi.

Wedle opinii znawców tej ściany Jerzy miał za sobą wszystkie najgorsze trudności. Po raz kolejny sięgał po zwycięstwo. Mówił czasami, że z południową ścianą Lhotse ma stare porachunki. Tylko tam, raz jedyny w ciągu ostatniego dziesięciolecia nie zrealizował swoich zamierzeń. Ale czy rzeczywiście za wszelką cenę chciał tam powrócić?

Może powoduje mną uczucie żalu. Nie sposób jednak odpędzić natrętnych myśli. Kiedy kilka lat temu zrezygnował ze zdobycia szczytu podążając dziewiczą drogą nie był jeszcze sławnym pogromcą wszystkich ośmiotysięczników. Nie towarzyszyła mu natrętna reklama, w studiu telewizyjnym nie puszyli się sponsorzy, nie było światła, dźwięku, technikoloru. Była cisza gór, cudowna samotność walczącego człowieka. Prawo do własnego przeżycia i prawo do rezygnacji. Teraz zmieniła się sceneria. Wspaniała, nieposkromiona ambicja Jurka, która nie potrzebowała żadnych sztucznych podniet, została spotęgowana przez kibiców. Otworzono wielki stadion w Himalajach.
Kiedy kończył swoją wysokogórską odyseję wielu pytało go co będzie dalej. Pytałem i ja także. Odpowiadał, że obawa tych, którzy na niego patrzyli. Przecież wiadomo było, że nie pójdzie drogami banalnymi, że nie uzna swoich celów za dokonanie i nie poprzestanie na podziwie dla pięknych gór. Poprzeczka była gdzieś straszliwie wysoko. Podniesiona była tam i przez niego samego. I przez innych, którzy dostrzegali wspaniałe perspektywy w himalajskim wyczynie. Pierwotnie miał być trawers Kanchendżongi, jakby powrót do wspaniałych wspomnień z trawersu Broad Peaków, wejścia jakiego dokonał sześć lat temu z Wojtkiem Kurtyką. Uprzedzili go Rosjanie, którzy przygotowywali się przez dwa lata, jak do walki o olimpijski medal. Ale on potrafił zmieniać plany w ciągu kilku minut. Podejmować decyzje w mgnieniu oka, które innym zabierały miesiące dumania. Tak narodził się wielki plan walki z południową ścianą Lhotse. Gdy narodził się nikt już Jurka nie mógł powstrzymać. Nikt i chyba nic. Wiosną wyprawa pod wodzą Messnera ledwie liznęła południową krawędź Lhotse. To też się liczyło. I dla niego, i dla sponsorów, którzy lubią mocne przeżycia i przebojową reklamę..

Miałem szczęście spotkać Jurka, gdy jeszcze nie był wielką gwiazdą, kiedy na jego powrót z gór nie czekał tłum reporterów chciwych każdego słowa. Była intymna cisza w krakowskim mieszkaniu w grudniu 1981. Czasy burzliwe, nie w chmurach błądzili ludzie z nizin. Jurek powrócił z Makalu. Po nieudanych zmaganiach z zachodnią granią góry, gdy jego partnerzy załamali się, a kilka wypraw trwało w namiotach przyciśniętych pod brezent podmuchami wichru, zdecydował się na krok szaleńczy. Samotną wyprawę na szczyt. Niebo się przejaśniło, wziął linę, która miała tyle metrów ile potrzeba, wszystko mu było życzliwe. Po tej wyprawie narodził się pomysł rywalizacji z Messnerem, pokonania wszystkich najwyższych gór. I był to pomysł zupełnie kameralny.
Wracaliśmy później do wspomnień z tej wyprawy. Jurek powiedział mi kiedyś: jestem człowiekiem, który gorąco wierzy w Boga. I ta droga na Makalu była moją najszczerszą, najgorętszą modlitwą. Nigdy nie czułem się tak blisko Stwórcy... Będę pamiętał te słowa zawsze. Wydawały mi się one najważniejsze dla zrozumienia Jurka, dla pojęcia motywów jego działania. Mówiono o jego wspaniałej sile psychicznej, która pozwalała przetrwać w każdej sytuacji. Dwie noce w śniegu, przy arktycznym mrozie na Daulaghiri, męki pragnienia i głodu na K-2, marsz z odmrożonymi stopami zimą 1985 między Daulaghiri i Cho-Oyu. Niechętnie mówił o tym co musiał przeżyć, aby go podziwiano. Szczegóły, fakty trzeba było z niego wydobywać mozolnie. O kłopotach ze stopami nie wiedziało nawet wielu jego kolegów. Kiedyś usłyszałem wypowiedź znanego alpinisty, że Jurek jest wyjątkowo odporny na mróz i zimno się go nie ima...

