czwartek, 12 lutego 2015
Hołota ze wsi .
W trakcie ostatnich, dodam że uzasadnionych protestów rolników w Warszawie , mocno wkurwiły mnie wypowiedzi niektórych tzw. celebrytów ,odmawiające nawet prawa do pojawienia się w tym mieście wsiokom którym słoma z butów wyłazi !! Kosmopolityczna Warszafka zdaje się zapominąć kto ją odbudował ze zgliszcz wojennych . Bo to właśnie te ''wsioki''swoimi ręcami podniosły to miasto z ruin!! Szczególny popis dała tefałenowska menda ,niejaka Pienkowska:"Kocham Warszawę, która jest moim rodzinnym miastem. Nie życzę sobie, żeby moje miasto było najeżdżane przez górników, którzy palą opony i wybijają okna. Nie życzę sobie, żeby było najeżdżane przez traktory i rolników, którzy moim zdaniem, są najbardziej uprzywilejowaną grupą społeczną" powiedziała w Tok Fm nieuprzywilejowana Jolanta Pieńkowska, która za szczyty rolniczych wygód uznała KRUS i dotacje unijne.
Niezależnie od tego, na ile ktoś popiera rolnicze postulaty, to wypowiedź Jolanty Pieńkowskiej wydaje się co najmniej nie na miejscu. Po pierwsze dlatego, że pani Jolanta sama z pewnością zalicza się do najbardziej uprzywilejowanej grupy, jako dziennikarka z dużego miasta, żona milionera, która (jeśli wierzyć plotkom) do pracy dolatywała własnym samolotem prosto z zamku we Francji. Nawet jeśli w powyższej informacji nie byłoby ziarna prawdy, to trudno mi sobie wyobrazić, by rolnicze protesty mogły akurat jej utrudnić życie.
Drugą niezręcznością, która chyba nawet bardziej razi jest określenie "moje miasto" i stwierdzenie "nie życzę sobie, by było najeżdżane". Pani Jolanta Pieńkowska jest bardzo majętna i może pozwolić sobie na wiele rzeczy, o których przeciętny Kowalski tylko pomarzy, jednak z tego co mi wiadomo, Warszawa jeszcze nie jest w jej posiadaniu.
Co więcej, Warszawa, jako miasto stołeczne, pełne instytucji państwowych i siedzib firm jest dość wygodnym miejscem do życia i pracy. Niestety, protesty są elementem krajobrazu, taka jest specyfika mieszkania w stolicy, gdzie siedzibę ma rząd. Ponadto, czy się to komuś podoba, czy nie, stolica jest miastem wszystkich Polaków. Nie chodzi o to, by przyzwalać na niszczenie mienia miastowego i wyrywanie znaków drogowych, jak miało to miejsce w przypadku kiboli defilujących w marszu narodowców. Jednak protestowanie i walka o swoje interesy, gdy inne metody zawodzą, są narzędziami demokracji, nawet jeśli przez tę demokrację niektórzy będą musieli postać w korkach chwilę dłużej.Kolejnym przykładem na swoiste monopolizowanie Warszawy jest wpis Andrzeja Saramonowicza, który opublikował na swoim facebookowym profilu daje popis zupełnie nie warszawskiego chamstwa i lekceważenia innych .We wpisie przedstawia siebie oraz w swoim imieniu innych mieszkańców miasta, jako osoby, które po prostu starają się normalnie żyć, a wiejskie prostactwo im w tym przeszkadza. Przepraszam, prostactwem nikogo nie określił, nazwał protestujących "baranami" a to, co myśli o ich lotności umysłowej zaprezentował w poniższym zdaniu, w którym naśmiewa się z "wiejskiego" języka: To nie jest "siedziba wrogiej władzy, którą trza zdobyć, by zajunć jej miejsce".
Bardzo wymownie opisuje też zachowania protestujących: "Więc zamiast zjeżdżać się do naszego miasta, śmierdzieć piwem, szczać po parkach, tłuc szkło i wyzywać od gestapowców policjantów, którzy zjechali tu z tych samych dziur co wy, zróbcie sobie ustawkę z ministrem rolnictwa u siebie na wsi".
Bo przecież żaden nobliwy warszawiak (a z opisu Saramonowicza wynika, że w stolicy żyją przede wszystkim ci, którzy marzą o cichym życiu i niezakłóconych wycieczkach do aptek), a już z pewnością nie przedstawiciel wysublimowanej sztuki filmowej, nie "szcza po parkach" i nie tłucze szkła. Prawdziwy warszawiak, jeśli ma pilącą potrzebę, "szcza" bowiem na ulicy, tak jak robił to m.in. Jan Wieczorkowski czy Andrzej Chyra.
Dzisiaj trudno mówić o jasnych granicach między społeczeństwem wiejskim i miejskim. Dzieci rolników studiują w miastach i często się w nich osiedlają. Rodowici miastowi przenoszą się do wsi obwarzankowych pod duże aglomeracje miejskie. Mieszkańcy Warszawy nie są wyjątkiem. Pani Jolanta Pieńkowska wyraźnie zaznaczyła, że Warszawa jest jej rodzinnym miastem, więc może dlatego czuje się bardziej uprawniona do "nieżyczenia sobie" pewnych rzeczy w jej mieście. Jednak jaśniepaństwo i chłopstwo to relikty przeszłości, a dzisiaj, w demokratycznym państwie mamy przede wszystkim obywateli.
I inni obywatele mogą się denerwować i sarkać na utrudnienia spowodowane przez protestujących. Mogą się z nimi nie zgadzać, ale nie powinni odbierać im prawa do protestowania, bo "to jest moje miasto". Saramonowicz jest ponad rolnikami, ponieważ, jak sam pisze: "Nigdy w życiu nie dostałem ani grosza dotacji, za to moje filmy przyniosły miliony do budżetu w formie podatków".
Pani Jolanta po prostu czuje się zbyt związana ze swoim miastem. Pan Andrzej sugeruje, by protestujący ściągnęli polityków, wobec których zamierzają protestować, na swoją wieś.
Ja natomiast proponuję, by ta wysublimowana warszawka magnateria, w ramach czynu społecznego i dla dobra, tak miłych ich sercu warszawiaków, zrzuciła się na polski Wersal. Wybudowano by go pod Warszawą i przeniosło tam wszystkie instytucje rządowe.
"Hołota" ze wsi i politycy z wiejskiej tłukłyby się tam, gdzie ich miejsce, czyli na prowincji. Warszawskie jaśniepaństwo cieszyłoby się spokojem charakterystycznym dla wielkiego miasta stołecznego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ludzie ludziom zgotowali ten los.
Niewytłumaczalnym pozostaje fakt że mordy ludności polskiej na Kresach trwały nawet wtedy ,kiedy wiadomo było że w obliczu decyzji Konferen...

-
15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pr...
-
Nazwisko Iwana Szpontaka mocno zapadło w pamięci mieszkańców ziemi lubaczowskiej. Ofiarą jego podwładnych padło wielu jej m...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz