środa, 31 maja 2017

Dwugłos w sprawie Sahrynia. Wspomnienia i wspomnienia.

Na polskim, hrubieszowskim portalu internetowym www.lubiehrubie.pl opublikowano wspomnienia Ukraińców, którzy przeżyli ataki polskich partyzantów. http://lubiehrubie.pl/powiat/akcja-na-sahryn-%E2%80%9944-relacje-ocalalych#gallery


Ponieważ są tam przerażające opisy zabijania ukraińskiej ludności cywilnej, w których prawdziwość wątpić nie ma powodu, powstaje pytanie, jakie rozkazy otrzymywali żołnierze AK oraz BCH    od  swoich dowódców?
Dlatego warto przeczytać sprawozdanie napisane własnoręcznie przez dowódcę AK, który dowodził atakiem na ukraińską wieś Sahryń.
Akcja bojowa oddziałów Armii Krajowej Obwodu Tomaszów na bazę nacjonalizmu ukraińskiego i gniazda rozbójniczego Sahryń oraz okolice: kolonię Sahryń, wieś Terebiń, Strzyżowiec [5], Malice, Wronowice, Turkowice, kolonię Brzeziny, Miętkie, Mołożów, Pasieki (Stara Wieś) w dniach 9 i 10 marca 1944 r. pod dowództwem dowódcy Dywersji Zenona Jachymka ps. „Wiktor”.      

