czwartek, 31 stycznia 2013

Nowe'' Kresy ''!!!

Tereny nazywane od około półtorej wieku Kresami Wschodnimi mają to do siebie, że na przestrzeni wieków niemal stale migrowały. W ciągu ostatnich kilkuset lat głównie w kierunku zachodnim. Jeszcze w XVIII wieku nikt nie powiedziałby o Lwowie czy nawet Żytomierzu, że to miasta kresowe, czy ukrainne. A w początkach wieku XX ten drugi położony był już poza Kresami II RP, a ten pierwszy w pełni sobie na miano miasta kresowego zasłużył, a po wojnie i on znalazł się poza granicami Polski. Proces ten zatrzymał się (miejmy nadzieję na stałe) w latach 50-tych XX wieku. Jednak mimo tej migracji Kresów Wschodnich, przekonany jestem, że miażdżąca większość Polaków na dźwięk tego słowa wyobraża sobie tereny od Bugu na wschód – jak daleko to już zależy od wiedzy historycznej albo wyobraźni.
Dlatego niemałym zaskoczeniem będzie pewnie dla wielu, kiedy wezmą do ręki wydany w ubiegłym roku przez wydawnictwo DEMART przewodnik pt.: „Kresy Wschodnie”. Jużdruga strona okładki działa trochę jak kubek zimnej wody. Zawarta na niej mapa ukazuje bowiem … współczesne Kresy Wschodnie, a te leżą po zachodniej stronie Bugu. Niewielki rozmiarowo i starannie wydany przewodnik opisuje tereny od Ustrzyk Dolnych na południu po Puszczę Augustowską i krainę polskich Litwinów. Książeczka choć niepokaźna, zawiera w sobie niemało treści. Całe współczesne Kresy Wschodnie podzielone zostały na 17 odcinków i w takim układzie opisane. Każdy z terenów opisany jest pod kątem najciekawszych jego atrakcji turystycznych, zaś opisy zdobią piękne fotografie, a zorientowanie się w nim ułatwia starannie przygotowana mapka. Zwraca uwagę opis wielu lokalnych ciekawostek, nie tylko historycznych czy przyrodniczych, ale też …grawitacyjnych. Autorzy najwyraźniej przemierzyli tereny naszych współczesnych Kresów i zapoznali się z wszystkimi tymi „anomaliami”.
A podkreślićtrzeba, że nasze obecne Kresy, choć nie tak rozległe, szerokie i nieograniczone, posiadają w wszelkie atrybuty ziemiom kresowym od wieków przypisywane: bujność przyrody nigdzie indziej nie spotykaną (że tylko o znanej wszystkim Puszczy Białowieskiej i Biebrzańskich Bagnach wspomnę), mozaikęnarodowości (autochtonów a nie przesiedleńców) – prócz Polaków mieszkają tu Ukraińcy, Białorusini, Litwini, mieszankę narodowości, również od wieków tutaj zasiedziałych – prócz katolików rzecz jasna żyją tutaj i modlą się:prawosławni, grekokatolicy, muzułmanie i inni; i całą swą oryginalną i nie powtarzalną kresową swoistość. Gdzie znajdziecie jedyny w Polsce prawosławny monaster męski, który w dodatku nigdy nie uległ unii? – w Jabłecznej nad Bugiem, gdzie, dla odmiany jedyną neounicką parafię w kraju – w Kostomłotach nad tym samym Bugiem tak ze 20-30 km dalej na północ. Gdzie zachowało się najpiękniejsze renesansowe założenie miejskie zwane Perłą Renesansu, Padwą Północy i Miastem Idealnym – w hetmańskim Zamościu rzecz jasna. A najstarsza cerkiew w Polsce –to oczywiście obronny chram w Posadzie Rybotyckiej koło Przemyśla. A gdzie sięgają „stepy”? – tylko na Zamojszczyznę. I to tutaj bytuje jedyna w Unii Europejskiej populacja susła perełkowanego – sympatycznego stepowego gryzonia. A jeśli ktoś woli raczej mokro – zapraszam na Polesie Lubelskie. Zda się, że to nędzny kawałek tej olbrzymiej bagnistej krainy zostawiony nam chyba na otarciełez po kolejnym okrojeniu granic. Istotnie wielki, to on nie jest, ale za to jest najlepszym dowodem na prawdziwość twierdzenia, że „małe jest piękne”. Bo to tutaj żyje najliczniejsza w Polsce a może i UE populacja żółwia błotnego. To tutaj, w jedynym miejscu w Polsce gniazduje gatunek pięknej północnej sowy –puszczyka mszarnego. Tu – w Poleskim Parku Narodowym zagęszczenie łosi przewyższa nawet to na słynących z łosia Bagnach Biebrzańskich. Wodniczkę, ptaka ginącego w skali świata, spotkacie też przede wszystkim nad Biebrzą i na Polesiu. To na naszych obecnych wschodnich Kresach znajdują się dwa spośród trzech istniejących na świecie trójstronnych rezerwatów biosfery – to Polesie Zachodnie i Karpaty Wschodnie.
Kresy od wieków kojarzyły się z wielkimi rodami i majątkami. Spotkacie je i na współczesnych Kresach. O Zamoyskich już wspominałem, choć warto przypomnieć, że należał do nich nie tylko Zamość, ale i podwłodawska Różanka i Adampol a także położony nieco bardziej na zachód, pod Lublinem, piękny pałac w Kozłowce, Sapiehowie – zapraszam do cudnego Krasiczyna i nie mniej interesującego Kodnia, Radziwiłłowie maści wszelakiej – to Biała dziś Podlaska, wcześniej zwana przecieżRadziwiłłowską. A poza tym: Uchańscy, Braniccy, Rzewuscy, Lubomirscy, Firlejowie, Uhrowieccy, Sosnowscy, Poletyłłowie, Rejowie, Sobiescy, Sieniawscy i wielu, wielu innych. Dla malarzy mamy Grottgera w Dyniskach i Czachórskiego w Grabowczyku, dla pisarzy – Kraszewskiego w Romanowie i Prusa w Hrubieszowie, dla muzyków – Chopina w Poturzynie i Karola Szymanowskiego w Zamościu, dla miłośników kawalerii – bitwę komarowską, zaś dla lubiących jeszcze „lżejsze bronie” – resztki rakiety V-2 w Sarnakach. Dla bardziej „przyziemnych”miłośników wojskowości mamy cały system starych bunkrów Linii Mołotowa (II wojna światowa), jeśli za młode, to do Przemyśla – tam starsze (koniec XIX-początek XX wieku). Jeżeli i te za młode, to pod Terespol tam forty z połowy XIX wieku. A kiedy i to nie dogadza to zostają XVII-wieczne bastiony Czemiernik albo XVI-wieczne doskonale zachowane bastiony Zamościa. Pełnym militarnym nekrofilom polecam także doskonale zakonserwowane grodziska Czerwień czy Wołyń– przed nimi to nawet kraj nasz nie istniał. Kochających maszyny liczące zapraszam do Hrubieszowa, bo to jeden z tutejszych żydów wynalazł pierwszą. Tutaj też powinien przyjechać nasz minister od rolnictwa z całą swoją świtą, może wówczas nauczyłby się „od księdza Staszica”, jak się powinno organizowaćchłopską spółdzielczość. Panie mające problem z płodnością powinny dosiąśćkryłowskiego wilka (stojący obok św. Mikołaj na pewno odwróci na ten czas swąsiwą głowę) – bo po takim zabiegu, i pomocy męża – potomstwo gwarantowane. Dla„inturistów” też się coś znajdzie. Pełny zestaw Grodów Czerwieńskich: Czerwień,Sutiejsk, Wołyń, Uhrusk, Przemyśl. Dla Ormian – piękne kamieniczki w Zamościu. Dla „starszych braci w wierze” mamy tematy i smutne i piękne. Te pierwsze to Sobibór i Bełżec, drugie to cudne synagogi we Włodawie, Zamościu czy Sejnach.
Można tak kontynuowaćchyba do nieskończoności. Wydawnictwo DEMART oszczędziło jednak tego naszym czytelnikom i podało to we wspomnianym przewodniku w wersji skondensowanej. Koneserom polecam rzecz jasna dwa tomy „Polski egzotycznej” Grzegorza Rąkowskiego, a fanatykom przebogatą literaturę regionalną.
Muszę jednak, dla dobra czytelnika a zwłaszcza podróżnika, wspomnieć jeszcze słów kilka o pewnych brakach wydawnictwa. Zdarzają się w tekście „potknięcia” historyczne w rodzaju tego, że zamek w Kryłowie należał do Ostrorogów a nie jak piszą autorzy do Ostrogskich (nie ten kierunek i chyba nie ta „skala”). Jednak o wiele bardziej „wybrakowaną” jest część zawierająca zestawienie miejscowości i krótkie wzmianki o najciekawszych obiektach w nich. Wszystko wskazuje na to, że wiadomości w niej zawarte nie zostały zweryfikowane w terenie. Gdyby wierzyćtemu co piszą autorzy, to nasze lubelskie Polesie i Podlasie to kraina usiana wręcz wiatrakami-koźlakami, tymczasem prawda jest taka, że zachowały siępojedyncze egzemplarze z heroicznym wręcz poświeceniem ratowane przez nieobojętnych społeczników – np. emerytów z Wisznic. W Horodyszczu koło tychże Wisznic nie ma żadnych ruin po zamku. Grodzisko które tutaj kiedyś w dolinie Zielawy istniało dziś jest ledwie widoczne na zmeliorowanych łąkach, itd. itd. Wszystkie te „niedoróbki” mogą czasem trochę irytować, z drugiej jednak strony mogą być czasem zaskakujące i inspirujące. Bo oto turysta przyjeżdża szukaćwiatraka w Polubiczach, a tu okazuje się, że już dawno nie ma, bo grupa wspomnianych dziarskich emerytów z Wisznic przeniosła go do Curyna i tam tworzy niesamowicie ciekawy regionalny skansen.
***
My mieszkańcy współczesnych Kresów powinniśmy być wdzięczni wydawcy za to, że raz jeszcze przypomniał

środa, 23 stycznia 2013

A u nas podobno kryzys!!

Premia na poziomie

Cieszy mnie bardzo premia dla Pani Marszałek Ewy Kopacz oraz pozostałych wicemarszałków Sejmu. Ubolewam tylko nad tym, iż owa podwyżka jest mimo wszystko zbyt mała. Oni zasłużyli na więcej. Dlaczego więc sypią się na nich takie gromy? Polacy to frustraci?
Cóż za zdziwienie ogarnęło rzeszę ludzi oburzonych po tym, jak Pani Marszałek Ewa Kopacz przyznała sobie i wicemarszałkom łącznie 245 tys. zł premii za ub. rok. Czyżby nie zasłużyli? Niewdzięczny naród już sobie robi jazdy po naszych wybrańcach. Zaczęło się polskie piekiełko!

Oni naprawdę ciężko pracują. Wręcz harują! Są przykładem dla całego społeczeństwa. Dlaczego? Ponieważ jestem absolutnie pewien, iż nie jedna posłanka i nie jeden poseł wzniosą się ponad ludzkie siły i będą pracować dłużej niż 67 rok życia, czyli wieku, który sami ustalili jako górny pułap harówy. Deszcz nie deszcz, śnieg nie śnieg, mróz nie mróz. Głosowanie to tylko uwieńczenie całego wysiłku wkładanego, aby zakompleksiony naród mógł w ogóle funkcjonować. To nie ironia!

O niewdzięcznicy Wy! Za kogo się macie? Mój ulubiony i ceniony najbardziej redaktor Lis- ten, który tak skrupulatnie liczyć potrafi fotoradary na Słowacji- bardzo pięknie napisał swego czasu- „ U nas zarobienie pieniędzy w przypadku polityków, sukcesem niestety nie jest. Jest źródłem podejrzeń”. Otóż to! Co za głębia! Jak Wam nie wstyd?

Czy nasi politycy pracowaliby lepiej za mniejszą kasę? Na pewno nie! Mielibyśmy dziadowskie państwo i dziadowskie elity wybierane przez sfrustrowanych obywateli. Czy nie czujecie się lepiej wiedząc, że Ci, na których głosujecie są sowicie wynagradzani? Przez Was samach? Duma Was wszystkich rozpierać powinna a nie ciągle narzekanie! Nie czujecie się dowartościowani?

Czemuż narzekacie Polacy kochani? Cóż z tego, że polskie dzieci są jednymi z najbiedniejszych w Europie? Że Polacy pracują najdłużej w Europie a pracować będą jeszcze dłużej? Że wszystkiego jakby więcej i więcej a coraz mniej macie? Macie doprawdy żal do swoich przedstawicieli? A któż to ich wybrał? Jestem święcie przekonany, że zaraz o tym zapomnicie i Ci sami na których teraz plujecie, znajdą się w kolejnej kadencji w glorii chwały. Bo nie o chęć zaglądania do cudzych portfeli tu chodzi. Nie jest dla mnie problemem, że są ludzie bogaci. Problemem jest to, że aż tak wiele osób ubogich. Nie ma nic gorszego niż nie wyciąganie wniosków z własnych błędów. Polactwo potrafi?

 

wtorek, 22 stycznia 2013

Co oddasz w zamian za internet!!!!

