Ostatnia kara śmierci Jan Masłowski był skromnym krawcem. Pewnie przez wiele lat wiódłby spokojne życie, gdyby nie przypadkowa wizyta pewnej kobiety, która rozpoznała w nim kata Szczepiatynai Tarnoszyna z okresu II wojny światowej Pani Maria Z. była w odwiedzinach u córki w Rakłowicach, niewielkiej miejscowości pod Wrocławiem. Miała już wykupiony bilet na wieczorny pociąg do Zamościa. - Babciu. Czy nie dałabyś rady skrócić mi dżinsy i wszyć zamek? – spytał ją rano wnuczek. Wnukowi nie miała serca odmówić. U siebie, na wsi, usiadłaby przy maszynie i szybko rozwiązała kłopot. Tu, u córki, musiała pójść do krawca. Znalazła go. Mieszkał kilkaset metrów dalej. - Córciu! To on, morderca naszych kuzynów, kat naszej wioski – kilkanaście minut później, roztrzęsiona pani Maria relacjonowała córce spotkanie. - Mamo. To niemożliwe. Pan Janek mieszka u nas od lat. Ma czworo dorosłych dzieci, wszyscy go tu znają i szanują. Był nawet naszym sołtysem, prezesem spółdzielni. To nie może być