W nocy z 5/6 marca 1944 r. na Rejon I Obwodu Tomaszów Lubelski przybył komendant Obwodu Hrubieszów AK ob. kpt. Marian Gołębiewski ps. „Irka”, „Ster”. „Korab” oraz komendant Rejonu Południe-Wschód, por. Stefan Kwaśniewski ps. „Luks”, „Wiktor” – hrubieszowski. Spotkanie nasze odbyło się w Łykoszynie u „Motora” Stanisława Świeżawskiego.
Przyjechali do mnie prosić mnie jako dowódcę odcinka wschodniego przeciwukraińskiego na Obwodzie Tomaszów o pomoc w rozgromieniu, w zniszczeniu bardzo silnie uzbrojonego w broń gniazda ukraińskiego, znajdującego się na ich terenie Sahrynia. Towarzyszyli mi na to spotkanie 1) por. „Lech” Sioma Eugeniusz; 2) oraz Obozów Leśnych ppor. „Lemiesz” d-ca kompanii „Łaszczów” Władysław Wiśniewski; 3) starszy sierżant „Korczak” – Władysław Zygałło pełniący wówczas funkcję komendanta rejonu I; 4) por. „Ligota” Witold Kopeć z kadry rejonu V, a uczestniczący w walkach na wschodzie oraz 5) por. „Zawisza” Edward Suprymowicz, pełniący funkcję komendanta Rejonu II-go na Obwodzie.
Na wspólnej odprawie zostało ustalone: że oddziały AK Obwodu Tomaszów i Oddziały Obwodu AK Hrubieszów przeprowadzą akcje bojowe przeciwko Ukraińcom w dniach 9 i 10 marca. Dwie-trzy doby pozostawi się na zmobilizowanie, przegrupowanie oraz dojście oddziałów do rejonów ich działań.
Ustaliliśmy, pierwsze, że oddziały hrubieszowskie Armii Krajowej przeprowadzą akcję na Szychowice, Prehoryłą i inne miejscowości, zaś oddziały AK Obwodu Tomaszów przeprowadzą dwa uderzenia:
1) pierwsze zgrupowanie na Uhrynów i okolice,
2) drugie zgrupowanie uderzy na Sahryń i okolice.
I. Na dowódcę pierwszego zgrupowania oddziałów Obwodu Tomaszów został wyznaczony por. „Lech” Eugeniusz Sioma (d-ca plutonów leśnych AK), którego zadaniem było zniszczyć Uhrynów i okolice, na zastępcę jego d-ca kompanii „Łaszczów” ppor. „Lemiesz” – Władysław Wiśniewski.
Dla tego ugrupowania przydziela się następujące siły: 1) kompania „Łaszczów”; 2) kompania „Telatyn” pod dowództwem st. sierż. „Szarfy” Sieśleczko Władysława; 3) kompania „Poturzyn-Łykoszyn” pod dowództwem „Araba” st. sierż. Opiełko Jana, czyli całe siły rejonu V-go oraz 4) dodaje się 1/2, połowę kompanii z plutonów leśnych a) „Kata”, Władysława Pordusa, b) „Antona” – Antoniego Wróbla c) „Śwista”, zastępcy. Rozdziela się siły zwiadu konnego, 94 ludzi, na dwie części. 5) przydziela się: do zgrupowania pierwszego por. „Lecha” – 44 konnych pod dowództwem st. wachmistrza ps. […].
Następnie wyznacza się na czas akcji mjr. dypl. (mag. szefa sztabu) „Sasa” do przyjęcia dowództwa nad samoobroną odcinka wschodniego (przeciwukraińskiego) w zastępstwie moim. St. sierżant „Korczak” – Dżygało zostaje pod naszą nieobecność na Rejonie I. Por. „Zawisza” Suprymowicz Władysław przejdzie z częścią swych sił rejon II (drugiego) w rejon na wschód od Łaszczowa-Telatyna do wzmocnienia tych sił, które pozostaną na miejscu.
II. D-cą zgrupowania drugiego oddziałów Obwodu AK zostałem ja, tj. ściśle dla prawdy historycznej, dla sprostowania i przeciwko przywłaszczycielom – podaję: Zenon Jachymek, ps. „Wiktor”.
W skład mego zgrupowania weszły:
1) 1 kompania (pierwsza) Oddziału Dywersji Bojowej1 pod dowództwem por. „Renety” Franciszka Bednarskiego. Są to plutony:
1) – pluton pierwszy (Księżostany, Krzywystok, Komarów), d-ca „Burza I” Eugeniusz Wiśniewski; zastępca „Srala” Jan Rawski,
2) pluton drugi (Majdan Kryniecki), dowódca sierż. „Orzeł” później ppor. Stanisław Gontarz. Zastępcy: plutonowy „Szczepan” Szczepan Dec II-gi z-ca plut. Zieliński Ksawery.
3) pluton III, dowódca sierż. Wojciech Pokrywka (Majdan Sielec Dzierążnia) ps. „Kasprzak”.
2) 2 kompania (druga) Oddziałów Dywersji Bojowej pod dowództwem st. sierż. „Muchy” Władysława Żuka (por. „Muryna”, ranny, nie brał udziału).
1/ Są to plutony:
1) I-szy (pierwszy) pluton „Cukrownia Wożuczyn” pod dowództwem plutonowego „Teczka” Antoniego Knichała;
zastępcy: plutonowy „Młot” Bolesław Nowak, plutonowy „Dziadek” Piwko Józef;
2) pluton II, d-ca sierż. Aleksander Wronko ps. „Zagłoba” (pluton „Pukarzów”); dowódca plutonu, sierż. Cieśla Józef, ps. „Struna”, nie brał udziału [w walce];
3) pluton III, d-ca plutonowy „Bekas” (Siemnice, kol[onia] Pukarzów, Czartówka, Moratyn, Nadolce, Małoniż, Łaszczów) popularnie zwany „Czarny Jasio”, tj. Jan Kozaczyński (d-ca plutonu „Mucha” przejął dowództwo kompanii za por. „Murynę”).
4) połowę kompanii z plutonów leśnych AK pod dowództwem por. „Ligoty” Witolda Kopcia, a wśród tychże: 1) „Matros” – Mieczysław Berezecki, 2) „Czarny” – Józef Menzel, 3) „Kręcicki” – Edward Skiercz, 4) „Mogiłka” – Jan Turzyniecki, 5) „Barcisz” – Tadeusz Jurkowski, 6) Bamburski, 7) Bolko Półtorak i wielu innych, około 50 ludzi.
Jak wyżej moje macierzyste oddziały dywersyjne, niżej dołączyły 3 kompanie rejonu III-go AK, jeden pluton rejon IV oraz zwiad konny w sile 40 ludzi. Są to plutony:
5) 1) pluton, plut. Antoniego Dziegla, ps. „Wilk”;
6) 2) pluton II (drugi) pod dowództwem plut. Antoniego Plizgi, ps. „Depko” (z rejonu Krzywego Stoku, Księżostan);
7) 3) pluton III (trzeci) [pod dowództwem] plut. Antoniego Misztala, ps. „Kętna”, „Oczywista”;
8) z-ca Stanisław Obuchowicz (pluton janowiecki);
9) 4) pluton IV (Komarów–Siemień–Siemierz) pod d-ctwem sierż. „Wira” Władysława Karpińskiego;
10) 5) pluton V (komarowski) pod dowództwem st. sierż. Bolesława Jachymka, ps. „Boy”;
11) [b] - pluton VI (II komarowski – Wolicy Brzoz. Kraczew) pod dowództwem plut. Antoniego Planety, ps. „Borsuk”;
12) 7) pluton VII (Czartowczyk) pod dowództwem Antoniego Siomy „Zezuli” (przy tych plutonach z-cą komendanta rejonu III – „Granit” Bronisław Bochenek oraz d-ca kompani I-szej „Głaz” sierż. Paweł Dziurbas)
[13?] oraz kompania tak zwana tyszowiecką (z gminy Tyszowce) pod dowództwem chorążego Pilarskiego Marcina, ps. „Grom”. W skład tej kompanii wchodziły plutony:
14) 1) pluton Wakijów, Czermno-Ziel sierż. „Konrada” Rybczyńskiego Władysława; 2) pluton Sobol, d-ca Józef Chałas;
15) 3) pluton miasta Tyszowce – б-d-ca
Kompania ta jako trzecia, dowodzona przez „Groma” Pilarskiego, otrzymała oddzielne i nie było jej w natarciu na Sahryń.
16) kompania ta otrzymała zadanie zniszczenia Turkowic oraz ubezpieczyć w lesie turkowickim, las Lipowiec moje działania od kierunku Tyszowiec (zadanie wykonała);
17) do mego zgrupowania drugiego doszedł pluton z Rejonu IV AK od „Tomasza” por. Niedziałkowskiego Tadeusza dowodzony przez Osucha Franciszka, ps. ? zamieszkałego w Polanówce (wśród tychże Muźlicz Mieczysław, ps. „Mewa” i Gałka Eugeniusz, ps. „Gołąb” z Dąbrowy oraz:
18) zwiad konny – kilka sekcji około 40 ludzi pod dowództwem „Szkwała” Jankowskiego (który ginie od Ukraińców w 2 dni po tej akcji);
Poza wyżej wymienionymi plutonami przyłączyły w czasie walki żołnierze w sile około plutonu Obwodu Hrubieszowskiego AK z miejscowych oraz
19) 22 zbrojnych mieszkańców znajdujących się w kolonii Zagajnik, którzy zostali wykorzystani jako przewodnicy do zajęcia postawy wyjściowej do natarcia poszczególnych grup czy do przerywania przewodów telefonicznych itp. Wśród tychże ostatnich uzbrojonych znajdował się osobiście mi już znany przedtem ppor. „Liść” (nauczyciel) z Modrynia z oddziałów BCH – od „Rysia”.
Jeden żołnierz z oddziałów „Rysia”, a ściślej jego ówczesny zastępca i ppor. „Liść”, który znalazł się na kolonii Zagajnik lub nawet tych 22 mieszkańców Zagajnika, nawet gdyby byli żołnierzami BCH, nie mogliby tych 19 (osiemnaście) plutonów wyszczególnionych jak wyżej. Tych 22 uzbrojonych – nie mogło się porównać liczbowo i pod względem uzbrojenia nawet z jednym z żadnych plutonem. Ale według danych ci ludzie należeli do Rejonu Południe-Wschód „Luksa”, „Wiktora” hrubieszowskiego, Kwaśniewskiego Stefana. Oddali wielką przysługę doprowadzając w ciemną dżdżystą noc na wyznaczone stanowiska.
Odbiegłem od tematu – przedstawienia samej akcji, a podaję zbyt szeroko skład osobowy oraz oddziałów (plutonów), ale czynię to dlatego, by się przeciwstawić takim „historykom” różnym lub tendencjom politycznym, lub wręcz fałszom, lub przywłaszczycielom cudzego wysiłku, ofiarności, poświęcenia. Takim historykom, co akcje na Sahryń opisali jako akcje przeprowadzone przez oddziały BCH. Wśród tychże historyczny pisarz pan Sulewski.
Dla wszystkich oddziałów, plutonów, kompanii, których miałem zostać dowódcą, zostało wyznaczone miejsce koncentracji: las Lipowiec (turkowicki) tuż przy Gajówce, w nocy do godz. 24-tej. Przed tym wydałem odpowiednie rozkazy co do zaopatrzenia w broń – ilość amunicji oraz wydałem hasła – dla bezpieczeństwa przemarszu i porozumień.
Osobiście dołączam do oddziałów tych, które podciągnęły do kolonii Czartowiec z rejonów zachodnich powiatu. Przy mnie znajduje się patrol łącznikowy z powiatu hrubieszowskiego pod dowództwem por. „Pogoni” Mariana Plewako. Zadaniem ich jest doprowadzić do miejsca akcji do Sahrynia. Na pierwszą koncentrację na łąki kolonii Czartowiec-Sobol podciągam z dwoma kompaniami Oddziałów Dywersji Bojowej, to jest pierwszą dowodzoną przez por. „Renetę” i drugą, dowodzoną przez sierżanta „Muchę”. Na łąkach widzę masę ludzi. Mimo ciemności „Granit” Bronisław Bochenek, z-ca „Grota” Hieronima Białowolskiego komendanta rejonu III-go AK melduje mi stan dwóch kompanii przybyłych z rejonu Komarowa. Zapytuję o kompanie „Tyszowce” dowodzoną przez Pilarskiego „Groma”, otrzymuję odpowiedź, że zamelduje się w lesie Lipowiec, do którego bezpośrednio pomaszeruje.
Zauważam brak dyscypliny wśród przyjętych raportem. Nakazuję zbliżyć się wszystkim jak najbliżej, powiadam, żadnych paleń papierosów, żadnych rozmów w marszu jak i na postojach dla wypoczynku, aż będzie rozkaz – wolno palić.
Zarządzam kolumnę marszową z ubezpieczeniem przez łąki wieś Mikulin kierunek las Lipowiec. W lesie Lipowiec przybyły już inne oddziały. Jest: a) drużyna wschodnia, b) ½ kompani leśnych, c) zwiad konny, d) pluton z rejonu IV, e) jest i cała kompania tyszowiecka. Chorąży „Grom” zdaje mi raport, zarządzam postój ½–godzinny.
Reorganizuję kolumnę marszową. Wyruszamy, po drodze oglądamy wymordowane rodziny polskie na kolonii. Przybyliśmy do kolonii Zagajnik. Tam spotykamy 22 ludzi uzbrojonych, a będących w samoobronie. Ludzie ci w przyszłej nocy będą przewodnikami dla poszczególnych kompanii czy plutonów do zajęcia podstaw wyjściowych, zajęcia wyznaczonych stanowisk bojowych. Ubezpieczamy swój postój ze wszystkich stron. Nikt nie może wyjść na zewnątrz bez mego zezwolenia, a każdy kto wejdzie, powinien być zatrzymany do czasu wyjścia oddziałów do zadania.
Zarządziłem dla żołnierzy przymusowe spanie całodzienne w dniu 8 marca 1944. Przed północą rozpoczął się ruch. Wychodziły kompanie, plutony na swoje kierunki wraz z przewodnikami w różnym czasie, gdyż dla niektórych droga była dłuższa.
1) kompania pod dowództwem „Głaza” Pawła Dziubasa, w skład której wchodziły plutony: 1) „Depki” Antoniego Plizgi, 2) „Kętna” „Oczywisty” Antoniego Misztala, 3) „Wilka” Antoniego Dzięgiela miały zająć stanowiska z zachodniej strony Sahrynia i nacierać w kierunku na wschód, obejmując prawym skrzydłem natarcie na folwark (nacierał pluton „Depki”); lewym skrzydłem zająć kolonię Sahryń na północ od łąk (nacierał pluton „Wilka” Antoniego Dzięgiela). Na łąkach w środku zajął stanowisko pluton janowiecki – Antoniego Misztala ps. „Kętna”.
2) z drugą kompanią wyszedł jako jej d-ca „Granit” Bronisław Bochenek, w skład której wchodziły plutony: 1) pierwszy „Wira” Władysława Karpińskiego, 2) i drugi „Głowacza” Antoniego Planety, które miały zadanie zająć las na północny wschód od Sahrynia z zajęciem stanowisk na skraju tego lasu w kierunku na Sahryń. Plutony te miały spełniać rolę worka dla uciekających, tak też było.
3) trzecia grupa bojowa pod d-ctwem „Beja” Bolesława Jachymka w składzie: a) jego pluton macierzysty wzmocniony przez b) pluton AK – Obwodu Hrubieszów przysłany do mej dyspozycji c) oraz dwie drużyny z plutonu rejonu IV – Osucha Franciszka. Jako samodzielna grupa miała za zadanie zająć las Terebin, osiąść okrakiem na drodze Sahryń – Hrubieszów [i]: [po] pierwsze – ubezpieczać moje działanie od strony Hrubieszowa; po drugie – zająć południową stronę lasu Terebin i a-spełniać rolę worka dla napędzanych nacjonalistów ukraińskich od strony Sahrynia-a. Poza tym utrzymać łączność z grupą „Granita” od wschodu (las Sahryń) i zamknąć worek od strony zachodniej z plutonem działającym w kolonii Sahryń i plutonem „Wilka” Antoniego Dzięgla z kompanii „Głaza”;
4) pluton „Teczki” Antoniego Knichała z 2 kompanii ODB otrzymał zadanie samodzielnie, wzmocniony jedną drużyną rejonu IV, zająć cegielnię w Sahryniu leżącą na skraju wschodniego Sahrynia, zamknąć drogę w kierunku na Modryń-Mircze od strony Sahrynia i działać w miejscu, nie opuszczając stanowiska;
5) kompania tyszowiecka pod dowództwem „Groma” Pilarskiego Mariana wyszła z początkiem nocy do samodzielnego zadania. Miała uderzyć po 3-ciej godzinie nad ranem na Turkowice [i] zniszczyć [je], następnie wycofać się do lasu Lipowiec-Turkowice i zaryglować od świtu drogę Tyszowce-Sahryń celem zabezpieczenia moich działań w Sahryniu i rejonie Sahrynia. Zadanie zostało wykonane;
6) 4 sekcje zwiadu konnego (każdy po 6 ludzi) [i] dołączonych kilku konnych uzbrojonych z miejscowych ludzi otrzymały zadanie przeprowadzenia zwiadu w okolicach szosy Modryń-kolonia Modryń-Mircze z zadaniem ubezpieczenia mych działań z tego kierunku. Dowódcą całości zwiadu konnego [został] podch. „Szkwał” Jankowski, zaś 2 sekcje zwiadowców konnych zatrzymałem do własnej dyspozycji;
7) pod moim dowództwem bezpośrednim pozostała reszta jako główna siła uderzeniowa, w której skład wchodziły: a) pierwsza kompania ODB pod dowództwem por. „Renety” Franciszka Bednarskiego, b) druga kompania – pod dowództwem st. sierż. „Muchy” Władysława Żuka, c) 1/2 kompani leśnych pod dowództwem por. „Ligoty” Witolda Kopca, d) drużyna wschodnia ODB w sile plutonu pod dowództwem „Gila” p. Janusza Michockiego, e) oraz 2 sekcje zwiadu konnego pod d-ctwem podchorążego z Ratyczowa zajęła lasek na północ od Sahrynia w odległości 1 km jako pozycje do podstawy wyjściowej do natarcia w kierunku na Sahryń) tj. z północy na południe kierunek natarcia.
Rozmieszczenie i kierunki natarcia otrzymały kompanie jak i w ramach kompanii poszczególne plutony.
Kierunki natarcia [ustaliłem] następujące:
a) pluton (1/2 kompanii) leśnych por. „Ligoty” – natarcie na Sahryń po stronie zachodniej od traktu Tyszowce-Sahryń;
b) pierwszy pluton 1 kompanii „Renety” pod d-ctwem „Burzy” Wiśniewskiego Eugeniusza nacierać wzdłuż traktu Tyszowce-Sahryń po stronie wschodniej (prawe skrzydło w kierunku na kościół-cerkiew);
c) na prawo od plutonu pierwszego naciera pluton II „Orła” Stanisława Gontarza, lewe skrzydło [na] cerkwi, prawe [skrzydło na ]cmentarz (trafił na największy opór);
d) pluton III pod dowództwem „Kasprzaka” Wojciecha Pokrywki naciera na prawo od cmentarza w Sahryniu; 2 kompania (druga) pod dowództwem „Muchy” Władysława Żuka naciera na prawo od kompanii I, tj. na prawo, czyli:
e) zajęcie pozycji na wschód, a kierunek natarcia na Sahryń, tj. w kierunku północnym szło natarcie;
f) prawe skrzydło nacierającej kompanii winno uchwycić styk z lewym skrzydłem plutonu „Teczki” od cegielni; są to plutony „Bekasa” i „Zagłoby”. Przy swoim mp początkowo w lasku na północ od Sahrynia 1 km, gdy plutony wyszły do zajmowania stanowisk dla swych kierunków natarcia, pozostawiłem sobie w odwodzie drużynę
g) wschodnią w sile około 50 ludzi pod d-ctwem „Gila” J. Michockiego
h) oraz 2 sekcje konnego zwiadu. Przy mojej sile odwodowej znajdowało się jeszcze około 10 ludzi z miejscowych zbrojonych rodaków.
[na tym kończy się fragment opublikowany przez Nasze Słowo]
Z mojego m. p. widzimy łunę pożaru z kierunku Turkowic – dochodzą jakby słabe echa strzałów, znaczy to, że „Grom” Pilarski pośpieszył. Również widać dużą łunę od strony południowo-wschodniej. Nie wiem, co to znaczy. Dopiero wyjaśniło się po południu, gdy nawiązał ze mną kontakt wysłany patrol od „Lemiesza” Władysława Wiśniewskiego. Otrzymałem meldunek, że oddziały wyznaczone i zmobilizowane i oddane pod dowództwo „Lecha” Siomy Eugeniusza, w skład których wchodziły trzy (3) kompanie Rejonu I tj „Lemiesza”, „Araba” i „Szarfy” oraz 1/2 kompanii z leśnych plutonów i 50 ludzi zwiadu konnego – nie udały się w kierunku zaplanowanego bojowego zadania na Uhrynów i okolicę a zmieniły kierunek marszu i uderzyły na Miętkie. Stąd te łuny. Cała akcja – jej rozmach został wstrzymany, gdyż przy pierwszych strzałach dowódca całości „Lech” został poważnie ranny. To zgrupowanie zniszczyło jeszcze Starą Wieś oraz pod dowództwem „Kosa” Władysława Łukasika zniszczyło bardzo cięte bardzo krwawe gniazdo bulbowców znajdujących się we wsi Mołozów. Zmienili kierunek swej akcji – jakoby nasileniem oddziałów niemieckich w okolicy Uhrynowa (siła naszych około 800 ludzi).
Byłem niezadowolony. W tej chwili nie było czasu na analizę przyczyn i jakieś wnioski. Zostawiłem na późniejsze wyjaśnienie. Bezwzględnie to zgrupowanie nie wykorzystało swych możliwości bojowych. Zaczyna jakby jaśnieć, chociaż jeszcze noc dochodzi 4:30 rano. Mgła i ze śniegu sczerniałego i od deszczu padającego w nocy. Gdy otrzymałem meldunki, że plutony znajdują się już na kierunku swoich natarć – Widzę również przez lornetkę posuwające się tyraliery. Poszli.
Ja ze swoim oddziałem pozostaję na skraju lasu. Słyszę rozpoczęto kanonadę od strony zachodniej – tak, to natarł „Głaz” ze swoimi od strony zachodniej. Już nie widzę tyralier podążających w kierunku Sahrynia od strony mojej tj południowej. Zamazali się w mrokach nocy. Bije karabin maszynowy od strony cmentarza. Wołam do siebie miejscowych by mi mówili skąd te lub tamte strzały, by mi umiejscawiali. Ja posiadam mapę ale nie posługuję się bo niewiele by to dało. Mam mapę tego terenu w głowie. Ale miejscowi lepiej orientują się i korygują. Powiadają, że ten CKM co tak bije to jest przy trakcie. Odnoszę wrażenie na podstawie strzelaniny, że wszystkie 3 plutony „Głaza” prowadzą ogień i to nie na wiwat czy dla strachu, ale jakby walczyli z siłą żywą. Nikogo nie widzę z nacierających kompani „Renety” może, że kule zaczynają lecieć i to całymi seriami w naszym kierunku do nas do lasu.
A z naszej strony – z plutonów kompanii pierwszej nie padł jeszcze żaden strzał. Już Ligota ze swymi leśnymi strzela i od strony „Muchy” prowadzącego natarcie słychać strzały. Pierwsza kompania naciera i milczy. Wpadam aż w zachwyt. Jeszcze oni wygarną. Wszak to największe zmasowanie broni. Każę wsłuchiwać się ludziom czy nie słyszą strzałów przy lesie Terebin, czy od lasu Sahryń (las po poł. wschodniej stronie – tam Granit). Są przekonani, że tam cisza. A może mgła, pomroka aż tak tłumi strzałów odgłos.
Strzały lecą w kierunku nas – są już niebezpieczne. Seria ciągła – biją w czuby sosen. Nakazuję położyć się. Wtem ogień z broni przy trakcie jakby ciągły ogień z broni maszynowej to pluton pierwszej kompanii pierwszej DOB przemówił swoim językiem. Stojący przy mnie miejscowi mówią, że do nas strzelają od cmentarza i zapewne z wieży cerkwi, bo inaczej kule musiałyby iść bardziej górą i uderzały by w wzgórze lekko wzniesione przed nami. Odpowiadam spokojnie, że ci z wieży kościelnej zlecą od naszych kul.
Na podstawie wywiadu – mam dane, że Niemcy uzbroili Ukraińców, jako ich bazę zaopatrzeniową, werbunkową i żywnościową Sahryń w 60 kb legalnie jako bazę dywizji ukraińskiej SS t. zw. Dywizji XIV Wyliczyliśmy słusznie, że jeszcze dwukrotnie posiądą broń – poza przydziałem niemieckim. Po sile ognia od strony Ukraińców można wnioskować – że posiadali wiele więcej jak 200 kb. Ogromnie zajadle przemawiała broń Ukraińców od cmentarza. Od strony zachodniej wsi w kierunku natarcia od Depki i prostopadłego natarcia od niego plutonu leśnego ogniem robi się z tej strony jasno. Pali się również kolonia Sahryń za łąką – gdzie walczy pluton „Wilka”. Słychać strzały od strony zachodniej od łąk. Ale jakby pojedyncze. Miejscowi mówią – uciekają cholery łąkami.
Odpowiadam – nie martwcie się. Wieś stosunkowo szczelna. By się wydostać – trzeba oka sieci rwać. I czy sieć szczelna – wysyłam konnych po dwóch do „Muchy” i do „Ligoty” do „Kasprzaka” do „Teczki” by zaraz wracali meldując o sytuacji. Bo dalekie stanowiska lasu Sahryń lasu Terebiń – milczą. Myślę dobrze wracają pierwsi konni od „Kasprzaka”, meldują, że nie widzą lewego skrzydła „Muchy”, za bardzo oddalił się w prawo a pod osłona nocy już się przedostają pojedyncze osoby uciekające. Wysyłam około 20 ludzi z drużyny wschodniej i kilku miejscowych by zatykali luki – łączyli oka sieci.
A przy trakcie, cerkwi, cmentarzu silna walka – i to prawie huraganowy ogień. Kule lecą nadal przed nami, są naprawdę niebezpieczne. Konie trudno utrzymać. Nakazuję wyjechać z lasu 200 metrów do dołu. Zostawiam „Alego” Jana Żenia z grupą 10 ludzi oraz dwóch konnych a sam z resztą odwodu ciągnę w kierunku na cmentarz, gdzie wydaje mi się, że tam będzie najtrwalszy punkt oporu nieprzyjaciela. Już wieś się pali – w kilku miejscach od amunicji zapalającej i od podpaleń w kolonii Sahryń – nasi zapalają.
Rozszerzają się łuny pożarów, że zaczyna się robić widno od strony południowo-zachodniej. Tam „Depko” i zasięg lewego skrzydła leśnych pod dowództwem „Ligoty”. O wynik jestem spokojny. Rozbijemy gniazdo morderców okolicznej ludności polskiej. Po pierwsze – zbyt duża nasza siła. Po drugie – jakaś ogromna zawziętość na twarzach żołnierzy. Trzy: żołnierz już zaprawiony i wyszkolony. Ogromna różnica między żołnierzem dzisiejszym, a tym, który zaczął dwa lata temu walkę w oddziałach – przy wysiedlaniu zamojszczyzny. Cztery: bezsprzecznie – obecnie górowaliśmy nad naszym nieprzyjacielem – Ukraińcami – wyszkoleniem żołnierza i dowodzeniem.
Ze wzgórza ogarniam wieś. Widać od pożarów – duży horyzont chociaż dopiero dnieje. Uważam, że rejon cerkwi i cmentarza powinien być opanowany. Podciągam ze swoim oddziałem około 20 ludzi, wśród których jest kilku z pocztu mego dowodzenia, widzę że pierwszy pluton „Burzy” Wiśniewskiego jest jakby we wiosce. A kule od strony Sahrynia lecą w kierunku naszym. Niektórzy znajdujący się przy mnie zaczynają się kłaść. Posuwają się krótkimi skokami. Przez krótką chwilę sam się kładę dla bezpieczeństwa. Niemądra ambicja bierze górę – wstaję, bo leżąc niewiele zobaczę, a do tego przed nami 300-400 metrów leżąca tyraliera naszych. Zanim dociągnęliśmy do wyrównania tyraliery – pluton „Orła” zajął cmentarz. Do nasilających Ukraińców. Widać wśród nasilających na tle ogni – wyraźne. To SS i Milicja Ukraińska, na moim odcinku sieją ogniem broni do nas.
Ostrzeliwujemy cerkiew. Zatracam się jako d-ca. Zamieniam się w żołnierza jak inni. Ta różnica od innych żołnierzy, że posiadam inicjatywę większą od innych i wszystko odbywa się z mą wolą. Najbliższe zadanie - złamać opór znajdujących się w cerkwi. Dzwonnica już milczy. Otoczyliśmy cerkiew. Zostawiam przy sobie ze 20 ludzi. Jedni ostrzeliwują ze wszystkich stron, a częściej podkradamy się pod jej murem. Wyznaczam grupę do środka – wśród tychże „Dąbek” Lipowicz Adolf, jest „Brzost” Longin Wiącek, „Warmiński” Sawer Wszoła, jest i „Śmiały” [z kontekstu całości wynika, że powinno być „Śmieszny” – pomyłka zapewne – bowiem rozstrzelany został „Śmieszny”] - którego w dniu dzisiejszym wieczorem rozstrzelam osobiście za bandziorkę na większą skalę. W tej chwili ma moje słowo, że przed akcją i w czasie akcji otrzymuje pełne bezpieczeństwo z mojej strony.
Do tych co dostają się do środka cerkwi należę i ja. Nie wielu już było. Ale znaleźliśmy, jeden broniący się zza muru, za dwóch na chórze. Zapomnieliśmy, że to świątynia. Na dole jesteśmy górą. Ale są na górze na chórze. Jak się dostać. Jest trochę grozy. Gdy będą rzucać granatami z góry – to są prawie niedostępni. Porozumiewamy się na dole. Spieszymy na bosaka, będę skradał na górę. Ja następny daję mu osłonę z pistoletem maszynowym, a mnie ubezpiecza „Dąbek”. Na nasz znak gdy będziemy dostawać się na górę z dołu inni rzucą dwa granaty na górę chóru kościelnego. Tak by po wybuchu na górze moglibyśmy wpaść natychmiast. Jesteśmy, przekradliśmy się do schodów kościelnych na chór. Pierwszy „Śmieszny”, ja kilka kroków za nim się skradam. Na dole inni strzelają do góry by czynić chałas [tak w oryginale, błąd ortograficzny, powinno być hałas]. W pewnym momencie syczy granat i bach na górze. Po chwili drugi granat – wybuch. „Śmiesznego” straciłem z oczu, słyszę strzały pojedyncze. Tak „Śmieszny” załatwił. Nie zastanawiam się, czy byli od granatu załatwieni. „Dąbek” przysiada, zagląda – ostrożnie. Może czaić się zasadzka. Wychodzimy na zewnątrz. Zapewne już ponad godzina dnia a może dwie. Wysyłam gońców po liniach z rozkazem, by oszczędzać ludność cywilną. Przed akcją zostały wydane też takie rozkazy. Zawsze u nas obowiązywały i ściśle były przestrzegane, wykonywane. Zdaję sobie sprawę, że w Sahryniu nie wszyscy do nich się stosowali. Niektórzy chcieli odwetu, odpłacić tym samym. Ale wysłane rozkazy, oszczędzania ludności cywilnej, uratowały masie mieszkańców życie. Około godziny 10-tej Sahryń nie istnieje. Broni się jedynie w murowance posterunek Milicji Ukraińskiej otoczony zasiekami. Pozostawiam por. „Ligotę” Witolda Kopca z leśnymi - dodaję mu drużynę wschodnią i daję zadanie: Zlikwidować Posterunek Ukraiński. Nikogo nie wypuśćcie. Uważam, że więcej ludzi jest zbędne, może tylko sobie przeszkadzać. Do zdobycia posterunku skierowuję kilku żołnierzy karnie za zachowanie się ich w Sahryniu. Wśród tych skierowany jest i „Śmieszny”. Daję polecenie, by do posterunku do wewnątrz wchodził jako pierwszy żolnierz tylko „Śmieszny”. Dla całości z pozostałych plutonów wychodzi rozkaz marszu tyralierami na las Terebin. Wzdłuż traktu do Hrubieszowa i po jego obu stronach oraz natarcie w kierunku na las Sahryń. Naciskać i wpędzać na tych, którzy znajdują się wyparci i uciekinierzy a po polach kryją się, a niektórzy robią gniazda oporu. O jedenastej znajdują się z wieloma plutonami w lesie Terebin. Terebin się pali. Z lasu Terebin wysyłam przybywające plutony - kompanie do nowych zadań. Przybyły pluton "Teczki" – Antoniego Kniechały wysyłam w kierunku Szczyżowa. „Wir” Władysław Karpiński – na czele dwóch plutonów odchodzi do natarcia w kierunku na Alojzów. „Beja” grupa w kierunku na Molice. Wśród jego ludzi są mieszkańcy Molic. Rozkazuję spalić tylko ukraińskie zabudowania. Zebrał swoje plutony por. „Reneta” i melduje zdolność bojową jego kompanii i otrzymuje zadanie podążenia za „Teczką” do Szczyżowa a stamtąd kierunek natarcia Werbkowice a od Molic ma nacierać "Bej" ze swoją grupą w kierunku na Werbkowice. Wzywam do siebie Osucha Franciszka rozkazuję zbierać mu swój pluton i maszerować traktem w kierunku na Alojzów za maszerującym już tam „Wirem” i zdać się pod jego rozkazy. Słychać małą strzelaninę w Molicach. Ale w Szczygłowcu wyraźna kanonada. „Teczka” trafił tam jeszcze na zorganizowany opór. Zanim doszedł por. „Rentea” z kompanią, Szczygłowiec gorzał. A sylwetki naciskających wyraźnie widoczne. Uciekali, wycofywali się w kierunku na Werbkowice. Za godzinę otrzymuje meldunek konnych zwiadowców, że „Reneta”, „Raj” zajęli stanowiska na polach w kierunku na Werbkowice i prowadzą ogień. W Werbkowicach masa samochodów niemieckich. A żołnierze z tych samochodów zajęli stanowiska na południowy wschód od stacji Werbkowice i prowadzą ogień z ciężkiej broni maszynowej w kierunku naszych tyralier. Wysyłam konnych by na Werbkowice nie nacierali tylko się okopali – zajęli dogodne stanowiska, do wieczornych godzin wytrzymali ewentualne natarcie. A w wypadku zagrożenia silnego wycofywać się. Niemcy użyli przede wszystkim mających w swej służbie „Turkmenów”. Według późniejszych zebranych danych najpierw przybyła siła Niemiecka 509 ludzi. Następnie nadjechały nowe oddziały niemieckie. Warunki na polach okropne. Błoto na polach po same kolana, grzęzawica po nocnym deszczu. Widzę już dużo ludzi koło siebie a przede wszystkim z kompanii „Głaza”. Daję „Głazowi” rozkaz zniszczenia kolonii Brzeziny. Odszedł, wprawdzie strzelaniny w około dużo ale nie ma nigdzie takiego nasilenia, by można nazwać było, że to są walki. Jest to raczej polowanie i wstrzeliwanie się do celów żywych. Wielu tu czy ówdzie jeszcze się broni. Dla nas nie mają te walki jakiegoś problemu. Wszystko się toczy już z samego rozpędu. Broni się jeszcze posterunek ukraiński w murowance w Sahryniu. Ostatnie strzały w posterunku zamilkły o godzinie 14-tej. W walce na posterunku wszyscy zasługują na uznanie. Opisać tę walkę można byłoby a nie zmieścić się w jednym tomie. Podnieść należy ponad wszystkich Turzynickiego „Mogiłkę” Bolka „Półtoraka” którzy pierwsi wskoczyli do środka za nimi jako trzeci „Śmieszny”. Wówczas kiedy dół (parter był zlikwidowany granatami) a wystająca lufa RKM z góry na „Mogiłkę” nie zdążyła zaziać ogniem, gdyż jego celny strzał w czoło RKM-isty spowodował, że RKM spadł z góry a RKM-ista zawisł głową w otworze. W środku były 22 osoby, w tym dwie kobiety, wszyscy zginęli. Przy posterunku jeden z naszych żołnierzy ranny. Jest przy mnie w lesie Franciszek Tybulczuk (weteryniarz) z Tyszowic. Jest d-cą taboru sanitarnego. Melduje, że do tej pory jeden zabity z rejonu IV i dwóch rannych. Raduję się z małych strat gdyż liczyłem o wiele więcej wielokrotne straty, jakie dotychczas. Do wieczora przybył jeszcze jeden ranny. Będąc przy temacie korzystam by podnieść pluton „Orła” Stanisława Gontarza, który trafił (nacierał) na kluczową pozycję obrony i zażarcie broniącą to jest cmentarz. Gdyby natarcie nasze ranne nie szło pod osłoną jeszcze nocy to przed tą pozycją obronną cmentarzem byłyby ofiary i to duże z żołnierzy naszych. W między czasie otrzymałem przez konnych zwiadowców meldunki od d-cy zwiadu konnego „Szkwała” o sytuacji w okolicy Modrynie i Mircze – tam operującego. Za bardzo wzmożony ruch samochodów niemieckich z żołnierzami na tej szosie i o drobnych sukcesach tegoż oddziału. Wysyłam dwie sekcje konnych (12) ludzi by nawiązali łączność ze „Szkwałem”, wzmocnili jego oddział i przed wieczorem stawili się w tej okolicy. Winni znaleźć nas w rejonie Konopnego – gdyż p wycofaniu oddziałów mam zamiar na Konopne – Latów uderzyć po przejściu Huczwy (tak by ten teren całkowicie oczyścić z nieprzyjaciół). Innych konnych wysyłam do poszczególnych oddziałów operujących w terenie. Chcę je z powrotem skoncentrować do nowych zadań, bo zapadający szybko wieczór może utrudnić koncentrację już moim zdaniem rozległych się zbyt szeroko i daleko oddziałów. Nawet przybyłemu por. „Ligocie” z leśnymi i drużyną wschodnią zarządzam dla nich wypoczynek, by nabrali sił do dalszych działań. Widzę, że wszyscy w tym błocku maszerujący ledwo lezą. Przed zapadającym zmrokiem ściągają oddziały z terenu i z zadań. D-cy meldują mi o wynikach przydzielonych zadań. Wzywam kilku d-ców i powierzam im przegląd broni, amunicji, stan i by zrobili selekcję, reorganizację pod kątem – wydzielenie tych, którzy jeszcze pozostaną na dzień jutrzejszy w tym terenie, i tych, którzy po akcjach jeszcze tego wieczoru – zostaną skierowani do swych domów, kwater lub na placówki nasze na naszym powiecie. Przy reorganizacji i po wydzieleniu około 150 ludzi, którzy pozostaną ze mną na dzień jutrzejszy w tym terenie, Daję rozkaz do ustawienia się oddziałów w czworoboku. Czwarty bok czworoboku wolny – bez ludzi. Wywołuję „Śmiesznego” przed szeregi rozbrajam osobiście podaję karabin odbezpieczony „Muszce” Henrykowi Ciesielskiemu wyjmuję granat za pasa prowokuję żołnierzy, biorę za uchwyt jego parabelki i zesięgam, sprawdzam że kula jest wprowadzona do lufy pistoletu. Kilka słów strzelam, jednym pociskiem zabijam. Wykonuję wyrok. Uważam że w stosunku do niego winienem sam to uczynić. Rozkazałem oderżnąć guziki żołnierskie z orzełkami od jego bluzy. Wówczas nad trupem jego stojąc wyjaśniam szerzej żołnierzom stojącym w czworoboku. Przedstawiam całą historię. Schwytany na bandziorce przez nas włączyliśmy do swoich szeregów. Mimo, ze miał warunki egzystencji i stosunek koleżeński-żołnierski wypadał na rabunki na rabunki. Nadużywał broni, munduru. Dwukrotnie miał już darowane życie. Nadal niepoprawny. Mimo, że dzielny żołnierz w akcji ale zakała szeregów. Takich tępimy. Skończyłem. Szeregi milczały. Milczały, ale aprobowały, chociaż dla plutonu AK z powiatu hrubieszowskiego było zaskoczeniem. U siebie nie znali takiej silnej w stosunku do siebie ręki. W moim mniemaniu sprawiedliwej i koniecznej. Po zwolnieniu oddziałów w czworobokach nastąpiła odprawa dowódców krótka. Wyznaczyłem dalsze działania oraz kierunki odmarszu dla poszczególnych oddziałów. Na Konopne – Latów nie nacierałem. Przeszkoda – duża koncentracja Niemców w Werbkowicach – Alojzowie. Oddziały Rejonu III po dowództwem „Głaza” – Pawła Dzierbasa miały po drodze natrzeć na Turkowice – wnieść poprawkę po nocnym działaniu „Gnoma” – Pilarskiego. Zadanie wykonały: grupa pod dowództwem por. „Ligoty” Witolda Kopcia (w składzie leśni plus Drużyna wschodnia udadzą się w Rejon I odwodu Tomaszów Lub. do gminy Telatyn – na miejsce swoich placówek po drodze zniszczą Pasiekę – zadanie wykonały. Trzecie zgrupowanie por. "Renety" przejdzie przez Wronowice – zniszczy je i pod osłoną nocy jak najdalej wycofać się na zachód. Do tej grupy dołączyłem osobiście z oddziałem 150 ludzi – ochotników pozostających ze mną do działań terenowych. Braliśmy udział w akcji na Wronowice – zostały zniszczone. Po zniszczeniu Wronowic pociągnąłem nocą na wschód w okolice lasu Wereszyn. Mieliśmy w tym 10 dniu marca również sukcesy ale w skali o wiele mniejszej. Zgrupowanie pod d-ctwem „Lecha” Eugeniusza Sioma zamiast na wyznaczony Uhrynów, uderzyło na Miętkie, zniszczyło Starą Wieś – częściowo oraz Mołozów pod d-ctwem „Kosa” Łukasika. Zgrupowanie hrubieszowskie zniszczyło II bastion ukraiński Szychowice, Smoligów, Łasków i szereg innych osiedli. Prehoryła odznaczyły się kompanie „Wygi” Karola Bojarskiego „Czarnusia” Sergiusza Konopy. Brali udział też w walce ze swoimi żołnierzami, „Lux” – „Wiktor” Urbanowski – Stefan Kwaśniewski. Całością akcji kierował dowodził komendant Obwodu Hrubieszów "Irko" "Ster" Marian Gołębiewski. Akcja moja była w ramach pomocy.
D-ca Dywersji i D-ca Odcinka Przeciwukraińskiego na Obwodzie Tomaszów – Zenon Jachymek ps. „Wiktor” (AK).     A teraz  relacje pozostałych przy zyciu Ukraińców :

