Kanonizacja zawsze jest ryzykowna. Jak każdy publiczny kult osoby z krwi i kości. Nie mam na myśli pytań o detale biografii Karola Wojtyły, które mogłyby rzucić cień na niego jako wzorzec do naśladowania. Człowiek to człowiek. Tylko małe dzieci oczekują od dorosłych boskiej doskonałości. Niebezpieczne są trzy inne rodzaje ryzyka. Pierwszy to zakneblowanie świętego jeszcze grubszą warstwą lukru. Jan Paweł II za życia boleśnie tego doświadczał. Od początku był bardziej kochany niż słuchany. Podziwiany i adorowany, ale nie czytany. Gdyby Polacy włożyli tyle wysiłku i pieniędzy w zrozumienie papieża, ile pochłonęło stawianie mu pomników i uprawianie innych beztreściowych form kultu, Polska byłaby rajem. Bo zawsze wyrażał bezinteresowną, życzliwą odpowiedzialność za świat i za innych. A nam jej najbardziej brakuje. Polacy czerpali z papieża otuchę, ale nie czerpali mądrości. Nie mieli odwagi poważnie rozmawiać o tym, co do nas mówił. Nawet nie bardzo chcieli wiedzieć, co mówi.