poniedziałek, 28 grudnia 2020
Dr Władysław Kuczewski.
Władysław Kuczewski urodził się 27 marca 1890 roku w Warszawie.
Przez wiele lat żyli z rodziną na Syberii. Tam też studiował medycynę.
Podczas I wojny światowej został powołany do wojska carskiego. W 1916 roku uzyskał dyplom lekarza i pracował w wojsku jako chirurg ortopeda.
Młody lekarz odznaczał się wielką ofiarnością w niesieniu pomocy rannym żołnierzom, za co został trzykrotnie odznaczony.
Po wybuchu rewolucji bolszewickiej został przeniesiony do Irkucka, gdzie został lekarzem szpitala zakaźnego dla dzieci. W tym czasie zawarł związek małżeński z Marią Ponomarew, również lekarką. W Irkucku narodziła się ich córka Kazimiera.
Przez cały czas od wybuchu rewolucji czynił starania powrotu do Polski. W 1923 roku przybyli całą rodziną do Kryłowa nad Bugiem.
Kuczewscy podjęli pracę jako lekarze ogólni Ubezpieczalni Społecznej. Zawód lekarza był ich powołaniem. Drugą wielką pasją życiową Władysława była działalność społeczna.
„Mój Ojciec był człowiekiem bardzo dobrym, sprawiedliwym, łagodnym, tolerancyjnym i pogodnym. Kochał rodzinę i dom, który wraz z moją Matką stworzył. Brał czynny udział w życiu społecznym w Kryłowie. Wszędzie było go pełno. Pracował w Dozorze Szkolnym w Gminie Kryłów, założył w Kryłowie Ochotniczą Straż Pożarną i orkiestrę dętą straży pożarnej.”
W czasie okupacji hitlerowskiej zarządzał Oddziałem Powiatowym RGO oraz Oddziałem Polskiego Czerwonego Krzyża. Organizacje te pomagały przede wszystkim ludziom wysiedlonym z terenu Rzeszy Niemieckiej, zapewniając im pracę i wyżywienie. W miarę możliwości dr Kuczewski udzielał pomocy lekarskiej miejscowej partyzantce.
W dniu 28 grudnia 1943 roku dr Kuczewski przyjmował pacjentów w Hrubieszowie. Ostatnim pacjentem w poczekalni był Ukrainiec o przezwisku „Wańka”, którego rodzinę doktorstwo Kuczewskich wielokrotnie leczyło. Znali się od lat. Wszedł do gabinetu i z zimną krwią zabił doktora. Była to celowa, wcześniej zaplanowana egzekucja.
Umieszczony na pomniku doktora Władysława Kuczewskiego napis „Ofiarny lekarz i przyjaciel ludzi” w pełni charakteryzuje jego życie zawodowe i społeczne.
„Wańka” był jednym z najgroźniejszych konfidentów niemieckich. Zastrzelił swoją siostrę, matkę dwojga dzieci, tylko dlatego, że wyszła za Polaka. Kiedy ich matka poszła na pogrzeb córki, również została zamordowana.
Żywot „Wańki” nie trwał długo. Polscy partyzanci wydali na niego wyrok śmierci. Został zastrzelony w Hrubieszowie w pierwszych dniach styczniach 1944 roku. Pochowano go również na cmentarzu w Kryłowie, w kwaterze dla prawosławnych, nieopodal grobu doktora Kuczewskiego.