Wspomina Nadia Melnyk-Nowosad, ur. w 1920 r. w Modryniu:
O godzinie 4 rano, gdy było jeszcze całkiem ciemno, wieś spała. Nagle dało się słyszeć strzały. W tym czasie mieszkaliśmy czasowo we wsi Sahryń, bo mieliśmy nadzieję, że w tak dużej wsi ukraińskiej będzie bezpieczniej. Strzały stawały się coraz częstsze. Od kul zapalających zapaliły się słomiane strzechy. Ludzie zaczęli uciekać w pole. Za polem był las, w którym zamierzali się ukryć, ale nadaremnie. Od strony lasu odezwały się karabiny, kładąc i zabitych i żywych na ziemię, która już wiosną zaczęła stawać się miękka. Za kilka godzin przez pola przeszedł żywy łańcuch Polaków. Podeszli i do nas, leżeliśmy w parowie. Był tam mój tato, malutka córeczka i ja. Gdy podeszli bliżej, tato jak ten ptak broniący gniazda wstał i wyszedł im na spotkanie. Poprosili o dokumenty, tato pokazał. Kiedy zobaczyli, że Ukrainiec, strzelili prosto w głowę rozrywającą kulą. Podeszli do nas i zapytali, kim jesteśmy. Mówię: „Panie ja Polka, za co mnie zabijać, co ja wam złego zrobiłam?” Zaczęli pytać o dokumenty. Zaczęłam błagać, mówię, że nie mam dokumentów, zostawiłam w domu. Jeden z nich mówi:
- Bij chamski łeb, bo to się tego rozmnoży.
- Nie, niech żyje, żebyś wiedziała, że ci Polak życie darował.
I tak zostałam z córką żywa pośród martwych na marcowym czarnym polu.
[…]
Na drugi dzień, kiedy poszłam, by jakoś przysypać tatę ziemią, żeby psy nie rozciągnęły ciała, wszędzie leżeli zabici ludzie, jak snopy. W jednym sadzie było ich szczególnie dużo. Popatrzyłam i zasmuciłam się. Ile was tutaj jest? Zaczęłam liczyć i naliczyłam 18 osób. Przed sadem na drodze leżało dwoje ludzi. Znałam ich. To była rodzina Prytułów. Między nimi leżało malutkie dziecko – dwa tygodnie od narodzin. Golutkie leżało. I na niego nie pożałowali kuli – pośrodku maleńkiego czółka niewielka dziurka. Ile zginęło osób w Sahryniu, trudno policzyć, bo w tym czasie było wielu mieszkańców okolicznych wsi, którzy uciekali na noc do Sahrynia, by ocalić życie. […]




