sobota, 28 lipca 2018
Kora.
Kora Jackowska nie żyje, Taki suchy komunikat obiegł dziś rano media. Przegrała walkę z rakiem . Miałem okazję widzieć koncert Maanamu w jesieni 1980 r , w Tomaszowie Lub. Niezatarte wrażenie wywarła młoda podówczas , ogolona na ''łyso'' i dziwacznie ubrana wokalistka , stylizowana na modne wówczas new wave w stylu Blondi czy Siouxsie and the Banshees . Szalona punkowo- nowofalowa muzyka , wcześniej nigdy nie słyszana na żywo, dopełniła reszty. Skończyło się na demolce sali w Tomaszowskim Domu Kultury i interwencji MO. Na pamiątkę pozostał plakat z podpisami członków zespołu. Ot takie to wspomnienia mnie naszły.
czwartek, 26 lipca 2018
Co się stało z polskimi wsiami na Wołyniu po wymordowaniu ich mieszkańców?
Kołchozowe pole, na którym maszyny rolnicze co i rusz zahaczają o ludzkie kości. Las, w którym – niespodziewanie – rośnie kilka owocowych drzewek. Samotny krzyż. Przed wojną na Wołyniu istniało około 2500 polskich miejscowości. Co po nich pozostało?
Według spisu ludności, przeprowadzonego przez władze II Rzeczypospolitej w 1931 roku, w województwie wołyńskim mieszkało 2 085 000 obywateli, z czego niemal 64% (ok. 1 456 000) stanowili Ukraińcy. Drugą pod względem wielkości grupą etniczną na Wołyniu byli Polacy (15,6%, ok. 340 tys.). Następnie Żydzi (10%), Niemcy (2,3%), Czesi (1,1%) i inne, mniej liczne narodowości.
Choć etnicznie w mniejszości, wołyńscy Polacy czuli się na Wołyniu u siebie. Choć dziś nazwy naszych rodzinnych miejscowości mogą brzmieć egzotycznie, to była wtedy Polska.
Podczas krwawej niedzieli 11 lipca 1943 roku oddział UPA zaatakował modlących się w kisielińskim kościele Polaków. Tego dnia, a była to kulminacja pierwszej fali rzezi wołyńskiej, banderowcy napadli na 99 polskich miejscowości.
W Fundumie z rąk banderowców zginęło ok. 260 Polaków. Od 2001 w miejscu mordu stoi krzyż, postawiony tam z inicjatywy pani Janiny.
Ludzie żyjący na Wołyniu po zakończeniu II wojny światowej często nawet nie wiedzieli, że w miejscu pól, łąk i lasów, kilka lat wcześniej istniały tętniące życiem wsie. Przez wiele lat nie wiedziała tego nawet pani Hania – córka Polaków z Gaju, uratowana z rzezi i adoptowana przez ukraińskich rodziców, mieszkańców sąsiedniej wsi Sokół. Jak opowiada po latach:
Napad na kolonię Gaj nastąpił 30 sierpnia 1943 roku. Wymordowano wówczas ok. 600 osób, część Polaków zagnano uprzednio do budynku szkoły, część zabito wprost na ulicach, domach i obejściach. Wieś spalono.
Miejsca, w których istniały wsie Ostrówek i Wola Ostrowiecka, po wojnie zaorano i przyłączono do kołchozu. Ale pola są trudne w uprawie – maszyny rolnicze co chwila zawadzają o kości.
Tak w wielu miejscach wygląda wołyński krajobraz. Pamiętam, że stałam tam na tym pustkowiu, na którym jeszcze dwadzieścia pięć lat temu była tętniąca życiem wieś. Rozglądałam się wokół. Czy to na pewno to miejsce? Nie było już pachnących czereśniowych sadów, nie słychać było brzęczenia pszczół. Tylko martwa, głucha cisza nad ciągnącymi się po horyzont kołchozowymi polami.
Na miejscu kaźni Polaków z Orzeszyna stoi dziś krzyż. „Pierwszy krzyż w lesie postawili sami Ukraińcy. Nasz krzyż stanął […] dopiero kilka lat później. Udało nam się ustalić, że ukraińscy nacjonaliści zamordowali w Orzeszynie około 130 dzieci i 200 dorosłych” – opowiada pani Zofia.
Krzyże i pomniki, upamiętniające zamordowanych Polaków, stoją obecnie w niespełna 150 miejscowościach. W około 1350 miejscowościach po żyjących tam Polakach, zgodnie z planami OUN-UPA, nie został żaden ślad. Nie ma nawet grobów.