Z którego z nawyków byłbyś z stanie zrezygnować na rok, w zamian za dostęp do Internetu?”To pytanie zostało zadane przez grupę Boston Consulting, w badaniach przeprowadzonych w 13 krajach.
80% respondentów odpowiedziało, że byłoby skłonne zrezygnować z fast foodów, 75% z alkoholu, a 27% z seksu, by tylko zatrzymać dostęp do Internetu. Wyniki te ilustrują jak ważną rolę odgrywa Internet w naszym życiu codziennym. Wśród 2, 4 mld Internautów, trudno znaleźć osoby, które nie miałyby e-maila, konta na Facebooku lub Twitterze, albo które nigdy nie odwiedziły innych portali społecznościowych takich jak YouTube, LinkedIn czy Picasa.
Internet zawładnął nie tylko naszymi sposobami komunikowania się, wolnym czasem i metodami szeroko rozumianej konsumpcji, wpłynął także na zaangażowanie w życie publiczne swoich użytkowników. Mimo, że większość obywateli w życiu codziennym nie emocjonuje się polityką, w Internecie jednakże sytuacja wygląda inaczej.
Jeśli można było wywołać rewolucję za pośrednictwem Facebooka, czego dowodem jest Arabska Wiosna, wpłynąć na legislację skrzykując się w sieci na Wall Street, obalić ACTA – wyciągając z ciepłych domów na mróz setki tysięcy Internautów –politycy skonstatowali, że mają do czynienia z namacalną siłą użytkowników sieci wpływającą na ukształtowanie sceny politycznej, czy stanowienie prawa.
Tę "siłę" z jednej strony sami wykorzystują jako narzędzie komunikacji do własnych kampanii, ale też stale próbują “regulować” przepływy w sieci, często pod pozorem zapewnienia użytkownikom bezpieczeństwa – usiłować wprowadzać cenzurę usprawiedliwioną dobrem publicznym.
Stale rodzą się nowe pomysły "okiełznania" Internetu, niektóre bardzo poważne, jak ten debatowany pod koniec 2012 r. w Dubaju na Konferencji Międzynarodowego Związku Komunikacji (ITU) - agendy ONZ, gdzie niektóre państwa szczególnie naciskały na wprowadzenie do sieci kontroli, czy nawet wstrzymywania przepływów w necie. Dyskusje były tak burzliwe, że po kilkunastu dniach negocjacji kompromisowy tekst dalej nie jest ani jasny ani satysfakcjonujący nawet dla członków ITU. Co prawda w części dotyczącej bezpieczeństwa użyto nowego sformułowania określającego bezpieczeństwo nie "w" sieci, tylko "dla" sieci, co miało przesunąć punkt ciężkości w stronę techniczno–infrastrukturalną, a nie merytoryczną przesyłów, ale po ukazaniu się kompromisowego tekstu 14 grudnia ub. roku stało się jasne, że poszczególne państwa mają bardzo różne wizje rozumienia tych zapisów. Szczególnie zapędy cenzorskie kilku państw z "ograniczoną demokracją" wyraźnie pokazują, że nie chodzi im o szeroko rozumiane bezpieczeństwo obywateli, ale raczej legalizację opresji na obywatelach.
Po upadku ACTA nie będzie już możliwe przynajmniej w UE przemycić coś cichcem w skomplikowanych regulacjach.
The Economist * opublikował w swojej pierwszej edycji w tym roku ciekawy artykuł, porównujący aktywność rodzących się w latach 60-tych ruchów ekologicznych z rozwojem obecnych ruchów “cyfrowych”. Z analizy ekspertów wynika, że aktywiści internetowi wpływają znacznie skuteczniej na polityków, niż niegdyś ekolodzy i w znacznie krótszym czasie opanowali metody efektywnego używania narzędzi politycznych.
Weźmy za przykład kampanie prezydenckie Baracka Obamy, szczególnie tę z 2008 r. po raz pierwszy opartą głównie na społecznościowych kanałach dotarcia do wyborców, rekrutowania wolontariuszy i do pozyskiwania funduszy na kampanię. Kolejnym przykładem może być używanie e-dyplomacji czy e-usług przez rządy i liderów politycznych do komunikowania się z wyborcami. Polityka wyraźnie przenosi się do Internetu.
W kontrapunkcie do tej tezy parę dni temu francuski kanał France 2 wyemitował ciekawą debatę na temat roli politycznej aktywności w sieci w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej w 2012 r. Okazało się, że pomimo niezwykle intensywnej działalności w sieci obu kandydatów z II tury - Sarkozy'ego i Hollande'a, ten drugi z uporem naciskał także na równoległą, tradycyjną kampanię “od drzwi do drzwi” i wygrał. Zdaniem analityków postawił na zaufanie wyborców, a to skuteczniej zyskuje się w kontaktach bezpośrednich.
Co kraj to obyczaj.
Mam wrażenie, że polskie społeczeństwo dotknięte alergią na rodzimych polityków, nie chodzi co prawda na wybory (przynajmniej jego połowa), ale siedząc przed telewizorem czy w necie - obficie obsypane "wysypką" - czerpie rozkosz z bolesnego drapania.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg
* więcej : http://www.economist.com/news/briefing/21569041-can-internet-activism

sobota, 19 stycznia 2013

Oto kim są tak naprawde nasze tzw.celebrytki!!!

 

Iwona WĘGROWSKA była luksusową PROSTYTUTKĄ!            

Gigantycznej pornoafery ciąg dalszy! Nie tylko polskie modelki pracowały jako panie do towarzystwa dla bajecznie bogatych mężczyzn i zarabiały na tym kokosy. Wczoraj wyszło na jaw, że piosenkarka Iwona Węgrowska (31 l.) rzekomo świadczyła usługi za pieniądze podczas zagranicznych wycieczek.


Prokuratura twierdzi, że Iwona Węgrowska była luksusową prostytutką
 
Afera z pornoagencją modelek córki i byłej żony rockmana Jana ...
Do wrocławskiego sądu trafił akt oskarżenia w gigantycznej seksaferze. Sześć pań jest oskarżonych o nakłanianie do nierządu i czerpanie z tego korzyści majątkowych. Wśród nich jest Joanna B. (36 l.), córka rockmana z Lady Pank, jej matka Danuta (56 l.) oraz żona znanego muzyka - Ewa L. (33 l.), a także jedna z uczestniczek konkursu Miss Polonia - Emilia P. (31 l.).
"Super Express" dotarł do wstrząsających zapisów w aktach. Dowiadujemy się z nich, że jedną z gwiazd, które udało się dwukrotnie zwerbować Emilii P., jest piosenkarka Iwona Węgrowska.
Według prokuratury pochodząca ze Szczecina kobieta "zimą 2007/2008 roku nakłoniła, a następnie ułatwiła Iwonie Węgrowskiej uprawianie prostytucji w ten sposób, iż zaproponowała i zorganizowała jej wyjazd do Courchevel we Francji celem świadczenia usług seksualnych za pieniądze", zaś "w kwietniu 2008 roku nakłoniła, a następnie ułatwiła Iwonie Węgrowskiej uprawianie prostytucji w ten sposób, iż zaproponowała i zorganizowała jej wyjazd do Barcelony celem świadczenie usług seksualnych za pieniądze".
Piosenkarka znalazła się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Twierdzi, że nie sprzedawała swojego ciała. - Przyznaję, iż jako znana piosenkarka w czasie, kiedy nagrałam piosenki, które stały się hitami, dostałam propozycję wzięcia udziału w imprezie we Francji. Wyjazd ten zaproponowała mi koleżanka ze szkolnych lat Greta L. (był to jedyny wyjazd tego typu, w którym wzięłam udział), więc dlaczego miałam odmówić? Zwłaszcza że za pojawienie się tam jako celebrytka miałam otrzymać zwrot kosztów dojazdu - tłumaczy Iwona w rozmowie z "Super Expressem". - Poza tym kilka lat temu byłam już w tej sprawie na policji i wyjaśniłam wtedy całą sytuację i fałszywe pomówienia. Ponadto zaznaczyłam podczas przesłuchania, że wzięłam pieniądze, które pokryły koszty związane z moim udziałem w tym wydarzeniu. Nie czuję się winna w żaden sposób, bo była to nic nieznacząca dla mnie impreza, na której nie świadczyłam żadnego rodzaju usług poza moją obecnością - broni się piosenkarka.
Z aktu oskarżenia wynika, że w organizacji wyjazdu Węgrowskiej pomagała dziewczyna o pseudonimie Kinia i to ona przekazała pieniądze artystce. "Zapłata jednak była niższa, niż wcześniej uzgodniono, więc po powrocie do kraju (Iwona) dzwoniła do Emilii P., żeby dopłaciła brakujące pieniądze i po jakimś czasie na konto wpłynął przelew w tej brakującej kwocie" - czytamy w aktach. Chodziło o 600 zł, które przelano na konto Iwony w kwietniu 2008 roku.
- Czy inne gwiazdy oskarżane są, że pojawiają się na imprezach? - zastanawia się Iwona.
Cennik usług seksualnych polskich modelek
Cennik dam do towarzystwa w Polsce:
Noc - 3 tys. zł
Dwa dni - 5 tys. zł
Weekend - 7 tys. zł
Cennik dam do towarzystwa w Europie:
Noc - 6 tys. zł.
Każda kolejna - 4 tys. zł
Dzień (z seksem) - 2 tys. zł
Dzień (bez seksu) - 1 tys. zł
4 dni na luksusowym jachcie z usługami seksualnymi - 8 tys. zł
Cennik dam do towarzystwa poza Europą:
Noc - 7,5 tys. zł, każda następna - 6 tys. zł
Napiwki sięgały 80 tys. zł
Rekordzistka zarobiła 400 tys. zł
Z zeznań Iwony Węgrowskiej
O Emilii P.: "(...) i ona wszystkim się zajęła, tj. zarezerwowała bilety i w określonym terminie podała mi, kiedy i gdzie mam być i gdzie lecieć. Na miejscu też była dziewczyna o pseudonimie Kinia, którą poznałam wcześniej, ale tylko telefonicznie, tj. gdy dzwoniła do mnie Emila, to ta Kinia brała od niej telefon i przez komórkę Emilii rozmawiałam z tą Kinią, która mówiła, że zawsze chciała mnie poznać i tym podobne rzeczy"


 

piątek, 18 stycznia 2013

Aga idzie jak burza!

