Przy okazji obchodów 70. rocznicy zbrodni wołyńskiej na nowo rozgorzała dyskusja na temat polsko-ukraińskich relacji. Warto więc przypomnieć o tym, kto w Polsce brał czynny udział w promowaniu banderowskich postulatów historycznych i kto ponosi dużą część winy za niesłychany wręcz proces gloryfikacji zbrodniczej organizacji, jaką była UPA.
Od samego początku istnienia III RP
środowisko dawnego KOR, skupione w Unii Wolności i wokół „Gazety Wyborczej” –
za cel główny swoich działań postawiły sobie promowanie postbanderowskich
środowisk i lansowanie idei tzw. pojednania polsko-ukraińskiego, przez co
rozumiano przyjęcie przez stronę polską ich wykładni historii najnowszej. Nie
jest dziełem przypadku, że już w 1990 roku Senat RP uchwalił potępienie Operacji
„Wisła”. Było to uderzenie wyprzedzające – to strona polska od razu znalazła się
w pozycji defensywnej, to my mieliśmy się tłumaczyć i przepraszać. W tym czasie
w ogóle nie mówiło się o zbrodniach UPA na Wołyniu i Kresach Wschodnich, które
przecież, pośrednio, doprowadziły do wydarzeń z 1947 r. Z dzisiejszej
perspektywy można sformułować wniosek, że w ośrodku tym zapadała decyzja, żeby o
tym w ogóle nie mówić. Przyjęcie banderowskiej wykładni dziejów i sprowadzenie
tematu „pojednania” do układania się ludźmi tej właśnie postbanderowskiej
orientacji – jest praprzyczyną wszystkich obecnych nieporozumień i
sporów.
Ośrodek skupiony wokół Adama
Michnika i Jacka Kuronia, ostentacyjnie „antynacjonalistyczny”, tropiący
wszelkie przejawy szowinizmu w Polsce i na świecie, walczący z „nietolerancją”,
„antysemityzmem”, „totalitaryzmem”, wyczulony na wszelkie, nawet najbardziej
niewinne tendencje narodowe w Polsce – w omawianym przypadku przeszedł do
porządku dziennego nad skrajnie totalitarną, szowinistyczną i barbarzyńską
ideologią i praktyką, jaką wprowadziła w życie OUN-UPA. Michnikowi i Kuroniowi
nie przeszkadzało nawet to, że organizacja, którą wzięli w obronę miała na
sumieniu śmierć dziesiątków tysięcy Żydów. W Polsce „Gazeta Wyborcza” dzieli
włos na czworo, dopatruje się skrajnego antysemityzmu w postawie Polaków w
czasie wojny, rozdmuchuje do niebotycznych rozmiarów sprawę Jedwabnego, a tu
kuma się z takimi ludźmi jak Bohdan Osadczuk czy Jewhen Stachiw. Nie ma nic
przeciwko tradycji, za którą wlecze się ponura sława morderców nie tylko Żydów i
Polaków, ale i własnych rodaków, zabijanych bezlitośnie za każdy odruch ludzkiej
solidarności i niechęć do stania się wspólnikami w krwawym dziele wykuwania
„samostijnej Ukrainy”. Jak to jest możliwe? Skąd to się wzięło i jak tacy ludzie
jak Michnik godzą te dwie sprzeczne postawy – oto jest pytanie na miarę
stulecia.
Żeby nie być gołosłowny. Oto
fragment wstępu Adama Michnika do książki „Wołyń 1943-2008”, Biblioteka Gazety
Wyborczej, Warszawa 2008: „Spoglądając wstecz, trzeba dziś zdobyć się na wysiłek
rozumienia kontekstu historycznego obu racji. Nie po to, by uzgodnić obraz
przeszłości, lecz by uzyskać jakiś obraz zbliżony do prawdy i wolny od
stereotypów; obraz, który uwzględni różne punkty widzenia. Nie wolno tedy
zaczynać dialogu od żądania, by Ukraińcy uznali UPA za organizację zbrodniczą.