Pani Alfreda, pisze wiersze. Napisałam ich kilka tysięcy. Niektóre jeszcze przed wojną. O czym? O przyrodzie, dawnych zwyczajach, dawnych czasach. I o Wołyniu – opowiada. Jeden z nich kończy się tak:
Według spisu ludności, przeprowadzonego przez władze II Rzeczypospolitej w 1931 roku, w województwie wołyńskim mieszkało 2 085 000 obywateli, z czego niemal 64% (ok. 1 456 000) stanowili Ukraińcy. Drugą pod względem wielkości grupą etniczną na Wołyniu byli Polacy (15,6%, ok. 340 tys.). Następnie Żydzi (10%), Niemcy (2,3%), Czesi (1,1%) i inne, mniej liczne narodowości.
Choć etnicznie w mniejszości, wołyńscy Polacy czuli się na Wołyniu u siebie. Choć dziś nazwy naszych rodzinnych miejscowości mogą brzmieć egzotycznie, to była wtedy Polska.
„Przed wojną żyliśmy tu jak w raju…”
Co jeszcze wyłania się z tych wspomnień? Obraz sielskiego współżycia w arkadyjskich wioseczkach, gdzie kwitną czereśniowe sady, pszczoły uwijają się w pasiekach, a sąsiedzi żyją pospołu we wzajemnej przyjaźni i szacunku. Na ile ten obraz był prawdziwy, na ile zaś wykreowany poprzez kontrast z późniejszymi krwawymi wydarzeniami i potrzebę idealizacji krainy beztroskiego dzieciństwa? Tego nie sposób dowieść, niemniej również we wspomnieniach Ukraińców przedwojenny Wołyń był miejscem przyjaznej koegzystencji. 86-letnia Ukrainka Jewa Wazniuk z Kisielina w książce „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia” opowiadała:
Przed wojną żyliśmy tu jak w raju. […] Polacy, Żydzi, Ukraińcy. Wszyscy się szanowali, mówili sobie „dzień dobry”, składali życzenia z okazji świąt. Byliśmy wtedy miasteczkiem. Było dużo sklepów, karczma, masarnia, apteka.

fot.materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont Osada krechowiecka na Wołyniu, młockarnia (fot. materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont)
By nie przetrwał nawet ślad
Nacjonaliści zamierzali nie tylko pozbyć się z Wołynia samych Polaków. Chcieli sprawić, by nie przetrwał po nich żaden ślad. Dmytro Kłaczkiwśki, w tajnej dyrektywie z czerwca 1943 r., pisał: „Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”. O tym, że dyrektywa była pieczołowicie wykonywana, świadczyły nie tylko zgliszcza, ale i meldunki członków UPA. Jak ten z września 1943 roku, kierowany przez dowódcę kurenia „Łysoho” do przywódców OUN:
[…] 29 sierpnia 1943 r. przeprowadziłem akcję we wsiach Wola Ostrowiecka i Ostrówki głowniańskiego rejonu. Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki spaliłem, mienie i chudobę zabrałem dla potrzeb kurenia.
W październiku 1943 roku dowódcy Okręgu Wojskowego UPA Turiw nakazywali swoim oddziałom m.in. rozbieranie i palenie polskich domów. A w lutym 1944 roku OUN wydała rozkaz, w którym konkretnie wskazano sposoby zacierania materialnej obecności Polaków na Wołyniu:
a) Zniszczyć wszystkie ściany kościołów i innych domów modlitewnych; b) Zniszczyć drzewa rosnące przy domach tak, żeby nie pozostały znaki, że kiedyś mógł tam ktoś żyć (nie niszczyć drzew owocowych przy drogach); […] zniszczyć wszelkie polskie domy, w których wcześniej żyli Polacy (jeśli w tych budynkach mieszkają Ukraińcy – należy je koniecznie rozebrać i zrobić z nich ziemianki); jeśli to nie będzie zrobione, to domy będą spalone i ludzie, którzy w nich żyją, nie będą mieć gdzie przezimować. Zwrócić uwagę jeszcze raz na to, iż jeśli ostanie się cokolwiek polskiego, to Polacy będą zgłaszali pretensje do naszych ziem.„Gdzie się urodziłam? W którym roku? Zadaje pani trudne pytania. Nie znam na nie odpowiedzi” – mówi Annie Herbich pani Janina Kalinowska. Jej wspomnienia dzieciństwa, podobnie jak jej rodzinna wioska, zostały wymazane przez rzeź.
Wiem, że mieszkałam w kolonii Funduma w gminie Chotiaczów w powiecie włodzimierskim. Miejscowość tę zamieszkiwali wojskowi osadnicy. Nie pamiętam nawet dokładnie, jak wyglądali moi rodzice. […] Ta część wspomnień, do których każdy człowiek może wracać z rozrzewnieniem i nostalgią, dla mnie nie istnieje. Tylko pustka.

