piątek, 30 września 2022

Libia za czasów Mu’ammara al-Kaddafiego.

Mu’ammar al-Kaddafi [1942-2011] przejął władzę w 1969 roku, Libia wówczas była wówczas jednym z najbiedniejszych krajów Afryki. W 2011 roku Libia stała się jednym z najbogatszych krajów Afryki. W oparciu o zyski z eksportu ropy naftowej przywódca był w stanie finansować liczne rządowe inwestycje, nie korzystając z funduszy MFW. Ilustracja Mu’ammar al-Kaddafi
W 1969 roku tylko 25% Libijczyków umiało czytać. Mu’ammar al-Kaddafi w pierwszej kolejności stworzył ludności możliwości nauki, a następnie inwestował w rozwój technologiczny kraju. W notce tej ograniczę się do przedstawienia poziomu życia Libijczyków w ostatnich latach władzy "dyktatora". W 2011 roku przed zabiciem Kaddafiego Libijczycy mieli zapewnione: Edukacja była bezpłatna. Studenci na uczelniach krajowych i zagranicznych otrzymywali stypendium w wysokości 500 dolarów miesięcznie. W 2011 roku 25% Libijczyków posiadało wykształcenie wyższe, w kraju pozostało tylko 13% analfabetów. Jeśli Libijczyk po obronie dyplomu nie znalazł pracy, państwo wypłacało mu przeciętną pensję, jaką otrzymywał przed podjęciem studiów. Libijskie banki były własnością państwa i udzielały nieoprocentowanych pożyczek. Libijczycy, którzy chcieli zostać rolnikami, otrzymywali ziemię, dom, sprzęt, nasiona oraz żywy inwentarz potrzebny do rozpoczęcia działalności. Rząd pokrywał 50% ceny zakupu samochodu. Cena benzyny wynosiła 0,14 dolarów/litr. Prąd był darmowy dla wszystkich mieszkańców. Nowożeńcy otrzymywali od rządu 60 tys. dinarów (ok. 50 tys. dol.) na zakup swojego pierwszego mieszkania. "Becikowe" wynosiło 5 tysięcy dolarów. Służba zdrowia była bezpłatna. Gdy nie było możliwości wykonania jakiegoś zabiegu w kraju, rząd finansował jego koszty za granicą, w tym podróż i zakwaterowanie. Libia nie miała żadnych zagranicznych długów, dodatkowo posiadała rezerwy finansowe w wysokości 150 mld dol. Podstawowym problemem w Afryce jest brak wody pitnej, z tego powodu co roku umiera wiele milionów ludzi. Mu’ammar al-Kaddafi zapewnił Libijczykom czystą wodę pitną, a następnie rurociągi planował przedłuzyć do sąsiednich państw. Wielka Sztuczna Rzeka w Libii, 8 cud świata to największa na świecie podziemna sieć rurociągów, jej długość wynosi 4 000 km, zbudowana jest w oparciu o 1300 studni o głębokości od 80 do 400 metrów. Studnie połączone są rurociągami, których podstawowym elementem są rury o średnicy 4 m i długości 7 m. Do sieci tej woda pompowana jest z 270 szybów głębokich na 100 m. Szacowany koszt 1m³ wody miał wynosić wynosi 0,35 centom. Projekt Sztucznej Rzeki w Libii Koszty wykonanych prac do 2011 roku wyniosły około 33 mld $, w całości zostały pokryte przez rząd libijski. W 2009 roku zrealizowane było 2/3 projektu. Wszystkie odcinki rurociągu zaznaczone na schemacie linią ciągłą zostały ukończone. Kolejny filmik przedstawia prace wykonywane przy budowie tej sieci.Woda została doprowadzona do mieszkań oraz do systemów nawodnienia pól na Saharze. Libijczycy mogli uprawiać własne warzywa, zboża i owoce. 22 lipca 2011 siły powietrzne NATO zbombardowały fabrykę w Bredze produkującą elementy rurociągu. Powodem była rzekoma obecność wyrzutni rakiet na terenie zakładu. Kaddafi realizował dużą ilość poważnych inwestycji. Nie mając w kraju wystarczającej ilości specjalistów zatrudniał kadrę z innych państw, w tym wielu polskich specjalistów. Polacy budowali drogi, autostrady, mosty, cukrownie, elektrownie, farmy, pracowali w szpitalach jako lekarze i pielęgniarki, w biurach projektów jako geodeci. Przy podpisywaniu umów pośredniczyły polskie firmy, np: Polservice, Polimex-Cekop, Dromex, Kopex, Centrozap, Elektrim, Navimor, Metronex, Hydrobudowa, Cenzin i Budimex. Jednorazowo pracowało tam do 25 tysięcy naszych rodaków. /link/ /link/ Mu’ammar al-Kaddafi miał silne poparcie w społeczeństwie oraz był ceniony przez przywódców arabskich państw. Swoją pozycję chciał wykorzystać do wprowadzenia w obieg Złotego Denara, waluty niezależnej od dolara. SKOK CYWILIZACYJNY W LIBII W CIĄGU 42 LAT RZĄDÓW KADDAFIEGO BYŁ WIELKI. Pomimo poparcia miejscowej ludności oraz skuteczności w realizowaniu ambitnych planów Mu’ammar al-Kaddafi został zabity 20 października 2011 roku w okolicach Syrty. Niewiarygodne wydaje mi się, że gdy wojska NATO zbombardowały fabrykę w Bredzie pozbawiając miliony osób zdrowej pitnej wody, zamordowano Kaddafiego, w naszej prasie była cisza na temat największego dzieła jego życia - Sztucznej Rzece na Saharze. Wszyscy pisali o Kaddafim jako bezwględnym "dyktatorze". Dzisiaj czasami czytamy o akcjach zbierania funduszy na budowę np. pojedynczej studni w Sudanie, a milczy się o inwestycji libijskiego przywódcy.

