Z wielkim rozmachem obchodzono wczoraj na Ukrainie Dzień Obrońcy Ojczyzny, będący zarazem umowną 75. rocznicą powstania Ukraińskiej Powstańczej Armii. Najbardziej spektakularnym akcentem był ciągnący się przez pięć kilometrów marsz nacjonalistów, głównie młodych ludzi, przez Kijów. W całym kraju prezentowano wystawy przypominające działalność UPA – czy raczej pokazujące, co z krwawej i złożonej historii nacjonalistycznej partyzantki obecne władze chciałyby uczynić podstawą zbiorowej pamięci obywateli Ukrainy.
30 czerwca 1941 r. we Lwowie Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów ogłosiła powstanie niepodległej Ukrainy pozostającej w sojuszu z III Rzeszą. Spotkało się to z jednoznacznie negatywną reakcją niedoszłych sojuszników. Owszem, Niemcy utrzymywali przed wojną kontakty wywiadowcze z działającą w Polsce OUN, pozwolili na sformowanie kolaboracyjnych batalionów „Nachtigall” i „Roland”, które wzięły udział w ataku na ZSRR, ale nie zamierzali zgodzić się na żadne suwerenne państwo ukraińskie. Przywódcy niedoszłego rządu i liderzy samej OUN zostali aresztowani.
Mimo to jesienią 1941 r. ukraińscy nacjonaliści nie zamierzali podejmować zbrojnej walki z Niemcami. Pod wrażeniem ich sukcesów w walce ze znienawidzonym Związkiem Radzieckim byli przekonani o rychłym upadku Moskwy. Konferencja OUN-B (banderowców) pod kierownictwem Mykoły Łebedia stwierdziła, że niepodległa Ukraina to sprawa długiej „walki dyplomatycznej i politycznej”. Na razie członkom organizacji polecano wstępowanie do niemieckiej policji pomocniczej, wzmacnianie ukraińskiej obecności w okupacyjnej administracji, zajęcie się, na ile to możliwe, handlem i przemysłem, a przy tym prowadzenie agitacji w duchu nacjonalistycznym bez atakowania Niemców. I te zalecenia były realizowane. Niemcy nie zamierzali jednak przyzwolić choćby na potencjalną dywersję. Działania „grupy Bandery” pozostawały pod czujną obserwacją, na początku następnego roku doszło do aresztowań i egzekucji nacjonalistów, których podejrzewano o szykowanie powstania.
W takich okolicznościach w październiku 1942 r. na tajnej konferencji, znowu we Lwowie, zebrało się pięciu referentów wojskowych Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Dyskutowali o szansach ukraińskiej narodowej partyzantki, ale nie podjęli żadnej decyzji – dopiero późniejsza historiografia ogłosi 14 października 1942 r. dniem powstania UPA, by zaistniała symboliczna łączność między powstaniem tej formacji a ukraińskim Kozactwem, które tego dnia obchodziło swoje święto. Formowanie leśnych oddziałów zostało zadekretowane dopiero w grudniu, a dalsze plany sprecyzowane na początku następnego roku, gdy OUN doszła do przekonania, że wcześniejsze rachuby geopolityczne były nietrafne i to ZSRR może wyjść z wojny zwycięsko. Nacjonaliści zamierzali opanować ziemie zamieszkiwane przez Ukraińców przed nadejściem Armii Czerwonej, zakładając, że zyskają poparcie aliantów zachodnich, w rezultacie czego może nawet dojść do nowej wojny światowej, z której wyłoni się Ukraina „od Sanu po Kaukaz”.
Jak w tym samym czasie wyglądał bilans walki UPA „równocześnie z Niemcami i Sowietami”? Grzegorz Motyka przekonuje, że wystąpienia ukraińskie przeciwko Niemcom zaczęły powtarzać się od marca 1943 r. – najczęściej uderzano na lokalne urzędy, urządzano partyzanckie zasadzki na mniejsze oddziały. W pełni wykorzystano fakt, że za sprawą pogarszającej się sytuacji na froncie wschodnim Niemcy nie mieli środków, by przeprowadzić przeciwko ukraińskiej partyzantce zmasowaną akcję, ponadto wychodzili z założenia, że ataki UPA na Polaków są im na rękę. W rezultacie w 1943 r. niektóre rejony Wołynia znalazły się, przynajmniej na jakiś czas, pod faktyczną kontrolą Ukraińców. Cały czas jednak walce z Niemcami towarzyszyło ludobójstwo niechcianych mniejszości etnicznych. Niejednokrotnie wprost z takich akcji oddziały UPA przechodziły do swoich barbarzyńskich napadów na polskie wsie. I tak przykładowo w czerwcu 1943 r. UPA opanowała miasteczko Kołki i na pięć miesięcy uczyniła z niego jedną ze swoich najpotężniejszych baz, opiewaną potem jako Republika Kołkowska. Tyle, że wypędzeniu niemieckiego garnizonu towarzyszyło wymordowanie kilkudziesięciu Polaków, którzy nie zdecydowali się opuścić miejscowości. To, jakie straty faktycznie zadali banderowcy Niemcom do końca okupacji, wydaje się nie do ustalenia. Polscy historycy nie mają wątpliwości – dokumenty UPA, relacjonujące starcia z Niemcami, zbyt często przesadzają w ocenie własnych sukcesów czy też umniejszają znaczenie poniesionych porażek.
