Do Parośli inaczej jak furmanką czy traktorem dotrzeć się nie da. Bo i po co? Wsi już nie ma. Siedemdziesiąt lat temu Ukraińcy wymordowali mieszkańców, ale nikt nie pamięta, kto konkretnie i jak to było. Pamięć ludzka chce być krótka. Zwłaszcza pamięć sąsiadów. Kobiety przestały po grzyby chodzić, bo znajdowały ludzkie szczątki rozwleczone po lesie. W ogóle po wojnie ludzie z sąsiedniej Żółkini bali się tu przychodzić. We wsi gadali, że tam, gdzie była Parośla, zamieszkały diabły. – Bali się ludzie albo chcieli zapomnieć czym prędzej – mówi Hanna Stratonowna Kowalczuk, wdowa po Antonie. Anton któregoś dnia, jeszcze za sowieckiej władzy, wstał jakiś nieswój i zamiast do kołchozu poszedł do lasu. Wyrżnął z sosny wielki krzyż, konia do wozu zaprzągł i zawiózł tam, gdzie leżą pomordowani Polacy. Jak krzyż postawił, to i jakoś mniej straszno się zrobiło. Jakby diabły wreszcie sobie poszły. Później Anton ten krzyż malował, miejsce kaźni ogrodził, wszystko za swoje. Do dziś stoi, choć An