Takie żądanie to koniec dialogu. Podobnie jest z polskim i ukraińskim obrazem
akcji,, Wisła”. Trzeba nam, Polakom, powtórzyć za ukraińskim historykiem: „Nie
ulega wątpliwości, że akcja «Wisła» zasługuje na surowe i bezwzględne
potępienie”.
Zwróćmy uwagę na tezę główną: nie
wolno zaczynać od uznania UPA za organizację zbrodniczą. Ale już Akcja „Wisła”
zasługuje na „bezwzględne potępienie”. Jak to jest, od strony moralnej – UPA,
która ma na sumieniu dziesiątki tysięcy bestialsko pomordowanych, nie może być
uznana za organizację zbrodniczą, ale Akcja „Wisła”, w wyniku której praktycznie
nikt nie zginął – ma być „bezwzględnie potępiona”?
A teraz Jacek Kuroń w wywiadzie dla
GW z 2003 roku: „Co więcej – jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec
się pamięci o
UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. To iunctim między
niepodległą Ukrainą a UPA jest oczywistym fałszem – państwo ukraińskie w sensie
terytorialnym zostało stworzone przez Józefa Stalina I Nikitę Chruszczowa a
uzyskało suwerenność dzięki pierestrojce w ZSRR i decyzji Borysa Jelcyna. Walka
UPA w czasie wojny nie miała żadnego wpływu na te procesy, można nawet mówić, że
je hamowała. Dlatego to nie UPA jest źródłem suwerenności obecnego państwa
ukraińskiego, jest to typowa uzurpacja, połączona z fałszowaniem historii. Po
drugie zaś, tradycja banderowska jest czynnikiem rozsadzającym jedność państwa
ukraińskiego, gdyż jest odrzucana przez zdecydowaną większość Ukraińców. Nie
było więc racjonalnych przesłanek do hodowania banderowskiej tradycji jako
rzekomo niezbędnej dla istnienia państwa ukraińskiego.
Michnik i Kuroń szli jednak w
zaparte – robili wszystko, żeby wyolbrzymiać ukraińskie żale i krzywdy i
bagatelizować bądź szyderczo komentować krzywdy polskie. Krzywdy te, na początku
lat 90. XX wieku, nie było podnoszone zbyt głośno, bo wielu nie widziało takiej
potrzeby. Jednak kiedy ocaleli z banderowskiej rzezi oraz ich rodziny
zorientowali się, że państwo polskie kaja się przed postbanderowcami a za nic ma
pamięć o swoich obywatelach – nastąpiła reakcja.
I wtedy znaleźli się historycy
polscy, którzy zaczęli głosić, że na Wołyniu nie było żadnej eksterminacji, o
ludobójstwie już nie mówiąc. Możemy poczytać ich „odkrycia” we wspomnianej już
książce. Najbardziej bulwersujące były wypowiedzi prof. Ryszarda Torzeckiego
(1925-2003), uznawanego za znawcę tematu stosunków polsko-ukraińskich. Oto co
powiedział w jednym z wywiadów: „Ci, którzy posługują się terminem
eksterminacja, mówiąc o wydarzeniach na Wołyniu, nie uwzględniają wielu racji
historycznych. Na podstawie znanych mi dokumentów polskich, ukraińskich i
przekazów ustnych nie można uznać, aby działania partyzantki ukraińskiej
zmierzały w sposób świadomy i celowy do eksterminacji ludności polskiej.
Wprawdzie kierownictwo OUN chciało się pozbyć ludności polskiej z tych terenów,
gdyż uznawano ją za przeszkodę dla tworzenia państwa ukraińskiego, nie planowało
jednak jej fizycznego wyniszczenia. Akty tego rodzaju były często żywiołowym
odruchem mas i lokalnych dowódców, w wielu wypadkach akcja wymknęła się spod
kontroli UPA, w innych nie umiano lub, co należy podkreślić, nie chciano nad nią
zapanować. To była wojna wyjątkowo okrutna, ale jednak wojna. Wytępienie narodu
polskiego nie zostało zamierzone”.