Radwańska wygrała, krwawiąc
Foto: PAP/EPA / PAP / EPA Agnieszka Radwańska po raz kolejny nie dała szans rywalce

Agnieszka Radwańska, po wygranej z Brytyjką Heather Watson 6:3, 6:1 w trzeciej rundzie, awansowała do 1/8 finału wielkoszlemowego Australian Open na twardych kortach w Melbourne Park. Krakowianka wygrała spotkanie mimo dwóch przerw spowodowanych kontuzją palca oraz przelotnym deszczem, który zmusił organizatora do zasunięcia dachu w trakcie gry tenisistek. Kolejną rywalką Radwańskiej będzie Serbka Ana Ivanović.

23-letnia krakowianka, obecnie czwarta w rankingu WTA Tour, jest wciąż niepokonana w tym roku. Ma za sobą już dwanaście zwycięskich meczów i dwa triumfy w turniejach tego cyklu - w Auckland (z pulą nagród 235 tys. dolarów) i Sydney (z pulą nagród 690 tys.).

Piątkowy mecz Radwańskiej z Watson był ich drugim. Po raz drugi wygrała Polka. Poprzednio pokonała Watson 6:0, 6:2 w czerwcu ubiegłego roku w trzeciej rundzie Wimbledonu. Wówczas też było to dość jednostronne widowisko, a zawodniczka gospodarzy była wyraźnie speszona.

Równy początek, potem tylko Radwańska
Tym razem Brytyjka wyszła na kort Hisense Arena, drugi co do wielkości stadion w Melbourne Park, bez najmniejszych kompleksów. Odważnie próbowała od pierwszych piłek przejmować inicjatywę, podejmowała duże ryzyko celując w linie, nie bała się też chodzić do siatki. Bardzo pewnie czuła się, szczególnie w pierwszych trzech gemach, po których - zgodnie z regułą własnego serwisu - prowadziła 2:1.
Jednak później do głosu doszła Radwańska, która zaczęła korzystać z jednego ze swoich "firmowych" zagrań, czyli dobrze maskowanych dropszotów. Polka często też zmieniała tempo gry, wybijając z rytmu rywalkę. Zdobyła kolejne cztery gemy i było 5:2.
Potem co prawda dała się przełamać, ale po chwili odrobiła straty i pierwszą partię zakończyła zwycięstwem 6:3 po 36 minutach gry.
Krew Radwańskiej
Drugi set zaczął się od drobnego urazu Polki, która po otarciu skóry musiała poprosić lekarza o zatamowanie krwi dość obficie spływającej z jej palca.

To jej jednak nie zdeprymowało."Isia" objęła szybko prowadzenie 3:0. Potem nad zawodniczkami zaczęto zasuwać dach, bo na tamten moment dnia zapowiedziano przelotne opady deszczu, ale huk przesuwającego się nad tenisistkami żelastwa znów nie rozproszył uwagi krakowianki.
Szybko zrobiło się 5:0, a na koniec drugiego seta i całego meczu 6:1.
Zwycięstwo Radwańskiej przyszło po 84 minutach. W meczu miała ona 13 niewymuszonych błędów, przy 21 u rywalki, a także lepiej wypadła w statystyce wygrywających uderzeń: 19-13.
Krakowianka ma szanse po raz czwarty w karierze osiągnąć ćwierćfinał Australian Open, podobnie jak miało to miejsce w 2008 roku i w ostatnich dwóch sezonach, gdy przegrywała z późniejszymi triumfatorkami imprezy - Belgijką Kim Clijsters (2011) i Białorusinką Wiktorią Azarenką (2012).
W IV rundzie zagra z Serbką Aną Ivanović - byłą "nr 1" światowego tenisa.

Sonda

zamknij
Kto wygra Australian Open?
Kto wygra Australian Open?
 

środa, 16 stycznia 2013

Nowa Europa wg grupy rosyjskich geopolityków!!

Rosyjska mapa Europy w 2035 roku. Zmiany granic Polski

16 stycznia 2013, | Kategorie: Artykuły | Brak komentarzy

Jak donosi portal „Ekspress gazeta online”, grupa rosyjskich geopolityków (nieokreślonych) – bazując podobno na źródłach CIA, GRU, „kilku insytutów badawczych” a także na pracach Alvina Tofflera, Zbigniewa Brzezińskiego i Samuela Huntingtona – nakreśliła przewidywaną mapę naszego kontynentu za dwie dekady.

mappp
Trochę się, jak widzimy, pozmienia. W 2013 odbędzie się w Wielkiej Brytanii referendum, w wyniku którego, wg „rosyjskich geopolityków”, spod władzy Londynu wyrwie się Szkocja. Ruch ten spowoduje wzrost separatystycznych nastrojów w Irlandii Północnej, która przyłączy się do Irlandii (unionistów „geopolitycy” nie biorą pod uwagę). Następna posypie się Hiszpania – ma do tego doprowadzić pogłębiający się kryzys ekonomiczny. Oderwie się Kraj Basków i Katalonia („rosyjscy geopolitycy” lekką ręką dołączają do niepodległego Kraju Basków jego francuską część). Reszta Hiszpanii przekształca się w konfederację.
141781
Francja przeżyje głęboki kryzys z powodu polityki multikulturalizmu. „Geopolitycy” przewidują, że na jej terenie powstaną emigranckie enklawy: może nią się stać na przykład słynna paryska 13-ta dzielnica. Na tereny tych europejskich „bantustanów” Francuzi deportować będą kolorowych. „Geopolitycy rosyjscy” z jakiegoś powodu postanowili, że największym „bantustanem” tego typu będzie część francuskiej riwiery. Powstanie tam, według nich, „arabski kraj islamski”. Niepodległa zostanie Korsyka. Lotaryngię „geopolitycy” lekką ręką przyłączają do Niemiec (mimo, że Lotaryńczycy żadnych specjalnych separatystycznych tendencji nie wykazują).
Belgia podzieli się – wiele faktycznie na to wskazuje – na Walonię i Flandrię. Flandria przyłączy się do Holandii, i razem stworzą – jak to ujęli geopolitycy – „Gołłandskij Sojuz”.
Włochy podzielą się na dwie części – rozwinięta północ odzieli się się od stereotypowo „leniwego” Południa. „Geopolitycy” wieszczą, że niepodległość ogłoszą Sycylia i Sardynia.
Turcy odbiorą Bułgarii region Burgas, a do Rumunii przyłączy się Mołdawia (bez Naddniestrza, ale z Gagauzją).
„Geopolitycy” uważają z jakiegoś niepojętego powodu, że „rosnącemu w siłę islamskiemu lobby w Europie” na rękę będzie likwidacja zdominowanej przez islamskich Bośniaków Bośni i Hercegowiny i podzielenie jej między prawosławną Serbię i katolicką Chorwację. I że to lobby będzie w stanie jakimś cudem taką operację przeprowadzić. Do Albanii przyłączone zostanie Kosowo (choć w rzeczywistości Kosowarzy niespecjalnie mają na to tak naprawdę ochotę) i część Macedonii. Węgry zajmą rumuńskie Transylwanię i Banat oraz północną Wojwodinę. W ten sposób Serbia, podobnie, jak Francja, zostanie państwem okrojonym.
141782
Okrawanym krajem będzie też Polska, która – wg. „geopolityków” – będzie musiała oddać Niemcom ziemie, które zyskała ich kosztem po 1945 roku. Po co Niemcom, którzy nie zintegrowali jeszcze do końca dawnej NRD tak gigantyczny problem z zapuszczonym infrastrukturalnie terytorium, w dodatku zamieszkanym przez miliony Polaków – nie wiadomo. Rosja z kolei odda Niemcom – w wyniku porozumienia z Berlinem – Kaliningrad. Województwa Podkarpackie i Lubelskie Polska odda… Ukrainie. I to nie obecnej Ukrainie, a Hałyczynie (Galicji) ze stolicą we Lwowie. Na bazie jakiego porozumienia, czy wojskowej akcji świeżego zachodnioukraińskiego państwa – nie wiadomo. Również Ruś Karpacka uzyska niepoldegłość od Ukrainy. Do Rosji włączony zostanie region Donbasu, Krym i tzw. „Noworosja”, czyli Płd. Ukraina aż po Naddniestrze (które też przyłączone zostanie do Rosji). Z częścią terytoriów pożegnać się będą musiały Estonia (region Narwy przejdzie w rosyjskie ręce) i Łotwa (region Dyneburga).
Sama Rosja jednak też będzie zmuszona zrezygnować z władzy nad niektórymi terenami. Czeczenia, Dagestan i Inguszetia utworzą „Imamat Kaukaski”, za to do rosyjskiego Regionu Krasnodarskiego przyłączona zostanie Abchazja. Rządzonej przez „marionetkowy reżim” Gruzji oddana zostanie Osetia Płd., ale przez jej terytorium poprowadzony zostanie korytarz zwany „drogą życia” dzielący ją na dwie części i łączący z Rosją sprzymierzoną z nią Armenię.
141783
No, zobaczymy.