wtorek, 22 grudnia 2020
"Chodźcie bliżej, nie bójcie się"
22 grudnia łuna ognia objęła Gontowę. Ponieważ poza budynkami nic nie zostało, banda postanowiła unicestwić wioskę. Zlikwidować to polskie gniazdo, do którego do końca nie wcisnęła się ani jedna rodzina ukraińska. W tym napadzie zginęło kilka osób, a wieś prawie doszczętnie spłonęła i zakończyła żywot. Byłam jeszcze z mamą w Gontowie, wspomina G. Szeląga, choć dużo przeniosło się już do Załoziec. Wieczorem gromadziliśmy się w środku wioski pod górą i na zmianę trzymaliśmy wartę. Każdy podejrzany ruch wyganiał nas z ciepłego domu na mróz. W ten pamiętny wieczór gdy padły pierwsze strzały, ruszyłyśmy przez górę pod las. Tam patrzymy, a z krzaków wychodzi mężczyzna. Bandyta, bo kto inny mógł być w lesie. Ale słyszymy woła po polsku: "Chodźcie bliżej, nie bójcie się". Okazało się, że to Szczepko Olejnik. Jak raz był w Gontowie i uciekając dotarł tu chwilę przed nami. Patrzyłyśmy na płonącą wieś, jak ogień się rozprzestrzenia i pożera nasze domy - jak kona nasze sioło. Sioło które niedawno zaleczyło ostatnie wojenne rany. Stałyśmy jak porażone, nie zdolne do płaczu, ale łzy same toczyły się po policzkach. Gdy płomienie objęły całą wioskę, nadleciał samolot i dość długo krążył dookoła tego strasznego ogniska. Stąd drogą przez pola, poszliśmy do Bukowiny. Na pogorzelisko wróciłyśmy rano. Tej nocy Maciej Zawadzki został spalony w szopie, Stefcia Szeliga w domu, a Rozalii Miazgowskiej obcięli głowę i wbili na sztachety ogrodzenia. Ten samolot to nie przypadek. Taki sam krążył wokół Bukowiny i Kamionki w czasie napadu 11 listopada. Nasuwa się więc prosty wniosek: władze wiedziały o mających nastąpić napadach i banderowskich decyzjach spalenia wsi. Na pewno robił zdjęcia i gromadził dowody zbrodni. Po tym napadzie, Gontowa całkowicie opustoszała. Ostatni jej mieszkańcy również przenieśli się do Załoziec, podobnie jak polska ludność Milna. Dorośli jeździli jeszcze po ukryte zapasy żywności i paszę, ale na noc wracali do miasta.
Dwa dni po spaleniu Gontowy, kilka furmanek pojechało na pogorzelisko po zakopane zapasy. M.Miazgowska i B.Olszewska chciały ponadto przekazać ocalały sprzęt i trochę zboża krewniaczkom z Ditkowiec, które wyszły za Ukraińców. Po załadowaniu dobytku, wyruszyły w drogę. Wyprawa wydawała im się bezpieczna. Był dzień a w grupie żony Ukraińców. Pod lasem natknęły się na banderowców. Wywiązała się ostra wymiana zdań. Szczególnie pewnie stawiała się Burdyniuk. Pierwszy strzał oddali właśnie do niej, a następnie pozostałe zasztyletowali. Kobiety rozpoznały ich. Hania Bieniaszewska prosiła - Iwanie nie zabijaj - ale ci ludzie nie znali już uczucia litości. Dziewczyna pokaleczona długo jęczała, nim w bólach skonała. Burdyniuk była ranna, wszystko słyszała i później opowiedziała o tych potwornościach.
Strzały do kobiet usłyszał Maciej Szeliga. Jak zobaczył zbliżających się banderowców, zaczął uciekać przez sad. Zastrzelili go gdy przełaził przez płot. Wisiał tam do wiosny".
poniedziałek, 21 grudnia 2020
... twego męża musimy zabić, bo on w kościele chrzczony...
22 grudnia 1944 roku w zamieszkiwanej przez Polaków i Ukraińców wsi Toustobaby na Wołyniu oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii przy wydatnej pomocy miejscowej ludności ukraińskiej dokonały mordu na 82 Polakach. Wieś została otoczona i ostrzelana pociskami zapalającymi po czym upowcy wchodzili do domów strzelając do ich mieszkańców lub mordując ich siekierami. Płeć ani wiek nie miały żadnego znaczenia. Podobno były nawet przypadki obdzierania ze skóry.
Rzez trwała do póznej nocy, kiedy to na wiadomość o nadchodząch oddziałach Armii Czerwonej UPA uciekła.
. „Idąc dalej – wspomina Szczepan Siekierka – natknąłem się na zwłoki mego stryjka Jana Siekierki. Przy jego trupie siedziała jego żona i głośno płakała.
Była z pochodzenia Ukrainką. Płacząc opowiadała nam o zamordowaniu swego męża.
Mówiła, że na kolanach błagała banderowców o darowanie życia mężowi. Byli jednak
bezlitośni. Odpowiedzieli tylko: »my ciebie zostawimy, nie zabijemy, bo jesteś Ukra-
inką, ale twego męża musimy zabić, bo on w kościele chrzczony«”.
