czwartek, 18 maja 2023

Olena -fragm. opowiadania St. Srokowskiego .

Przez chwilę panowała cisza. Tamci też nasłuchiwali. A potem zaczęli walić siekierami w belki, rozwalali żłoby, aż natrafili na przejście do ziemianki. Franek szepnął, by uciekać na pole, ale nim zdążył się ruszyć, zobaczył nad swoją głową wielkie, ciężkie buty i usłyszał: - Wyłaźcie. Zastygł. - Wychodzić! - syczał nad nimi mężczyzna. Byli okrążeni. Zaszli ich od tyłu i od przodu, od obory i od pola. Nie mogli już nic zrobić. - Dytynka! - cicho jęknęła Ołena, a on zrozumiał, że muszą ratować dziecko i wyjść. Powoli wysuwał się z jamy, odsuwając chrust i nakrycie ziemianki. Patrzyli na nich jak na szczury, które wyłażą z nory. Jakiś gruby drab kopnął Franka w brzuch i Franek skulił się, dławiąc jęk. - Pani ne chotiła zarizaty swoho kochan’ja! - ryknął drugi, ciągnąc Ołenę za włosy. Zawtórowali mu inni. - Polaczkoju chotiła buty! Suka! Od razu poznała trzech mężczyzn, którzy ją odwiedzili kilka dni wcześniej i kazali zamordować w nocy Franka. Teraz odciągnęli ją na bok i przywiązali do słupa podpierającego szopę. Franka przywiązali do słupa naprzeciw i ustawili w taki sposób, aby jedno widziało drugie. Franek miał zaciśnięte zęby, a Ołena sprawiała wrażenie, jakby umierała. Jej nieme usta tylko drżały. Zza rogu wyszło dwóch nieogolonych, ciemnych mężczyzn z bujnymi wąsami i nosami jak nieociosane kołki wbite między policzki - ciągnęli za sobą ciężarną kobietę. Cienki, mocny sznur oplatał jej szyję i wrzynał się głęboko, aż ściekała struga krwi; kobieta z nabrzmiałą twarzą i wytrzeszczonymi oczami szła jak pies za nimi, posłuszna i uległa, trzymając się rękami za wielki brzuch. Ołena poznała Genię Walicką z sąsiedniej chaty, starszą koleżankę z lat szkolnych. 136 - No, to się zabawimy, przyjaciółko Lachów - powiedział po polsku do Ołeny najważniejszy z mężczyzn, ten, który rozkazy tutaj wydawał. To on chciał cztery dni wcześniej Ołenę w twarz uderzyć, ale Iwan nie pozwolił. Od tamtego czasu nie widziała Iwana. Tutaj też go nie było. - Danyło - burknął najważniejszy. - Ona - wskazał brzemienną - wże budę rodyty. Drab z długim nożem ryknął: - Chody! Kobieta posłusznie przysunęła się ku niemu. Tamten jeszcze odkrzyknął do dowódcy: - Jak choczesz, Ihor. Ihor skinął głową. Wtedy Danyło pchnął nożem w brzuch brzemiennej i rozpłatał go, aż wylały się kiszki i buchnęła para. A Ihor obojętnie skinął na drugiego, z widłami, i warknął: - Teper ty, Wołodymyr. Zrobymo po naszomu! Mężczyzna nazwany Wołodymyrem odburknął: - Jak treba, prowidnyk, to treba - i dźgnął kobietę w brzuch, zanurzając widły w ciemnym wnętrzu i grzebiąc w środku, aż wyrwał z jej łona dziecko; kobieta z jękiem padła na ziemię. Oprawca uniósł dziecko wbite na widły do góry, rozejrzał się i zobaczywszy płonący krzak, zamachnął się i dziecko poleciało prosto do ognia. Rozległ się syk mokrego, spalanego ciała. - Żwiry! - wykrztusiła Ołena i zasłoniła oczy. Franek stał osłupiały i coś do siebie szeptał, jakby się modlił. - Oś szczo treba robyty z Łachamy! - burknął prowidnyk. I zwrócił się do jednego ze stojących obok niego mężczyzn: - Prawda, Danyło? - Prawda, komandyr! - odparł Danyło i spojrzał na Franciszka. - Teper pohulajemo z toboju! Komandyr machnął ramieniem i do Franciszka podskoczyło dwóch drabów z siekierami i nożami. Zanim podniósł na nich oczy, już ściągali z niego koszulę. 