Głoszenie takich opinii należałoby
wpisać do Księgi Hańby Polskiej. Jest to tym bardziej zdumiewające, że pan
profesor miał opinię jednego z największych znawców problemu. Kiedy to mówił, że
niby nie ma żadnego dowodu, były już znane dokumenty jednoznacznie obciążające
OUN-UPA za zbrodnie na Polakach. Pisał o tym Władysław Filar:
„Dowódca okręgu wojskowego „Turiw”
Jurij Stelmaszczuk ps. „Rudyj” potwierdził 24 czerwca 1943 r. w piśmie do
przywódcy OUN-SD Mykoły Łebedia ps. „Ruban” otrzymanie poleceń: „Druże Ruban,
zawiadamiam, że w czerwcu przedstawiciel centralnego kierownictwa UPA, komendant
«Piwnycz» Kłym Sawur przekazał mi ustnie tajną dyrektywę w sprawie fizycznego
wyniszczenia ludności polskiej. Dla wykonania tej dyrektywy poleciłem rzetelnie
przygotować się do akcji przeciw Połakom i wyznaczyłem odpowiedzialnych do
poszczególnych rejonów: kurinnego [dowódcę batalionu] «Łysoho» na rejon
turzyski, «Sosenka» – na rejon Owadna i Oździutycze, «Hołobenka» – na rejon
kowelski”.
Wymieniony dowódca kurenia „Łysy” we
wrześniu 1943 r. meldował kierownictwu OUN wykonanie zadania: „29 sierpnia 1943
r. przeprowadziłem akcję we wsiach Wola Ostrowiecka i Ostrówki głowiańskiego
rejonu. Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki
spaliłem, mienie i chudobę zabrałem dla potrzeb kurenia”. W wyniku tej akcji we
wsi Wola Ostrowiecka zginęło 529 osób (w tym 220 dzieci poniżej 14. roku
życia), w Ostrówkach 438 osób (246 dzieci). Ekshumacje przeprowadzone w tych
miejscowościach w 1992 r. potwierdziły zbrodnię i liczbę ofiar”.
Obecnie, nawet proukraińscy
historycy, w tym Grzegorz Motyka, nie podtrzymują już tezy o braku rozkazu i
braku śladów bezpośredniej odpowiedzialności UPA. Motyka powiedział nie tak
dawno w wywiadzie dla „Ale Historia”, że kierownictwo OUN Bandery podjęło
decyzję o likwidacji ludności polskiej już w końcu 1942 roku, a plan ten
zrealizowano w 1943. Mimo to „Gazeta Wyborcza” przez całe lata udostępniała
swoje łamy dla „historyków” ukraińskich, takich jak Jurij Kuryjczuk, którzy
głosili m.in. takie tezy: „Do głównych wydarzeń doszło latem 1943 r. Pismo UPA
„Do broni” groziło: „Budować Polskę niech jadą na ziemie polskie, bo tu mogą
tylko przyspieszyć swoją haniebną śmierć”. Banderowcy zdecydowali oczyścić Wołyń
z Polaków. Ich przedstawiciele objechali wszystkie polskie wsie, żeby ich
mieszkańcy wyjechali w ciągu 48 godzin za Bug albo San – inaczej śmierć. Polskie
podziemie wydało rozkaz, żeby zostać, bo inaczej Polska straci Wołyń. Po stronie
Ukraińców była sprawiedliwość historyczna. Trzeba jednak też brać pod uwagę
emocjonalną i psychologiczną motywację polskich mieszkańców Wołynia. Dla nich
te ziemie też były ojczyzną. Obydwie strony wybrały nie polityczny, ale
biologiczny sposób rozwiązania konfliktu.