niedziela, 13 stycznia 2013

A dzisiaj cos w temacie Jurka Owsiaka i jego WOŚP!                                                   
niedziela

Owsiaczyny czyli apostolat świeckości



13 stycznia 2013, niedziela,


Przez całe lata miałem alergię na WOŚP. Co za tandeta emocjonalna! Jednak od czasu, gdy Kościół zaszczycił Owsiaka swą świątobliwą nagonką zacząłem zmieniać zdanie. Owsiak, choć wcale tego nie chce, jest apostołem świeckości!
W tym roku po raz pierwszy w życiu wrzucę do puszki z serduszkiem kolorowy banknocik i wszystkich do tego namawiam! Z powodów może nietypowych, ale każdy powód jest dobry, żeby poprzeć mordowanie chorych, co nie?
Wiem, wiem, Orkiestra musi być apolityczna, a ja ją mieszam z polityką. To już prawie jak z błotem. Ale od tego nie ma ucieczki – duża działalność charytatywna jest polityką ipso facto. Polityczność WOŚP Jerzego Owsiaka polega na tym – i to mnie trochę zawsze wkurzało – że ta firma charytatywna była od początku ogromnie uprzywilejowana w stosunku do innych tego typu firm, co wyrażało się w nieporównanie większym dostępnie do mediów publicznych oraz oficjalnym poparciu wszelakich czynników państwowych. Stało się tak pewnie dzięki temu, że Owsiak wywodzi się mediów i miał kontakty, a w dodatku „robiąc w młodzieży” posiada też swój naturalny potencjał polityczny (nawet jeśli się od tego odżegnuje). I machnąłbym na to uprzywilejowanie ręką, gdyby nie to, że żadnej władzy nawet nie przyszło do głowy przez te 20 lat zastanowić się, że to może nie wypada. A nie przyszło, bo działa w ich głowach zasada „cel uświęca środki” oraz jej siostra „nikt nie śmie się przypieprzyć”. Tak, nikt spoza branży nie śmie podnieść kwestii nierównego traktowania prywatnych podmiotów organizujących zbiórki charytatywne przez władze publiczne i publiczne media. I nie podniósł. Podnosi kościół, broniąc interesów swojej firmy, czyli Caritas. Ale etyczna presja na tym się nie kończy, lecz dopiero zaczyna. Najbardziej złościło mnie w WOŚP to, że nie wolno być poza, a tym bardziej przeciw. Bo, co, na dzieci nie dasz? Nieuczestniczenie odczuwałem jako wykluczenie i naznaczenie. Od publicznej krytyki się powstrzymywałem, by nie ściągnąć na siebie gniewu i nie zostać oskarżonym o defetyzm i negatywne wpływanie na zbiórkę pieniędzy. Kto by chciał mieć dziecięce serduszka na sumieniu?
To wszystko mnie wkurzało i jak przychodził w styczniu The Day, zawsze starałem się być jak najdalej od tej wrzawy. Skoro nie chciałem dawać, to tego dnia ulica była dla mnie pełna wrogów czyhających na mnie z puszkami, a każdy kosz na śmieci kazał mi się tłumaczyć ze mego odstępstwa od narodowej wiary. Nie dajesz, nie dajesz? Żałujesz? A może masz jeszcze do tego dorobioną jakąś głupią ideologię? Byłem bez szans.
Tego dnia społeczeństwo wydawało mi się zawsze szczególnie brzydkie. Zatopione w samouwielbieniu, bezkrytycznie zachłystujące się tanimi wzruszeniami, wśród których roztkliwienie z powodu wspólnego działania dla pięknego celu walczyło od lepsze z zadowoleniem z siebie, wartym tyle, co moneta wrzucona do puszki. Zawsze się zastanawiałem, na kim sobie ci ludzie te pieniądze odbiją. Zaspokoiwszy potrzeby miłości własnej, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku jałmużny, nie będą już się oglądać na innych potrzebujących, nie rzucą grosika do czapki nędzarza. A ja wrzucam, i to często, i generalnie jestem po ich stronie w tej niewyartykułowanej rywalizacji. Poza tym zawsze byłem przekonany, że jako akcja na wpół państwowa, regularna i dająca pewien przewidywalny rezultat finansowy, z punktu widzenia budżetu służby zdrowia musi się jawić jako coroczny przychód, o który bardziej lub mniej świadomie minister finansów w planowaniu budżetu państwa może sobie pomniejszyć wydatki na służbę zdrowia. Innymi słowy, uważałem rezultaty ekonomiczne WOŚP za całkowicie niepoliczalne.
Dziś nie wycofuję się z tych zarzutów, lecz uważam je za mniej istotne. Dostrzegłem bowiem, dzięki łasce z nieba, objawiającej się w dziele Kościoła i tą drogą spływającą do głębi mej niegodnej duszy grzesznika, wielki dziejowy sens Owsiaczyn, czyli dorocznego święta WOŚP. Bo to jest święto. Może nie takie znów piękne, gdyż świętujemy ni mniej, ni więcej tylko naszą miłość własną jako narodu, ale jest to jedyne własne, suwerenne święto, jakie posiada naród polski! Każde inne jest kościelne lub państwowo-patriotyczne i odbywa się pod kuratelą rzymskich kapłanów. A to święto jest tylko nasze. Nie ma w nim ani skrawka miejsca dla dziękczynień, mszy, kadzidła i Jana Pawła. Tego dnia mamy wolne i jesteśmy sami w swoim „polskim domu”. Ta niedziela będzie dla nas!
Absurdalna, bo nie mająca żadnych szans powodzenia, nagonka kościelna na Jurka Owsiaka, trwająca już dobrych parę lat (od czasu sporu o Przystanek Woodstock), ale ostatnio nabierająca rozmiarów jakiejś obłędnej wścieklizny, uświadomiła mi, z jak poważną sprawą mamy tu do czynienia. Im się pewnie wydaje, że to chodzi o pieniądze, że jakiś łapserdak im się pcha ze swoją fałszywą tacą i rozbija święty monopol na niedzielne zbiórki i takie tam. Ale oni się mylą, jeśli tak myślą. To, co naprawdę budzi ich niepokój jest znacznie głębsze, niż instynkt terytorialny i zawiść. Bo ten co się tu wcina, to nie jest żaden konkurent. To naród sam znalazł sobie azyl, wysepkę na morzu wszechobecnego sacrum, zarządzanego niepodzielnie przez rzymskich kapłanów, siadł sobie na tej wysepce i ciszy się sobą. Jerzy Owsiak jest wodzirejem tego skandalicznego, nieprzewidzianego w doktrynie i samowolnego mięsopustu! Mistrz karnawału, apostoł obmierzłej świeckości! I teraz, gdy już to pojąłem, stałem się jednym w Was. Stałem się prawdziwym Polakiem, czyniącym to, co czynią wszyscy Polacy. A dziś prawdziwy Polak mówi figa księżom i mając w głębokim poważaniu ich nienawiść do Owsiaka, ich zaklęcia i przestrogi, wrzuca sobie pieniążek (a lepiej papierek) do puszeczki. Nasza-ć to taca, narodowa, nie rzymska! I niech tak będzie do końca świata i jeden dzień dłużej! Amen czyli siema!
    