fot.materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont Krzyż w Fundumie (fot. materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont)
Ludzie żyjący na Wołyniu po zakończeniu II wojny światowej często nawet nie wiedzieli, że w miejscu pól, łąk i lasów, kilka lat wcześniej istniały tętniące życiem wsie. Przez wiele lat nie wiedziała tego nawet pani Hania – córka Polaków z Gaju, uratowana z rzezi i adoptowana przez ukraińskich rodziców, mieszkańców sąsiedniej wsi Sokół. Jak opowiada po latach:
Po wsi Gaj nie ma dziś śladu, choć była to bardzo duża wioska. Wiem, bo nieraz tamtędy przez las jeździłam i potrafię sobie wyobrazić, ile mniej więcej zajmowała. Ale długo nie wiedziałam, że tam przed wojną była wieś – las jak wszędzie, tylko trochę młodszy. Dopiero jak byłam nastolatką, ktoś ze starszych zaczął mówić – a, tutaj do polskiej szkoły chodziłem. Tutaj kolegę Polaka miałem. […] Dziwne, prawda? Że tyle czasu nikt nic nie mówił.
To były wioski odległe od siebie o dwa kilometry; […] A przez wiele lat tylko po zdziczałych wiśniach i jabłonkach można było poznać, że kiedyś tam były domy, szkoła, normalne życie. Jakby ludzie z jakiegoś powodu chcieli ten Gaj zapomnieć, wyrzucić z głowy.

fot.materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont Stanisława i Stanisław Markowie. Mężczyzna zginął w kościele w Kisielinie (fot. materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont)
Dobytek rozgrabiono, miejsca po domach zaorano
Domy i dobytek Polaków nie zawsze był niszczony. Pochodząca z Ihrowicy Helena Ciszak zauważa, że oprócz zbrodniczej nacjonalistycznej ideologii do udziału w rzezi ludzi popychało coś jeszcze. „To zwykła ludzka zawiść i chciwość. Pozbycie się Polaków dawało szansę na przejęcie ich mienia” – twierdzi. I opowiada, jak wyglądała grabież majątku pomordowanych:
Po zakończeniu pacyfikacji do polskich miejscowości wjeżdżały długie kolumny wozów. Ukraińcy szabrowali wszystko, co należało do wymordowanych mieszkańców. Zabierali kołdry, ubrania, naczynia, garnki, wiadra i narzędzia. Ale również zwierzęta i same domy. W naszym przypadku po prostu wprowadzali się do polskich zagród, ponieważ były na ogół porządniejsze niż ich własne.
„Potem mama mi pokazywała, kto ma siekierę po Polakach, kto talerze, a kto ubranie” – opowiada pani Szura, Ukrainka z Sokołowa, miejscowości położonej obok Ostrówek i Woli Ostrowskiej, w których również doszło do rzezi. „Mama nie chciała z takimi ludźmi rozmawiać. Mówiła tylko, że Bóg Gospod wszystko widzi i że jeszcze trzeba się będzie przed Nim tłumaczyć z tych wszystkich sprzętów” – mówi w książce „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”.Miejsca, w których istniały wsie Ostrówek i Wola Ostrowiecka, po wojnie zaorano i przyłączono do kołchozu. Ale pola są trudne w uprawie – maszyny rolnicze co chwila zawadzają o kości.
Tak w wielu miejscach wygląda wołyński krajobraz. Pamiętam, że stałam tam na tym pustkowiu, na którym jeszcze dwadzieścia pięć lat temu była tętniąca życiem wieś. Rozglądałam się wokół. Czy to na pewno to miejsce? Nie było już pachnących czereśniowych sadów, nie słychać było brzęczenia pszczół. Tylko martwa, głucha cisza nad ciągnącymi się po horyzont kołchozowymi polami.
Na miejscu kaźni Polaków z Orzeszyna stoi dziś krzyż. „Pierwszy krzyż w lesie postawili sami Ukraińcy. Nasz krzyż stanął […] dopiero kilka lat później. Udało nam się ustalić, że ukraińscy nacjonaliści zamordowali w Orzeszynie około 130 dzieci i 200 dorosłych” – opowiada pani Zofia.
Co się stało z polskimi wsiami? „Wie tylko Bugu bieg”
Jak podaje IPN, z około 2500 miejscowości, w których w 1939 roku mieszkali w województwie wołyńskim Polacy, w wyniku działań OUN-UPA ok. 1500 przestało istnieć (zostało spalonych, zniszczonych). Nieco inne szacunki podaje Władysław Filar w książce „Wydarzenia wołyńskie 1939–1944”. Według niego na samym Wołyniu z ogólnej liczby 1150 wiejskich osad polskich, w których znajdowało się 31 tysięcy zagród, oddziały ukraińskie zniszczyły 1048 osiedli i 26 167 zagród.Krzyże i pomniki, upamiętniające zamordowanych Polaków, stoją obecnie w niespełna 150 miejscowościach. W około 1350 miejscowościach po żyjących tam Polakach, zgodnie z planami OUN-UPA, nie został żaden ślad. Nie ma nawet grobów.

