Posterunek był solidny. Murowany ,podpiwniczony opasany zasiekami z drutu kolczastego. Był solą w oku działających w okolicach Hoczwi upowców. Milicjanci pełniący tu służbę zdawali sobie sprawę że przyjdzie dzień kiedy rozprawią się i z nimi . Warty czuwały całą dobę. Że strychu przez niewielkie otwory lustrowano okolice. Do snu kładziono się w ubrankach. Broń była zawsze pod ręką. Gęsta mgła pokryła okolicę. Dowódca posterunku kazał wzmóc czujność. Pogoda taka sprzyjała atakowi. Podczołganie się na kilka metrów od budynku nie stanowiło problemu. Nie mylił się. Atak nastąpił po północy. Długa seria z kaemu przecinała powietrze. Pociski z jękiem uderzyły w mur. Obrońcy nie dali się zaskoczyć. Otwory strzelnicze odpowiedziały ogniem. Stawka była ogromna. Życie ich i kilku rodzin które nocą szukały tu schronienia. Po dobrej godzinie banderowcy przerwali szturm. W zamian za rozbrojenie darują wszystkim życie. Milicjanci wiedzieli ile warte są ich słowa..Nie było dnia by nie znajdowali okaleczonych ludzkich zwłok . Zarówno Polaków jak i Ukraińców.. Odpowiedzianą na apel banderowców była kanonada że wszystkich luf jakie posiadali. Szturm rozpoczął się na nowo. Byle do rana. Do obrony dołączyły kobiety z piwnicy. Ładowały magazynki, donosiły amunicję. Opatrywały rannych. Na szczęście nie było zabitych. Szarzało. Upowcy wycofywali się w las. W każdej chwili mogła nadejść odsiecz z Leska. Wokół posterunku zalegały niewybuchy granatów. Rankiem przybyło wojsko. Sanitarki zabrały rannych. Posterunek wzmocniono nowymi ludźmi. Racje żywnościowe były bardzo skromnie. Nowo przybyli milicjanci postanowili zakupić nieco żywności od miejscowych mieszkańców. Niestety wszędzie spotkano się z odmową. Jeden z gospodarzy powiedział wprost. ,, Jeśli wam coś dam lub sprzedam jutro będę wisiał,, Tym większym zaskoczeniem były odwiedzimy starszej kobiety. Mieszkała nieopodal zajmując małą chatę nad potokiem. Żyła samotnie. Poprosiła o rozmowę z przełożonym. Będę wam gotować oświadczyła bez pardonu. Komendanta wgniotło z wrażenia w krzesło. Jak przecież wasz syn jest w sotni. Jesteście Ukrainką wy nam Polakom, milicji. Kobieta westchnęła. Męża powiesili 2 lata temu za kontyngent. 3 dni nie można było go pochować. Syna przymusem wzięli .A wy głodni chodzicie. W ogródku coś zawsze wyrośnie. Choć zupy wam nagotuje. Nie boicie się że was..... Tu komendant zawiesił głos. Wszystko mi jedno. Męża mi zamordowali nie wiem czy syn żyje. Sama zostałam na tym świecie. Czasem pod koniec życia człowiek musi trochę dobra uczynić. ,, Babcia,, jak ja nazwano ochoczo wzięła się za obiad. Komendant wyraził zgodę z dużą obawą.. Nie dało rady kulą wezmą ich trucizną. Banderowcy stosowali różne metody. Po kilku godzinach smakowite zapachy roznosiły się w powietrzu. Nie pamiętał nikt kiedy ostatni raz czuł coś takiego. Babcia nalała zupę do talerzy. Nikt jednak nie kwapił się by pierwszy ją spróbować. Domyśliła się o co chodzi. Z garnka nabrała chochlą wywaru i wlała do kubka. Po chwili wypiła duszkiem. Wiem że się boicie. Nie wytruje was robię to z potrzeby serca. Od tego dnia Babcia była codziennym gościem. W menu zagościły jajka i inne wiejskie specjały. Tak minęły 2 tygodnie. Babcia nie przyszła. Mieszkała niedaleko . Postanowiono z najwyższą ostrożnością sprawdzić co się stało. Co prawda od ostatniego ataku upowcy nie pokazali się ale licho nie śpi. Drzwi do chyży były otwarte. Weszli do środka. Na stole leżała kartka papieru na niej skreślone kopiowym ołówkiem zdanie. ,, Mamo muszę bardzo pilnie się z tobą spotkać. Będę czekał zawsze o 12 na Jagodowej Polanie,, To mogła być zasadzka. Poproszono o pomoc wojsko. Tyralierą ruszono w las. Polana była pół godziny drogi od wsi. Ciała leżały na środku łąki. Przed śmiercią musieli uklęknąć. Ręce związane drutem kolczastym. ,, Humanitarnie,, zginęli od strzału w tył głowy. Obok kartka ,, Tak kończą zdrajcy i kolaboranci,, Ksiądz grekokatolicki odmówił pogrzebu. Ziemię pokropił Polski ksiądz. Nikt nie chciał powiedzieć jak się nazywali. Na nagrobnej tabliczce inskrypcja. ,, Tu spoczywa Babcia i jej syn,, Zapomnieli ludzie nie zapomniała ziemia... Tekst bieszczadzkiego regionalisty Jędrusia Ciupagi.
15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pracowników Polskich Kolei Państwowych. Sotnia UPA dowodzona przez Pawła Filipczuka "Karpo" najpierw wznieciła w tej miejscowości pożar, który wywołał panikę wśród mieszkańców. Większość uciekającej ludności próbowała znaleźć schronienie na stacji kolejowej, gdzie stał specjalny skład wagonów pociągu ratunkowego do Hrubieszowa, który w razie alarmu miał ewaukować Polaków. Z nieznanych przyczyn pociąg ten nie odjechał tego dnia ze stacji w Gozdowie. Ludność zaczęła rozchodzić się do domów. Część kolejarzy została na stacji. Około godziny 1.30 rozległy się strzały z północnego kierunku wsi, po czym została zerwana łączność z Hrubieszowem. Upowcy otoczyli wagon techniczny, w którym znajdowali się jeszcze ludzie, a następnie wylegitymowali wszystkich, po czym na miejscu pozostawili tylko Polaków, których zamordowali siekierami. Druga grupa uk...
Komentarze
Prześlij komentarz