Ta natchniona wiara w powodzenie wiodła go przez wiele lat. Wsparta zawodowym mistrzostwem, wyjątkowymi cechami jego organizmu. Stał się symbolem dokonań prawie niewyobrażalnych dla wielu ludzi gór. Wiedział o tym, ale nigdy nie było w nim cierpliwości. Powiedział kiedyś, to co zresztą powtarza wielu himalaistów - największym zwycięstwem i sukcesem jest szczęśliwy powrót. Może to brzmi banalnie, ale nie wtedy gdy dobrowolnie przenika się do strefy zwanej strefą śmierci. I ta prawda pozostanie niestety jako prawda najważniejsza. Chociaż wiara w Opatrzność czyni cuda.

Podobno na wysokości 8300 metrów, na południowej ścianie Lhotse, 24 października 1989, pękła lina. Wedle zapewnień ludzi nigdy pęknąć nie powinna.

piątek, 18 października 2019

Między życiem a śmiercią.

W niedzielę 28 sierpnia 1943 roku poszłam na nieszpory do kościoła, a następnie do Marcelki Muzyki dowiedzieć się czy ona wróciła ze szpitala w Lubomlu i co słychać, bo tak się coś szykuje na wsi (Ostrówki), dziew­częta drą bandaże z koszul i prześcieradeł, ludzie się zbiegają jednym sło­wem, takie szamotochy. Jak poszłam do tej Marcyni, ona mówi – nocujcie u mnie, jutro pójdziem na mszę, wyspowiadamy się, bo to już będzie nasz ostatni tydzień. I tak my się pokładli spać. Noc ciepła, gadamy, gadamy. Już świta, wszyscy śpią. Chłopcy nasi pochowali te trochę broni.
Rankiem cała zgraja ukraińska napadła na nas. Ludzie zaczęli uciekać w pole. Jak szłam do swego domu, to czujka ukraińska, która leżała za cmentarzem, mnie zawróciła. Niektórzy nasi zaczęli uciekać furami. Ja uciekałam w tę stronę za kościół, a od strony kościoła szedł czarny tłum, dzicz zbrojna i niezbrojna. Każdy miał coś w ręku: siekierę, kosę… Ja skry­łam się w kępę zboża, a Kaziuni Helenka z córką też. Znaleźli nas i zabrali do kościoła, gdzie spędzili dużo ludzi. My byliśmy koło szkoły. Chłopców oddzielili do Ilka na podwórze, jamy wykopali, tam pobili i zakopali, a nas zagnali do kościoła. U Ilka w studni utopili księdza Stanisława Dobrzańskie­go. To był ksiądz, anioł dobroci, wielki człowiek. Innych ludzi też topili żyw­cem. W rowie też zakopali pobitych: jeden rów jest u Ilka, u Marcinka drugi. Dzisiaj chociaż niedowidzam, to bym pokazała, gdzie te rowy. Przez te 25 lat Polski (okres międzywojenny) myśmy traktowali ich jak ludzi, dawali, co mieli, a oni nam kule w łeb. W kościele ludzie płakali, krzyczeli, dzieci piszczały. Ludzie składali śluby, że piechotą pójdziemy do Częstochowy.
Zaczęło coś szumieć, myśleliśmy, że kościół się pali. Kościół odemknęli, katy ręce pozakasali i zaczęli ludzi wywlekać ze środka. Jak nas już wygnali z tego kościoła, to pognali aż pod Sokół, swoją wieś. Było nas Ok. 550 osób z Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Z Woli kobiety i dzieci wjechały do Ostró­wek w niedzielę 29 sierpnia. Chłopów pomordowali wcześniej. W kościele wszyscy się zaczęli szykować na śmierć, żegnać, całować. Jak zaczęli drzwi otwierać i wypędzać ludzi, ja myślałam, że będą palić kościół. Położyłam się tam na grobie Pana Jezusa przy ołtarzu i tak sobie pomyślałam – Jezu Ty w grobie i ja do grobu, i w tej chwili