Przejdź do głównej zawartości

Jeszcze jeden '' bohater'' spod znaku tryzuba.



Nazwisko Iwana Szpontaka mocno zapadło w pamięci mieszkańców ziemi lubaczowskiej. Ofiarą jego podwładnych padło wielu jej mieszkańców, których, zgodnie z wytycznymi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, starał się z niej usunąć, by przekształcić w ukraińską republikę. Jego kureń wysadził w powietrze 14 stacji kolejowych i 16 drogowych, a także cztery pociągi. Zaatakował trzy miasta i zlikwidował 14 posterunków polskiej milicji.
Iwan Szpontak ps. „Zalizniak” – Ukrainiec, dowódca kurenia UPA „Mesnyky”, mający w środowiskach polskich opinię ukraińskiego zbrodniarza, mordującego głównie polską ludność cywilną – urodził się 14 kwietnia 1919 roku w Wołkowyi koło Użhorodu na Rusi Podkarpackiej, będącej historyczną ziemią należącą do Królestwa Węgier, a w okresie międzywojennym do Czechosłowacji. Ukończył czteroklasową szkołę podstawową, a następnie Szkołę Gospodarczą. Kontynuował naukę w Studium Nauczycielskim w Użhorodzie. Tu najprawdopodobniej zetknął się z ideami ukraińskiego nacjonalizmu. W 1938 roku został nauczycielem języka ruskiego w Aklinhorze. W momencie utworzenia Ukrainy Karpackiej wstąpił – jak wielu przyszłych funkcyjnych UPO-wców – do jej siły zbrojnej, czyli Siczy Karpackiej.
Po zajęciu Rusi Podkarpackiej przez wojska węgierskie uciekł na Słowację przed szubienicą, na którą chcieli go zaprowadzić węgierscy żandarmi. Zamieszkał w Wielkich Kapuszanach, a następnie przeniósł się do Bratysławy. W marcu 1939 roku, wyłowiony – jak inni siczowcy – przez niemiecki wywiad, wyjechał do Niemiec. Według oficjalnego życiorysu, został powołany do pracy przy robotach drogowych w Hanowerze. To jest jednak o tyle dziwne, że Słowacja była formalnie niepodległym krajem i nie wywożono z niej do Niemiec na roboty żadnych ludzi, w tym także uciekinierów z Rusi Podkarpackiej. Owe roboty drogowe były najzwyczajniejszą przykrywką dla szkolenia dywersyjno-wywiadowczego. Dawni siczowcy zostali zakamuflowani pod nazwą batalionów pracy. Częściowo taką funkcję jego członkowie pełnili, pokazując się na drogach i szosach, aby umacniać okolicznych mieszkańców w przekonaniu, że nie są formacją ściśle wojskową. Praca „drogowa” Szpontaka do takiego pokazywania się na drogach się sprowadzała. Według oficjalnego życiorysu, został z tej roboty zwolniony ze względu na zły stan zdrowia.
Słynęli ze zbydlęcenia
Ten stan zdrowia uniemożliwiający Szpontakowi dźwiganie łopaty nie przeszkodził mu w przyjeździe już w czerwcu 1941 roku do Lwowa i natychmiastowym podjęciu pracy w tworzonej ukraińskiej policji. Oficjalnie pracował w IV Komisariacie przy ul. Asnyka jako pracownik administracyjny, ale taką wersję trzeba włożyć między bajki. Ukraińscy policjanci z tego komisariatu słynęli ze zbydlęcenia oraz nienawiści do Żydów i Polaków. Propagandyści OUN chcą zrobić ze Szpontaka niewinną owieczkę, nie potrafią jednak wytłumaczyć, dlaczego tak szybko awansował w policyjnej hierarchii. Szpontak szybko został skierowany do Centralnej Szkoły Ukraińskiej Policji Pomocniczej w GG.