Fragment pochodzi z książki „Sahryń-bil’ i peczal’ nasza, red. I. Banaszczuk, Lwiw 2007, s. 32, 33.                                                   

poniedziałek, 29 maja 2017

Ołeś Buzyna-niebohaterska '' bandera.''.

Historie Ołesia Buzyny: niebohaterska „bandera”.
Ołeś Buzyna
Nie żałujmy! 12 stycznia strona internetowa prezydenta Ukrainy poinformowała: Stepan Bandera został pozbawiony tytułu bohatera.
Nie przypadkiem piszę słowo w tytule „bandera” w rodzaju żeńskim i z małej litery, chociaż tematem artykułu jest tenże Bandera, który należał do rodzaju męskiego, i którego nazwisko zaczyna się, zgodnie z zasadami ortografii, oczywiście, z dużej litery.
Ale Bandera – to nie człowiek. To proch, pył. A także symbol i flaga. Symbol i flaga raczej ponure – kolor krwi i śmierci. Nie przypadkiem sztandar organizacji, którą kierował, był czarny i czerwony – nie są to barwy radości życia. A i nazwisko tego bohatera skandali sądowych – mówi o sobie. W tłumaczeniu z języka mołdawskiego (przodkowie „prowidnyka” OUN (b), jak wiadomo, pochodzili właśnie z Mołdawii, nie będąc, jak mówią dzisiaj, „etnіcznymi Ukraińcami”), “Bandera” oznacza tyle co „flaga”, „chorągiew”. To samo, co w języku mołdawskim, słowo „Bandera” oznacza także w innych językach romańskich.
Starsi ludzie z pewnością pamiętają hiszpańską komunistyczną piosenkę „Bandera rossa” – „Czerwony sztandar”, popularną w latach 30-tych. Nawet w czasach naszego dzieciństwa siłą inercji ta piosenka była jeszcze w podręczniku szkolnym, stąd utkwiła mi w pamięci. Istnieją również inne hiszpańskojęzyczne pieśni z tym samym niezapomnianym krótkim słowem. Na przykład, „La Bandera de mi patria” - „Sztandar mojej Ojczyzny”, w której śpiewa się o fladze, którą „ściskamy w naszych rękach”.
Ale co oni tam trzymają – to ich sprawa. Problem na czymś innym polega: na Ukrainie przeważająca większość obywateli (autor tego artykułu także do niej należy, nie wstydzi się swojego brak oryginalności) nie życzy sobie widzieć w Banderze SWOJEGO sztandaru i nie znajduje w nim niczego bohaterskiego. Oczywiście, osoby te przyjmowały w swoim czasie dekret prezydenta Juszczenki o przyznaniu szefowi OUN tytułu „Bohatera Ukrainy” jako działanie antyspołeczne, bezczelny wybryk w duchu starożytnego rzymskiego Kaliguli, i nie waham się użyć takiego sformułowania, publiczne znieważenie godności narodu.
Jestem pewien, że w tym przypadku wyrażam pogląd większości – to znaczy osób z ludzką, a nie banderowską partyjną moralnością, wyrażoną w niesławnym „Dekalogu”, którego punkt 7 głosi: „Nie zawahasz się popełnić największej zbrodni, jeśli tego wymagać będzie dobro Sprawy”.
Znieważeni juszczenkowskim dekretem obywatele Ukrainy nie uważają za „heroizm” aktów terroryzmu, zabójstw przeciwników politycznych i zbrodni przeciwko ludzkości, nawet jeśli dokonujący ich i nawołujący do nich „anty-bohater” uzasadniał swoje działania osławionym „dobrem Sprawy”.
 
Chłopcy-OUN-owcy. Dzisiaj apologeci Bandery i Szuchewycza chcą ich postrzegać wyłącznie jako bohaterów, zapominając, że OUN była partią typu nazistowskiego
 
Tak samo niesławny dekret Wiktora Juszczenki przedstawiał rzadki przykład nie tylko amoralności, ale i nihilizmu prawnego, więc nie było zaskoczeniem, że „produkcja” nowego bohatera przez administrację byłego prezydenta wywołała nie tylko oburzenie, ale także spowodowała pozwy sądowe żądające jego anulowania.
 
W efekcie jeden z pozwów doprowadził do tego, że Bandera został oficjalnie „de-heroizowany” – 12 stycznia 2011 roku na stronie internetowej prezydenta Ukrainy pojawiła się następująca informacja służby prasowej Wiktora Janukowycza: „Postanowieniem Sądu dekret prezydencki 'O przyznaniu S. Banderze tytułu Bohatera Ukrainy' został uchylony. Postanowieniem Donieckiego Okręgowego Sądu Administracyjnego z dnia 2 kwietnia 2010 r. został uwzględniony pozew obywatela Olencewicza Władymira Edwardowicza przeciwko prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Juszczence, z udziałem osoby trzeciejStepana BanderyJuniora, o uznane za niezgodnego z prawem i uchylenie dekretu prezydenta z dnia 20 stycznia 2010 № 46 "O przyznaniu S.Banderze tytułu Bohatera Ukrainy". Dekret został uchylony.
 
Postanowieniem Donieckiego Apelacyjnego Sądu Administracyjnego z 23 czerwca 2010 r. decyzja Donieckiego Okręgowego Sądu Administracyjnego z dnia 2 kwietnia 2010 została utrzymana bez zmian. Decyzja weszła w życie. Dekret traci moc.”
 
 
Bandera zaczął od morderstwa dyrektora ukraińskiego gimnazjum
 
Po przeczytaniu tej informacji stwierdziłem, że moja prognoza, ogłoszona rok temu na kanale ORT w programie Maksyma Szewczenki, „Osądźcie sami”, poświęconym zakończeniu wyborów prezydenckich na Ukrainie, okazała się prawidłowa. Powiedziałem wówczas, że Wiktor Janukowycz nie spełni swojej obietnicy z kampanii wyborczej – uchylenia dekretu Juszczenki osobiście – lecz że doprowadzi do tego na drodze sądowej. I chociaż później Wiktor Janukowycz ponownie zapewniał na konferencji prasowej w Moskwie, że anuluje juszczenkowski dekret w Dniu Zwycięstwa, mimo wszystko to ja miałem rację, a nie on. Czasami nawet myślę, że w niektórych sprawach znam Wiktora Janukowycza lepiej niż sam Wiktor Janukowycz. Przynajmniej w tych dotyczących ideologii.
 