fot.materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont Ruiny polskiego kościoła w Kisielinie (fot. materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont)
Teraz tylko myślami
Błądzę u dawnych strzech
Ale jak smutno czasami
Wie tylko Bugu bieg.
Błądzę u dawnych strzech
Ale jak smutno czasami
Wie tylko Bugu bieg.
środa, 25 lipca 2018
Warszawski adwokat...rodem z Kryłowa.
Chroniczny już deficyt autorytetów moralnych, patriotycznych i zawodowych
w obecnej dobie oraz niemal powszechna redukcja wartości, skłaniają do refleksji
i przypomnienia, iż w okresie zaborów na ziemiach polskich nie tak to
illo tempore bywało... W II poł. XIX stulecia takim właśnie uznanym powszechnie
autorytetem: moralnym, patriotycznym i zawodowym był wybitny prawnik,
adwokat warszawski – Henryk Krajewski.
Przywołajmy tu świadectwa mu współczesnych – również wybitnych prawników.
Adwokat Aleksander Kraushar: Na krótko przed reformą (sądową w 1876 r. –
przyp. KP) pojawił się w palestrze warszawskiej „u kratki” znakomity mówca – Henryk
Krajewski. Postać to wybitna. Oblicze jej, unieśmiertelnione pędzlem mistrza
Matejki1, w epoce, kiedy już srebrzysty włos brody w niczym nie przypominał zarostu
ciemnego, z jakim po powrocie z wygnania syberyjskiego widywano Henryka Krajewskiego.
Oblicze to cechowało się dziwnym urokiem piękności męskiej i energii 2.
Z kolei adwokat Adolf Suligowski oceniał: Za szczęśliwych poczytać się możemy,
żeśmy posiadali pomiędzy sobą człowieka tej miary moralnej, (...) Ideał dobra ogólnego,
ideał służby społecznej od zarania lat młodzieńczych wżarł mu się w duszę i
nigdy go nie opuścił. (...) Legenda przeniesie wspomnienie o nim w dalekie pokolenia3.
Zaś adwokat Karol Dunin, znany twórca epigramów, napisał krótko o H. Krajewskim:
Spiskami walczył o wolność, pracą o życie, życiem o prawdę...4.
Trzy oceny trzech wybitnych prawników polskich XIX i XX wieku... Przypomnijmy
zatem życie i działalność bohatera ich wypowiedzi.
Henryk Eugeniusz Antoni Krajewski urodził się 20 grudnia 1824 r. w miasteczku Kryłów w
powiecie hrubieszowskim /niektóre żródła podają miejscowość Duby k. Tyszowiec/.
jako jeden z trzech synów burmistrza Kryłowa Benedykta
Krajewskiego i Tekli z Trzeszczyńskich. Po ukończeniu szkoły powszechnej w Hrubieszowie
i gimnazjum w Lublinie, młody Krajewski wyjechał do Warszawy, gdzie w
1842 r. zapisał się na dwuletnie kursy prawne (zastępujące nieistniejący wydział prawa
nieistniejącego podówczas UW – przyp. KP). Ponieważ Krajewski zamierzał zdobyć
pełne wykształcenie prawnicze, wyjechał do Moskwy, aby tam, na uniwersyteckim
wydziale prawnym dla Polaków uzyskać stopień kandydata nauk prawnych.
Podczas studiów działał w polskiej grupie studenckiej, organizował kółka samokształceniowe
i dyskusyjne (szczególnie o charakterze filozoficznym i historycznym).
Nawiązał przy tym liczne kontakty ze słowianofilami rosyjskimi i liberałami,
organizując wraz z nimi pomoc dla zesłańców polskich. W 1846 r. ukończył studia
i powrócił do Warszawy. Rozpoczął tu dwuletnią aplikację sądową przy Trybunale
Cywilnym. Po jej zakończeniu w 1848 r., został mianowany adiunktem sekcji prawnej
w Wydziale Skarbowym Rządu Gubernialnego Warszawskiego6.
Tuż po powrocie, przepojony przywiezionymi ze studiów moskiewskich ideami,
H. Krajewski przystąpił w Warszawie do patriotycznego spisku demokratycznego,
związanego z tzw. „Centralizacją Wersalską” (Towarzystwa Demokratycznego w
Paryżu), kierowanego przez E. Domaszewskiego. Po jego śmierci w 1847 r., 24-letni
Krajewski stanął na czele Związku Głównego tej tajnej organizacji. Ponieważ przypisywał
dużą wagę do zasad ścisłej konspiracji, w Związku Głównym obowiązywał
opracowany przez niego plan, przewidujący cztery stopnie wtajemniczonych. Sam
H. Krajewski: „Nieugiętego charakteru, zamknięty w sobie, klasycznie w czynach
konsekwentny, skłonny do milczenia, choć darem krasomówczym obdarzony, konspirator
twardy, baczący pilnie na istotne zakonspirowanie związku, trzymał silnie w
swym młodzieńczym ręku ludzi spiskowych”7.