czwartek, 15 września 2022

Bo jesteś...

Śmierć nie jest końcem wszystkiego… Przeszłam tylko do sąsiedniego pokoju. Nadal jestem sobą… I dla siebie jesteśmy tym samym, czym byliśmy przedtem… Zatem nazywaj mnie jak zawsze… Nie zmieniaj tonu głosu, nie rób poważnej i smutnej miny… Śmiej się tak, jak dawniej robiliśmy to razem… Uśmiechaj się, myśl o mnie, módl się za mnie… Niech moje imię będzie wciąż wymawiane… Ale tak, jak było zawsze, zwyczajnie i bez oznak zmieszania… Życie przecież oznacza to samo, co przedtem, Jest tym samym, czym zawsze było… Żadna nić nie została przerwana… Dlaczego więc miałbym być nieobecna
w twoich myślach, Tylko, dlatego, że nie możesz mnie zobaczyć? Czekam na Ciebie bardzo blisko… Tuż-tuż… Po drugiej stronie progu… Dzieli nas tylko czas… Bo ja już doszłam m, ty wciąż jesteś w drodze…

wtorek, 13 września 2022

Nocą...

Nocą
cichutko i bez pożegnania usnęłaś choć żaden ptak nie śpiewał o tym że odejdziesz. Nocą zrozumiałem że przecież tak wiele wiosen mogło być naszych, a żadnej już nigdy nie będzie bo na zawsze wyrwano Ci duszę, a mi uśmiech, skrzydła i serce

sobota, 3 września 2022

Gdybyś nie była...

Gdybyś nie była taka wyjątkowa ,być może łatwiej byłoby Ciebie zapomnieć,te Twoje oczy pełne nadziei,te Twoje usta pełne uśmiechu... Gdybyś nie była taka wyjątkowa ,być może dłonie innych kobiet zatarły by Twój ślad ,być może inne usta zatarły by Twój smak... Gdybyś nie była taka wyjątkowa, być może zamykając oczy nie widziałbym Ciebie wtulonej w moje ramię i nie przypominałbym sobie tego ,co czułem gdy byłaś... Gdybyś nie była taka wyjątkowa, być może dzisiaj tak bardzo nie czułbym rozczarowania,że nie walczyłem wystarczająco...

piątek, 2 września 2022

Mordercy spod Uściługa.

Tadeusz Opała urodził się w 1932 roku w Oktawinie – miejscowości odległej od Włodzimierza Wołyńskiego o 16 km. Od miasteczka tego oddzielały go dwie wsie: Szustów i Uryczów. – Moi rodzice Andrzej i Bronisława byli rolnikami – wspomina – Mama pochodziła z Mienian w hrubieszowskim, a ojciec z rodziny od pokoleń zasiedziałej w Oktawinie. Ich gospodarstwo, liczyło łącznie 11 hektarów ziemi i jak na wołyńskie warunki było raczej średnim. Oprócz mnie rodzice mieli jeszcze dwóch synów, czyli moich braci starszego Wacława urodzonego w 1929 r. i młodszego Kazimierza, który przyszedł na świat w 1937 r. W 1939 r. miałem pójść do szkoły w Oktawinie, ale nie zdążyłem. Wybuchła wojna i do Oktawina wkroczyli Sowieci. Pamiętam to wydarzenie, bo bardzo się przestraszyłem. Na nasze podwórko wpadł sowiecki sołdat w szynelu, z bagnetem na karabinie i skoczył do matki, która akurat była na podwórku i oskarżył ją, że ukrywa u siebie w stodole polskiego żołnierza. Gdy ta zaprzeczyła wszedł do stodoły i zaczął dźgać bagnetem snopki słomy, które wydały mu się podejrzane. Ostatecznie nic nie znalazł, bo w stodole nikogo nie było. Sowieci szybko wzięli wszystko „za mordę” o czym ja od razu się przekonałem. W 1939 r. otwarli w Oktawinie szkołę z ukraińskim językiem nauczania. Było to o tyle dziwne, że była to wieś polska. Wśród 70 gospodarstw, zaledwie cztery należały do Ukraińców. Sowieci od początku popierali Ukraińców, choć ci wówczas jeszcze nie byli górą. Władze sowieckie szybko zaczęły też usuwać ze wsi niepożądany dla siebie element.
Mord w Chrynowie Następni będą kułacy – Na pierwszy ogień poszły rodziny osadników wojskowych, których kilka mieszkało w naszej wiosce. Później zaczęło się mówić, że następni będą kułacy. W tej kategorii mieścili się w Oktawinie prawie wszyscy. Nasza rodzina też przygotowywała się do wywózki. Pamiętam, że mam piekła chleb i suszyła go w pięciu na suchary, które następnie gromadziła w worku. Ja z bratem nie bardzo jeszcze zdawaliśmy sobie sprawę, co to znaczy wywózka na Sybir. Zazdrościliśmy nawet tym, których wywieźli, że przejechali się pociągiem a my nie. Po wkroczeniu Niemców, Ukraińcy od razu zaczęli podnosić głowę okazując nienawiść do Polaków. Sam odczułem ją już w 1942 r., kiedy z kolegami kolędowaliśmy z Herodem po wiosce w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Ja w tej grupie byłem najmłodszy. Na końcu szliśmy do Barańskich, w domu których były dwie panny. Często przyjeżdżali do nich ukraińscy policjanci. Gdy my zbliżaliśmy się do nich oni za nami przyjechali. Nagle za sobą usłyszeliśmy – styj! – styj!