Na zdjęciu: Toustobaby. Cmentarz, krzyż zbiorowej mogiły:
Józef Zarzycki i Helena, Franciszka i Stanisław
zamordowani 22.12.1944 przez ludobójców
z OUN-UPA.
sobota, 19 grudnia 2020
Jak świat światem...
Żeby zrozumieć traumę, jaką dla Kresowian było to, co się wydarzyło na Wołyniu i Podolu w 1943/44 roku należy odwrócić obiegowe medialne stereotypy. Dla polskiego mieszkańca wschodniogalicyjskiej wsi, to żołnierz Wehrmachtu i sołdat Armii Czerwonej byli sprzymierzeńcami, a tym, kto ich mordował był ukraiński sąsiad z pobliskiej wsi. Nie mogli liczyć na pomoc Armii Krajowej, której dowództwo realizowało brytyjskie strategiczne cele, bądź usiłowało ziścić własne polityczne ambicje bez względu na to, jakie ofiary w cywilnej ludności pociągało to za sobą.
Ci, którym cudem udało się przeżyć, mieli dług wdzięczności nie wobec londyńskiego rządu, lecz wobec NKWD, które systematycznie dusiło UPA po zajęciu polskich Kresów. Pozostawieni sami sobie na pastwę ukraińskich sadystów, a potem przesiedleni do niemieckich gospodarstw Dolnego Śląska, z wdzięcznością witali każdy poranek po nocy, w trakcie której nie płonęły sąsiednie wsie i mogli w pokoju zjeść codzienny, powszedni chleb.
Obecnie w imię strategicznego polsko-ukraińskiego partnerstwa rząd RP, tak jak inne polskie rządy w historii, pomija milczeniem ich uzasadnione wołanie o historyczną prawdę, tolerując kult Bandery na Ukrainie. Paradoks polega na tym, że deklarowana przyjaźń z bratnim narodem Ukrainy była już narzucana nam przez kolejne ekipy pełnomocników Moskwy w PRL. I niestety nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów.
Bez jednoznacznego potępienia banderowskich zbrodni i polityki przemilczania męczeństwa Kresowian nie uzyskamy nigdy rzeczywistego pojednania z narodem Ukrainy, w którym jest wielu dobrych, wartościowych, kierujących się chrześcijańskimi wartościami ludzi. Ale zbrodnia Kaina musi zostać napiętnowana, żeby nie powtórzyła się w przyszłości i żeby to napiętnowanie stanowiło ostrzeżenie dla tych, którzy chcieliby ją powtórzyć.
niedziela, 13 grudnia 2020
wtorek, 1 grudnia 2020
Miejscem mordu była stodoła Jachyma.
Kolonia Gucin , gm.Grzybowica ,pow.Włodzimierz Wołyński, woj. Wołyńskie. Należała do kat. parafii we wsi Zabłoćce, gdzie był murowany, barokowy kościół pw. Świętej Trójcy. Wierni mieli do kościoła ok. 9 km drogą. Gucin była to niemała gromada polska licząca ok. 35 polskich rodzin, tj. ok. 170 osób oraz kilka rodzin ukraińskich i mieszanych. [1] Miejscowość rozłożona była w trzech liniach. W pierwszej linii do lasu mieszkali Polacy, na drugiej linii też Polacy, natomiast w trzeciej linii mieszkały dwie polskie rodziny: Mochnaczewscy oraz Marmurowscy, reszta rodzin to ukraińskie. [2]
Ludzie żyli pobożnie, poczciwie i zgodnie! Wielokulturowa sielanka wołyńska skończyła się z początkiem wojny ale wciąż dawała żywą nadzieję na spokojne przetrwanie b. ciężkiego czasu okupacji wpierw sowieckiej (1939-41), a potem hitlerowskiej (1941-44). Okrutny los Żydów wołyńskich zgładzonych do ostatniego (1941-43), niestety także nie obudził polskiej czujności. Nawet coraz częściej dochodzące wieści o krwawych napadach na rodziny polskie nic tu właściwie nie zmieniło, a absolutnie powinno. Brakowało wojskowego doświadczenia i naturalnie broni, a nadto miejscowi Ukraińcy uspokajali Polaków, swoich sąsiadów i często kumów, że nic im nie grozi. [3] To wszystko miało swoje bezpośrednie przełożenie na faktyczny brak zorganizowanej samoobrony w tej kolonii.
Wspomina Pan Władysław Kuczek z kolonii Gucin: „Ojciec mój Jan Kuczek, z wykształcenia felczer prowadził, jako osadnik cywilny niewielkie gospodarstwo rolne. Wobec narastającego zagrożenia ze strony band ukraińskich niejednokrotnie zastanawiał się czy nie przenieść się w jakieś względnie bezpieczniejsze miejsce, choćby do Włodzimierza. Był jednak wielokrotnie zapewniany przez miejscowych Ukraińców, że nic mu nie grozi, choćby ze względu na liczne zasługi i świadczenia lekarskie, które czynił nader często bezinteresownie, także w stosunku do Ukraińców. Nie uchroniło go to od śmierci, kiedy miał miejsce napad. Miejscowi Ukraińcy nie brali bezpośredniego udziału w wymordowaniu mieszkańców Gucina, ale też nie zrobili niczego, aby do tego nie dopuścić.” [4]
Zaryglowali drzwi kuźni oblali benzyną i podpalili
Niebezpieczna gra mieszkańców Gucina na przeczekanie skończyła się b. tragicznie w „Krwawą Niedzielę” 11 lipca 1943. O świcie kilkuset osobowa grupa nacjonalistów ukraińskich dokonała napadu. W pierwszej kolejności cała kolonia została otoczona przez uzbrojonach upowców. Następnie b. wielu mieszkańców oprawcy przemocą spędzili do starej, nieużywanej kuźni w gospodarstwie Jana Krzysztana. Drzwi zaś zaryglowano, oblano obficie benzyną i podpalono. Pośród dantejskich scen w palącej się kuźni, kilku mężczyzn zdołało zrobić wyłom w ścianie i część ludzi uciekła pod osłoną kłębów dymu, kryjąc się w pobliskim łanie żyta. Większość jednak zginęła w płomieniach. [5]
Wspomina pan Alfons Krzysztan z Wrocławia: „11 lipca 1943 r. kolonia Gucin została niespodziewanie otoczona przez uzbrojoną bandę nacjonalistów ukraińskich. Ponieważ była to niedziela, większość Polaków przebywała w tym czasie w swoich domach. Po kolei do każdego domu wchodziło po kilku oprawców i całe rodziny nie wyłączając nawet dzieci wypędzano z domu i pędzono do starej, nie używanej już kuźni, położonej przy drodze w gospodarstwie Jana Krzysztana. Kiedy wtargnęli do mieszkania Piotra Traczykiewicza, żona jego Maria, nie chciała wyjść z domu, wtedy na oczach męża i córki Czesławy została zarąbana siekierą na progu mieszkania. Śmierć matki widziała również jej córka Apolonia, która ukryła się w niezauważonej piwnicy, naprzeciw drzwi mieszkania. Kiedy nacjonaliści zgromadzili w kuźni wszystkich ludzi, zaryglowali drzwi, oblali benzyną i podpalili, a następnie zaczęli strzelać. Pod naporem żywych jeszcze mężczyzn zrobił się wyłom w ścianie i ludzie zaczęli uciekać. Kilku osobom, których kule nie dosięgły udało się uciec, a między nimi, uciekło troje dzieci Jana Krzysztana, które pełzając pod kłębami dymu, nie zauważone weszły do graniczącego łanu żyta. Drugiego dnia głodne i przerażone wyszły i zostały zauważone przez starą Ukrainkę, która mieszkając na uboczu pod lasem, zaopiekowała się nimi. Po pewnym czasie nacjonaliści zrobili drugi nalot i wykańczali małżeństwa mieszane. W rodzinie Marmurowskich zięć Ukrainiec zamordował swoją żonę i dwoje dzieci, bo taki był warunek przyjęcia go do OUN. Pawła Burdę ożenionego z Ukrainką oprawcy oszczędzili, ale zmusili go do oglądania mordów i grzebania pomordowanych. Jego zamordowana matka leżała na drodze tratowana przez konie i ludzi. Mordercy nie pozwolili mu usunąć z drogi ciała matki. Niedługo potem ostrzeżony przez starego Ukraińca o grożącym mu niebezpieczeństwie uciekł wraz z żoną do Włodzimierza Wołyńskiego. Przyszli także do starej Ukrainki, która ukrywała dzieci Krzysztana, grożąc, że w razie sprzeciwu wydania ich, zamordują ją, a dzieci i tak zabiją. Wobec przemocy kobieta uległa i wydała troje dzieci, które żywcem wrzucono do studni, przed ich własnym domem. Z rodziny Traczykiewiczów uratowała się Apolonia, która po wyjściu z piwnicy ukryła się w łanie zboża. Tam znalazła ją Ukrainka o nazwisku Muzyka i zaopiekowała się nią, udzielając schronienia. Wkrótce jednak doradziła dziewczynie aby uciekała dalej, gdyż tu czeka ją wcześniej czy później niechybna śmierć. Syna tej starszej kobiety nacjonaliści zamordowali za to, że nie chciał z nimi mordować Polaków. Apolonia mieszka obecnie w Szczebrzeszynie i jest jednym, z nielicznych już dziś, świadków tragedii mieszkańców kolonii Gucin”. [6]
Szczególną ofiarę poniósł też Polak Jan Koch syn Józefa i Bronisławy z d. Marmurowska, jego żona Aleksandra z d. Kossowska (1920-1941, zmarła przy porodzie Bogusia). Jan został przywiązany do studni i zadźgany sztyletami, a półtoraroczny Boguś (sierota) został przecięty na pół. Kochowie byli potomkami Jana Jakuba i Katarzyny z d. Hausner (zm. 29.03.1893 r. w Falemiczach), osadników galicyjskich przybyłych na Wołyń z osady Fehlbach (Kobylnica Ruska). [7]
Banderowcy przywiązują swoich do drzew i obcinają im kończyny
Makabryczne sceny miały też miejsce w tzw. mieszanej części kolonii Gucin, gdzie banderowcy dopuścili się diabolicznych zbrodni nawet na swoich rodakach, wstawiających się za niewinnymi Polakami. I to właśnie owi Sprawiedliwi Ukraińcy są prawdziwymi, a nie malowanymi bohaterami współczesnej Ukrainy i Cerkwi grecko-katolickiej, to również wieczni i nigdy niezapomniani męczennicy Wołynia i Kresów. W wiekopomnym dziele Władysława i Ewy Siemaszko pt. „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945” czytamy: „[...] Drugim miejscem mordu była stodoła Jachyma (Jachima?), do której upowcy spędzili Polaków mieszakjących od strony wsi Myszków (gm. Grzybowica), tj. ok 15 rodzin. Część Polaków zginęła w różnych miejscach na terenie wsi. W Gucinie byli również mordowani Polacy z sąsiedniej wsi Myszków. Mienie zostało zrabowane, a domy rozebrane i wywiezione. Szacuje się, że zginęło 140 osób, mieszkańców Gucina i Myszkowa. Zwłoki zostały zakopane w trzech zbiorowych mogiłach, znajdujących się obecnie na polach kołchozowych.” [8]
Mocną i ciekawą relację o Rzezi w mieszanej części kolonii Gucin, zamieścił także Tomasz Zdunek w artykule pt. „Wykosimy wszystkich Lachów po Warszawę”. Czytamy w niej: „[...] Niedziela, 11 lipca 1943 roku. Pada deszcz. Ojciec Józefa Ostrowskiego, nastoletniego chłopaka, nie obawia się partyzantów z UPA. Owszem, jest Polakiem, jednak urodził się na Wołyniu i mieszka tu całe swoje życie. Nawet jego syn Józef nie umie poprawnie mówić po polsku. Każdy dzień przynosi informacje o kolejnych rzeziach na Polakach. Banderowcy mogą zjawić się o każdej porze. Ojciec Józefa przez chwilę waha się, czy nie wyjechać, jak jego sąsiedzi. Jednak do pozostania namawiają go ukraińscy znajomi, którzy zapewniają, że żadna krzywda mu się nie stanie.
Ranek. Banda Ukraińców napada na polską wieś Gucin. Wpadają do domu sąsiadów. Cała rodzina jeszcze śpi. Rodzice zostają zakłuci jeszcze w łóżku. Córka posiekana nożami. Wnętrzności wypływają na wierzch. Najmłodszy syn umiera przybity do podłogi drewnianym kołkiem w brzuch. Józefa budzi krzyk. Ojciec każe mu uciekać do pobliskiego lasu. Sam pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i szykuje się do ucieczki. Matka i młodsza siostra płaczą.
