Przejdź do głównej zawartości

27 maja 1946. Napad WiN i UPA na Hrubieszów.

Jest w historii  Armii Krajowej epizod  o którym badacze i historycy tej  formacji najchętniej chcieliby zapomnieć. To porozumienie z podkarpackimi strukturami UPA ,w efekcie którego doszło do napadu na  Hrubieszów. 
27 maja 1946 roku w Hrubieszowie połączone oddziały UPA i WiN dokonały ataku na lokalny posterunek Milicji Obywatelskiej, siedzibę Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oraz budynek Komisji Przesiedleńczej. Jednym z celów tej akcji było uwolnienie więźniów politycznych przetrzymywanych przez władze komunistyczne.
Wspólna akcja UPA i WIN była efektem zawieszenia broni między tymi armiami wiosną 1945 roku.
Plan tej akcji zatwierdzony przez głównego dowódcę UPA w Polsce zakładał udział 300 Ukraińców i 150 Polaków.
Dowództwo nad całością sił ukraińskich objął Jewhen Sztendera „Prirwa”. Nocą upowcy
przemaszerowali na miejsce spotkania z winowcami do lasu pomiędzy wsiami Trzeszczany i Podhorce, oddalonego od Hrubieszowa o 6 km. Zgrupowanie polskiego podziemia skoncentrowało się w tym samym
lesie, lecz w innej jego części, gdzie stawiły się hrubieszowskie oddziały partyzanckie Kazimierza Witrylaka „Hela”-”Druka”, Stefana
Kwaśniewskiego „Wiktora”, Czesława Hajduka "Ślepego”, Mariana Horbowskiego „Kota”, NN
„Kalifa” i chełmski oddział Henryka Lewczuka "Młota”.
27 maja 1946 r., około północy oddziały partyzanckie przekroczyły most na Huczwie od strony Sławęcina. Oddział ukraiński, który miał zdobyć komisję wysiedleńczą odłączył się zajął swoje pozycje, zaś pozostałe oddziały przeszedłszy przez most chełmski weszły do miasta, gdzie nastąpiło rozdzielenie. Oddziały UPA, które miały uderzyć na NKWD oraz
oddział „Młota” skręciły w ulicę Partyzantów i dotarły na wyznaczone pozycje, ok. 40 m. od
koszar NKWD i ok. 30 m. od ich komendy.
Rozstawiono tam wyrzutnię „torped” oraz kilk granatników małego kalibru, a drugą wyrzutnię
ustawiono ok. 20 m. od siedziby UB na dachu magazynu Spółdzielni „Społem”, gdzie stanowiska zajęło kilku żołnierzy od „Młota”,
którzy mieli prowadzić ostrzał pięter budynku
UB.
Akcja rozpoczęła się z opóźnieniem, ok. 1:30
ponieważ Ukraińcy mieli trudności z
odpaleniem pocisków. Odpalono pierwszą
„torpedę”, która jednak nie trafiła ani w
koszary ani w komendę, jednocześnie
rozpoczynając gwałtowny ostrzał z broni
maszynowej. Enkawudyści przyjęli walkę i
wywiązał się długi pojedynek ogniowy. Wg
meldunków UPA dwa „zwena torpedowe”
wystrzeliły w sumie 6 pocisków, z czego 4
celne. Ogniem broni maszynowej uciszono też
jeden z dwóch sowieckich ckm-ów (pozostałe
dwa nie strzelały prawdopodobnie z powodu
paniki, która ogarnęła niektórych sowietów),
oraz ostrzelano uciekających z budynku UBP.
Po półtoragodzinnej walce sotnie rozpoczęły
odwrót.
Zaraz po rozpoczęciu ostrzału koszar NKWD
odpalono również dwie „torpedy” w kierunku
UBP. Pierwszy pocisk nie trafił w cel, lecz
następny uderzył wprost w gabinet szefa
PUBP. Jednocześnie od strony kina i z
dachów magazynów rozpoczęto krzyżowy
ostrzał pięter gmachu (cele więźniów
znajdowały sie w piwnicach).
Siedzibę UB otaczał 1,5 metrowy mur,
zakończony u góry zasiekami z drutu
kolczastego. Do jego sforsowania „Młot” użył
kocy i płaszczy, po których jego żołnierze
przedostali się na druga stronę i po likwidacji
odstrzeliwującego się wartownika wdarli się
do środka budynku. Jak wspomina Stefan
Winiarczyk, jeden z żołnierzy „Młota”, z góry
zbiegła młoda dziewczyna i niestety została
zastrzelona, bo myślano, że na górze są tylko
pracownicy UB. Okazało się, że zabito siostrę
członka WiN, prowadzoną na nocne
przesłuchanie sanitariuszkę
„Floresę” (Nieborak). Zaraz po tym wdarto się