W kręgach kierowanej przez niego konspiracji znalazło się wielu młodych prawników.
Gdy po niepowodzeniu planów powstańczych (powstanie w Poznańskiem
L. Mierosławskiego i powstanie węgierskie pod dowództwem gen. J. Bema – przyp.
KP) oraz własnych, od 1848 r. nastąpiły aresztowania członków organizacji i gdy
sam Krajewski został w 1850 r. aresztowany, wśród 77 zatrzymanych spiskowców
znalazło się 21 aplikantów, asesorów, adwokatów, bądź urzędników sądowych8.
Henryka Krajewskiego osadzono w osławionym X pawilonie Cytadeli warszawskiej.
Przez blisko rok skutecznie wypierał się swego udziału w spisku, mimo że jeden
z najbliższych towarzyszy konspiracyjnych wydał i tajniki organizacji, i rolę jaką pełnił
w niej Krajewski. Dopiero w marcu 1851 r., po licznych i ciężkich torturach, przez
dwa lata trzymany w lochu, do którego nie dochodził nawet promień światła, skato-
wany i umęczony Krajewski potwierdził na piśmie zeznania współtowarzyszy. Zrozpaczony,
dwukrotnie usiłował odebrać sobie życie. Jak pisał A. Suligowski: „Razu
pewnego, kiedy go przyprowadzono do indagacji, pomimo otaczającej go straży,
wskoczył na otwarte okno i rzucił się z drugiego piętra na bruk, aby się zabić. Stało się
inaczej, złamał nogę. (...) W rok potem wdrapał się w celi na piec, rzucił się głową w
dół i znowu bezskutecznie, złamał tylko szczękę, a głęboka bruzda, która później pod
bujną ukrywała się brodą, stanowiła dowód tego nowego kroku rozpaczy”9. Tę charakterystyczną
brodę – już śnieżnobiałą – unieśmiertelnił pędzel J. Matejki...
Wyrokiem sądu wojennego, który zapadł dopiero w 1854 r., skazany na 8 lat
katorgi na Syberii H. Krajewski został etapami doprowadzony aż do Daurii k. Nerczyńska.
Jego sylwetkę z tego okresu upamiętniła N. Żmichowska w noweli pt. Adeodat
(W. 1851). W 1856 r., po manifeście koronacyjnym cara Aleksandra II, H. Krajewskiego
amnestionowano i przeniesiono do kategorii osiedleńców. Zamieszkał w
syberyjskiej osadzie – Kiachcie. Tutaj też dojechała zaręczona z nim wcześniej Anna
Lewicka (jedna z „Entuzjastek” z Koła N. Żmichowskiej, wdowa po zmarłym wspomnianym
wyżej E. Domaszewskim). W Irkucku, w katolickiej kaplicy, zawarli związek
małżeński10.
Jak pisał adwokat A. Kraushar: „Po zawarciu małżeństwa Henryk dawał lekcje języka
francuskiego, a jego żona lekcje muzyki. Z tego ciężkiego zarobku krwawą
oszczędnością zebrali sobie fundusik na koszty powrotnej podróży i rozpoczęcie życia
po powrocie”11. Dodajmy, że i na Syberii H. Krajewski pracował jako prawnik. I
tak np. na zlecenie naczelnika okręgu administracyjnego w Troicko-Sawsku, niejakiego
Despot-Zenowicza (wcześniejszego kolegi uniwersyteckiego z Moskwy),
opracował statut dla projektowanego tam banku i szkoły zakładowej. Wiele też dokształcał
się prawniczo, stając się doskonałym znawcą prawa obowiązującego w
Cesarstwie Rosyjskim. Pogłębiał również znajomość języków obcych: rosyjskiego,
niemieckiego i angielskiego12.
Prawo powrotu wraz z żoną do Warszawy H. Krajewski uzyskał dopiero w
r. 1860. W stolicy objął stanowisko radcy prawnego w kancelarii Ordynacji Zamoyskich
i w Towarzystwie Kredytowym Ziemskim. Z racji swych przeżyć i dokonań
cieszył się – zarówno w gronie „sybiraków”, jak i całego społeczeństwa ówczesnej
Warszawy – autorytetem, uznaniem i wpływami. Ponownie też (a był to okres
przed powstaniem styczniowym 1863 r.) nawiązał kontakty konspiracyjne.
Wtedy też państwu Krajewskim urodziła się długo oczekiwana córka. „Oboje rodzice
uważali to dziecko za łaskę z nieba i nadali jej imię Deodata, czyli od Boga
dana. (...) Dziecina po paru latach zmarła, rodzice zostali pogrążeni w rozpaczy, oj-
ciec wyszedł z niej zwycięsko, lecz matka uległa13 (po ciężkiej chorobie zmarła w
1887 r. – przyp. KP). Zaś A. Kraushar dodawał: „Kto inny by zgorzkniał, znienawidził
świat, znienawidził ludzi; Henryk nie przestał kochać innych, nie przestał pragnąc
ich dobra, ich szczęścia, dla ludzi ciągle się poświęcał, dla nich żył i pracował”14.