Sąsiedzi z gospodarstwa obok kryją się w stodole. Mają dwójkę synów. Ze starszym Józef chodzi do szkoły. Młodszy ma zaledwie rok. Banderowcy przeszukują ich dom. Wybiegają na podwórko. Muszą znaleźć każdego Polaka. Dziecko zaczyna płakać. Matka próbuje je uciszyć. Za późno. Partyzanci zamykają stodołę i podkładają ogień.
Józef jest już za domem. Czeka na rodzinę. Banderowcy przychodzą i po nich. Wyciągają jego ojca, matkę i siostrę z domu. Na ich podwórze przybiegają ukraińscy sąsiedzi. Wstawiają się za jego ojcem. Józef ukrywa się w ogrodzie. Jego rodzina zostaje spalona żywcem. Sąsiadów bandyci przywiązują do drzew, obcinają im – jako zdrajcom – kończyny.
Kilka godzin później jest już po wszystkim. Banderowcy wsiadają na furmanki i jadą dalej. Pozostawiaja za sobą spalone domy i ciała pomordowanych. [...]” [9]
Dużą ofiarę poniosły także rodziny polskie Mochnaczewskich i Marmurowskich. Zamordowany został Karol Mochnaczewski s. Adolfa i Marii z d. Bobrowska, jego żona Janina z d. Trochimowicz z Antonówki, córka Marii z d. Pielecka, oraz syn Wiesław (1928-1943). Rodzina Mochnaczewskich wywodziła się ze wsi Radowicze, gm. Werba. Janina miała wujka Adolfa w Orlechówce. Mieszkała tu ciotka Karola - Katarzyna Koch z d. Mochnaczewska, która w 1936 r. przepisała Karolowi to gospodarstwo. Z rzezi banderowskiej ocalał jedynie syn Bolesław. I właśnie z relacji Bolesława Mochnaczewskiego złożonej już po wojnie, znamy te fakty: „Zanim nastąpił napad Ukraińców, Bolesław poszedł paść konie, a jego brat uganiał się za krowami. Jak Bolek wrócił do domu, to znalazł swoich bliskich już martwych, były to trzy osoby: mama Janina, tato Karol oraz ciocia Kasia Koch. Gdy zobaczył, że do sąsiada Marmurowskiego idzie siedmiu Ukraińców, uciekł do innego sąsiada - Ukraińca. Prosił go, że jak brat (Wiesław) wróci z krowami, to żeby ukrył go u siebie. Rankiem wrócił do swojego domu i znalazł przy studni ciało swojego brata. Ogółem wg relacji Bolesława Mochnaczewskiego we wsi Gucin zginęło 140 osób.”
Z rodziny Marmurowskich zamordowano tego dnia Marcelego, jego żonę Antoninę z d. Procajło i ich dwie córki. Na szczęście synowie: Józef i Ludwik zostali przez Bożą Opatrzność ocaleni i po wojnie osiedli w Zamościu. [10]
Z rzezi wyratowała się z dziećmi przytomna Józefa Dul z d. Piszkało, żona Walentego. Mieszkali w murowanym podpiwniczonym domu, posiadali duże gospodarstwo wraz sadem, głównie owocowym. W czasie napadu Józefa ukryła dzieci w schronie pod lipą. Następnie przedostali się do Lwowa. Przeżycia oraz wychowanie patriotyczne, które nie poszło w las, sprawiły, że syn Stanisław ur. w 1922 (zmarł w 1982 r. Nowym Targu), wrócił na Wołyń i bohatersko walczył w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji AK, ps. "Narcyz", podobnie jego rodzona siostra Paulina 1926-2014, która była potem łączniczką w 27 WD AK. Jedynie siostra Władysława (1925-1973), została we Lwowie, a później przyjechała do kraju w ramach "repatriacji". [11]
Matka leżała na drodze tratowana przez konie i ludzi
Niestety banderowcom mało było i tego ludobójstwa. Przyszła Ukraina miała być rasowo czysta, jak owa szklanka wody. Miejsca dla Żydów, Lachów, Ormian, Rosjan, Czechów (oraz innych cużyńców tam już nie było). Po temu krwawy terror trwał przez natępne dni, tygodnie i miesiące w najlepsze. W wiekopomnym dziele Władysława i Ewy Siemaszko pt. „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, znów czytamy: „Pawła Bubę ożenionego z Ukrainką, oprawcy wprawdzie 11 lipca oszczędzili i zmusili go jedynie do oglądania mordów i grzebania pomordowanych, jednak wkrótce muisał uciec do Włodzimierza Wołyńskiego ostrzeżony przez starego Ukraińca. Jego zamordowana matka leżała na drodze tratowana przez konie i ludzi. Mordercy nie pozwolili mu usunąć z drogi ciała matki. [...] Uratowana przypadkowo Apolonia Traczykiewicz, córka Piotra i Marii lat 18, będąca świadkiem zamordowania swej rodziny, została przygarnięta w stanie szoku przez Ukraińca Petra Muzykę, nauczyciela i członka UPA. Został on zastrzelony ponieważ nie chciał jej wydać oprawcom. Wówczas jego matka w nocy przyprowadziła Apolonię Traczykiewicz do Iwanicz (gm. Poryck), gdzie była samoobrona i zgromadzeni uchodźcy.” [12]
Wielu ludzi zginęło na kolonii Gucin podczas tych strasznych kainowych dni. Wiele nazwisk ustalili Władysław i Ewa Siemaszkowie, podają je w swoim dziele. Tutaj wymieniam tylko te, które mi osobiście udało się odnaleźć w badanych źródłach, a zatem: Kuczek Jan lat 55, Kuczek Maria lat 50, Kuczek Maria lat 16, Kuczek Wacław lat 29, Adamkiewicz Stanisław z 5 - letnim synem. Cisek, Gałczyński, Koch Adam z żoną, Kosowski, Krzysztan Alfons lat 4, Krztsztan Henryk lat 5, Krzysztan Irena lat 8, Krzysztan Zdzisław lat 2, Krzysztan Zofia, matka, Małek, Mareczko Józef i jego rodzina, Michalik i jego rodzina - 4 osoby, Romanowski, Sławik, Tomczyk. [13]
W podsumowaniu trzeba się zastanowić raz jeszcze nad bezpośrednią odpowiedzialnością za Rzeź niewinnych mieszkańców polskiej kolonii Gucin. Jóżef Turowski i Władysław Siemaszko w swojej pracy pt. „Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich dokonane na ludności polskiej na Wołyniu, 1939 – 1945”, piszą iż wśród oprawców w Gucinie był dowódca bandy banderowców Alosza Kalińczuk, który po wojnie był sądzony w Lublinie i skazany na 15 lat więzienia. [14] Choć już we wspólnym swoim dziele z córką Ewą Siemaszko, Pan Władysław Siemszko napisał: „Zidentyfikowaie morderców było niemożliwe, ponieważ zagłady ludności polskiej Gucina dokonywały bojówki UPA z dalszych miejscowości. Wprawdzie w napadzie na kolonię miejscowi Ukraińcy nie uczestniczyli, ale też nie zrobili nic, żeby nie doszło do rzezi.” [15]
Nie ma jednak żadnych wątpliwości, iż byli to dobrze zorganizowani i dobrze uzbrojeni banderowcy, ci sami którzy dziś są państwowo i cerkiewnie bohaterami współczesnej Ukrainy. To woła wprost o pomstę dio Nieba! Gdzie bowiem prawda, gdzie sprawiedliwość, gdzie miłosierdzie względem ofiar uludobójstwa?! Mieszakańcy polskiej kolonii Gucin ginęli w Krwawą Niedzielę, już o świcie, zupełnie jak mieszkańcy Dominopola na Ziemi Swojczowskiej. Akcja przebiegła niemal wzorowo, mieli zginąć wszsyscy i co do jednego. Widać dowództwo UPA obawiało się tej mocnej społeczności i przewidziało wszelkie środki bezpieczeństwa, nie mogło być fuszerki ze strony zwykłych siekierników. Ta akcja miała zakończyć się powodzeniem, czyli masakrą mieszkańców Gucina. I tak się stało, tu Ukraińcy o dziwo raz jeszcze okazali się b. skuteczni i zaradni! Czy to z kolei raz jeszcze nauczy nas Lachów czegoś na przyszłość, czy może raczej znów nic nie wzrośnie, z tej niewinnej krwi męczeńskiej, która dziś żyje w żółtych łanach kłosów na pokołchozowych polach na współczesnym Wołyniu?!
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...
Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...

-
15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pr...
-
Żebracy pod cerkwia w Hrubieszowie , lat dwudzieste XXw. Wiejska zagroda , prawdopodobnie Kryłów. Dwór Rulikowskich w Mirczu. Dwór w Masło...