11 lipca 1943 r. UPA rozpoczęła
kampanię depolonizacji Wołynia. AK i inne polskie ugrupowania zbrojne stawiły
opór. Z obawy przed rzeziami Polacy masowo uciekali ze wsi do miast, wstępowali
do partyzantki polskiej i radzieckiej, wyjeżdżali na roboty do Niemiec. Obydwie
strony przelewały niewinną krew i dopuszczały się haniebnych
uczynków”.
A więc, owszem, Ukraińcy
zaatakowali, ale AK stawiła opór. Problem w tym, że na Wołyniu nie było w tym
czasie żadnych oddziałów AK, a obroną mordowanych zajęła się organizowana ad hoc
Samoobrona, wspierana przez partyzantkę sowiecką. Nie było też żadnego rozkazu
polskiego podziemia, żeby zostawać na Wołyniu, fałszem jest także twierdzenie,
że upowcy dotarli ze swoim ostrzeżeniem „do każdej wsi”. Nie można również mówić
o „wojnie” czy dwóch równorzędnych stronach. Wiejska ludność polska, pozbawiona
elit przywódczych i silnej struktury AK, została całkowicie bezbronna wobec
nadchodzącej Apokalipsy. To ona miała płacić za wieki „ukraińskiego poniżenia”.
Chłopi polscy, którzy aż do wieku XIX byli prawie tak samo poniżani, jak i
ukraińscy.
Z kolei Bohdan Osadczuk, w czasie
wojny członek OUN-Melnyka, hołubiony przez Michnika i państwo polskie niczym
polski bohater, poszukiwał przyczyn „tragedii” gdzie indziej. Pytał w jednym
artykułów – a kto pierwszy zaczął? I odpowiedział: pierwszy był mord na
nauczycielu ukraińskim Mychajle Ostapiaku. Według „niepełnych informacji” mordu
dokonała „ultraprawicowa organizacja” Miecz i Pług „spod znaku Bolesława
Piaseckiego”. Mniejsza o to, że Piasecki nie miał nic wspólnego z Mieczem i
Pługiem, ważne było, że padło to nazwisko, no i że Polacy zaczęli.
Gdyby zebrać wszystkie kłamliwe
usprawiedliwienia, krętactwa i ordynarne kłamstwa – to lista odpowiedzialnych za
Wołyń byłaby taka: Jeremi Wiśniowiecki, Bolesław Piasecki, Miecz i Pług, Moskwa
(wedle Myrosława Czecha, to ona „rozpętała piekło na Wołyniu”), partyzantka
sowiecka, Niemcy, no i w końcu Armia Krajowa – która „stawiła opór”. Wszyscy,
tylko nie OUN Bandery.
Dzisiaj w polskiej prasie takie tezy
spotyka się już rzadko, bo dzięki upartej akcji środowisk kresowych, ale i
kompromitacji ukraińskiej historiografii, która postawiła swoimi absurdalnymi
ustaleniami swoich sojuszników w Polsce w niezręcznej sytuacji – nikt rozsądny
nie twierdzi już (poza M. Czechem), że wszyscy są winni, tylko nie UPA. Gorzka
to satysfakcja – w latach 90. z pism ogólnopolskich tylko „Myśl Polska”
podejmowała ten temat. Teraz piszą tak wszyscy. A jednak nie ma się z czego
cieszyć. Przez te 20 lat „Gazeta Wyborcza” i Adama Michnik uczynili tyle zła i
zamieszania, że odrobienie tych strat nie będzie łatwe. Tym bardziej, że
tak naprawdę protektorzy „pojednania” na banderowskich warunkach wcale nie
zmienili zdania. Zmieniły się, jak mówił Hermann Brunner do Hansa Klossa,
okoliczności. I do tych nowych okoliczności probanderowski ośrodek w Polsce się
przystosował. Co to oznacza? Że będzie nadal gra pozorów i czekanie aż wymrą
ostatni świadkowie zbrodni wołyńskiej. Tak będzie, bo na zasłużone mea culpa ze
strony winnych tego szalbierstwa nie ma co liczyć.
Jan
Engelgard
Komentarze
Prześlij komentarz