fot. apokryfruski.org
Po niej ukończył kurs oficerski w Szkole Policji Państwowej w Nowym Sączu. By tak szybko awansować w strukturach ukraińskiej policji, trzeba było mieć odpowiednie cechy. W myśl koncepcji niemieckiego okupanta, policjant ukraiński nie mógł kierować się żadną moralnością. Miał go cechować fanatyczny antypolski i antyżydowski szowinizm, barbarzyńskie metody postępowania, a przede wszystkim pełna lojalność wobec okupanta. Takimi cechami musiał charakteryzować się Szpontak, skoro tak szybko awansował w strukturach ukraińskiej policji. Pod koniec 1943 roku był już zastępcą powiatowego komendanta policji w Rawie Ruskiej. Na stanowisku tym pozostawał do wiosny 1944 roku. Wówczas, wraz z 30 policjantami ukraińskimi, zdezerterował do lasu, gdzie utworzył sotnię UPA pod nazwą „Mesnyky, czyli po polsku „Mściciele”. Dzięki wsparciu miejscowej ludności ukraińskiej, a zwłaszcza cywilnej siatki Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, sotnia szybko rozrosła się do kurenia, składającego się z pięciu oddziałów: 97, 98, 97 a, 98 a, i 97 b. Pierwszą bazą „Zalizniaka” był Gorajec – wieś zamieszkana głównie przez Ukraińców, z niewielką domieszką Polaków. By ukryć swoje związki z tą miejscowością, „Zalizniak” kazał wymordować Polaków, którzy jeszcze nie uciekli.
19 kwietnia 1944 roku Iwan Szpontak napadł na czysto polską wieś Rudka. Zamordowano 65 osób – głównie mężczyzn. Cała wieś została spalona, a kobietom i dzieciom, którym darowano życie, kazano wynosić się za San! 3 maja upowcy „Zalizniaka” spalili miasteczko Cieszanów i zamordowali 50 osób, które nie uciekły. Zniszczono 1200 budynków.
Napady i rzezie
Te napady i rzezie miały skłonić Polaków do opuszczenia powiatu i przyległych terytoriów i ucieczki za San. Do Sanu miało być bowiem państwo ukraińskie, z którego obcoplemieńcy, zgodnie z ideologią OUN, mieli zostać usunięci. Szpontak, podobnie jak inni dowódcy UPA, realizując wytyczne OUN, przeprowadzał na tych terenach czystkę etniczną! Kierownictwo OUN, wyciągając jednak wnioski z rzezi wołyńskiej i jej jednoznacznej oceny przez społeczeństwo polskie, postanowiło przeprowadzić ją bardziej miękko, licząc zapewne, że pierwsze polskie ofiary skłonią pozostałych Polaków do ucieczki z opanowanego przez UPA terenu.
Lokalne kierownictwo AK, doskonale rozumiejąc intencje UPA, natychmiast zaczęło wyprowadzać z powiatu lubaczowskiego ludność polską, by nie padła ona ofiarą ukraińskiego ludobójstwa. Dlatego też ofiar w Cieszanowie było tak mało…
Na opanowanym terenie cywilna siatka OUN wspólnie ze Szpontakiem zaczęła tworzyć kuszcze, czyli oddziały samoobrony składające się z kilku stanic, czyli wsi. Te w razie potrzeby mobilizowały się i wspierały działania kurenia Szpontaka. Gdy front sowiecki zbliżał się do linii Curzona, Szpontak wycofał się w kompleks leśny niedaleko Rawy Ruskiej i tam przetrwał przejście Sowietów.