W publicznym wystąpieniu pan Janukowycz naprawdę bardzo pragnie powiedzieć coś miłego swoim ukraińskim wyborcom lub przyjaciołom za granicą. Ale w praktyce stara się kierować tym, co sprytnie nazywa polityczną koniecznością. W przeciwieństwie do Juszczenki, obecny prezydent woli nie gasić wszystkich pożarów osobiście (pamiętacie, jak Wiktor Andrzejewicz rzucał się na płonący las z łopatą?), lecz powierzyć sprawy specjalnie wyszkolonym towarzyszom. To jest zasadnicza różnica między starą a nową władzą Ukrainy. Dlatego, przy wszystkich wadach i brakach, Janukowycz ma drużynę z prawdziwego zdarzenia, podczas gdy Juszczenko miał tylko zbieraninę wolnych atamanów, nazywających siebie „kochanymi przyjaciółmi” i „polowymi dowódcami Majdanu”. Podobnie jak wszyscy komendanci polowi, oni rozumieli grę zespołową w stylu znanym z bajki „Łabędź, Rak i Szczupak”, co doprowadziło pasażera, jadącego z takim zaprzęgiem, z ulicy Bankowej do wsi Wielkie Niezdary – i to już na zawsze.
Rozumiem tych krytyków Janukowycza, którzy twierdzą, że obietnic wyborczych należy dotrzymywać. Lubię, gdy chłopiec powiedział – chłopiec zrobił. Ale prezydent – nie jest to „chłopiec”. A zasady etyki ulicy nie stosują się do niego. Według nich można zostać pierwszą osobą we wsi, ale nie skutecznym politycznym menadżerem, którym powinien być prezydent państwa.
 
Wyobraźcie sobie, że Janukowycza uchylił dekret Juszczenki, nie czekając na decyzję sądu. Wiktor Fedorowicz nie jest dziedzicznym monarchą i nie jest dyktatorem. Prędzej czy później zastąpi go inny prezydent. Nikt nie może wykluczyć, że osobą tą nie będzie udoskonalona hybryda Wiktora Juszczenki, powiedzmy, ktoś taki jak Ołeh Tiahnybok, tylko bardziej „radykalny”. Możliwe jest również, że „bandero-mania” będzie tajnym hobby tego hipotetycznego działacza, które on dotychczas skutecznie ukrywał przed społeczeństwem i lekarzami. Juszczenko stojący na Majdanie też nie miał na czole napisane wielkimi literami, że podoba mu się terrorysta, apologeta totalitaryzmu, natchnienie czystek etnicznych Polaków i rzezi w szeregach własnej OUN – Stepan Bandera.
 
I ten oto piąty prezydent bierze i anuluje dekret Janukowycza w sprawie zniesienia dekretu Juszczenki! Bandera – znowu „bohaterem”. Szósty prezydent będzie musiał zaczynać wszystko od nowa. Śmiesznie? Ale tak by było. Albo coś w tym rodzaju.
 
Janukowycz postąpił trochę inaczej. Na zewnątrz nie wygląda to efektownie. Ale jest skuteczne. Jak wiadomo, oprócz władzy wykonawczej i ustawodawczej, na Ukrainie, jako państwie demokratycznym, istnieje także niezależna władza – sądownictwo. Nie będziemy dyskutować, na ile ona faktycznie jest „niezależna”. Ale jej decyzje są obowiązujące także dla dwóch pozostałych władz, w tym i dla głowy państwa. To dzięki zaskakującej decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie trzeciej tury wyborów w odpowiednim czasie otworzyły się drzwi do Kancelarii Prezydenta dla samego Wiktora Juszczenki. To potężna władza. Nie wolno jej nie doceniać.
 
Szuchewycz – "poplecznik" Bandery, którego także żądają "de-heroizować".
 
Mam nadzieję, że nikt nie będzie wątpił, że tenże Władymir Olencewicz – skromny doniecki adwokat – za rządów prezydenta Juszczenki nie miał żadnych szans, aby za pośrednictwem Sądu anulować dekret przyznający Banderze tytuł „Bohatera Ukrainy”. Od 2007 roku trwa proces sądowy na podstawie analogicznego pozwu, związanego z przyznaniem tego samego tytułu, dla byłego oficera hitlerowskich sił zbrojnych Romana Szuchewycza. Do tej pory się procesuje! Chociaż podejrzewam, że po 2010 r. – z wielką nadzieją na sukces.
Zasługa Janukowycza jest przynajmniej taka, że nie przeszkadzał takim jak Olencewicz. A przecież możliwości utrudniania ma nie mniejsze niż Juszczenko. Jednak nie skorzystał z nich. To mało? Być może. Ale dobre i to. Bądźmy realistami. Żadna władza nie pójdzie na ustępstwa narodowi, jeśli naród nie będzie domagał się spełnienia złożonych mu obietnic.
W „sprawie Bandery” od strony narodu wyraźnie odczuwało się presję. Faktycznie, Janukowycz został prezydentem tylko z powodu wsparcia tych, którzy uparcie nie dostrzegali w Banderze „bohatera”, pomimo lokajskiej kampanii propagandowej prowadzonej przez „lobby pomarańczowe” na jednym z głównych kanałów telewizyjnych, gdy krwawego maniaka z OUN kilka lat temu przepychano do miana „wielkiego Ukraińca”. Z powodu oddolnego nacisku zaczęły się zmiany na samym szczycie, zakończone obwieszczeniem o uchyleniu dekretu prezydenta Juszczenki na stronie internetowej prezydenta.
 
Ale to tylko warunkowe szczęśliwe zakończenie. Informacja na prezydenckiej stronie internetowej kończy się słowami: „Na postanowienie Sądu apelacyjnego wpłynęło kilka odwołań do Naczelnego Sądu Administracyjnego Ukrainy”. Decyzja sądu weszła w życie. Ale istnieje możliwość zaskarżenia i przekazania do ponownego rozpatrzenia lub uchylenia. Mówiąc w prawniczym żargonie, postanowienie to musi jeszcze „utrwalić się”. W rzeczywistości, według stanu na dzisiaj, Bandera nie ma tytułu państwowego „Bohatera Ukrainy”. Ale Naczelny Sąd Administracyjny może jeszcze wydać inne postanowienie.
A teraz o tym, dlaczego uważam, że Bandera nie ma prawa do tytułu bohatera. Kierując egzekutywą krajową OUN na zachodnio-ukraińskich ziemiach („egzekutywa” – to coś w rodzaju podziemnego komitetu wykonawczego), Stepan, jeszcze jako student Politechniki Lwowskiej, rozpoczął swoją działalność jako „wódz” od zorganizowania zabójstwa dyrektora ukraińskiego gimnazjum we Lwowie – Babija. Ten wypowiadał się publicznie w szkole, którą kierował, przeciwko terrorowi jako metodzie walki politycznej i apelował do uczniów, aby nie ulegali propagandzie zwolenników takich metod. Natomiast Bandera liczył przede wszystkim na gorącą i niedoświadczoną młodzież. Dlatego też, z jego rozkazu, dyrektor gimnazjum został zamordowany 25 lipca 1934 roku przez bojówkarza Mychajła Cara.
 
Zamordowany nauczyciel był setnikiem galicyjskiej armii. Kiedy Bandera był jeszcze tylko złym dzieciakiem, duszącym koty w celu hartowania braku litości dla wrogów, Iwan Babij z bronią w ręku już walczył o niepodległość i jedność Ukrainy w okresie „walk wyzwoleńczych” w latach 1918-1920. Ale walczył jak żołnierz, a nie jak bandyta. W chwili śmierci miał 41 lat. Od tej przelanej ukraińskiej krwi rozpoczęła się droga Stepana Bandery w ukraińskiej historii. Już tylko to całkowicie wystarczy, aby pozbawić go tytułu „Bohatera Ukrainy”.
 
Jest zadziwiający związek pomiędzy tym, kogo czcimy a naszym życiem. Oczywiście, niektórzy ludzie potrafią czcić jednocześnie dwie siły wzajemnie się wykluczające. Na przykład na Haiti w dzień ludzie chodzą do kościoła, a w nocy biorą udział w krwawych ceremoniach voodoo. Nie należy się wiec dziwić, że na tej wyspie nieustannie „pojawiają się”, jeśli nie jakiś potwór, jak Deval, to trzęsienie ziemi lub cholera, w połączeniu z kontyngentami sił pokojowych. Nie można palić kadzidła i dla Boga, i dla Szatana. Na przykład, uważać się za dobrego chrześcijanina i biegać z portretem Bandery na wiec. Nic dobrego z tego nie będzie. Chciałbym dodać, że Kościół Greckokatolicki w tym samym 1934 roku słowami Metropolity Andrzeja Szeptyckiego otwarcie potępił morderstwo Babija przez banderowców. Jednak zabójcy tego nie usłyszeli.
 
W niemieckim mundurze. Drugi z lewej w pierwszym rzędzie – zastępca Bandery i głównodowodzący UPA "generał" Roman Szuchewycz
 
W 1940 roku zahartowani w aktach terroru Bandera i Szuchewycz rozpętali wewnątrz OUN prawdziwą wojnę domową – nie chcieli się dzielić partyjną kasą z przedstawicielami starszego pokolenia, reprezentowanego przez pułkownika Melnyka. Efekt – kilka tysięcy zabitych i rozpad organizacji na dwa zwalczające się obozy. Julia Tymoszenko i Wiktor Juszczenko, oboje czciciele religii Bandery, nie powinni zatem być zaskoczeni, że ich Majdanowy tandem również się rozpadł. Z banderowcami inaczej być nie może. Bo, powtarzam, kodeks, według którego wychowywał się i żył Bandera, głosi: „Nie zawahasz się dokonać największej zbrodni, jeśli tego będzie wymagać dobro Sprawy.”
Nacjonalistyczny Dekalog nie przypadkiem, jak przykazania Chrystusa, składa się z dziesięciu punktów. Przecież to ich szatańska parodia. Poprzez punkt 7 otworzył możliwość popełnienia KAŻDEJ zbrodni. Co mianowicie jest „dobrem sprawy” – może być interpretowane dowolnie, a zezwolenie na popełnienie „największej zbrodni” – jest absolutnie jednoznaczne! 
 
Żaden normalny człowiek nie podejmie się uzasadniania zbrodni tajnej policji Stalina. Na przykład w 1940 r. w Katyniu, Charkowie i Kalininie NKWD rozstrzelało 14 595 polskich oficerów – jeńców wojennych. Jest to z pewnością ZBRODNIA. Ponieważ rozstrzeliwać jeńców wojennych nie wolno – ani polskich, ani niemieckich, ani rosyjskich, ani ukraińskich. Żadnych jeńców! Każdy fan Bandery, z którym rozmawiasz o tragedii katyńskiej, zaczyna radośnie krzyczeć o „moskiewskich zbrodniach”. Chociaż na czele Związku Sowieckiego stał w tym czasie Gruzin Stalin, a NKWD kierował jego rodak Ławrentij Beria.
 
Ofiary rzezi wołyńskiej. Bojówkarze UPA zabili te polskie dzieci pod Łuckiem na początku maja 1943 roku. Dziecku leżącemu w środku rozpruto brzuszek
 
Dlaczego więc ci sami „banderofile” nie dostrzegają żadnej zbrodni w masakrze Wołynia w 1943 r., kiedy na rozkaz OUN Bandery zostało wymordowanych około 80 000 Polaków? I nie oficerów, ale przede wszystkim kobiet, dzieci i starców. Polskie wsie na Wołyniu były otaczane przez oddziały UPA, a następnie rozpoczynała się rzeź w takim samym stylu, w którym plemiona afrykańskie zabijają się nawzajem w międzyplemiennych wojnach.
 
Na to czciciele Bandery oburzają się: przecież on w tym czasie siedział w niemieckim więzieniu! A czy to nie współtowarzysze Bandery zabijali Polaków? Czy kiedykolwiek on chociaż jednym słowem potępił ich za czyny popełnione w lasach na Wołyniu? Więc cóż to za argument?
Marzec 1943 r. W rezultacie czystki etnicznej, którą przeprowadzała UPA, zniszczono około 80 tysięcy ludzi. W tym – dzieci
 
Jest w pełni uzasadnione, że kropkę na ścieżce życia samego „prowidnyka” postawił młody człowiek z rodziny ze sławnymi banderowskimi tradycjami – Bohdan Staszyński. Właśnie on rozpoczął od sympatii do OUN-owskiego ruchu, a zakończył jako agent KGB, zabijający Banderę w 1959 roku w Monachium przy pomocy broni strzelającej trucizną.
Ale zjadliwości samej banderowskiej „doktryny” to nie zmniejszyło. Ci, którzy dzisiaj wymachują „prowidnykiem” jak flagą, powinni zrozumieć, że ich idol nie jest lepszy od Hitlera. Jedynie skala jego zbrodni jest nieco mniejsza – nie zdążył dojść do władzy i przekształcić Galicji w karpacką wersję Trzeciej Rzeszy z jednym Führerem. On – jeden z szeregu małych europejskich watażków epoki totalitaryzmu. Z zoologicznego oddziału narodowo-socjalistycznych (nazistowskich) „gadów”. Nawet nie ukraińskiej, lecz zaledwie galicyjskiej skali.
Województwo lwowskie, sierpień 1943 r. Rodzina Kleszczyńskich, zamęczona przez OUN-UPA. Ofiarom wydłubano oczy i przypalano ręce
 
Uczynienie z niego symbolu dla całej Ukrainy nigdy się nie uda. On jest jej obcy. On nigdy nawet nie był na prawdziwej oryginalnej „Wielkiej Ukrainie” – w najlepszym przypadku spoglądał na nią z poza granicy, przez rzeczkę Zbrucz. Nic dziwnego, że nawet dziś, po pojawieniu się komunikatu na stronie prezydenta o „odheroizowaniu”, „spory o Banderę” z żądaniem obalenia „okupacyjnej władzy” rozgorzały tylko w trzech obwodach w zachodniej części kraju.
 
Każdy polityk, który spróbuje narzucić Banderę jako bohatera Ukrainy, zniszczy nie tylko swoją osobistą karierę (czego niezbitym dowodem – los Juszczenki, Tymoszenko i innych „bohaterów Majdanu”), ale także spowoduje rozpad kraju. Ukraina – to nie Galicja. Galicja, pomimo separatystycznych haseł, głoszonych od tej chwili, póki co, to tylko część Ukrainy. To nie Ukraina będzie musiała dostosować się do prowincjonalnej galicyjskiej politycznej mitologii, lecz Galicja – do o wiele bardziej humanistycznych wielko-ukraińskich tradycji.
 