A w Warszawie narastało tymczasem wrzenie przedpowstaniowe... 27 lutego
1861 r. (w 30. rocznicę bitwy grochowskiej) tłumy mieszkańców stolicy wyszły na
ulice miasta. Uroczystą procesję z tej okazji na Starym Mieście rozpędziła żandarmeria
carska. W dwa dni później, na Placu Zamkowym do demonstrujących padły
strzały – padło pięciu zabitych. Z inicjatywy L. Kronenberga i – właśnie – H. Krajewskiego
powołano w Resursie Obywatelskiej 13-osobową Delegację Miejską, która
wymogła na gubernatorze rosyjskim księciu Gorczakowie powołanie komisji śledczej,
pozwolenie na uroczysty pogrzeb ofiar (odbył się 2 marca 1861 r., przy licznym
udziale mieszkańców Warszawy) i wycofanie wojska do koszar.
Od 6 marca 1861 r. H. Krajewski sprawował funkcję sekretarza Delegacji Miejskiej.
Czynnie uczestniczył też w pracach komisji, która opracowała projekt ustawy
municypalnej. Po rozwiązaniu Delegacji wszedł w skład Tymczasowej Rady Miejskiej,
a następnie – Rady Miejskiej m. Warszawy. Na skutek podejrzeń o udział w
ruchu patriotycznym b. zesłańców syberyjskich Krajewskiego w lutym 1862 r. aresztowano
i na podstawie decyzji administracyjnej wywieziono w głąb Rosji, do Tambowa.
Przebywał tam 3 miesiące i pod wpływem rozmów z prof. Uniwersytetu
Moskiewskiego M. Katkowem, gen. Błudowem i znanym w całej Rosji wybitnym
adwokatem-Polakiem W. Spasowiczem, Krajewski opracował (w j. francuskim) i
przesłał do cara Aleksandra II memoriał w sprawie koncesji autonomicznych dla
Królestwa Polskiego. Car odpowiedział krótko: „Na żadne ustępstwa nie myślę zezwalać!”.
Tym niemniej Katkow, Błudow i Spasowicz, przyczynili się do uwolnienia
Krajewskiego. Powrócił do Warszawy i podjął – przerwaną aresztowaniem – pracę
sekretarza w Radzie Miejskiej m. Warszawy15.
Ogłoszenie 6 października 1862 r. przez margrabiego Wielopolskiego „branki”
(czyli poboru młodzieży do wojska) przyspieszyło decyzję o wybuchu powstania.
22 stycznia 1863 r. Komitet Centralny Narodowy (stronnictwa „czerwonych”) wydał
Manifest, w którym wzywał do walki naród Polski, Litwy i Rusi. Po wybuchu powstania,
H. Krajewski „do pracy w organizacji narodowej przystąpił z pewnym ociąganiem
się. W planach utworzenia jawnego rządu narodowego, który lansowany po
akcesie „białych” do powstania miał powstać w Częstochowie, Krajewski był typowany
na sekretarza. Początkowo był doraźnym pomocnikiem Wydziału Spraw Zagranicznych,
a następnie [od czerwca 1863 r. – przyp. KP] kierował tym Wydziałem
jako jego dyrektor16.
I tak, H. Krajewski redagował noty i depesze Rządu Narodowego (RN) oraz odezwy
przeznaczone dla zagranicy. M.in. to on właśnie był autorem tekstu słynnej
Odezwy do ludów i rządów Europy z 31 lipca 1863 r., wzywającego do zerwania
stosunków z Rosją17. Wydziałem Spraw Zagranicznych RN kierował także Krajewski
podczas dyktatury gen. R. Traugutta. Znaczenie jego działalności najdobitniej
charakteryzuje najbliższy powiernik R. Traugutta i jego łącznik (m.in. jedyny „pośrednik”
między Trauguttem a Krajewskim), historyk M. Dubiecki: „[Krajewski]...
przyjął swe stanowisko na takich jedynie warunkach, że oprócz dyktatora i osoby
zaufanej (właśnie M. Dubieckiego – przyp. KP), stojącej między nim a dyktatorem,
nikogo ani znać, ani widzieć z organizacji nie będzie, lubo znaczna część depesz i
odezw ważniejszych, przeznaczonych dla zagranicy, spod jego pióra wychodziła”18.
Ostatni dyktator powstania styczniowego R. Traugutt został aresztowany nocą z 10
na 11 kwietnia 1864 r., H. Krajewski – nieco później, w tym samym miesiącu. Znowu
osadzono go w X pawilonie Cytadeli... Dzięki doskonałej konspiracji nie był sądzony
w procesie R. Traugutta i innych członków Rządu Narodowego. Pomimo obciążających
zeznań adwokata z Suwałk O. Awejde, Krajewski – jak dawniej – wypierał się
wszystkiego. Sąd Wojenny uznał jego winę za nieudowodnioną. Tym niemniej audytoriat
polowy wniósł o zesłanie go na Syberię. Wyrok skazujący zapadł 22 lipca 1865 r.