Po przejściu frontu Szpontak wrócił w Lubaczowskie, ścigany przez oddziały NKWD, które postępowały za frontem, oczyszczając teren z UPA. Szpontak musiał bardzo mocno zapaść ze swoim oddziałem w legowisko, by ujść sowieckiej obławie. Przetrwał tylko dzięki pomocy ukraińskiej ludności, która zaopatrywała go w żywność. Pisze o tym w swoich wspomnieniach jeden z żołnierzy Szpontaka, Andrij Kordan „Kozak”: „Dostawy organizowano na przeróżne sposoby. Bywało, że dziewczyny wywoziły schowane w gnoju artykuły żywnościowe furami w pola na wyznaczone miejsce, skąd aprowizacyjni zabierali żywność w nocy, a następnie rozdzielali wśród strzeleckiej braci”. Gdy obławy NKWD ustały, a teren znalazł się za granicą polsko-sowiecką i państwo polskie formalnie przejęło nad nim kontrolę, Szpontak znacząco wzmocnił swoją pozycję.
Kazał zamordować
Jesienią 1944 roku ludność polska, sądząc, że państwo polskie będzie jej bronić, zaczęła wracać w Lubaczowskie. Szpontak, by zablokować ten proces, kazał zamordować w Łykoszynie 14 Polaków! Pod koniec 1944 i na początku 1945 roku wydawało się, że państwo polskie wobec ruchu ukraińskiego jest całkowicie bezradne. Szpontak, czyli „Zalizniak” rósł zaś w siłę i czuł się całkowicie bezkarny. 28 marca 1945 roku przeprowadził jednoczesną likwidację struktur państwa polskiego w rejonie swojego operowania. Zniszczył 18 posterunków milicji i zdezorganizował funkcjonowanie polskiej administracji. Na terenach wokół Gorajca powstała „upowska republika”. Jak pisze Dionizy Garbacz: „Oddziały »Zalizniaka« praktycznie cały 1945 r. miały dużą swobodę, przede wszystkim w Lubaczowskiem i Przemyskiem, w przeprowadzaniu akcji przeciwko Polakom, a także Armii Czerwonej. Szpontak-„Zalizniak” stale podtrzymywał duch bojowy u swych podwładnych”.
Jak wspomina Andrij Kordan „Kozak”, w jednym z przemówień do członków kurenia powiedział m.in.: „Naszymi głównymi wrogami są ci, którzy rozsiedli się na naszej ziemi, pija naszą krew i nie dają nam po ludzku żyć. Wstąpiliśmy w szeregi UPA i wzięliśmy w swe ręce broń, żeby ich przepędzić”. Realizując to „przepędzenie”, podległe „Zalizniakowi” czoty i sotnie podchodziły aż pod Leżajsk. Ludność polska mogła liczyć wówczas przede wszystkim na oddziały polskiego podziemia antykomunistycznego, głównie oddział partyzancki NOW-AK Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka”. Wsie polskie organizowały samoobronę, w co mocno angażowali się m.in. miejscowi proboszczowie, cieszący się wśród ludności największym autorytetem. Na Leżajszczyźnie i w Jarosławskiem główne niebezpieczeństwo dla polskich wsi miały stanowić ukraińskie miejscowości opanowane przez OUN, takie jak Adamówka, Dobcza, Rudka, Cieplice z przysiółkiem Wołczaste, Cewków, Piskorowice i Kulno.
„Wołyniak” zaczął pacyfikować te miejscowości, wyławiając Ukraińców współpracujących z OUN-UPA.
Rozwścieczone kierownictwo OUN wydało „Zalizniakowi” rozkaz spalenia w odwecie wsi Wiązownica. Ten ściągnął wszystkie sotnie kurenia i spalił niemal całą wieś. Ogień strawił 130 gospodarstw, zabitych zostało też około 130 osób, w tym również niemowlęta. Kilkanaście osób spłonęło żywcem. Gdyby nie opór oddziału samoobrony, zorganizowanej przez tamtejszego proboszcza, ks. Józefa Misia oraz przybycie z odsieczą oddziału NSZ „Radwana”, współpracującego z „Wołyniakiem”, a także oddziału milicji, ofiar byłoby więcej. Ocalała też część wsi.