Prawdą jest, że Bandera stał się symbolem i flagą nacjonalizmu o nieludzkiej twarzy, który zabrnął w ślepy zaułek i zniszczył nawet własnych zwolenników. Ten nacjonalizm stara się pogodzić sprzeczności: wiarę w Boga i satanizm, walkę o „wolność” i służbę w nazistowskim, hitlerowskim wywiadzie, wielkie „ideały” i morderstwa zza węgła, nawet swoich. Ktoś może powiedzieć: ale on przecież kochał Ukrainę! Tak, kochał. Ale tak, jak gwałciciel kocha swoją ofiarę – nie interesując się wzajemnością.
Bandera nie może być Bohaterem Ukrainy choćby tylko z jednego powodu: on zabijał Ukraińców.
 

''Ukradziona ziemia''-ukraińskie pretensje do Chełmszczyzny.

„Ulice były pokryte trupami”, „to było potężne uderzenie w społeczność ukraińską”, „Ukraińcy nie mogli się zemścić”, „w chacie rozstrzelano dwoje dzieci” – od tych urywków tragicznych wspomnień rozpoczyna się narracja filmu dokumentalnego pt. „Ukradziona ojczyzna”, wyprodukowanego z inicjatywy Kijowskiego Towarzystwa Chełmszczyzna. Gdy Polacy z takimi emocjami opowiadają o wydarzeniach na Wołyniu, naturalistycznie opisując zbrodnie UPA, ze strony ukraińskiej opinii publicznej zazwyczaj słychać głosy oburzenia, oskarżenia o granie na uczuciach ofiar i niepotrzebne podgrzewanie antyukraińskich nastrojów. Ukraińcy o – nie da się zaprzeczyć, również tragicznych, ale nie równie tragicznych, bo o symetrii win nie może być mowy – wydarzeniach utrwalonych we własnej pamięci narodowej mogą mówić tonem równie mocnym. Tytułową „ukradzioną ojczyzną” jest Chełmszczyzna. Twórcy dokumentu nie mają wątpliwości – to ukraińska ziemia, w domyśle: okupowana przez polskie państwo. „Historycznie Chełmszczyzna jest częścią wielkiego Wołynia, od X wieku wchodziła w skład Rusi” – z tej konstatacji rozpoczyna lektor opowieść o dziejach tych ziem. Przy tym „kłamie prawdą”, a właściwie manipuluje faktami. „Historycznie” bowiem Chełm był grodem zachodniosłowiańskiego, podporządkowanego Piastom plemienia Lędzian. Dopiero w 981 roku został – uwaga – podbity przez księcia Włodzimierza Wielkiego. Istotnie więc, od X wieku (a właściwie od ostatnich dwóch dekad tego stulecia) należał do Rusi, ale jako zdobycz wojenna.
Część ukraińskich historyków – na czele z szefem tamtejszego IPN Wołodymyrem Wjatrowyczem – forsują tezę, w myśl której „tragedia wołyńska” była tylko częścią „wojny polsko-ukraińskiej”, którą zapoczątkowały antyukraińskie wystąpienia na Chełmszczyźnie w 1942 roku. Dokument w reżyserii Artura Hurala wpisuje się w tę narrację. Poświęcony jest jednak wyłącznie sprawie konfliktu na Chełmszczyźnie i późniejszym deportacjom, o antypolskich akcjach Ukraińców nie tylko nie ma ani słowa – wspomniana wzmianka o tym, że Ukraińcy nie mieli możliwości odwetu (wypowiedź jednego z deportowanych) wręcz przeczy późniejszym wydarzeniom na Wołyniu (które Wjatrowycz uważa za odpowiedź na to, co działo się na Chełmszczyźnie). Według twórców filmu, hitlerowscy okupanci wysiedlali Ukraińców z ich domów, żeby na ich miejsce na żyznych ziemiach osiedlić kolonistów z Niemiec. Następnie zaś „polskie grupy zbrojne rozpoczęły kolejną falę terroru przeciwko ukraińskiej ludności Chełmszczyzny”. Pomijany jest przy tym kontekst, w jakim dochodziło do antyukraińskich wystąpień – a mianowicie fakt, że Niemcy często wysiedlali także polską ludność, by na ich miejsce zasiedlać Ukraińców, zgodnie z zasadą „divide et impera”. O tym, że takie praktyki były powszechne, pisze nawet Wjatrowycz, choć w swoim osądzie oczywiście bardziej krytykuje Polaków za akty zemsty na zajmujących ich domy Ukraińcach niż Ukraińców za zajmowanie domów Polaków.
Twórcy filmu, podpierając się wspomnieniami przesiedleńców, opisują deportacje dokonane zaraz po wojnie. Natomiast Akcję Wisła, rzeczywiście niepotrzebną i antyukraińską, określają mianem „ostatecznego rozwiązania kwestii ukraińskiej”. Niezależnie od brutalności, z jaką ukraińska ludność była wypędzana ze swoich domów, retoryczne porównanie deportacji do Holokaustu w ustach formacji, która nie uznaje „tragedii wołyńskiej” za ludobójstwo, delikatnie pisząc – brzmi skandalicznie. Podobnie ciężko się zgodzić z krzywdzącym uogólnieniem, jakiego dokonał historyk Wołodymyr Serhijczuk, stwierdzając, że Polacy walczyli z Ukraińcami przy pomocy trzech sił: Armii Krajowej, niemieckiej policji (w której służyli Polacy) oraz partyzantki sowieckiej. Zapomina przy tym, że tuż po wojnie polskie podziemie współpracowało z UPA w walce z komunistami, m.in. zdobywając Hrubieszów. A także o tym, że AK nie współpracowała z Niemcami, co powoduje, ze zrównywanie tej formacji z kolaborantami hitlerowców (wśród których przecież, poza Polakami, było również wielu Ukraińców) nie jest rzetelnym podejściem. Ocena polskiego podziemia jest w filmie jednoznacznie negatywna. Gdy jeden z deportowanych z wielkim żalem mówi, że „polskie władze upamiętniają swoich bandytów”, wypowiedź tę ilustruje kadr z pomnikiem Armii Krajowej. Oczywiście, potraktowani brutalnie, zgodnie z niesprawiedliwą regułą „odpowiedzialności zbiorowej” przesiedleńcy mają prawo do swoich emocji, ale granie na nich bez uwzględnienia szerokiego kontekstu (o co przecież tak zawsze zabiegają obrażeni polską dyskusją o Wołyniu Ukraińcy) to posługujący się manipulacją rewanżyzm, a nie „droga do prawdy”.
Jedną z nielicznych wyważonych opinii z twórcami filmu podzielił się Hryhorij Kuprianowycz, historyk i działacz mniejszości ukraińskiej w Lublinie. Słusznie stwierdził, że Polacy mają bardzo małą świadomość faktu ukraińskiej kultury Chełma, i przez to nie rozumieją ukraińskiego sentymentu. To fakt, ale wydaje się, że Ukraińcy nie proponują kompromisowego uznania wielokulturowej przeszłości tego miasta. Dla nich – a przynajmniej dla twórców filmu „Ukradziona ojczyzna” – to miasto to „Chołm”, który Polacy niesprawiedliwie przejęli i przemianowali na polski „Chełm”.

piątek, 26 maja 2017

27 maja 1946. Napad WiN i UPA na Hrubieszów.