 


 

WOŚP!

Dzisiaj coś w temacie Jurka Owsiaka i jego WOŚP!

niedziela

Owsiaczyny czyli apostolat świeckości



13 stycznia 2013, niedziela,


Przez całe lata miałem alergię na WOŚP. Co za tandeta emocjonalna! Jednak od czasu, gdy Kościół zaszczycił Owsiaka swą świątobliwą nagonką zacząłem zmieniać zdanie. Owsiak, choć wcale tego nie chce, jest apostołem świeckości!
W tym roku po raz pierwszy w życiu wrzucę do puszki z serduszkiem kolorowy banknocik i wszystkich do tego namawiam! Z powodów może nietypowych, ale każdy powód jest dobry, żeby poprzeć mordowanie chorych, co nie?
Wiem, wiem, Orkiestra musi być apolityczna, a ja ją mieszam z polityką. To już prawie jak z błotem. Ale od tego nie ma ucieczki – duża działalność charytatywna jest polityką ipso facto. Polityczność WOŚP Jerzego Owsiaka polega na tym – i to mnie trochę zawsze wkurzało – że ta firma charytatywna była od początku ogromnie uprzywilejowana w stosunku do innych tego typu firm, co wyrażało się w nieporównanie większym dostępnie do mediów publicznych oraz oficjalnym poparciu wszelakich czynników państwowych. Stało się tak pewnie dzięki temu, że Owsiak wywodzi się mediów i miał kontakty, a w dodatku „robiąc w młodzieży” posiada też swój naturalny potencjał polityczny (nawet jeśli się od tego odżegnuje). I machnąłbym na to uprzywilejowanie ręką, gdyby nie to, że żadnej władzy nawet nie przyszło do głowy przez te 20 lat zastanowić się, że to może nie wypada. A nie przyszło, bo działa w ich głowach zasada „cel uświęca środki” oraz jej siostra „nikt nie śmie się przypieprzyć”. Tak, nikt spoza branży nie śmie podnieść kwestii nierównego traktowania prywatnych podmiotów organizujących zbiórki charytatywne przez władze publiczne i publiczne media. I nie podniósł. Podnosi kościół, broniąc interesów swojej firmy, czyli Caritas. Ale etyczna presja na tym się nie kończy, lecz dopiero zaczyna. Najbardziej złościło mnie w WOŚP to, że nie wolno być poza, a tym bardziej przeciw. Bo, co, na dzieci nie dasz? Nieuczestniczenie odczuwałem jako wykluczenie i naznaczenie. Od publicznej krytyki się powstrzymywałem, by nie ściągnąć na siebie gniewu i nie zostać oskarżonym o defetyzm i negatywne wpływanie na zbiórkę pieniędzy. Kto by chciał mieć dziecięce serduszka na sumieniu?
To wszystko mnie wkurzało i jak przychodził w styczniu The Day, zawsze starałem się być jak najdalej od tej wrzawy. Skoro nie chciałem dawać, to tego dnia ulica była dla mnie pełna wrogów czyhających na mnie z puszkami, a każdy kosz na śmieci kazał mi się tłumaczyć ze mego odstępstwa od narodowej wiary. Nie dajesz, nie dajesz? Żałujesz? A może masz jeszcze do tego dorobioną jakąś głupią ideologię? Byłem bez szans.
Tego dnia społeczeństwo wydawało mi się zawsze szczególnie brzydkie. Zatopione w samouwielbieniu, bezkrytycznie zachłystujące się tanimi wzruszeniami, wśród których roztkliwienie z powodu wspólnego działania dla pięknego celu walczyło od lepsze z zadowoleniem z siebie, wartym tyle, co moneta wrzucona do puszki. Zawsze się zastanawiałem, na kim sobie ci ludzie te pieniądze odbiją. Zaspokoiwszy potrzeby miłości własnej, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku jałmużny, nie będą już się oglądać na innych potrzebujących, nie rzucą grosika do czapki nędzarza. A ja wrzucam, i to często, i generalnie jestem po ich stronie w tej niewyartykułowanej rywalizacji. Poza tym zawsze byłem przekonany, że jako akcja na wpół państwowa, regularna i dająca pewien przewidywalny rezultat finansowy, z punktu widzenia budżetu służby zdrowia musi się jawić jako coroczny przychód, o który bardziej lub mniej świadomie minister finansów w planowaniu budżetu państwa może sobie pomniejszyć wydatki na służbę zdrowia. Innymi słowy, uważałem rezultaty ekonomiczne WOŚP za całkowicie niepoliczalne.
Dziś nie wycofuję się z tych zarzutów, lecz uważam je za mniej istotne. Dostrzegłem bowiem, dzięki łasce z nieba, objawiającej się w dziele Kościoła i tą drogą spływającą do głębi mej niegodnej duszy grzesznika, wielki dziejowy sens Owsiaczyn, czyli dorocznego święta WOŚP. Bo to jest święto. Może nie takie znów piękne, gdyż świętujemy ni mniej, ni więcej tylko naszą miłość własną jako narodu, ale jest to jedyne własne, suwerenne święto, jakie posiada naród polski! Każde inne jest kościelne lub państwowo-patriotyczne i odbywa się pod kuratelą rzymskich kapłanów. A to święto jest tylko nasze. Nie ma w nim ani skrawka miejsca dla dziękczynień, mszy, kadzidła i Jana Pawła. Tego dnia mamy wolne i jesteśmy sami w swoim „polskim domu”. Ta niedziela będzie dla nas!
Absurdalna, bo nie mająca żadnych szans powodzenia, nagonka kościelna na Jurka Owsiaka, trwająca już dobrych parę lat (od czasu sporu o Przystanek Woodstock), ale ostatnio nabierająca rozmiarów jakiejś obłędnej wścieklizny, uświadomiła mi, z jak poważną sprawą mamy tu do czynienia. Im się pewnie wydaje, że to chodzi o pieniądze, że jakiś łapserdak im się pcha ze swoją fałszywą tacą i rozbija święty monopol na niedzielne zbiórki i takie tam. Ale oni się mylą, jeśli tak myślą. To, co naprawdę budzi ich niepokój jest znacznie głębsze, niż instynkt terytorialny i zawiść. Bo ten co się tu wcina, to nie jest żaden konkurent. To naród sam znalazł sobie azyl, wysepkę na morzu wszechobecnego sacrum, zarządzanego niepodzielnie przez rzymskich kapłanów, siadł sobie na tej wysepce i ciszy się sobą. Jerzy Owsiak jest wodzirejem tego skandalicznego, nieprzewidzianego w doktrynie i samowolnego mięsopustu! Mistrz karnawału, apostoł obmierzłej świeckości! I teraz, gdy już to pojąłem, stałem się jednym w Was. Stałem się prawdziwym Polakiem, czyniącym to, co czynią wszyscy Polacy. A dziś prawdziwy Polak mówi figa księżom i mając w głębokim poważaniu ich nienawiść do Owsiaka, ich zaklęcia i przestrogi, wrzuca sobie pieniążek (a lepiej papierek) do puszeczki. Nasza-ć to taca, narodowa, nie rzymska! I niech tak będzie do końca świata i jeden dzień dłużej! Amen czyli siema!
 