zasłona z grobu spadła mi na głowę. Nie wiedziałam jak zamknąć tę zasłonę. Helenka Paszczykowa mówi, że tam jest taka zaszczepka. Ja szukam i nie mogę znaleźć. Oprawca szedł i za­czął ludzi wypędzać. Doszedł do mnie. Wzięłam z ołtarza podpórkę pod mszał i podparłam zasłonę. Wstałam i mówię do Matki Boskiej Często­chowskiej – Matko Najświętsza, gdzie moje dzieci? Jak już mamy ginąć to razem. Dzieci w domu, tam juź pewnie pobite, a ja tutaj. O Boże, co ja prze­żyłam!
Jak już nas tam zapędzili, to nikt nie płakał. Brali po dziesięciu i jeden strzelał. Kazali się kłaść twarzą do ziemi. Oni strzelali kulami rozrywający­mi. Obok mnie byli Michalina Wawrzykowa i jej chłopak. Jak się położyłam mówiłam taką modlitewkę – Święta Barbaro, święty patronie, oddaj moją duszę w Trójcy Jedynemu i Święta Barbaro w Świętym Sakramencie, pro­szę Cię, ratuj w ostatnim momencie, a gdy ja będę umierała, oddaj moją duszę Jezusowi w ręce – w tym momencie strzelił do mnie.
Zanim zaczęli nas mordować, to ja do tych Ukraińców tak mówiłam – niech wam łuska z oka zejdzie, bo nas wszystkich nie wybijecie. Zagranicą jest Polaków dużo. Wybije wasza godzina, to się nad wami zemszczą. Je­den mi odpowiada – „Ty ich baczyty nie budesz” A ja do niego – zabij mnie choć dobrze, żebym się nie męczyła. Jak się położyłam kula przeszła przeze mnie i oczy mi zasypała (strzał był w plecy, kula przeszyła bok i palec u rę­ki). Ktoś przyszedł i kopnął mnie kilka razy i powiedział, że zabita. Ja żyłam, leżałam dłuższy czas. Po pewnym czasie oni zagwizdali i poszli. Usłysza­łam, że ktoś rozmawia. Początkowo myślałam, że ktoś z nich został. Pod­niosłam głowę: słońce świeci, piękny świat! Patrzę na dolinę, ludzie leżą. Klerykowej Marcelki dwie dziewczyny Lucia i Jadzia, obie trzymały pod ręce braci. Marcelka miała roztrzaskaną głowę, Lucia miała ranioną głowę, Ja­dzia nic. Jadzia mówi – matko, tędy do Lubomla! One wzięły się za ręce, a ja przez krew ludzi przeszłam, obmyłam się w wodzie. Usiadłam i nie wiem, co robić; czy iść do domu, czy do Jagodzina? Ale Anioł Stróż mówi, że do Jagodzina.
Wola się paliła, dym. Po drodze spotkałam staruszka Ulewicza. Pyta się „a kto Ewciu został?”. Ja mu mówię, że Kleryków Marcelki dziewczyny. Po­całowaliśmy się, on nabił fajkę i pyta się „gdzie ty pójdziesz?”. Ja – do Jago­dzina. „A ja – mówi – do księdza z brzezinki. Posiedzę tam, bo mam zakopa­ne pod pasieką pieniądze. Jak zabiorę, to będę miał na chleb.” On poszedł, a ja tędy na łąkę koło cmentarza. Patrzę, leci trzech naszych, co uciekli z Woli, mówią – „matko, już naszych wszystkich pobili w szkole”. Po drodze spotkałam Strażyca.
Przyjechałam do Jagodzina, tam na stacji wojsko mnie obandażowało. Niemcy przywieźli mnie do Dorohuska. Doktór Wadowski wziął mnie do siebie, leczył. Byłam zrozpaczona. Chciałam i siebie i Stasię (8 lat) utopić w Bugu. Zbliżała się zima. Byłam goła i bez dachu nad głową. Pomógł mi lekarz Wadowski.
Pod Sokołem ocalało kilka osób: Ewa Szwed, Czesław Lubczyński, Czesław Wasiuk, Wiesia. O tym mówić, to rana się otwiera…

środa, 16 października 2019

Zapomniane zbrodnie bojówek OUN na żołnierzach WP.