Jest w historii  Armii Krajowej epizod  o którym badacze i historycy tej  formacji najchętniej chcieliby zapomnieć. To porozumienie z podkarpackimi strukturami UPA ,w efekcie którego doszło do napadu na  Hrubieszów. 
27 maja 1946 roku w Hrubieszowie połączone oddziały UPA i WiN dokonały ataku na lokalny posterunek Milicji Obywatelskiej, siedzibę Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oraz budynek Komisji Przesiedleńczej. Jednym z celów tej akcji było uwolnienie więźniów politycznych przetrzymywanych przez władze komunistyczne.
Wspólna akcja UPA i WIN była efektem zawieszenia broni między tymi armiami wiosną 1945 roku.
Plan tej akcji zatwierdzony przez głównego dowódcę UPA w Polsce zakładał udział 300 Ukraińców i 150 Polaków.
Dowództwo nad całością sił ukraińskich objął Jewhen Sztendera „Prirwa”. Nocą upowcy
przemaszerowali na miejsce spotkania z winowcami do lasu pomiędzy wsiami Trzeszczany i Podhorce, oddalonego od Hrubieszowa o 6 km. Zgrupowanie polskiego podziemia skoncentrowało się w tym samym
lesie, lecz w innej jego części, gdzie stawiły się hrubieszowskie oddziały partyzanckie Kazimierza Witrylaka „Hela”-”Druka”, Stefana
Kwaśniewskiego „Wiktora”, Czesława Hajduka "Ślepego”, Mariana Horbowskiego „Kota”, NN
„Kalifa” i chełmski oddział Henryka Lewczuka "Młota”.
27 maja 1946 r., około północy oddziały partyzanckie przekroczyły most na Huczwie od strony Sławęcina. Oddział ukraiński, który miał zdobyć komisję wysiedleńczą odłączył się zajął swoje pozycje, zaś pozostałe oddziały przeszedłszy przez most chełmski weszły do miasta, gdzie nastąpiło rozdzielenie. Oddziały UPA, które miały uderzyć na NKWD oraz
oddział „Młota” skręciły w ulicę Partyzantów i dotarły na wyznaczone pozycje, ok. 40 m. od
koszar NKWD i ok. 30 m. od ich komendy.
Rozstawiono tam wyrzutnię „torped” oraz kilk granatników małego kalibru, a drugą wyrzutnię
ustawiono ok. 20 m. od siedziby UB na dachu magazynu Spółdzielni „Społem”, gdzie stanowiska zajęło kilku żołnierzy od „Młota”,
którzy mieli prowadzić ostrzał pięter budynku
UB.
Akcja rozpoczęła się z opóźnieniem, ok. 1:30
ponieważ Ukraińcy mieli trudności z
odpaleniem pocisków. Odpalono pierwszą
„torpedę”, która jednak nie trafiła ani w
koszary ani w komendę, jednocześnie
rozpoczynając gwałtowny ostrzał z broni
maszynowej. Enkawudyści przyjęli walkę i
wywiązał się długi pojedynek ogniowy. Wg
meldunków UPA dwa „zwena torpedowe”
wystrzeliły w sumie 6 pocisków, z czego 4
celne. Ogniem broni maszynowej uciszono też
jeden z dwóch sowieckich ckm-ów (pozostałe
dwa nie strzelały prawdopodobnie z powodu
paniki, która ogarnęła niektórych sowietów),
oraz ostrzelano uciekających z budynku UBP.
Po półtoragodzinnej walce sotnie rozpoczęły
odwrót.
Zaraz po rozpoczęciu ostrzału koszar NKWD
odpalono również dwie „torpedy” w kierunku
UBP. Pierwszy pocisk nie trafił w cel, lecz
następny uderzył wprost w gabinet szefa
PUBP. Jednocześnie od strony kina i z
dachów magazynów rozpoczęto krzyżowy
ostrzał pięter gmachu (cele więźniów
znajdowały sie w piwnicach).
Siedzibę UB otaczał 1,5 metrowy mur,
zakończony u góry zasiekami z drutu
kolczastego. Do jego sforsowania „Młot” użył
kocy i płaszczy, po których jego żołnierze
przedostali się na druga stronę i po likwidacji
odstrzeliwującego się wartownika wdarli się
do środka budynku. Jak wspomina Stefan
Winiarczyk, jeden z żołnierzy „Młota”, z góry
zbiegła młoda dziewczyna i niestety została
zastrzelona, bo myślano, że na górze są tylko
pracownicy UB. Okazało się, że zabito siostrę
członka WiN, prowadzoną na nocne
przesłuchanie sanitariuszkę
„Floresę” (Nieborak). Zaraz po tym wdarto się
na górę, gdzie Roman Kaszewski „Zdybek”
zlikwidował czterech funkcjonariuszy UB.
Reszta ubeków rozpierzchła się i ukryła w
okolicy.
Po opanowaniu budynku rozpoczęto
uwalnianie więźniów. Ponieważ funkcję
klucznika pełnił Władysław Wasilczuk, który
był winowską wtyczką w UB, wszystko poszło
bardzo sprawnie. W sumie uwolniono 20
więźniów, z czego pięciu Ukraińców. Oprócz
sanitariuszki „Floresy”, w niewyjaśnionych
okolicznościach, zginał jeszcze jeden więzień.
Oddziałowi Henryka Lewczuka „Młota” przez
cały czas towarzyszył dowodzący całością sił
polskich por. Kazimierz Witrylak „Hel”-”Druk”.
Po godzinie pierwszej nastąpił atak na
Komendę MO. WiN-owcy wdzierali się do
środka budynku, lecz milicjanci znajdujący się
na parterze od razu otworzyli ogień, a za
chwilę zaczęli ich wspomagać inni milicjanci z
góry. W końcu opanowano parter, lecz
funkcjonariusze MO zarzucili partyzantów
granatami, zmuszając do odwrotu. Po chwili
nastąpił drugi atak i sytuacja się powtórzyła –
partyzanci ponownie opanowali parter, po
czym obrzuceni granatami, cofnęli się. W
trzecim ataku członków WiN wsparli upowcy i
gdy milicjantom zaczęło brakować granatów,
partyzanci zaczęli wdzierać się na schody. W
tej sytuacji komendant posterunku dał rozkaz
do kontrataku (według jedynej dostępnej
relacji - komendanta MO Stanisława Rząda),
po którym partyzanci wycofali się po raz
kolejny i zarazem ostatni. Komenda
Powiatowa MO nie została zdobyta.
W tym samym czasie oddział por. Czesława
Hajduka „Ślepego”, zgodnie z planem, otoczył
budynek Szturmówki przy ul. Górnej i
ostrzeliwując okna oraz drzwi nie wypuścił
nikogo na zewnątrz.
Bojówka SB przeprowadziła dwa ataki na
Komisje Przesiedleńczą, które się jednak nie
powiodły. Zawiodły tu doniesienia polskiego
wywiadu, mówiące, że ochrona Komisji
posiada jedynie pistolety – w rzeczywistości
była dobrze uzbrojona w broń maszynową.
Partyzanci opanowali również i zniszczyli
pocztę.
Akcja powoli dobiegała końca i zaczynał się
odwrót. Polskie oddziały, po walce, wycofały
się w kierunku Sławęcina, gdzie na łąkach
czekały furmanki, które odwiozły je aż do wsi
Gliniska. Pościg nie odkrył ich śladów.
Ukraińcy rozpoczęli odwrót w kierunku na las
terebiński, ale za nimi ruszył pościg NKWD.
Alarm w 5 pułku ogłoszono po godzinie 1:00,
jednak wobec braku łączności i kompletnej
dezorientacji co do zamiarów atakujących
partyzantów, nie zdecydowano się na akcję
zaczepną, ale zorganizowano obronę koszar i
dopiero ok. godz. 2:00 wysłano jeden pluton
elewów (ok. 25 ludzi) pod dowództwem ppor.
Mariana Fleminga w kierunku toczącej się
walki. Towarzyszył mu por. Wojciech
Jaruzelski [sic!], pomocnik szefa sztabu pułku
do rozpoznania. Żołnierze dość lękliwie
posuwali się w stronę ogniska nasilającej się
walki, o której natężeniu świadczyły odgłosy
wybuchających granatów, ciągły terkot broni
maszynowej i potężniejąca łuna nad centrum
miasta. Palił się budynek PUBP.
Ok. 3:30 mjr Sokołow widząc, że upowcy
odeszli, wysłał na zwiad transporter z lejt.
Sołowiewem, z którym pojechał transporter WP
oraz grupa kawalerii. Gdy dojechali do mostu,
zobaczyli wycofujących się partyzantów i
natychmiast otworzyli ogień. Kilku żołnierzy
WiN nie zdążyło się wycofać za rzekę i ukryło
pomiędzy drewnianymi belkami leżącymi obok
mostu, a gdy transportery pokonały most,
partyzanci otworzyli ogień i rzucili w ich
kierunku granat. Zamieszanie spowodowane
wybuchem pozwoliło partyzantom
„przeskoczyć” most. W pancerce został ranny
lejt. Sołowiew.
O godz. 7:00 NKWD otrząsnęło się wreszcie po
szoku spowodowanym atakiem i wysłało grupy
zwiadowczo-pościgowe w kierunku na Chełm,
Zamość i Sławęcin. Już o 7:30 grupa 30
enkawudystów z 9 roty pod dowództwem lejt.
Andrijewskiego na drodze do Zamościa
odkryła i starła sie z UPA. Oddział NKWD był
jednak za słaby do rozbicia sił ukraińskich,
mógł jedynie iść ich tropem. W sukurs
Andrijewskiemu ruszył st. lejt. Iwanow z 44
ludźmi, w tym grupą WP, oraz dołączył na
transporterze mjr Sokołow. Ok. 9:00 koło
Metelina sowieci rozpoczęli natarcie
połączonymi siłami na upowców, którzy
zaczęli się wycofywać, ale na skraju lasku
terebińskiego zajęli pozycje obronne i
przywitali ogniem nacierających. Pod
huraganowym ogniem Ukraińców grupa
pościgowa zaczęła odwrót i aż do godziny
14:00 nie podejmowali żadnych działań.
Dopiero o 14:00, po przybyciu posiłków w sile
plutonu szkoły podoficerskiej, plutonu
kawalerii, oddziałów MO i WP oraz 100
enkawudystów z 3 batalionu 18 pułku,
rozpoczęto akcję, która jednak nie przyniosła
żadnych efektów. Podobnym fiaskiem
zakończyła się akcja pościgowa w dniach 29
maja – 2 czerwca. Wg dokumentów
ukraińskich doszło jedynie do drobnych
potyczek korzystnych dla UPA.
Straty biorących udział w ataku na
Hrubieszów oddziałów były stosunkowo
niewielkie. W samym mieście poległo jedynie
dwóch Ukraińców, w trakcie odwrotu zginęło
trzech kolejnych a trzech odniosło rany. Po
stronie WiN, z wyjątkiem sanitariuszki
„Floresy”, nie było zabitych. Jeżeli wierzyć
oficjalnym danym, to NKWD straciło dziewięciu
ludzi, WOP pięciu, PPR i UB po dwóch.
Partyzantom udało się przejąć akta UB i PPR,
zdemolować budynki PPR, starostwa i UB, co
zdezorganizowało częściowo aparat represji
na terenie powiatu. Nie udało się natomiast
opanować Komisji Przesiedleńczej, co było
istotnym niepowodzeniem, gdyż zdobycie jej i
zniszczenie znajdujących się tam dokumentów
było głównym celem UPA.
Wspólne akcja WiN i UPA na Hrubieszów
zakończyła się militarną kompromitacją
„władzy ludowej”, spotęgowaną dodatkowo
tym, że po ataku w mieście rozeszła się
plotka, iż było to tylko rozpoznanie przed
głównym uderzeniem. Spowodowało to tak
wielką panikę w szeregach komunistów, że
ograniczono wyjazdy w teren, okopano i
ogrodzono drutem kolczastym budynki MO,
tylko w dzień pracowano w komendzie, zaś w
nocy przechodzono do okopów. Sytuacja taka
trwała aż cztery miesiące. Podobny nastrój
zapanował też w Tomaszowie Lubelskim,
gdzie stacjonujący batalion NKWD zawiesił
aktywną działalność i zaczął przygotowywać
obronę miasta, a UB żaliło się w raportach do
WUBP, że „Wojsko KBW wyjechało z terenu
powiatu, motywując to tym, że nie mają
prowiantu i że jest ich za mało, by
przeprowadzać operacje”.
Po ataku na Hrubieszów, oddziały, jak i cała
organizacja wróciły do normalnej działalności.
Wrócił również na swój teren oddział „Młota”.
Z jednej strony przygotowywano się do
referendum, a z drugiej, w dalszym ciągu,
przeprowadzano działania mające zapewnić
spokój i bezpieczeństwo na terenie obwodu.
Źródło : podziemie zbrojne
/Boguś

środa, 24 maja 2017

Krystynopol -1915 r-nieznane fotografie.

 Żołnierz  austriacki  karmi głodne  dzieci.
 Zdjęcie przedstawia pobór do wojska w Krystynopolu.
 Zrujnowane żydowskie domostwo.Poniżej  droga Sokal -Krystynopol, widoczni żołnierze  pełniący wartę.

'' teper Lachy naszymi worohamy'' czyli cała prawda o tzw. ''Republice Kołkowskiej''.

Wstrząsająca była masakra rodziny ukraińskiej za sprzeciw mordowania ich sąsiadów w niedaleko położonej od Kołek kolonii polskiej Glinne. W czerwcu zginęli powiązani drutem kolczastym Ukrainiec Kwacz z żoną i córką Paraską, której obcięto piersi. Młodszemu synowi Wasylowi zdzierano skórę z pleców. Zdołał jednak wyrwać się oprawcom i zbiegł do Kołek. Razem z rodziną Kwaczów zamordowani zostali Polacy: Józef Grodzki i jego żona Sabina. Wcześniej, w marcu Ukraińcy z Omelna ostrzegli mieszkańców polskiej kolonii Czetyń w gminie Kołki o planowanym napadzie banderowców. Część mieszkańców uciekła do lasu. Pozostałych kilka osób zabito uderzeniem orczykiem w głowę i rozpruciem brzucha nożem.
Na cmentarzu miejskim coraz częściej grzebano zmasakrowane zwłoki pomordowanych w osiedlach otaczających Kołki. Zdawało się, że już nic z okrucieństw nie może bardziej pogrążyć w przerażeniu. A jednak. „Nowy sezon zabójstw” zapoczątkował w mieście Ukrainiec Saczko-Saczkowski. W biały dzień powiesił swoją żonę Polkę w publicznym miejscu, na drzewie naprzeciwko budynku gminy. Saczkowski był wówczas komendantem policji ukraińskiej, na służbie garnizonu niemieckiego. Wisielec zmaltretowanej kobiety był szczególnym sygnałem dla polskich mieszkańców i małżeństw mieszanej narodowości - porzućcie wszelkie nadzieje. Za przykładem Saczkowskiego podążył inny, osławiony w Kołkach oprawca Żydów, Ukrainiec Jaromelc zabijając swoją żonę, również Polkę.
Jeszcze tak niedawno temu, przed wojną, Saczko-Saczkowski był zastępcą wójta gminy, powszechnie lubianym i szanowanym za życzliwość do wszystkich mieszkańców, niezależnie od ich narodowości. Lubiano go też w domu moich dziadków Urbańskich. Był tam chyba częstym gościem, bo ilekroć przyjeżdżaliśmy z Czetwertni, gdzie ojciec zarządzał majątkiem ziemskim, Saczkowski też tam zaglądał. Nie wiem, co sobie cenił bardziej, pogawędki z dziadkiem Franciszkiem, czy nalewkę wiśniową na spirytusie babci Pauliny. Czasami sadzał mnie na kolanach i sprawdzał czy podrosłem wsadzając mi swoją rogatywkę na głowę. Zatrzymywała mi się na uszach, a pan Saczko mówił zaciągając jak wszyscy tam kresowiacy:
Panie Edwardzie czapka od ostatniego raza lepij pasuje. Znaczy się jeszcze troszki i będziesz pan wójtem, a może być, jak Bóg szczęście da i starostą.
Tak miłym wydawał mi się człowiekiem. Niemcy szybko poznali się na jego sadystycznych skłonnościach. Szczególnie był im pomocny w likwidacji getta żydowskiego latem 1942 roku. Mówiono, że dwoił się i troił żeby oddać jak najwięcej strzałów w potylicę ofiar. Samo zabijanie nie dawało mu pełnego zadowolenia. Przed egzekucją doprowadzał sponiewieranych do stanu upokorzenia, w którym śmierć wydawała się jedynym wybawieniem. Jesienią wypędzono z domów pozostałych niedobitków pierwszej masowej egzekucji, w większości niedołężnych starców. Zagnano ich na groblę nad Styrem i tam bijąc zepchnięto na łąkę. Komendant Saczko-Saczkowski przed egzekucją kazał nieszczęsnym gryźć trawę na czworakach. Osobiście rozstrzelał Bencjona Stawkiera, z którego rad w sprawach gminy często korzystał przed wojną. (...)  Już od tygodnia Iwan snuł się po zagrodzie jak pogłaskany kłonicą po głowie. Wieczorami znikał na jakieś schadzki, po których wracał jeszcze bardziej skołowany. Robota do rąk mu się nie kleiła. Jedynie przyłożył się do wydobytego z drewutni wielkiego noża do siekania zielska. Ostrzył go i gładził na osełce od kosy aż nabrał pierwotnego połysku. Maryna, żona z niepokojem podejrzewała, że jej człowiek coś skrywa, aż zaczęła nękać go pytaniami:
- Iwan szto tebe, ty słabyj?
Zbywał ją półsłówkami i odpędzał się od baby jak od osy. W końcu przyparty do muru wyrzucił z siebie:
- Lachiw budemo rezaty! (Polaków będziemy rżnąć)
- Taż Nemci ne kazały.(Przecie Niemcy nie zezwolili)
- Ny czeho ne znajesz babo. Nemci wteczaju z Kołek. (Nic nie wiesz babo. Niemcy uciekają z Kołek)
- Tak ty idy do Urbańskich, taj skaży nechaj wteczaju toże. (To idź do Urbańskich i powiedz żeby uciekali)
- Ne mohu. Szcze kto z UPA zobaczy mene z Lachami. (Nie mogę, ktoś UPA może zauważyć. UPA – Ukraińska Powstańcza Armia)
- Ne możesz!, Ne możesz? Zabywszy ty jak ony nam pomahały. Ce ony u nas jak rydnaja simia. (Niemożesz! Zapomniałeś już jak nam pomagali. Oni są dla nas jak rodzina)
- Ce były druhije czasy, teper Lachy naszymi worohamy. (To były inne czasy, teraz Polacy są naszymi wrogami)