Dowódca odcinka
W marcu 1945 roku Szpontak został mianowany dowódcą 27 Odcinka Taktycznego UPA „Bastion” i szefem sztabu VI Okręgu Wojskowego UPA „Sian”. Kontynuował na tym stanowisku walkę ze strukturami państwa polskiego. Starał się maksymalnie utrudnić, a nawet sparaliżować akcję przesiedleńczą ludności ukraińskiej, bo zdawał sobie sprawę, że jej sfinalizowanie oznacza dla UPA koniec. Jej oddziały napadały na komisje przesiedleńcze i likwidowały je wraz z polskimi żołnierzami, którzy je ochraniali. Paliły dworce kolejowe, niszczyły tory, wysadzały mosty. Paliły też ukraińskie wsie, z których wysiedlono Ukraińców, by nie mogła zamieszkać w nich ludność polska wyganiana z Ukrainy. Pod kierownictwem Szpontaka zbudowano też dla potrzeb kurenia sieć bunkrów.
Kres jego działalność położyła Akcja „Wisła”. Podległy mu kureń odniósł ciężkie straty w walce z oddziałami WP i poszedł w rozsypkę. Z 200 ludzi, z którymi zaczynał upowską działalność, w 1947 roku przy życiu pozostało już tylko 16. Zwolnił wszystkich pozostających przy nim upowców, których nawet Andrij Kordan „Kozak” określił mianem „zbieraniny”. Część jego podwładnych przeszła na Ukrainę, część wyjechała do rodzin wysiedlonych na Ziemie Odzyskane, a on sam przeszedł do Czechosłowacji, gdzie zamieszkał przy rodzinie w Wielkich Kapuszanach. W grudniu 1958 roku został wytropiony przez czechosłowacką służbę bezpieczeństwa, a jesienią 1959 roku, po śledztwie, przekazano go władzom polskim. Stanął przed Sądem Wojewódzkim w Rzeszowie na sesji wyjazdowej w Przemyślu. Konto miał bardzo poważnie obciążone. Ze swoimi podwładnymi dokonał 200 ataków terrorystycznych przeciwko państwu polskiemu, zniszczył pięć stacji kolejowych, zaminował i wysadził w powietrze 14 mostów kolejowych i 16 drogowych, wysadził w powietrze cztery pociągi, zlikwidował 14 posterunków milicji i atakował trzy miasta z garnizonami polskiej milicji i wojska. Popełnił też cały szereg zbrodni ludobójstwa.
W połowie 1960 roku skazano go na karę śmierci. Nie zawisł jednak na szubienicy, na co z pewnością zasługiwał. Karę główną zamieniono na dożywocie, a następnie na 25 lat wiezienia. Został zwolniony przedterminowo w listopadzie 1981 roku. Powrócił do Czechosłowacji, gdzie zmarł 14 kwietnia 1989 roku.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

... bo miłość nie umiera...

Miłość, kolejny miesiąc bez Ciebie... Nie pytaj mnie, jak przetrwałem cały ten czas bez Twojego spojrzenia, ciepła Twoich uścisków, radości Twojego śmiechu... Nie wiem... Trzymam się najlepiej, jak potrafię... Ale wiedz, że moja miłość i uczucie do Ciebie nie obawiają się upływu czasu i pozostają niezmienione. W wieczności mojego serca nadal zachowuję wszystko, co najlepsze w naszym życiu: miłość,tęsknotę, uczucia, doświadczenia, wspomnienia... W ten sposób będę żyć dalej, nieważne czy to tylko będą wspomnienia, ale jedno po drugim, dzień po dniu, wyobrażam sobie jak idziesz obok mnie... Jesteś w moim sercu i dopóki tam będziesz będę o Tobie pisać i mówić, że zawsze Cię Kocham! "

Upamiętnienia płk. Stanisława Basaja,,Rysia''- fotorelacja.