Państwo polskie zapomniało swoich obrońcach, pamięć o ofiarach zepchnięto na margines historii. Dlatego zapalmy 1 listopada chociaż jeden znicz więcej za naszych żołnierzy pomordowanych prze bojówki OUN w 1939 r. i 1945-1947 r. To byli nie tylko nasi rodacy ale nosili mundury WP. W 80 rocznicę zdrady części mniejszości ukraińskiej nie wolno nam zapomnieć, że: W połowie września 1939 r. w miejscowości Bystrzyca w woj. lwowskim faszyści z Legionu Ukraińskiego spalili żywcem 40 jeńców, żołnierzy Wojska Polskiego.

17 września 1939 roku, w dniu agresji Związku Sowieckiego na Polskę, bojówki OUN z udziałem chłopów ukraińskich dokonały napadów na ludność polską oraz żołnierzy WP w kilkuset miejscowościach Wołynia, Małopolski Wschodniej oraz Lubelszczyzny, między innymi:
– We wsi Dryszczów (pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie) bojówka OUN roz-broiła około 20 żołnierzy WP, którzy od strony Złoczowa szukali przejścia przez wieś Koniuchy do granicy, a następnie wszystkich wymordowała w pobliskim lesie.
– We wsi Jasienica Solna (pow. Drohobycz, woj. lwowskie) bojówkarze OUN otoczyli odpoczywających w stodole 15 żołnierzy WP i żywcem ich spalili.
– We wsi Taurów (pow. Brzeżany) bojówka OUN rozbroiła i wymordowała 20-osobowy oddział żołnierzy WP podążający do granicy z Rumunią, zrabowała konie oraz sprzęt wojskowy wieziony na 12 wozach.
– We wsi Żuków (pow. Brzeżany) bojówka OUN zamordowała 8 żołnierzy WP śpiących w stodole.
– We wsi Potutory koło Brzeżan w zasadzce na kolumnę samochodów jadą-cych do granicy bojówka OUN zabiła 32 polskich żołnierzy, a 50 zostało rannych.
– W majątku Romanówka (pow. Łuck, woj. wołyńskie) 17 września chłopi ukraińscy ze wsi Nemir i Tychotyn zażądali złożenia broni przez oddział WP. Po od-mowie w dniu 18 września wraz z sowieckim oddziałem zaatakowali polskich żołnierzy, pojmali i po torturach potopili w pobliskiej rzece Stochód.
– We wsi Majdan (pow. Drohobycz) miejscowi bojówkarze OUN, którymi do-wodził Stepan Hubysz, rozbroili i zamordowali 20 żołnierzy WP idących do granicy.
19 września we wsi Schodnica (pow. Drohobycz) bojówkarze OUN rozbrajali grupki żołnierzy WP idących do Rumunii i zamykali w drewnianym baraku, który po-tem oblali benzyną i podpalili – żywcem spłonęło 50 żołnierzy.
W dniach od 16 do 20 września w rejonie wsi Narajów(pow. Brzeżany) bo-jówki OUN wyłapały, rozbroiły i wymordowały około 80 polskich żołnierzyi kilku kapelanów.
W okresie od 16 do 20 września w rejonie Żukowa(pow. Borszczów, woj. tar-nopolskie), według świadków zginęło ok. 1000 żołnierzy oraz cywilnych uciekinierów z centralnej Polski.
W dniach od 17 do 20 września w osadzie wojskowej Borowicze (pow. Łuck) Ukraińcy ze wsi Topólno oraz okolicznych wsi zabili około 50 żołnierzy WP.
Od 17 do 20 września we wsi Byszki (pow. Brzeżany) ounowcy po okrutnych torturach zamordowali przy użyciu siekier, noży i bagnetów 250 żołnierzy, ponadto na polu między Byszkami a Potokiem zamordowali 30 polskich żołnierzy z ich kape-lanem.