 




czwartek, 10 stycznia 2013

A na Wschodzie świetują !!!!

Największy kraj na Ziemi zamarł. I to nie tylko z powodu trzaskającego mrozu, w czasie którego temperatury na poziomie 30 kresek poniżej zera pochłonęły już 142 ofiary a 1350 osób nabawiło się odmrożeń, lecz także z powodu wyznaczonych uroczystości noworocznych. W czasie tych dziesięciu dni w Rosji funkcjonują tylko najistotniejsze służby. To znaczy: urzędy są zamknięte, nie ukazują się gazety, fabryki wstrzymują produkcję a setki wagonów kolejowych stoi opustoszałych w całym olbrzymim państwie rosyjskim.
Podczas gdy gospodarka traci miliardy, tysiące ludzi zapija się na śmierć. Jedynie straż pożarna i policja są w stanie gotowości, bo z doświadczenia wiadomo, że wzrasta wtedy wielokrotnie liczba pożarów i przestępstw. „Dziesięć dni horroru”, tak określa te ekstremalnie długie święta naczelny lekarz urzędowy Giennadij Oniszczenko.
Naukowcy i socjolodzy wzywają cały czas do przełożenia kilku z tych wolnych dni na inne pory roku albo nawet w ogóle do ich zniesienia. Przy trzaskającym mrozie, dalece poniżej
-30º C, mało do roboty mają przed wszystkim ludzie w odległych, leżących na uboczu wsiach. „Po trzech, czterech dniach są jeszcze pieniądze. Ale potem zaczynają się problemy”, ostrzega moskiewski psycholog Siergiej Kljucznikow. Urzędy odnotowują w tym okresie wyraźnie więcej bijatyk i aktów przemocy w rodzinie.
Wypijane są setki milionów butelek wódki
„Wszystko kończy się obżarstwem i nieprzebraną konsumpcjąalkoholu, co przeradza się w niezdrową sytuację dla całej rodziny”, krytykuje Oniszczenko. Setki milionów butelek wódki, szampana i piwa niszczą w tym czasie blisko 140 milionowy naród rosyjski - to „nieokiełznane pijaństwo”, jak stwierdza dziennik „Izwiestia”. Jednakże żaden polityk nie odważy się, aby poprzećzniesienie tego szalonego święta. A na początku roku 2013 Rosjan czeka nie tylko te dziesięć dni wolnych z rzędu.
Dzięki korzystnemu układowi dni roboczych między świętami, krajowi grozi owo „zespołowe pijaństwo” także pomiędzy pierwszomajowym Świętem Pracy i przypadającym na 9 maja Dniem Zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Około 1 biliona rubli (w przeliczeniu: 25 miliardów euro) kosztowały te święta rosyjski produkt krajowy brutto (PKB), szacują eksperci ds. gospodarki. „Kraj, który w ogólnoświatowym porównaniu PKB sytuuje się na 50 pozycji, nie może sobie pozwolić na tak długie urlopy”, powiedział analityk Igor Nikołajew na łamach rządowej gazety „Rossijskaja Gazeta”.
Obok producentów alkoholu, najwyższe zyski czerpią też biura turystyczne. Coraz bardziej forsiasta klasa średnia ucieka tak szybko, jak to możliwe, do Turcji albo Tajlandii. Bogata elita pędzi natomiast do eleganckich kurortów alpejskich, jak Courchevel albo Davos, które regularnie w Nowy Rok przeobrażająsię w tzw. „Małą Moskwę”. Kreml wprowadził długie ferie zimowe tylko po to, aby mogła się zabawiać mniej jak setka tych „potężnych” i „pięknych”, co drażni wielu Rosjan.
Chorobowe w pierwszy dzień pracy
W rzeczywistości tak dużo wolnych dni noworocznych funkcjonuje dopiero od upadku komunizmu i towarzyszącemu temu wzrostowi wpływu Cerkwi Prawosławnej. Od tego czasu są oficjalnie nie tylko 1 i 2 styczeń, lecz także Prawosławne Boże Narodzenie przypadające 7 stycznia są dniami świątecznymi. Szybko przyjmuje się także tzw. branie sobie wolnego na kilka dni – co już wkrótce zalegalizuje państwo. Ponieważ w roku 2013 5 i 6 styczeń wypadają w weekend, święta przedłużą się do 8 stycznia.
Pierwszy dzień roboczy przypada zatem na 9 styczeń – ale tylko urzędowo, ponieważ liczni Rosjanie świętują nawet do 14 stycznia, jeśli„stary rok” kończy się także według dawniej używanego kalendarza juliańskiego. Zwolnienia chorobowe po bezmiernych uroczystościach nie są rzadkością.„Największym wrogiem Rosjanina jest on sam”, mówi Oniszczenko.
Źródło: focus.de
Tłumaczenie: Paweł Domagalski

sobota, 5 stycznia 2013

Esencja Ukrainy wg. jednego ze spotblogerów!



1. Puzata Chata (ukr. Пузата Хата) czyli ukraiński McDonald's!

Puzata Chata to sieć niedrogich restauracji samoobsługowych, ferujących (w większości, acz nie tylko) tradycyjne ukraińskie żarcie. Znajdziemy ją w stolicach dwunastu (z dwudziestu czterech) obwodów Ukrainy, zwykle w większych centrach handlowych (w zeszłym roku w centrum Lwowa otwarto już drugą, a w Kijowie jest ich bodaj sześć! Ponadto, warto wspomnieć, iż "Puzata Chata" podpisała specjalną umowę z siecią centrów handlowych "METRO". Jeśli więc widzimy gdzieś takowe, możemy być niemal pewni, że głodni z niego nie wyjdziemy :)). Wszędzie schemat konsumowania wygląda tak samo: (1) wchodzimy, (2) bierzemy tackę, (3) prosimy ekspedienta o nałożenie porcji jednej z miliarda boskich potraw, z tacką pełną pyszności (4) kierujemy się do kasy, a następnie (5) nie wychodzimy z podziwu, że za trzydaniowy obiad zapłaciliśmy jedynie 60 hrywien (26 zł). Proste.



(i) W "puzatej" poleca się warenyky ze śmietaną (takie ukraińskie pierogi - czytaj dalej) i wszelkiego rodzaju naleśniki. Unikamy zup (barszcz jest słaby) i kotletów niedookreślonego pochodzenia.





Z kolei logo z charakterystyczną, wpisaną w okręg bukwą "Х" oznacza, że będziesz dziś pijany/a.

2. Hortycja (ukr. Хортиця) - vodka. Made in Ukraine.

Jeśli wyjechałeś na Ukrainę i nie napiłeś się Hortycji z miejscowymi - w dupie byłeś, gówno widziałeś. Hortycja to najpopularniejsza obok Nemiroffa (przyznać się, kto wiedział że Nemiroff jest ukraiński a nie np. rosyjski? ;)) ukraińska wódka. Jej nazwa pochodzi od nazwy jednej z wysp na Dnieprze. Hortycję poznamy z łatwością po charakterystycznym kształcie butelki. Jest też wyposażona w dziwny koreczek, zamykany "na dwa razy" (spokojnie - na początku i ja nie wiedziałem jak to ustrojstwo otworzyć). Najlepsze odmiany Hortycji to: srebrna, klasyczna i platinum, ale - jak kto woli - jest i miodowa. Jeśli chodzi o cenę - przystępna jak nic. Jeśli chodzi o zawartość - wiadomo co z nią zrobić.




Tak wygląda Pani sprzedająca sadło na bazarze.
Fot.: Katrina Kollegaeva 2011 - Ukraine, in search of salo.

3. Sadło (ukr. сало) - świński tłuszcz i skóra.

Brzmi ochydnie, nie? Fakt pierwszy na temat sadła jest taki, że Polacy albo nie mają pojęcia co to jest, albo może i gdzieś słyszeli, ale z góry zakładają, że w życiu tego do ust nie wezmą. I dobrze, będzie więcej dla mnie, bo jest też i fakt drugi: kto zasmakował sadła, ten wie jak smakuje Ukraina ;) Sadło to ta część świńskiego brzucha, która (jak wyżej wspomniałem) składa się wyłącznie ze skóry i tłuszczu (gdybyśmy zakroili nożem nieco głębiej, uzyskalibyśmy szponder. Jak nie wiesz co to szponder, to spytaj babci - na pewno Ci opowie). Formą wyżej przetworzonego sadła jest np. smalec (a ten już jest smaczny, co?). Sadło ma to do siebie, że (dobrze zaprawione) bardzo wolno się psuje, i możemy spożywać je bez obaw jeszcze tydzień po zakupieniu. Jak to jeść? Trzeba pokroić na plasterki i rozłożyć na tależyku. Za każdym kolejnym kieliszkiem wódki bierzemy jeden plasterek i wygryzamy z niego cały tłuszcz, a skórkę wypluwamy. Sadło to ikona ukraińskiego żarcia.



Tak wygląda zaprawione sadło - gotowe do spożycia!
Fot.: Katrina Kollegaeva 2011 - Ukraine, in search of salo.

(i) Uwaga! Sadło polecam kupować tylko na bazarach mięsnych! Sadło marketowe to sadło śmieciowe!



(i) Zanim kupisz - poproś o kawałek na spróbowanie... z resztą, bazarowi sprzedawcy i tak wcisną Ci ten kawałek na siłę. Najlepsze sadło jakie możesz sobie wyobrazić jest ukryte w piwnicach ukraińskich, wiejskich chat. Chłopi zostawiają dla siebie i rodziny to, co najlepsze. Na sprzedaż często idzie sadło z domieszką mleka, masła lub śmietany. Jeśli chcesz więc spróbować sadła z prawdziwego znaczenia, zajedź po nie na ukraińską wieś!




4. Sadoczok (ukr. Садочок) - ukraiński Hortex, tyle że lepszy :)

Soczki firmy Sadoczok kupimy na Ukrainie dosłownie wszędzie - w kioskach, sklepach, na przystankach autobusowych czy dworcach kolejowych. Wszędzie, gdzie sprzedaje się jakiekolwiek płyny pitne, tam sprzedaje się i sadoczok. Bierzcie i pijcie, bo jest smaczny i pożywny! Będzie wam towarzyszył przez całą podróż.



5. Szlugi, których "u nas niet"

Tutaj robię wyjątek, bo papierosy firmy "Sobranie" i "Parliament" nie są ani wyłącznie ukraińskim produktem, ani też nie są dostępne wyłącznie na Ukrainie. Ich po prostu nie ma u nas. "Sobranie" można spokojnie dostać w Polsce, ale tylko w "szerokich" paczkach, oraz jedynie "czarne" i "tęczowe". Na Ukrainie asortyment jest większy, i nie kosztują 15 tylko 5 zł. "Parliamentów" nie ma w Polsce prawie w ogóle. Obydwie te marki uchodzą na Ukrainie za prestiżowe, innych nie warto kupować. Nawet ukraińskie "kamele" czy "laki strajki" to dużo, dużo, dużo liści herbaty dalej niż polskie odpowiedniki. Po prostu kupując wschodniego "malboraska" nie spodziewajmy się identycznego smaku co w Polsce. Jedyne znośne (ba, nawet w miarę smaczne!) są wyżej przeze mnie wymienione. Cena paczki to od 12 do 16 hrywien (5-7 zł). Tańsze marki dostaniemy nawet za 3-4 zł.



6. Warenyky (ukr. вареники) - pierogi po ukraińsku

Skład i konsystencja - jak w Polsce, tyle że pierogi to pierogi, a warenyku to warenyky. Kupujesz, gotujesz i jesz (koniecznie ze śmietaną!). Mówią, że to danie dla nieżonatych...



7. Oryginalne podróbki płyt CD

Nie wiem dokładnie jak to działa, ale na Ukrainie sprzedaje się pirackie płyty CD zgodnie z prawem. Wiem, że większość z was pozyskuje muzykę głównie z internetu, jednak ja zatrzymałem się w epoce albumów. Wolę przesłuchać całą dyskografię niż trzy sztandarowe kawałki artysty. I lubię jeszcze, gdy ta dyskografia lśni na półce w moim pokoju. Jeśli zaliczasz się do tego samego gatunku - numer 7. na mojej liście to coś w sam raz dla Ciebie! Asortyment w salonach muzycznych jest kosmiczny i nieograniczony. Tylko na Ukrainie spotkałem płyty zespołów, których do tej pory słuchałem wyłącznie na youtube. Wszystko oczywiście spiracone, ale... legalne! Po prostu wchodzisz do sklepu i kupujesz, po 30-50 hrywien za sztukę (!).








8. Pamiątki, nalepki, magnesiki, przypinki i wszelkiego rodzaju pierdoły w barwach i spod znaku UPA. Tylko na zachodniej. Tylko na Ukrainie. Możesz se kupić Banderę i przyczepić gdziekolwiek. Bo po co wymachiwać 24 sierpnia niebiesko-żółtą flagą, skoro można pomachać czarno-czerwoną?



9. Barszcz Ukraiński - to taki barszcz jak i polski, tylko że je się go ze śmietaną. Naprawdę trudno jest znaleźć restaurację z dobrym barszczem, więc polecam jeść domowy - sporządzony samodzielnie, lub przez jakąś rdzenną ukraińską rodzinę.



10. Ukraińskie piwo. Jest lepsze niż polskie!

Na podium stoi niezrównane Stare Misto, Zenyk i Lwiwskie (najlepiej "żywe"). Nieco niższa półka to Oboloń, a trzecie miejsce dałbym Czernihiwskiemu, chociaż bez przekonania. O ukraińskim piwie można by doktorat napisać, dlatego idźcie za znakiem "1715"!



11. Miejsce ostatnie, a jednak wyjątkowe. Nazwijmy je... honorowym! Jak myślicie, co powinno się tu znaleźć? Ja już chyba mam jeden pomysł... :)






Brawo Justyna!!

Justyna pozamiatała! Znakomity bieg Polki!

środa, 2 stycznia 2013

2013

No i mamy Nowy 2013 Rok, jaki sie okaże, to bedzie wiadome za 363 dni. Jedno jest pewne , szykuje sie kolejna fala podwyżek cen i opłat!! Ciekawe ile jeszcze ludzie są w stanie znieść?

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...