na górę, gdzie Roman Kaszewski „Zdybek”
zlikwidował czterech funkcjonariuszy UB.
Reszta ubeków rozpierzchła się i ukryła w
okolicy.
Po opanowaniu budynku rozpoczęto
uwalnianie więźniów. Ponieważ funkcję
klucznika pełnił Władysław Wasilczuk, który
był winowską wtyczką w UB, wszystko poszło
bardzo sprawnie. W sumie uwolniono 20
więźniów, z czego pięciu Ukraińców. Oprócz
sanitariuszki „Floresy”, w niewyjaśnionych
okolicznościach, zginał jeszcze jeden więzień.
Oddziałowi Henryka Lewczuka „Młota” przez
cały czas towarzyszył dowodzący całością sił
polskich por. Kazimierz Witrylak „Hel”-”Druk”.
Po godzinie pierwszej nastąpił atak na
Komendę MO. WiN-owcy wdzierali się do
środka budynku, lecz milicjanci znajdujący się
na parterze od razu otworzyli ogień, a za
chwilę zaczęli ich wspomagać inni milicjanci z
góry. W końcu opanowano parter, lecz
funkcjonariusze MO zarzucili partyzantów
granatami, zmuszając do odwrotu. Po chwili
nastąpił drugi atak i sytuacja się powtórzyła –
partyzanci ponownie opanowali parter, po
czym obrzuceni granatami, cofnęli się. W
trzecim ataku członków WiN wsparli upowcy i
gdy milicjantom zaczęło brakować granatów,
partyzanci zaczęli wdzierać się na schody. W
tej sytuacji komendant posterunku dał rozkaz
do kontrataku (według jedynej dostępnej
relacji - komendanta MO Stanisława Rząda),
po którym partyzanci wycofali się po raz
kolejny i zarazem ostatni. Komenda
Powiatowa MO nie została zdobyta.
W tym samym czasie oddział por. Czesława
Hajduka „Ślepego”, zgodnie z planem, otoczył
budynek Szturmówki przy ul. Górnej i
ostrzeliwując okna oraz drzwi nie wypuścił
nikogo na zewnątrz.
Bojówka SB przeprowadziła dwa ataki na
Komisje Przesiedleńczą, które się jednak nie
powiodły. Zawiodły tu doniesienia polskiego
wywiadu, mówiące, że ochrona Komisji
posiada jedynie pistolety – w rzeczywistości
była dobrze uzbrojona w broń maszynową.
Partyzanci opanowali również i zniszczyli
pocztę.
Akcja powoli dobiegała końca i zaczynał się
odwrót. Polskie oddziały, po walce, wycofały
się w kierunku Sławęcina, gdzie na łąkach
czekały furmanki, które odwiozły je aż do wsi
Gliniska. Pościg nie odkrył ich śladów.
Ukraińcy rozpoczęli odwrót w kierunku na las
terebiński, ale za nimi ruszył pościg NKWD.
Alarm w 5 pułku ogłoszono po godzinie 1:00,
jednak wobec braku łączności i kompletnej
dezorientacji co do zamiarów atakujących
partyzantów, nie zdecydowano się na akcję
zaczepną, ale zorganizowano obronę koszar i
dopiero ok. godz. 2:00 wysłano jeden pluton
elewów (ok. 25 ludzi) pod dowództwem ppor.
Mariana Fleminga w kierunku toczącej się
walki. Towarzyszył mu por. Wojciech
Jaruzelski [sic!], pomocnik szefa sztabu pułku
do rozpoznania. Żołnierze dość lękliwie
posuwali się w stronę ogniska nasilającej się
walki, o której natężeniu świadczyły odgłosy
wybuchających granatów, ciągły terkot broni
maszynowej i potężniejąca łuna nad centrum
miasta. Palił się budynek PUBP.
Ok. 3:30 mjr Sokołow widząc, że upowcy
odeszli, wysłał na zwiad transporter z lejt.
Sołowiewem, z którym pojechał transporter WP
oraz grupa kawalerii. Gdy dojechali do mostu,
zobaczyli wycofujących się partyzantów i
natychmiast otworzyli ogień. Kilku żołnierzy
WiN nie zdążyło się wycofać za rzekę i ukryło
pomiędzy drewnianymi belkami leżącymi obok
mostu, a gdy transportery pokonały most,
partyzanci otworzyli ogień i rzucili w ich
kierunku granat. Zamieszanie spowodowane
wybuchem pozwoliło partyzantom
„przeskoczyć” most. W pancerce został ranny
lejt. Sołowiew.
O godz. 7:00 NKWD otrząsnęło się wreszcie po
szoku spowodowanym atakiem i wysłało grupy
zwiadowczo-pościgowe w kierunku na Chełm,
Zamość i Sławęcin. Już o 7:30 grupa 30
enkawudystów z 9 roty pod dowództwem lejt.