- a po chwili wystrzały i świst kul. Zaczęli do nas strzelać! Na szczęście nie trafili! Koledzy rozbiegali się. Mnie maska, którą miałem na głowie opadła na oczy i straciłem orientację. Nie wiedziałam co się dzieje. Nagle otrzymałem cios w głowę i straciłem przytomność. Dopiero następnego dnia odzyskałem świadomość. Okazało się, że ukraiński policjant uderzył mnie pałką w głowę. Mama, która całą noc czuwała przy mnie, nie wiedząc czy przeżyję, rano poszła ze skargą do komendanta posterunku. Nie mieściło jej się w głowie, by dziecko można było tak zbić. Ten słysząc jej pretensje kopnął ją dwa razy tak, że wróciła z butami pełnymi krwi! Ojciec tylko pokiwał głową i powiedział – nie trza było iść! Nie wiesz, że oni nienawidzą Polaków! Wiosną 1943 r. do Oktawina docierały już informacje o mordach dokonywanych przez Ukraińców na Polakach. Wkrótce i u nas zdarzył się pierwszy. Wstrząsnęła Oktawinem – Ukraińcy wywlekli z domu Polaka – Ignacego Nieradkę, byłego organistę i patriotę. Przywiązali go do drzewa rozebrali a pod nim rozpalili ognisko. Ten biedny człowiek upiekł się żywcem. Jego syna Eugeniusza Ukraińcy zastrzelili. Zbrodnia ta wstrząsnęła Oktawinem. Od tej pory nikt nie mógł mieć wątpliwości, co może czekać ich z rąk Ukraińców. Polacy zaczęli wystawiać warty. Mój ojciec też na nie chodził. Brał wtedy siekierę za pas i szedł z innymi. W Oktawinie powstała także niewielka grupa samoobrony mająca kilka sztuk broni palnej. Na jej czele stał niejaki Dorociński. Przed lipca 11 lipca po wsi jeździły ukraińskie patrole. Bardzo łatwo było je rozpoznać. Poruszały się bowiem na rowerach. Polacy rowerów nie mieli. W 1941 r. Niemcy polecili Polakom zdać rowery. W związku z tym policja ukraińska poodbierała rowery Polakom i porozdawała je Ukraińcom… Główne uderzenie spadło na nas 11 lipca 1943 r. Rano sąsiad – Wróblewski przyszedł do nas wziął za rękę mojego młodszego brata i udał się na Mszę św. do kościoła w Chrynowie. Droga do niego wiodła przez las. Na jego skraju stał jakiś człowiek, który po ukraińsku ostrzegł Wróblewskiego – nie idzie do kościoła, bo będzie źle! – Nie wiadomo, czy był to Polak czy Ukrainiec, Wróblewski mówił, że raczej Polak niż Ukrainiec, tylko mówił po Ukraińsku, ale to nieważne. Wróblewski go posłuchał i wrócił do domu. Dzięki temu, ani on ani mój brat nie zginęli. Gdy znaleźli się na naszym podwórku w Chrynowie rozległa się strzelanina. To Ukraińcy napadli na tamtejszy kościół. Grupa mężczyzn z Oktawiana w tym mój ojciec konno udała się do Chrynowa żeby zobaczyć co tam się stało. Byli uzbrojeni, co każdy miał pod ręką. Gdy dotarli na miejsce zobaczyli po obu stronach kościoła płytkie mogiły, w których oprawcy chcąc zatrzeć po sobie ślady usiłowali pogrzebać ofiary. W pewnej odległości od świątyni leżały również zwłoki osób które próbowały uciekać nie zdążyły. Wśród zabitych był też ksiądz Jan Kotwicki. Bohaterski kapłan – Był to ksiądz, który pracował w Chrynowie bardzo krótko. Proboszczem tej parafii został wiosną 1942 r. Wcześniej, jak się później dowiedziałem, pracował w diecezji żytomierskiej. W czasach sowieckich aresztowano go, a później w ramach wymiany więźniów wypuszczono do Polski, gdzie posługiwał w diecezji Łuckiej, w kilku parafiach. W czasie napadu na kościół w Chrynowie zachował się bardzo dzielnie. Mógł uciec, ale postanowił zostać z wiernymi i dzielić ich los. Po Mszy św., gdy upowcy zawracali ludzi, którzy już wyszli ze świątyni, by do niej wrócili, po księdza przybiegła jedna z mieszkanek, by przyszedł do jej umierającego męża. Ksiądz wziął wiatyk i z ministrantem ruszył do parafianina. Ukraińcy nie chcieli go przepuścić. Zapewnił ich jednak, że wrócą i ci go puścili. Nie musiał przecież wracać, tylko się ukryć, zwłaszcza że Ukraińcy szczegółowo Polaków nie szukali. Ksiądz postanowił jednak wrócić, by odprawić następną Mszę św. Gdy ją zaczął odprawiać Ukraińcy ustawili przed drzwiami świątyni karabin maszynowy i otwarli ogień w tłum ludzi. Łącznie w samym kościele zginęło jakieś 150 osób. Całą niedzielę mieszkańcy Oktawina uzbrojeni w widły, cepy i trochę broni palnej czekali na napad UPA, ale ten nie nastąpił. Nocą całą rodziną poszliśmy spać w żyta. Raniutko o pierwszym brzasku przystąpiliśmy do pakowania na wóz, co tylko się dało i razem z innymi gospodarzami ruszyliśmy w kolumnie wozów w stronę Włodzimierza. Wraz z nami udali się uciekinierzy z innych kolonii, którzy przez całą niedzielę szukali schronienia w Oktawianie. Przez Uryczów i Szustów dotarliśmy do Włodzimierza. Ukraińcy nas obserwowali, ale nie zaatakowali. Bali się, że mamy broń. Przed wojną w Oktawinie istniał koło „Krakusów” czyli paramilitarnej organizacji kontynuującej tradycje „Strzelca”. O tym, że byliśmy świadczy następujący fakt. Pamiętam, że jedna z gospodyń przypomniała sobie, że nie nakarmiła prosiaka. – Wrócę się i go nakarmię, a potem was dogonię.- powiedziała. – Skierowała się z powrotem do wsi i za jakiś moment usłyszeliśmy strzał. Wyprawy po żywność – Gospodyni tej już nikt później nie widział. We Włodzimierzu zamieszkaliśmy u pana Duchnika na ul. Uściułuskiej, przy samych koszarach. Tuż po przybyciu wzięliśmy udział w pochówku księdza Kotwickiego. 14 lipca 1943 r. siostra księdza z kilkoma kobietami pojechały do Chrynowa i przywiozły do Włodzimierza jego zwłoki na wozie wyścielanym słomą. Wyglądały strasznie. Ksiądz miał odstrzeloną twarz. Gdy go zaniesiono do mogiły spaliłem słomę na której leżał. Było na niej sporo krwi i ojciec kazał mi ją spalić, uważał bowiem, że nikt nie powinien po niej deptać. Kilka dni później Ukraińcy spalili w Chrynowie polskie zabudowania z kościołem na czele. Jeszcze wcześniej bo już 14 lipca puścili z dymem Oktawin, plądrując wcześniej wszystkie gospodarstwa. Moim głównym zajęciem we Włodzimierzu stało się pasienie krowy, z czym były niestety problemy, bo należało daleko chodzić na pastwiska. Ojciec z końmi jeździł z utworzoną we Włodzimierzu polską żandarmerią na wyprawy do opuszczonych polskich wsi po żywność. Żandarmeria chroniła teren a chłopi robili kopanie ziemniaków czy sianokosy, lub zabierali z chat ukrytą żywność. We Włodzimierzu koczowały tłumy uciekinierów z mordowanych polskich wsi, których trzeba było nakarmić. Żyliśmy tak do późnej jesieni 1943 r. Ja chcąc ulżyć rodzicom zacząłem handlować papierosami. Kupowałem je taniej od skośnookich Żołnierzy z takiego oddziału, w brązowych mundurach skupiającego chyba Tatarów służących Niemcom i sprzedawałem z zarobkiem Madziarom. Z konspiracją miałem tylko luźne kontakty ze względu na wiek. Granaty za papierosy – Współpracował z nią jeden z moich starszych sąsiadów – Zygmunt Kosnowicz, który należał do bielińskiej konspiracji. Poprosił on mnie o pomoc w zdobyciu sowieckiej amunicji, której w koszarach były duże zapasy, a na Bielinie jej brakowało. Wiedział on, że w koszarach pracuje mój wujek, który poszedł tam do roboty, żeby uniknąć wywózki do Niemiec. Pogadał z nimi a on wynalazł sposób na przemycanie amunicji poza koszary. Załatwił mi zgodę, bym mógł grabić na terenie koszar liście spadające z drzew. Wytłumaczył komu trzeba, że mamy krowę i parę koni i potrzebne są nam liście na ściółkę. Chodziłem więc z grabiami i workiem grabić te liście. Wujek zaś ukradkiem wrzucał mi jedno opakowanie radzieckiej amunicji. Zawierało ono 25 naboi. Od niemieckich różniły się one szerszym denkiem w kryzysie. Parę razy udało mi się przemycić naboje z koszar i oddać je Zygmuntowi Kosnowiczowi. Wartownicy nie zwracali na mnie większej uwagi. Pierwszy raz najadłem się jednak sporo strachu. Było to po pierwszych przymrozkach i woda w kałużach zamarzła i można się było na nich ślizgać. Wartownik przy bramie stał właśnie przy dużej kałuży ściętej lodem. Wychodząc z nim z workiem liści na plecach, przejechałem się po niej jak na łyżwach, wykorzystując fakt, że miałem podkute buty. Gdy byłem już przy bramie usłyszałem nagle słowo – halt!- Myślałem, że Niemiec chce mnie zrewidować. Już przed oczami miałem jego łapę, którą wsadza do worka z liśćmi i znajduje te naboje. On zaś ani myślał mnie rewidować. Uśmiechnął się i ręką pokazał, że mogę się przejechać po lodzie jeszcze raz. Chciał dziecku zrobić przyjemność. Odetchnąłem i później już się nie bałem. Jak handlowałem papierosami z Węgrami, to za paczkę papierosów udało mi się wytargować od nich plecak pełny granatów. Tak jak amunicja za pośrednictwem Kosnowicza trafiły na Bielin. Najpierw oczywiście przyniosłem je do domu. Jak ojciec je zobaczył to się przeraził. Kazał natychmiast, zabierać je z domu, bo za ich posiadanie Niemcy od razu rozstrzeliwali. W tamtych czasach ludzie często ocierali się o śmierć. Jak zapamiętałem nauczyli się z nią żyć. Na głównym placu we Włodzimierzu obok kina i dwóch kościołów Niemcy ustawili szubienicę, na której od czasu do czasu wieszali więźniów przywiezionych z miejscowego więzienia. Nie zdejmowali ich ciał od razu. Wisieli oni na sznurach przez kilka dni z tablicami na piersiach, na których był napis, że taki los spotka każdego sprzeciwiającego się władzy niemieckiej. Mordercy spod Uściługa – Ludzie początkowo się bali, ale wkrótce się przyzwyczaili i na szubienicę nie zwracali uwagi. Późną jesienią w 1943 r. atmosfera w miasteczku stawała się coraz bardziej napięta i ojciec uznał, że dłużej tu zostać nie możemy i musimy albo przedostać się na drugą stronę Bugu albo iść na Bielin pod opiekę partyzantów. Przejście na drugą stronę granicy nie było łatwe. Pod Uściługiem stała banda UPA, która tylko czekała, na Polaków, chcących się przedostać na drugą stronę. Wielu Polaków, którzy samodzielnie wybrali się w tą drogę traciło życie i resztki majątku. Ojciec dogadał się z Madziarami, którzy pomogli nam się przeprawić przez Bug w węgierskim taborze. W grudniu 1943 r. pojechaliśmy do Hrubieszowa. Nasze konie ciągnęły samochód, w którym jechał dowódca konwoju. Krowa była załadowana na jakiś wóz. Ukraińcy nic już nam nie mogli zrobić, bo bali się Madziarów. W nocy dotarliśmy do Rogalina, gdzie przenocowaliśmy u jakiegoś gospodarza. Przyjął on nasze konie i krowę do obory a nas do izby. Przyniósł ze stodoły dwa snopki słomy, które rozłożył na podłodze i mieliśmy gdzie spać. Pamiętam, że słoma była strasznie lodowata, ale zmęczeni usnęliśmy natychmiast. Rano pojechaliśmy do Hrubieszowa do siostry mamy. Miała ona mały domek, ale jakoś się w nim pomieściliśmy. Mieszkaliśmy tak do wiosny 1944 r. wtedy to ojciec uznał, że dłużej nie ma tu co siedzieć tylko trzeba jechać dalej, bo tu mogą nas też zamordować. Wokół Hrubieszowa dalej grasowały bandy UPA, które chciały przeprowadzić czystkę etniczną również po tej stronie Bugu. Nocami płonęły wsie, słychać było strzelaninę. Całą południową część powiatu hrubieszowskiego kontrolowała UPA z kurenia Jahody, przerzuconego w te strony z Wołynia. Pojechaliśmy do Siostrzytowa – miejscowości za Wieprzem, gdzie zastało nas wkroczenie wojsk sowieckich. […]

czwartek, 1 września 2022

Wspomnienia ocalałych.

30 sierpnia 1943 r. we wsi Jankowce pow. Luboml, Ukraińcy należący do bandy UPA oraz chłopi ukraińscy ze wsi Huszcza i Przekurka - siekierami, widłami, drągami i innymi narzędziami zamordowali ponad 100 Polaków. Imiennie znanych jest 88 ofiar. ☑️Wyciąg z z protokołu przesłuchania Jurija Stelmaszczuka "Rudego", jednego z dowódców UPA na Wołyniu z 28 lutego 1945 r.: "29 i 30 sierpnia ja wraz z oddziałem w sile 700 uzbrojonych ludzi, zgodnie z rozkazem dowódcy Okręgu Wojskowego "Ołeha", totalnie wyrżnąłem całą polską ludność na terenie rejonów hołobskiego, kowelskiego, siedleszczańskiego, mackiewskiego i lubomelskiego, dokonałem grabieży całego majątku ruchomego i spaliłem jej mienie nieruchome. W sumie w tych rejonach w ciągu 29 i 30 sierpnia 1943 roku powyrzynałem i powystrzeliwałem ponad 15 tys. spokojnych mieszkańców, wśród których byli starcy, kobiety i dzieci. Dokonaliśmy tego w sposób następujący: Po spędzeniu co do jednego wszystkich mieszkańców do jednego miejsca, otaczaliśmy ich i zaczynaliśmy rzeź. Następnie, gdy już nie zostało ani jednego żywego człowieka, kopaliśmy głębokie jamy, wrzucaliśmy w nie wszystkie trupy, zasypywaliśmy ziemią i, aby ukryć ślady, zapalaliśmy ogromne ogniska i szliśmy dalej. W ten sposób przechodziliśmy od wsi do wsi, aż zniszczyliśmy całą ludność - ponad 15 tys. ludzi". ................................................. ☑️Wspomnienia Anny Ryszkiewicz, kuzynki zamordowanych, poskładane z ludzkich opowieści: "Z lasu od strony północnej wkroczyło do wsi około 200 Ukraińców po części uzbrojonych w broń palną, a po części w narzędzia gospodarskie, jak siekiery i widły. Napastnicy zaczęli systematycznie plądrować i palić gospodarstwa, zabijając każdego napotkanego mieszkańca. /.../ Tam właśnie mieszkała moja ciocia Karolina Solipiwko z mężem i piątką dzieci – mówi poruszony Zdzisław Koguciuk. Opowiada, jak czwórka dzieci schroniła się do piwnicy na kartofle. Najstarszy syn przykrył rodzeństwo swoim ciałem, i patrząc przez okienko, był świadkiem zabójstwa rodziców i 8-miesięcznego brata, którzy dostali się w ręce Ukraińców. – Jak zginęli, nie wiadomo, bo ich ciała nie zostały odnalezione, prawdopodobnie uległy spaleniu. Musiała to być potworna zbrodnia, gdyż młody człowiek, który to widział, dostał potem pomieszania zmysłów i spędził resztę życia w szpitalu psychiatrycznym – opowiada rodzinną historię pan