Przyszli Ruskie, już było po wojnie. W mieście spotkał mnie znajomy Ukrainiec Jan Grzybowski z Tartaku Kohyleńskiego. Zaprosił mnie do swego domu we Włodzimierzu Wołyńskim. Z tego co mówił rozumiałam, że jego żona oślepła, córka Wierka pracowała w Werbie w gminie, a on sam uciekł do miasta z Teresina. Potem zaczął opowiadać, jak on sam, jego syn Mikołaj Grzybowski i inni Ukraińcy, których nazwisk jednak już nie pamiętam, jak mordowali moich rodziców, rodzeństwo i innych Polaków na Teresinie. Opowiadał mi to wszystko, młodej bardzo wówczas dziewczynie. Mówił mi twarzą w twarz tak: „Byliśmy pijani, mieliśmy broń oraz siekiery i widły, strzelaliśmy tylko jeśli ktoś uciekał. Gdy przyszliśmy pod dom Sobolewskich, pod twój dom stukaliśmy, by nam otworzono drzwi. Otworzył twój ojciec, miał na rękach twego małego braciszka. Z miejsca zaczęliśmy bić twego ojca i zmusiliśmy go, by szedł z nami do miejsca, gdzie była studnia Krakowiaka. Po drodze ojciec twój był bity, a potem żywcem jeszcze wrzuc