H. Krajewskiego zesłano po raz trzeci, tym razem do Kiereńska w guberni penzeńskiej.
Spędził tam 3 lata. Przez cały ten czas towarzyszyła mu żona19.
W 1869 r., po powrocie z zesłania do Warszawy H. Krajewski objął ponownie
posadę radcy prawnego w Ordynacji Zamoyskich. Nominację na adwokata przy
Sądzie Apelacyjnym w Warszawie uzyskał w 1870 r. Po reformie sądowej w 1876 r.
– mimo szykan ze strony żandarmerii carskiej – po interwencji ówczesnego prezesa
warszawskiego Sądu Okręgowego (Rosjanina!) W. Zakriewskiego, Krajewski otrzymał
nominację na stanowisko adwokata przysięgłego20.
W zasadzie adwokat H. Krajewski zajmował się bieżącą praktyką cywilistyczną.
Jako świetny prawnik – poza ordynacją Zamoyskich – był radcą prawnym Warszawskiego
Towarzystwa Fabryk Cukru i Towarzystwa „Zawiercie” oraz zastępcą
dyrektora Towarzystwa Kredytowego m. Warszawy. Ale też, jak pisał wybitny prawnik,
adwokat Karol Dunin: „...działalność jego nie zamykała się wyłącznie w gmachach
murów sądowych i gabinecie adwokackim. Był człowiekiem rady, więc wzywano
go wszędzie, gdzie jej potrzebowano; był człowiekiem pracy, więc podejmował
się z zapałem, najczęściej bezinteresownie, żmudnych i wymagających gruntownego
opracowania robót”21.
Nie oznaczało to, iż adwokat H. Krajewski, jako wybitny mówca sądowy, nie potrafił
zabłysnąć w sprawach karnych. Tak było np. w głośnej obronie znanego szewca
warszawskiego St. Hiszpańskiego, starszego stołecznego Zgromadzenia Szewców,
oskarżonego o zabójstwo dr. A. Kurcjusza. Osk. St. Hiszpański (junior), podejrzewając
swą żonę o niewierność, strzelił do jej rzekomego kochanka – dr. A. Kurcjusza
i ranił go śmiertelnie. O tej głośniej obronie adwokata Krajewskiego pisał w
1881 r. w swej pracy wybitny prawnik, prof. W. Miklaszewski, zaś sam głośny
obrońca ogłosił w rok później książkę pt.: „Obrona za Stanisławem Hiszpańskim,
obwinionym o zabójstwo lekarza dr Aleksego Kurcjusza”.
Rzeczowość, gruntowna wiedza i kunszt obrończy – zwłaszcza wymowa – adwokata
H. Krajewskiego – dowodziła, że oskarżony: „... działał w paroksyzmie rozstroju
nerwowego, bez należytego rozeznania”22, sprawiły też, że oskarżonemu
szewcowi wymierzono karę niemal symboliczną: Sąd okręgowy skazał go na zamknięcie
w twierdzy przez rok i bez wszelkiego ograniczania praw i przywilejów.
Jeśli chodzi o sprawy karne, H. Krajewski brał również czynny udział w głośnym
procesie „Wielkiego Proletariatu”: wraz z adwokatem W. Spasowiczem bronił jednego
ze współtowarzyszy L. Waryńskiego – T. Rechniewskiego.
Przywołajmy tu słowa adwokata przysięgłego K. Dunina, który pisał we wspomnieniu
pośmiertnym: „Nam, kolegom starszym i młodszym, znane są charakterystyczne
cechy ś.p. Henryka, jako obrońcy: wiedza, sumienność do drobiazgowości
posunięta, praca niezmordowana i w człowieku tak już niemłodym zdumiewająca,
głębokie przejęcie się bronioną sprawą, wreszcie zapał młodzieńczy, który sprawiał,
że nawet z uszczerbkiem własnego zdrowia pragnął przelać swe przekonania w
umysły sędziów”23. Czy można się dziwić, że adw. H. Krajewski zajmował podówczas
w palestrze warszawskiej stanowisko wybitne?
Co więcej, jak pisał adwokat A. Suligowski: Był pod tym względem (poświęcenia
na rzecz tych, którymi sprawami lub losem się zajął – przyp. KP) niedościgły, badał
stosunki, które miał sam rozwiązywać lub przed sądami wyjaśniać, badał je w najdrobniejszych
szczegółach, badał ludzi, których one dotyczyły, badał ich usposobienie
– ich życie, ich temperament. Były to badania pod mikroskopem, badania porów,
kresek i zmarszczek, badania sumienne, ciężkie i długie”24.