136 Komandyr spojrzał na Ołenę, która trzęsła się i szczękała zębami. - Ja tobi skazał, szczoby ty joho zarizała! - Patrzył na nią lodowatym wzrokiem. - A ty ne posłuchała! - Gniewnie potrząsnął głową. - Łapajty joho! Dwaj mężczyźni stanęli za Frankiem, a dwóch innych sprawdziło powrozy na rękach, nogach i szyi Ołeny. Szarpnęła się, bez skutku. Sznury wrzynały się boleśnie w ciało, w szyję. Cichutko zaskomliła, zamykając oczy. - Patrz! - huknął na nią prowidnyk. Otworzyła ciężkie, nabrzmiałe cierpieniem oczy. Dwaj mężczyźni mocniej skrępowali Franka, wiążąc mu nie tylko ręce i nogi, ale i tułów i szyję do słupa, po czym odwrócili jego ciało plecami do Ołeny. Gdy spuszczała głowę, przykładali jej do gardła widły. Musiała patrzeć. Jeden z tych, co byli przy Franciszku, wyjął ostry, błyszczący w świetle wschodzącego słońca nóż i wbił w kark. Franciszek zawył. Ołeną wstrząsnęły mdłości. Tamten ciął skórę na pasy i oddzierał, ciężko dysząc. Franek wył z bólu, szarpał się, ale oprawca robił swoje, powoli i metodycznie. Ołena dusiła się, nie mogąc zwymiotować. Franciszek już nie płakał i nie krzyczał, tylko skomlił jak pies. Prowidnyk odwrócił głowę i splunął pod nogi. Mężczyzna stojący przy Ołenie przyłożył jej do gardła widły, a drugi szarpnął za włosy. Patrzyła jak przez mgłę. Jej oczy zapadły w głąb oczodołów. Były martwe i puste. Wydawało się, że chce krzyknąć, ale gdy otworzyła usta, wyszedł z nich tylko głuchy jęk, a potem niezrozumiałe słowa. Tamci tymczasem wypruwali Frankowi żyły. Robili to sprawnie, jakby ćwiczyli na modelu, bez pośpiechu, niemal obojętnie, jakby ociosywali pień. Franek jeszcze raz zawył, naprężył się, podskoczył i opadł. Jeden z mężczyzn wyjął z kieszeni długi gwoźdź, przyłożył do czoła i siekierą wbijał w czaszkę. Franek 137 skurczył się, a gdy długi gwóźdź wszedł w mózg, jego głowa bezwładnie opadła na piersi. Do bezwładnego ciała podszedł mężczyzna z piłą, a ten przy Ołenie kazał jej patrzeć, jak tamten tnie go przez brzuch na połowę. - Kochan’ja twoje! Polaczok! - syczał zbir, ale Ołena już tego nie słyszała. Była blada jak śmierć, oczy znikły jej w głębi twarzy, a gdy poczuła na gardle nóż, uśmiechnęła się niemo i promiennie, aż mężczyzna zastygł, nie mogąc pojąć, co znaczy ten uśmiech. Prowidnyk kazał ją rozwiązać i położyć u stóp Franka. A gdy już tam leżała, podszedł do niej i ze skrzywioną twarzą warknął: - Ty suka polskich paniw! Ty ne Ukrainka! Splunął na nią i ponuro spojrzał na stojącego najbliżej mężczyznę, gestem pokazując, że ma ją zastrzelić. Kiedy ten wymierzył rewolwer, Ołena wciąż niemo się uśmiechała. - Zabyj! - ryknął prowidnyk, nie mogąc znieść tego wyrazu jej twarzy, który był kpiną, bólem i szyderstwem w jednej postaci. Padł strzał, ciało Ołeny podskoczyło i opadło, ale uśmiech z twarzy nie zniknął. Leżała na wznak, z odsłoniętą białą piersią - Teper ludy budut pamiataty - warknął komandyr i dał znak, by podano mu horiłki. A kiedy dostał flaszkę i wlał wódkę do gardła, podniósł się z pnia, na którym siedział, i bez słowa ruszył przed siebie. Za nim, kiwając się na boki, opuszczali wieś jego ponurzy podwładni. Na odchodnym jeden z nich huknął: - Chaj żywe samostijna Ukraina! A pozostali ryknęłi: - Chaj żywe! Chaj żywe!
Wkrótce widać było tylko kilkadziesiąt chwiejących się ciemnych sylwetek na tle jasnego nieba, które stawały się coraz mniejsze i mniejsze, aż znikły. 138 I wtedy z ziemianki wysunęła się czarna główka dziecka, a potem cała malutka, zaspana Ołeksa z otwartą buzią i szeroko rozwartymi oczami. Cicha i niema, patrzyła przez chwilę przed siebie, a potem zaczęła pełznąć w stronę leżącej matki. Gdy dosięgła Ołeny, wspięła się na jej pierś i zaczęła ssać pierś matki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ludzie ludziom zgotowali ten los.

Niewytłumaczalnym pozostaje fakt że mordy ludności polskiej na Kresach trwały nawet wtedy ,kiedy wiadomo było że w obliczu decyzji Konferen...