Paulina i Franciszek Urbańscy, rodzice mojej mamy, byli najbliższymi sąsiadami młodego małżeństwa Ukraińców, Iwana i Maryny. Widywali się niemal, na co dzień. A to trzeba było porady, pismo urzędowe przeczytać, a to list napisać, bo Iwan szkół nie miał. Paulina własną siódemkę dzieci odchowała, a na starość przybyło jeszcze jedno. Kiedy Maryna po trudnym porodzie przez kilka tygodni nie mogła zwlec się z łóżka, Paulina kilka razy dziennie biegała do sąsiadki dziecko przewinąć, coś ugotować, nakarmić kury, psa, koty i co tam jeszcze żyło. Dziadek z zamiłowania artysta rzeźbiarz, w przydomowej stolarni zrobił noworodkowi kołyskę, jakiej nikt w okolicy nie miał. Do chrztu poproszony, mówili do niego djdko, czyli wujku. Iwan odwzajemniał się jak mógł. Drewna narąbał, wodę ze studni przyniósł, trawę skosił, starał się ulżyć wiekowym już sąsiadom. Było jak w rodzinie. (...)  Ucieczka Niemców z Kołek przybliżała wyrok nagłej śmierci dla Polaków, mieszkańców i tych, którzy z okolicznych osiedli schronili się w miasteczku. Kto mógł uszedł już wcześniej do Łucka i Równego, albo do skupisk polskich z zorganizowaną samoobroną. Ubyło też mieszkańców gwarnego domu dziadków Urbańskich. (...)W gnieździe Urbańskich pozostali tylko staruszkowie. Nie pomogły namowy i nalegania. Starszym trudniej było pozostawić dorobek całego życia i zdecydować się na ryzykowną wyprawę.
Już w końcu lipca 1942 r. tylko desperaci próbowali wydostać się z Kołek bocznymi dróżkami, ale i tam czyhały na nich Samoobronni Kuszczowi Widdiły. Były to grupy chłopów z każdej ukraińskiej wsi. Na wezwanie UPA stawiali się z bronią jaką mieli, z widłami, siekierami, rzadziej z karabinami. Tylko nielicznym udało się przedostać w bezpieczniejsze miejsca. Zmasakrowane zwłoki odnajdywano w przydrożnych rowach, lasach i w zbożu. Jedyną szansą była zorganizowana eskapada z ochroną. Taka okazja nadarzyła się dopiero 5 czerwca 1943 r.
Dzień wcześniej z dobrą wiadomość wpadli znajomi. Już od progu wykrzykiwali:
- Pakujcie się! Uciekajmy!. Oddział ochotników z Przebraża będzie ochraniał konwój. Uciekajmy!
Babcia Paulina nie chciała nawet słuchać –
- Nigdzie nie będę uciekać. Kto darł koty z Ukraińcami niech ucieka. Ja tam żyłam w zgodzie, po sąsiedzku i nie mam czego się bać. Nie będę się tułać na stare lata po obcych kątach!
Nie można było jej przekonać. Nawet tym, że Ukraińcy mordują swoich, pomagających Polakom.
- E, tam, austrjackie gadanie, nic mi nie zrobią – było jedyną odpowiedzią.
Babcia znana była z surowego wychowu dzieci w rodzinie. Poleceń nie powtarzała dwa razy, co niegdyś uważano, że jest jej zaletą. Była apodyktyczna, a przy tym uparta tylko, że nie wypadało tak mówić o babci. Mówiono, więc w rodzinie, że jest stanowcza. Gdy próbowałem być stanowczy, mówiono mi, że jestem uparty i do tego jak osioł. Niestety stanowczość babci w tamtym czasie prowadziła prostą drogą do tragedii. Dziadek Franciszek, choć był za wyjazdem w końcu też zrezygnował:
- Cokolwiek się zdarzy, Pauliny przecież nie opuszczę i pewnie pomrzemy razem na swoim.
To było widowisko! O świcie, 5 czerwca wyruszył z Kołek konwój uciekinierów ochraniany przez 200 ochotników z Przebraża. Kawalkada wozów załadowanych cząstką dobytku i żywnością po drodze rozrosła się. Uchodźców zaatakowała bojówka UPA we wsi Omelno. Po stoczonej walce do konwoju dołączyli uciekinierzy z kilku sąsiednich kolonii. Ukraińcy nie chcieli ich wypuścić z Omelna szykując krwawą jatkę. Wielu nie miało już nic do stracenia prócz życia. Zaskoczeni napadem w środku nocy uciekali w samej bieliźnie. Sznur wozów z dobytkiem, zwierzętami domowymi i uwiązanym bydłem ciągnął się kilka kilometrów. Ochotnicy z Przebraża uzbrojeni w karabiny i pistolety demonstrowali znaczną siłę do odstraszania z piekła rodem banderowców. (...) Przywilej taki miało Przebraże, duża kolonia polska z około 200 zagrodami i ponad tysiącem mieszkańców. Zorganizowana tam samoobrona początkowo miała tylko kosy i piki. Przybyło trochę broni palnej, ukrytej w lasach po walkach Niemców z Sowietami w 1941 r. Po ukraińskim donosie, że w osiedlu przebywają bandy partyzanckie, Niemcy zbombardowali Przebraże. Szczęśliwie nie było większych szkód. Trzeba było broń zalegalizować. Delegacja z kolonii zwróciła się do komendanta garnizonu w pobliskich Skierniewicach z prośbą o przydział broni do obrony przed owymi bandami. Fortel się udał, kolonia dostała 15 starych karabinów z zaświadczeniem legalności. Tak się zaczęło. Gromadzono broń różnymi sposobami. Kupowano od życzliwych Polakom węgierskich strażników. Za pół tucznika można było wytargować karabin i amunicję od Niemców. Z porzuconych sowieckich czołgów wymontowano dwa działka przeciwpancerne. W własnym warsztacie rusznikarskim naprawiano starą broń i dorabiano części. Wkrótce uzbrojono ponad 500 ochotników. Kilka solidnych bunkrów z grubych bali, system rowów strzeleckich, zasieki z drutu kolczastego, straż w dzień i nocy strzegły dostępu do kolonii. Mimo kilkakrotnych, zaciekłych ataków banderowców Przebraże obroniło się, niestety kosztem nielicznych ofiar walk. Wieść o tej polskiej fortecy zwabiła tam kilka tysięcy uchodźców, nawet z oddalonych powiatów. W każdym domu gnieździło się po kilka rodzin, a gdy miejsca zabrakło, w szałasach i prowizorycznie wzniesionych barakach. Zorganizowano też szpital, przychodnię zdrowia i skład żywności. (...)  Nie wszyscy w Kołkach zdążyli zabrać się z konwojem, albo nie mogli. Nieubłaganie zbliżała się ostateczna rzeź Polaków w miasteczku. Napięcie wzrastało z każdą dniem. Ukraińcy nie czekając na wyjazd Niemców ogłaszali publicznie: Pryhotowlajsia na smert. Widro na krow, taj meszok na kosty. (Przygotowujcie się na śmierć. Wiadro na krew i worek na kości). Odroczeniem wyroku mogła być tylko ucieczka wraz z konwojem garnizonu. Komendant, zakuty aryjczyk, uważający wszystkich oprócz Niemców za podludzi, zgodził się nader chętnie. Można mniemać, że nie pod wpływem nagłego przypływu sympatii do Polaków. Widok cywilów na odkrytych samochodach transportowych mógł go uchronić od ataku partyzantów. Czas naglił. Iwan nie mógł już dłużej czekać. Dzień przed 13 czerwca, trzymanym dotąd w tajemnicy terminem wyjazdu Niemców, o zmroku zaszedł dom Urbańskich od tyłu. Upewniwszy się, że nikt nie widzi, przelazł przez płot i zapukał do drzwi. Na nic zdały się i jego ostrzeżenia. Paulina była nieprzejednana. Wrócił do domu zrezygnowany, ale i z uczuciem ulgi. Zrobił swoje, Maryna nie będzie mogła już ciosać mu kołki na głowie. Jeszcze nie zdążyła zniknąć na horyzoncie kolumna niemieckich samochodów, gdy ukraińskie prowodyry zwołały wiec koło kościoła. Miasto obwołano “republiką kołkowską”. Czas skończyć z Lachami – wołano - tak samo jak z Żydami. Ani jedna noga zajmańciw (okupantów) ukraińskiej ziemi tu nie pozostanie. A pozostała zaledwie garstka: w szpitalu miejskim ciężko chorzy, niedołężni staruszkowie, kilka osób z rodzin ukraińsko-polskich i ci, którzy zdecydowali się „umierać na swoim”.
Na początek rozhisteryzowany tłum wrzucił do studni kilka osób, w tym niemowlaka i zasypał niegaszonym wapnem. Inne grupy zgromadziły około 40 Polaków w drewnianym kościele. UPO-wcy wysadzili dynamitem pobliski pomnik zasłużonego proboszcza parafii, księdza Zajączkowskiego i podpalili kościół. Spalono też większość domów ofiar. Zginęli między innymi: szanowany powszechnie felczer, Ukrainiec Buczek, jego żona Helena z Urbańskich – siostra mojej mamy i dobry znajomy dziadka, leśniczy Moroz. Uratowali się moi kuzyni, synowie Buczyków - Tadeusz i Jurek. Tego dnia byli poza miastem i gdy wracali do domu ktoś ich ostrzegł na drodze. Dom ich był już spalony. W panice uciekli do lasu. Jakie były ich koleje losu aż do końca wojny - nie wiadomo.
W czasie, gdy mordowano bezbronnych staruszków w drugiej części miasta w domu dziadków Urbańskich nic jeszcze nie wiedziano. Rozmawiali z panem Leonem (nazwisko zatarło mi się już w pamięci), byłym podoficerem wojska polskiego. Po kampanii anty-bolszewickiej w 1920 r. pracował w służbie leśnej któregoś majątku w gminie. W czasie napadu nocnego wyrwał się oprawcom i przedzierając się przez bagna i pola dotarł do miasta. Jego ciężko chora żona leżała w tym czasie w szpitalu miejskim w Kołkach. Pan Leon przyszedł z prośbą o tymczasowe przygarnięcie, aż żona stanie na nogi o własnych siłach. Zajęci rozmową nie zauważyli, że przed dom zajechała furmanka. Nie było wątpliwości, że to byli strilcy. (Strzelcy w formacjach nacjonalistów). Dwóch miało karabiny, trzeci bez broni. To był najbliższy sąsiad - Iwan.
W całkowitym zaskoczeniu, jedynie Leon nie stracił przytomności. Niezauważony zdążył wcisnąć się we wnękę koło pieca na drewno, skąd zerkając śledził dalszy ciąg błyskawicznie następujących wypadków. Dwóch oprawców doskoczyło do dziadka. Wykręcono mu ręce, związano i opasano w pasie drutem kolczastym. Na krzyk Pauliny, uderzona w twarz, upadła na podłogę. Nie przestawała wykrzykiwać:
- Precz z mego domu łotry!, Mordercy mego wnuka!, Niech was święta ziemia pochłonie!
- Tichaj babo bo tebe ubiju – banderowiec próbował ją bezskutecznie uciszyć. (Cicho babo, bo cię zabiję)
- Biery babe, niechaj ide z namy.(Bierz babę niechaj idzie z nami)
- Nigdzie nie pójdę, sobaczy synu, poszli won do czorta!
- Pujdesz, pujdesz, my tobi pomożemy. (Pójdziesz, my tobie pomożemy).

Leżącej długim sznurem skrępowano ręce. Wyniesiono na zewnątrz. Drugi koniec postronka przymocowano do wozu. Paulina Nie przestawała złorzeczyć. Jeden z bandytów robiący wrażenie prowodyra skinął na drugiego. Ten wiedział już, co czynić. Wyciągnął z pod derki na wozie siekierę. Po jednym głuchym uderzeniu krzyk urwał się w pół słowa, co wywołało głośny rechot oprawców.
Leon zagryzał palce żeby nie krzyczeć. Wychylając się z wnęki, przez na oścież otwarte drzwi kuchni zobaczył, że tymczasem Iwan popychał dziadka w kierunku furtki ogrodowej, jakby chciał zejść z oczu łotrów mordujących Paulinę.
- Iwan puść, przecież byłeś u nas jak swój - prosił dziadek.
- Ne mohu, Ne mohu. Ja ne winowaty. Prowidnyk Saczko-Saczkowski prykazał tebe zaryzać. On Teper komendant, sobaka proklaty! (Nie mogę, to nie moja wina. Komendant Saczko-Saczkowski kazał ciebie zarżnąć. Teraz on tu komendantem, przeklęty pies).
- Przecież to mój dobry znajomy.
- Teper druhije czasy. On prykazał ryzać tebe po szmatoku, a ja tebe zarezu lehsze. Ne poczujesz. Ja ne winowaty. (On rozkazał ciąć ciebie po kawałku. Ale ja poderżnę cię lżej tak, że nie poczujesz. Nie jestem winny).

Puścił Franciszka przodem. Z tyłu, nagłym ruchem złapał go jedną ręką za czoło, przechylił głowę. Drugą ręką wyostrzonym nożem przeciągnął po gardle. Franciszek osunął się na ziemię. Bluznęła krew. Z głęboko przeciętej krtani wydobywało się rzężenie. Ciałem wstrząsały konwulsje. Nadszedł ten, który przewodził grupie.
- Iwan ty zabył szto on był moj? (Zapomniałeś, że on był mój?)
- Ne znał, on szcze żyw. Możesz ryzać! (Nie wiedziałem, on jeszcze żyje możesz go dorznąć) –

Mówiąc to sięgnął po karabin UPO–wca i zanim ten się spostrzegł, zarepetował, przyłożył lufę do głowy leżącego i wypalił. Czaszka rozprysła się jak gliniany garnek. Krew Franciszka wsiąkała w ziemię, na której od pradziada żył ród Urbańskich. Pozostanie tam do sądnego dnia.
-Ty szto zduryw? Taj szkoda puli na takoho parszyweho Lacha! Ja tebe szcze pobaczu! (Zgłupiałeś? Szkoda kuli na takiego parszywego Polaka! My się jeszcze policzymy!).
Teraz odkryją mnie plądrując dom - pomyślał pan Leon. Postanowił walczyć. Miał szczęście. Napastnikom musiało się śpieszyć, bo wsiedli na wóz. Podcięli konie ciągnąc za sobą przywiązane zwłoki babci Pauliny. Nie wiadomo i nie ma kogo zapytać gdzie ich pochowano.

Nasz mały świat odszedł wraz z Tobą...

Twoja Toyota , niemy świadek Naszych pięknych chwil. Nad zalewem Dębowy Las, nasze ulubione miejsce. W domowym zaciszu najlepiej. Nad zalew...