Kanonizacja zawsze jest ryzykowna. Jak każdy publiczny kult osoby z krwi i kości. Nie mam na myśli pytań o detale biografii Karola Wojtyły, które mogłyby rzucić cień na niego jako wzorzec do naśladowania. Człowiek to człowiek. Tylko małe dzieci oczekują od dorosłych boskiej doskonałości. Niebezpieczne są trzy inne rodzaje ryzyka.
Pierwszy to zakneblowanie świętego jeszcze grubszą warstwą lukru. Jan Paweł II za życia boleśnie tego doświadczał. Od początku był bardziej kochany niż słuchany. Podziwiany i adorowany, ale nie czytany. Gdyby Polacy włożyli tyle wysiłku i pieniędzy w zrozumienie papieża, ile pochłonęło stawianie mu pomników i uprawianie innych beztreściowych form kultu, Polska byłaby rajem. Bo zawsze wyrażał bezinteresowną, życzliwą odpowiedzialność za świat i za innych. A nam jej najbardziej brakuje.
Polacy czerpali z papieża otuchę, ale nie czerpali mądrości. Nie mieli odwagi poważnie rozmawiać o tym, co do nas mówił. Nawet nie bardzo chcieli wiedzieć, co mówi. Kiedy ogłosił nowy Katechizm Kościoła katolickiego, na polskie tłumaczenie trzeba było czekać latami, bo część jego tez nie odpowiadała nastrojom polskiego Kościoła. Poza ks. Tischnerem mało kto upominał się, by polscy katolicy uzyskali dostęp do katolicyzmu polskiego papieża. Zamiast katechizmu mieliśmy czytać o tym, jak stał na bramce i pływał kajakiem. Był to sabotaż wobec Naszego Ukochanego Papieża i nic nie wskazuje na to, by po kanonizacji miał się skończyć. W oparach świętości jeszcze łatwiej będzie robić z Jana Pawła II totemiczną wydmuszkę.
Drugi rodzaj ryzyka to niskie wpisywanie się w czyjąś świętość i w każdą znaczącą zasługę. W Polsce jest to prawdziwa epidemia. Cudze zasługi zastępują własne. Dają niesłuszne poczucie dumy, które nie wymaga wysiłku ani wyrzeczeń.
Nie mam nic przeciw temu, by ludzie mieli dobre samopoczucie, ale lepiej, jeśli każdy sam na nie zapracuje. To przecież nie dyr. Rydzyk został kanonizowany. Nie abp Hoser, nie kard. Dziwisz, nie ks. Oko, nie redaktorzy Sakiewicz czy Terlikowski, nie posłowie Sobecka, Gowin czy Macierewicz. Nie naród polski, nie polski Kościół, nie polskie społeczeństwo i nie polskie państwo mają nad sobą złocistą aureolę. Chociaż taki nastrój unosi się w powietrzu.
Nikt z nas oprócz św. Karola nie został w niedzielę kanonizowany, zbiorowo ani indywidualnie. Jesteśmy tymi, którymi byliśmy w sobotę. I Polska jest ta sama. Tylko bardziej korci, by głosem wołającego na puszczy zawyć: mniej go kochajcie, a bardziej czytajcie. Święty czy nie miał sporo rzeczy do powiedzenia, o które warto by się było pospierać.
"Pospierać się" to klucz do trzeciego rodzaju ryzyka. Bo świętość JPII nie oznacza świętości całej jego spuścizny. A spora jej część jest deprymująca. Nie widzę niczego, co wskazywałoby, że polski katolicyzm po JPII jest lepszy niż przed nim, że mamy mądrzejszych i bardziej szlachetnych biskupów, że Kościół lepiej odpowiada na współczesne wyzwania niż 40 lat temu, że jest bardziej katolicki, a mniej narodowy, i bardziej chrześcijański, a mniej pyszny, oraz że lepiej pomaga Polakom żyć wedle sensownych wartości.
Warto się wspólnie zastanowić, dlaczego świętość Karola Wojtyły nie udzieliła się innym katolikom lub im za mało pomogła. A teraz będzie to jeszcze trudniejsze.
Lukier, który kneblował polskiego papieża za życia, po kanonizacji może jeszcze skuteczniej kneblować rozmowę o tym, co św. Karol po sobie zostawił. A to oznaczałoby zamurowanie polskiego Kościoła i dużej części polskiej świadomości oraz tożsamości w ich dzisiejszym kształcie, z którego JPII chyba też nie byłby dumny.
15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pracowników Polskich Kolei Państwowych. Sotnia UPA dowodzona przez Pawła Filipczuka "Karpo" najpierw wznieciła w tej miejscowości pożar, który wywołał panikę wśród mieszkańców. Większość uciekającej ludności próbowała znaleźć schronienie na stacji kolejowej, gdzie stał specjalny skład wagonów pociągu ratunkowego do Hrubieszowa, który w razie alarmu miał ewaukować Polaków. Z nieznanych przyczyn pociąg ten nie odjechał tego dnia ze stacji w Gozdowie. Ludność zaczęła rozchodzić się do domów. Część kolejarzy została na stacji. Około godziny 1.30 rozległy się strzały z północnego kierunku wsi, po czym została zerwana łączność z Hrubieszowem. Upowcy otoczyli wagon techniczny, w którym znajdowali się jeszcze ludzie, a następnie wylegitymowali wszystkich, po czym na miejscu pozostawili tylko Polaków, których zamordowali siekierami. Druga grupa uk...
Komentarze
Prześlij komentarz