Andrijewskiego na drodze do Zamościa
odkryła i starła sie z UPA. Oddział NKWD był
jednak za słaby do rozbicia sił ukraińskich,
mógł jedynie iść ich tropem. W sukurs
Andrijewskiemu ruszył st. lejt. Iwanow z 44
ludźmi, w tym grupą WP, oraz dołączył na
transporterze mjr Sokołow. Ok. 9:00 koło
Metelina sowieci rozpoczęli natarcie
połączonymi siłami na upowców, którzy
zaczęli się wycofywać, ale na skraju lasku
terebińskiego zajęli pozycje obronne i
przywitali ogniem nacierających. Pod
huraganowym ogniem Ukraińców grupa
pościgowa zaczęła odwrót i aż do godziny
14:00 nie podejmowali żadnych działań.
Dopiero o 14:00, po przybyciu posiłków w sile
plutonu szkoły podoficerskiej, plutonu
kawalerii, oddziałów MO i WP oraz 100
enkawudystów z 3 batalionu 18 pułku,
rozpoczęto akcję, która jednak nie przyniosła
żadnych efektów. Podobnym fiaskiem
zakończyła się akcja pościgowa w dniach 29
maja – 2 czerwca. Wg dokumentów
ukraińskich doszło jedynie do drobnych
potyczek korzystnych dla UPA.
Straty biorących udział w ataku na
Hrubieszów oddziałów były stosunkowo
niewielkie. W samym mieście poległo jedynie
dwóch Ukraińców, w trakcie odwrotu zginęło
trzech kolejnych a trzech odniosło rany. Po
stronie WiN, z wyjątkiem sanitariuszki
„Floresy”, nie było zabitych. Jeżeli wierzyć
oficjalnym danym, to NKWD straciło dziewięciu
ludzi, WOP pięciu, PPR i UB po dwóch.
Partyzantom udało się przejąć akta UB i PPR,
zdemolować budynki PPR, starostwa i UB, co
zdezorganizowało częściowo aparat represji
na terenie powiatu. Nie udało się natomiast
opanować Komisji Przesiedleńczej, co było
istotnym niepowodzeniem, gdyż zdobycie jej i
zniszczenie znajdujących się tam dokumentów
było głównym celem UPA.
Wspólne akcja WiN i UPA na Hrubieszów
zakończyła się militarną kompromitacją
„władzy ludowej”, spotęgowaną dodatkowo
tym, że po ataku w mieście rozeszła się
plotka, iż było to tylko rozpoznanie przed
głównym uderzeniem. Spowodowało to tak
wielką panikę w szeregach komunistów, że
ograniczono wyjazdy w teren, okopano i
ogrodzono drutem kolczastym budynki MO,
tylko w dzień pracowano w komendzie, zaś w
nocy przechodzono do okopów. Sytuacja taka
trwała aż cztery miesiące. Podobny nastrój
zapanował też w Tomaszowie Lubelskim,
gdzie stacjonujący batalion NKWD zawiesił
aktywną działalność i zaczął przygotowywać
obronę miasta, a UB żaliło się w raportach do
WUBP, że „Wojsko KBW wyjechało z terenu
powiatu, motywując to tym, że nie mają
prowiantu i że jest ich za mało, by
przeprowadzać operacje”.
Po ataku na Hrubieszów, oddziały, jak i cała
organizacja wróciły do normalnej działalności.
Wrócił również na swój teren oddział „Młota”.
Z jednej strony przygotowywano się do
referendum, a z drugiej, w dalszym ciągu,
przeprowadzano działania mające zapewnić
spokój i bezpieczeństwo na terenie obwodu.
Źródło : podziemie zbrojne
/Boguś

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

... bo miłość nie umiera...

Miłość, kolejny miesiąc bez Ciebie... Nie pytaj mnie, jak przetrwałem cały ten czas bez Twojego spojrzenia, ciepła Twoich uścisków, radości Twojego śmiechu... Nie wiem... Trzymam się najlepiej, jak potrafię... Ale wiedz, że moja miłość i uczucie do Ciebie nie obawiają się upływu czasu i pozostają niezmienione. W wieczności mojego serca nadal zachowuję wszystko, co najlepsze w naszym życiu: miłość,tęsknotę, uczucia, doświadczenia, wspomnienia... W ten sposób będę żyć dalej, nieważne czy to tylko będą wspomnienia, ale jedno po drugim, dzień po dniu, wyobrażam sobie jak idziesz obok mnie... Jesteś w moim sercu i dopóki tam będziesz będę o Tobie pisać i mówić, że zawsze Cię Kocham! "

Upamiętnienia płk. Stanisława Basaja,,Rysia''- fotorelacja.