Koguciuk. /.../ Tymczasem w zajętej przez Ukraińców części wsi działy się prawdziwie dantejskie sceny. Wspomina je Katarzyna Dyczko z domu Grabowska, uciekająca z 3-letnim bratankiem na ręku. „Wybiegając ze stodoły, widzieliśmy już palącą się wieś i słyszeliśmy straszny, przerażający krzyk „ratunku” – relacjonowała. „W czasie ucieczki koło nas świstały kule, lecz my ze strachu nie odwracaliśmy głów, dopiero zatrzymaliśmy się na stacji w Jagodzinie”. Jak się okazało, krzyczała sąsiadka Katarzyny Dyczko – Teresa Petruk, którą Ukraińcy zamordowali w okrutny sposób, odrąbawszy jej wcześniej siekierą ręce. Niektóre relacje znajdujące się w zbiorach Zdzisława Koguciuka posiadają dziś unikatową wartość, gdyż złożyli je ludzie, którzy już nie żyją. Dotyczy to m.in. wstrząsających wspomnień pani Heleny Stachniuk z Chełma. Jej ojca Ukraińcy zatłukli na śmierć drewnianym kołkiem. Jako mała dziewczynka była świadkiem zastrzelenia mamy i czteroletniego brata Franka. Tego dnia straciła też babcię i siostrę. „Zostałam sama, przytuliłam się do mamy, zaparłam dech, żeby oprawcy pomyśleli, że nie żyję” – pisze w relacji pani Helena. „Kiedy podpalili zabudowania, pobiegli dalej… płomienie rozprzestrzeniały się coraz dalej, aż dosięgły mamę i mnie… zaczęłam sama na sobie gasić ogień. Udało się, ale zostałam naga, bo to, co miałam na sobie, uległo spaleniu. Podeszłam do tłumoczka, wyciągnęłam jakąś rzecz ubraniową, przytuliłam do siebie z przodu i poszłam do drogi. Przy drodze widziałam babcię z rozrąbaną głową oraz najstarszą siostrę Marysię z rozerwaną od kuli nogą, a przy niej kałużę krwi”./.../ Prawdziwie krwiożerczy szał ogarnął jednego z Ukraińców mieszkających w samych Jankowcach – Iwana Szpaka. Po opanowaniu wsi przez oddział OUN-UPA wtargnął z siekierą do obejścia swoich sąsiadów Grabowskich, z którymi utrzymywał wcześniej bardzo dobre stosunki. Zamordował dwoje z nich, a trzeciej – Michalinie Grabowskiej – odrąbał rękę. Kobieta przeżyła…/.../ Licząca blisko 150 numerów i zamieszkana przez ponad 600 osób tętniąca życiem wieś to dziś zarośnięte chaszczami ustronie. Nie sposób dostać się tu suchą nogą, gdyż nieregulowana rzeczka w czasie opadów zmienia koryto i płynie nieuczęszczaną od blisko 70 lat, zarosłą krzakami drogą. /.../ Ci, którzy doszczętnie nie spłonęli, leżą pogrzebani gdzieś w prowizorycznych mogiłach rozrzuconych na terenie wymarłej wsi".

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...