Raz już złapali ją mordercy, gdy wędrowała nad Prutem. Na noc w kopie siana się ukryła, do snu legła i zasnęła. I wtedy wywlekli ją nad rzekę, kamieniem głowę rozbili i strącili do wody, by się utopiła. Rzeka w tym miejscu była głęboka, bystry nurt natychmiast ją porwał i już pogrążała się w odmętach i ciemnych wirach, gdy natknęła się na jakiś konar, którego się uczepiła i tak się uratowała. A że umiała pływać, bo niejedną rzekę już w życiu przepłynęła, więc i teraz, gdy ją zimna woda ocuciła i za zakrętem wyrzuciła na brzeg, w szuwarach się ukryła, a kiedy nadszedł wieczór, wyszła na pole i po kilku dniach do domu wróciła. Wtedy po raz pierwszy padło jego nazwisko. – Badyl na jej życie nastaje. Sąsiad zza płotu. I to on chciał ją utopić – burczał dziadek Ignacy. Lecz nie miał żadnego dowodu. Ciotka Elza też go nie rozpoznała. Choć później, gdy wspomniała tamto zajście, mówiła, że słyszała jego głos, nigdy jednak tego nie powtórzyła. Minęło kilka miesięcy, nadeszła wiosna i znowu ktoś