Wybitny prawnik, autor Bibliografii prawniczej polskiej... wcale nie przesadzał.
Istotnie, adwokat H. Krajewski nie szczędził czasu na przygotowanie się do rozprawy.
Np. w jednej ze spraw, w których przyszło mu „stawać przed kratką”, ważną
rolę odgrywała... wada w budowie oka. Krajewski, aby się przygotować przeprowadził
kilkutygodniowe studia z zakresu anatomii patologicznej pod kierunkiem
znanego specjalisty w tej dziedzinie, prof. Brodowskiego oraz studia nad budową
oka przy udziale ówczesnej sławy okulistycznej – prof. Wolfringa. Późniejsze przemówienie
obrońcy, które wiązało się w sposób oczywisty z wynikami tych studiów,
miało rozstrzygające znaczenie przy wymiarze kary podsądnemu25.
Warto tu dodać, że H. Krajewski starał się zawsze wyczerpać wszelkie legalne i
dostępne środki, wiodące do uzasadnienia jego tez i wniosków prawnych. Zdaniem
wybitnych, a współczesnych mu prawników, zwłaszcza adwokatów warszawskich
(patrz: przypisy – KP), H. Krajewski uchodził za jednego z najwybitniejszych
znawców prawa obowiązującego w Cesarstwie Rosyjskim.
Co więcej, ze względu na jego niekwestionowany autorytet i pozycję w adwokaturze,
nawet przedstawiciele ówczesnych władz rosyjskich zwracały się właśnie do
niego, gdy szło o porozumienie się z tą – zdaniem rządzących Rosjan – „niepokorną
społecznością adwokatów warszawskich”. I nic dziwnego, że adwokat Henryk
Konic – „dobry duch” i „Gazety Sądowej Warszawskiej” pisał o Krajewskim wprost:
„Największą troską Krajewskiego było dążenie do podniesienia godności adwokatury.
Toteż przez szereg lat zajmował się sprawami utworzenia Rady Obrończej w Warszawie.
Gdy się to nie udało, (...), w 1886 r. wyjednał ustawę Kasy Pomocy Adwokackiej,
która zawierała paragraf, wprowadzający pewną kontrolę etyczną nad działalnością
adwokatów26.
Ta właśnie Kasa (jako namiastka korporacji zawodowej – przyp. KP) była „ukochanym
dzieckiem” adwokata Krajewskiego. Jeszcze za życia wspierał ją hojnymi
datkami, a w testamencie zapisał jej cały swój obszerny księgozbiór. Co do testamentu,
jak podawała „Gazeta Sądowa Warszawska” nr 26 z 1897 r. w dziale „Spostrzeżenia
i informacje”: „Ś.p. Krajewski testamentem, otworzonym w d. 22 Czerwca,
zapisał majątek swój w części bezzwłocznie, a w części po 15-letnim użytkowaniu
panny A. Karwowskiej oraz p. S. Krajewskiego, na rzecz specyjalnej instytucji
dobroczynnej pod nazwą Charitas. Z dochodów tej ostatniej otrzymywać ma również
pewien zasiłek Kasa Pomocy Adwokatów Przysięgłych”27. Dodajmy tu, że dochody
z Fundacji „Charitas” testator przeznaczył na stypendia dla kształcącej się
młodzieży pochodzenia chłopskiego...28.
I przy tym jeszcze jedna ważna rzecz: Henryka Krajewskiego – co podkreślają
wszyscy mu współcześni – jako człowieka cechowała niezwykła skromność. Np. A.
Suligowski pisał m.in.: Wszystko dla innych, dla siebie niczego nie potrzebował. Nie
miał żadnych potrzeb. Prosta strawa i proste sprzęty najzupełniej mu wystarczały. Z
tego co miał, hojną ręką na prawo i lewo rozdawał, a dla siebie nic i zawsze nic. (...)
jego dom uderzał swoją skromnością, prostotą swego urządzenia, po prostu ubóstwem..
Powracając na koniec do testamentu adwokata Henryka Krajewskiego, wszystkie
pozostałe po nim papiery, korespondencję, notatki i dokumenty nakazał spalić.
I wreszcie – swój portret pędzla mistrza Jana Matejki nasz bohater zapisał: „...jakiejkolwiek
galerii obrazów pod warunkiem, że będzie figurował w niej jako portret nieznanego
mężczyzny...”30.
Adwokat Henryk Krajewski zmarł 19 czerwca 1897 r. w Warszawie. Jego pogrzeb
na cmentarzu Powązkowskim był w istocie manifestacją patriotyczną tysięcy
mieszkańców stolicy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...
Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...

-
15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pr...
-
Żebracy pod cerkwia w Hrubieszowie , lat dwudzieste XXw. Wiejska zagroda , prawdopodobnie Kryłów. Dwór Rulikowskich w Mirczu. Dwór w Masło...