Około 20 września w okolicach Trembowli (woj. tarnopolskie) Ukraińcy be-stialsko wymordowali 14 artylerzystów – żołnierzy WP.
23 września we wsi Urycz (pow. Stryj, woj. stanisławowskie) bojówkarze OUN wspomagając żołnierzy niemieckich spalili żywcem w stodole wziętych do niewoli 77 żołnierzy 4 Pułku Strzelców Podhalańskich.
24 września w majątku Husynne (pow. Hrubieszów, woj. lubelskie)sowieci i miejscowi Ukraińcy zamordowali 28 żołnierzy WP (w tym 3 oficerów).
25 września we wsi Tyszowce (pow. Tomaszów Lubelski, woj. lubelskie) po nocnej bitwie sowieci i miejscowi Ukraińcy okrutnie wymordowali kilkudziesięciu polskich jeńców.
26 września we wsi Niemirówek (pow. Tomaszów Lubelski)sowieci i miejsco-wi Ukraińcy zamordowali 17 żołnierzy WP, w tym 14 podchorążych i 3 oficerów.
28 września we wsi Mokrany (pow. Kobryń, woj. poleskie)sowieci wraz z Ukraińcami zamordowali 18 wziętych do niewoli oficerów i podoficerów Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej, Korpusu Ochrony Pogranicza oraz piechoty.
28 września Ukraińcy ze wsi Kodeniec (pow. parczewski, woj. lubelskie), współdziałając z kilkoma żołnierzami sowieckimi, zamordowali ośmiu żołnierzy Sa-modzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Po kapitulacji Grupy, czyli po 6 października, urządzali „polowania” na rozbrojonych wojskowych. Zabili 20 żołnierzy.
Ponadto we wrześniu 1939 r .miały miejsce liczne mordy o nieustalonej dacie dziennej, w tym między innymi:
–We wsi Husynne (pow. Hrubieszów)sowieci razem z Ukraińcami z czerwonej milicji zakłuli bagnetami 28 żołnierzy WP, w tym 3 oficerów.
– We wsi Jaśniska (pow. Gródek Jagielloński, woj. lwowskie) miejscowi Ukra-ińcy spalili żywcem w stodole 32 żołnierzy WP.
– We wsi Łapszyn (pow. Brzeżany)nacjonaliści ukraińscy utworzyli samo-zwańczy „sąd”, który wydawał wyroki śmierci na polskich żołnierzy, powracających z wojny. Specjalnie utworzone bojówki zajmowały się łapaniem żołnierzy na szosie ze Lwowa do Brzeżan, których rozbrajano i dostarczano do wsi. Tam ich torturowano, a potem zabijano. Akcją kierował Iwan Bożykowski, nauczyciel fizyki ze szkoły podsta-wowej w Brzeżanach. Liczba ofiar jest nieustalona.
– We wsi Olesin (pow. Brzeżany) zamordowano około 30 żołnierzy i oficerów WP.
– W miasteczku Poryck (pow. Łuck)na Wołyniu bandyci z OUN zakopywali w dołach polskich żołnierzy rozebranych do naga i związanych drutem kolczastym. Gdy bawiące się nieopodal polskie i ukraińskie dzieci postanowiły odkopać męczenników, bandyci rozstrzelali wszystkie dzieci oraz ich rodziców.
– We wsi Potok (pow. Brzeżany) zamordowano od 500 do 700 polskich żołnierzy, tam jest wspólna ich mogiła.
– We wsi Żupanie (pow. Stryj, woj. stanisławowskie) miejscowi bojówkarze OUN zamordowali 16 żołnierzy WP, którzy przyszli z Węgier, chcąc wrócić do swoich domów.
Listę tą opracowała: .Beata Pachnik - Łodzińska (historyk), która razem z mężem ufundowała kamienną tablicę upamiętniającą te ofiary na pomniku Ofiar Ludo-bójstwa Polaków z Kresów stojący w Łężycy. 6 października 2019 było uroczyste odsłonięcie.

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...