Przejdź do głównej zawartości

Skarb w Dołhobyczowie.


 W połowie lat 70-tych ubiegłego już wieku XX, o Dołhobyczowie zrobiło się głośno. Skąd to zainteresowanie ? Otóż w pałacu dołhobyczowskim, będącym zresztą w owym czasie w stanie opłakanym, pojawiła się spora grupa ludzi, którzy przyjechali z daleka. Byli to przedstawiciele ówczesnego Ministerstwa Kultury i Sztuki, Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej i .... Tadeusz Świeżawski, brat Krystyny Walewskiej ze Świeżawskich, będącej ostatnim właścicielem dóbr dołhobyczowskich. Grupa ta nie przyjechała bynajmniej po to żeby zwiedzać pałacowe ruiny. Jej celem były tutejsze piwnice, a dokładniej.. zakopany w nich przez Krystynę ponoć jeszcze w roku 1939 skarb. Rzeczywiście ekipa dokopała się do depozytu. Co w nim było ? Ponoć były to przede wszystkim cenne wyroby srebrne: piękne kandelabry czyli duże stojące wieloramienne, bardzo ozdobne świeczniki, puchary, cukiernice, sztućce, dzbany...itp, itd. Co ciekawe faktyczna wartość skarbu nigdy nie została ujawniona. Co stało się ze skarbem po jego wydobyciu ? Ponoć władze zawarły jakąś specjalną umowę z Tadeuszem Świeżawskim dzięki, któremu depozyt został w ogóle wyjawiony i który wskazał dokładne miejsce jego ukrycia. Prawdopodobnie spora część znaleziska trafiła do Muzeum Narodowego w Warszawie, a ściślej na Zamek Królewski. Oczywiście szczegóły tej całej operacji jak i samej umowy owiane były tajemnicą. Odkrycie, a właściwie wydobycie skarbu, o którym według niektórych miał wiedzieć mieszkaniec Dołhobyczowa niejaki pan Marchewka, dawny pracownik właścicieli majątku dołhobyczowskiego, zachowujący przez wiele lat całkowitą dyskrecję, rozbudziło i plotki i fantazje. Przypominano opowieści o tym, że w parku pałacowym znajdują się jeszcze, wciąż ukryte trzy beczki (według niektórych beczka czy też skrzynia miała być tylko jedna) ze złotymi i srebrnymi monetami. Skąd miałyby się one tutaj wziąć ? Według opowieści dziedzic dóbr dołhobyczowskich jeszcze sporo lat przed IWŚ miał podróżować koleją i niejako mimowolnie podsłuchać rozmowę carskich oficerów siedzących, w tym samym co i on przedziale. Rozmowa miała być prowadzona w języku francuskim, aby jej treści nie poznał nikt niepożądany. Tymczasem dziedzic znając język Francuzów, nie zdradził się z tą "znajomością". Dzięki temu dowiedział się o czym oficerowie dyskutują, a rozmawiali ponoć o...skarbie ukrytym... na uroczysku Monastyr. Tak, tak tym uroczysku pomiędzy Witkowem, Wereszynem i Poturzynem, opisywanym już wcześniej w kilku postach. Oczywiście właściciel dóbr dołhobyczowskich miał skorzystać z zasłyszanych informacji. Skarb z uroczyska wydobył i ukrył go w przypałacowym parku w Dołhobyczowie. Czy jest w tej opowieści jakiekolwiek ziarno prawdy, tego nie wiadomo. Być może to tylko zmyślona lokalna opowieść. Być może... . Niemniej jednak pobudzała ona wyobraźnię bardzo wielu osób, w tym najróżniejszych eksploratorów krążących po dołhobyczowskim parku w poszukiwaniu depozytu z monetami.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mord UPA w Gozdowie /k Hrubieszowa.

15 marca 1944 roku w Gozdowie w województwie lubelskim oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii zamordował na miejscowej stacji kolejowej 24 pracowników Polskich Kolei  Państwowych. Sotnia UPA dowodzona przez Pawła Filipczuka "Karpo" najpierw wznieciła w tej miejscowości pożar, który wywołał panikę wśród mieszkańców. Większość uciekającej ludności próbowała znaleźć schronienie na stacji kolejowej, gdzie stał specjalny skład wagonów pociągu ratunkowego do Hrubieszowa, który w razie alarmu miał ewaukować Polaków. Z nieznanych przyczyn pociąg ten nie odjechał tego dnia ze stacji w Gozdowie. Ludność zaczęła rozchodzić się do domów. Część kolejarzy została na stacji. Około godziny 1.30 rozległy się strzały z północnego kierunku wsi, po czym została zerwana łączność z Hrubieszowem. Upowcy otoczyli wagon techniczny, w którym znajdowali się jeszcze ludzie, a następnie wylegitymowali wszystkich, po czym na miejscu pozostawili tylko Polaków, których zamordowali siekierami. Druga grupa uk...

Jeszcze jeden '' bohater'' spod znaku tryzuba.

Nazwisko Iwana Szpontaka mocno zapadło w pamięci mieszkańców ziemi lubaczowskiej. Ofiarą jego podwładnych padło wielu jej mieszkańców, których, zgodnie z wytycznymi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, starał się z niej usunąć, by przekształcić w ukraińską republikę. Jego kureń wysadził w powietrze 14 stacji kolejowych i 16 drogowych, a także cztery pociągi. Zaatakował trzy miasta i zlikwidował 14 posterunków polskiej milicji. Iwan Szpontak ps. „Zalizniak” – Ukrainiec, dowódca kurenia UPA „Mesnyky”, mający w środowiskach polskich opinię ukraińskiego zbrodniarza, mordującego głównie polską ludność cywilną – urodził się 14 kwietnia 1919 roku w Wołkowyi koło Użhorodu na Rusi Podkarpackiej, będącej historyczną ziemią należącą do Królestwa Węgier, a w okresie międzywojennym do Czechosłowacji. Ukończył czteroklasową szkołę podstawową, a następnie Szkołę Gospodarczą. Kontynuował naukę w Studium Nauczycielskim w Użhorodzie. Tu najprawdopodobniej zetknął się z ideami ukr...

Gdzie jesteście przyjaciele moi...