Do 1945 r. silna jeszcze nacjonalistyczna partyzantka przeprowadziła, według radzieckich szacunków, 6600 akcji zbrojnych różnego rodzaju. W dłuższej perspektywie nie miała jednak szans w walkach z wojskiem i NKWD. Poważny cios zadała jej wspólna operacja tych formacji, tzw. Wielka Blokada, zimą/wiosną 1946 r., ostateczny – Operacja Zachód, deportacja ludności z terenów szczególnie sprzyjających ukraińskim partyzantom. Poczucie bezsensu zbrojnego oporu całkowicie już przeważało wśród nacjonalistów i ich sympatyków w 1949 r. Oddziały UPA nadal ukrywały się w lasach i bunkrach, ale musiały już wymuszać na ludności wsparcie. Chociaż jeszcze rok wcześniej dowództwo organizacji wzywało do likwidowania „wszystkich, którzy służą władzy radzieckiej”, wypędzania napływowej ludności przybyłej ze wschodniej Ukrainy i zabijania komsomolców bez względu na wiek, nacjonaliści nie mieli już możliwości zrealizowania swoich zamiarów. W 1948 r. przeprowadzili jeszcze 1387 akcji zbrojnych, ale najprawdopodobniej połowa z nich sprowadzała się do zwykłego zamordowania niewygodnych ludzi – milicjantów, przewodniczących rad wiejskich, dyrektorów kołchozów, innych osób uznanych za „zdrajców narodu”. Czas większych starć z NKWD minął.
W 1950 r. podczas próby aresztowania w kryjówce w Biłohorszczy k. Lwowa zastrzelił się dowódca UPA – Roman Szuchewycz. Ostatnia grupa zbrojna, powołująca się jeszcze na antyradzieckie hasła UPA, została rozbita dziesięć lat później.
Podobnym dogmatem stało się argumentowanie, że na trudne czasy, jakie przeżywa Ukraina, niezbędni są bohaterowie walczący, choćby kontrowersyjni, ale porywający i jednoczący społeczeństwo. Tym bardziej, że głównym aspektem jednoczącym ma być w tym przypadku nie historia wymordowania Polaków Wołynia i Galicji Wschodniej, a nierówna walka z ZSRR. Tyle tylko, że są lepsi kandydaci na prawdziwie jednoczących bohaterów – w praktycznie wszystkich regionach kraju szacunkiem otaczany jest Taras Szewczenko, taką samą ikoniczną rolę mogliby odegrać inni pisarze i twórcy kultury, których dzieła naprawdę sprzyjały w XIX i XX w. umacnianiu poczucia wspólnoty Ukraińców żyjących w granicach różnych państw. Banderowcy tymczasem trwali we wdzięcznej pamięci wyłącznie na Ukrainie Zachodniej. Poza nią, jeśli byli w ogóle rozpoznawalni (wszak w innych regionach Ukrainy albo nie działali wcale, albo krótko i bez większego powodzenia), to raczej jako zbrodniarze i kolaboranci. Czy narzucanie pamięci historycznej – jeszcze ostrzejsze, niż w przypadku działalności polskiego IPN-u – ma być tą skuteczną drogą do konsolidowania zróżnicowanego społeczeństwa?
Zostaje wreszcie sprawa podstawowa – nawet jeśli optymistycznie przyjąć, że organizatorom nowej ukraińskiej pamięci zbiorowej faktycznie chodzi głównie o bicie w „komunę”, a nie lansowanie integralnego nacjonalizmu jako metody na trudne czasy, to już widać, że nacjonalistyczne hasła, jak zwykle bywa, nie dają się skontrolować. Nie ma żadnej gwarancji, że jeśli sytuacja w Kijowie nie poprawi się znacząco, na co się nie zanosi, agresja symboliczna nie przerodzi się w zupełnie realną. Pod czarno-czerwonymi sztandarami, które powiewały wczoraj na ulicach ukraińskich miast, i tym samym wybrzmiewającym wczoraj hasłem „Chwała narodowi – śmierć wrogom!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz