Od Machnówka idziemy ponad kilometr polami. Pada. Ziemia czarna, żyzna, tłusta. Przykleja się do butów. Pola obsiane pszenicą, gdzieniegdzie bielą się na pryzmach buraki.
Bruzdami przeorane twarze pielgrzymów. Bo głównie starsi idą w korowodzie. Bo pamiętają. Bo to chrześcijański obowiązek. I choć na karku 7 albo 8 krzyżyk, maszerują dziarsko po zagonach: z wieńcami, zniczami w reklamówkach i cichą modlitwą na ustach.
Ale nie brakuje młodych: - Pomordowanym należy się pamięć - mówi Łukasz Kłębek, rocznik 1977.
To wójt Ulhówka. Mimo młodego wieku, rodziny wymordowanych przez OUN-UPA mieszkańców Worochty, Tarnoszyna, Szczepiatyna i innych wiosek w tej przygranicznej gminie darzą Kłębka szacunkiem. Bo ma odwagę mówić.
W Wielki Czwartek
- Wtedy też od rana lało - wspomina Jan Brzozowski z Machnówka, rocznik 1935.
"Wtedy" - to dzień, w którym ukraińscy nacjonaliści postanowili rozprawić się z mieszkańcami Worochty. To była duża wioska z kościołem, cerkwią i folwarkiem.
Do tragedii doszło 6 kwietnia 1944 roku. To był Wielki Czwartek. - Ukraińcy spędzili wszystkich do jednego domu - opowiada Helena Górnicka, rocznik 1938, była mieszkanka Worochty, która obecnie mieszka w Machnówku. - Nam w ostatniej chwili udało się uciec.
Tego szczęścia nie mieli jej dziadkowie Franciszka i Eliasz Skopik, banda UPA zamordowała także czworo ich dzieci. - Moi wujkowie i ciocie: Władysław, Michał, Katarzyna, Anna - wylicza pani Helena. - Niektórych żywcem pogrzebali, bo ziemia przez trzy dni się ruszała... - Ja bym też tu leżał, ale w porę pomógł nam jeden z Ukraińców - mówi Brzozowski, który podobnie jak pani Helena mieszkał z rodziną w Worochcie.
Upowcy zabili jego dziadków Annę i Aleksandra Brzozowskich, ciotkę i jej 14-letniego syna. - Leżą tu wszyscy razem z naszymi sąsiadami - mówi między mogiłami pan Jan.
Bo są dwie mogiły. - Młodych zabili niedaleko folwarku, starszych przy fosie, gdzie wcześniej zakopywano zdechłe zwierzęta - opowiada pani Helena.
W skąpany deszczem Wielki Czwartek zginęło 65 lat temu ponad 30 mieszkańców Worochty.
Była sobie wioska
To była duża wioska z kościołem, cerkwią i folwarkiem. - Wyznawcy kościoła greckokatolickiego szli w procesji do kościoła rzymskokatolickiego, żenili się między sobą, wychodzili za mąż. Żyli po chrześcijańsku - mówił podczas kazania w Machnówku ks. Bronisław Bucki, rocznik 1942, były proboszcz parafii w Ulhówku, a obecnie kanclerz kurii charkowsko-zaporoskiej na Ukrainie.
Do 1951 roku Worochta należała do Polski, ale po "regulacji" granicy znalazła się w Związku Radzieckim. - Miała zostać przy Polsce - zapewnia Stanisław Wójtowicz z Korczmina, rocznik 1933, który ma żonę z Worochty. - Granica była już wycięta przez las. Przyjechała jakaś komisja na trzy samochody. Ruski przeszedł jakieś 100 metrów i mówi: "Nada tuda". Wycięli drugi pas i Worochta też poszła na tamtą stronę. Trzeba się było wynosić.
Znakiem nowej granicy był drut kolczasty. Pan Stanisław pamięta, że na Wszystkich Świętych wpuścili ich jeszcze na cmentarz, ale później o przekroczeniu granicy nie było mowy. Worochta całkowicie zniknęła z mapy. - Na naszych oczach rozbierali wieś i cerkiew, bo kościół filialny spalili wcześniej bulbowcy - wspomina Stanisław Górnicki z Machnówka, rocznik 1920.
Dwie zbiorowe mogiły zostały za pasem granicznym. W 1994 roku rodzinom pomordowanych udało się postawić tam drewniane krzyże. W ubiegłym roku wycięto krzaki, uporządkowano mogiły, złożono kwiaty i zapalono znicze.
Wieczne odpoczywanie
W drugą niedzielę listopada w kościele Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Machnówku była rano akademia patriotyczna, stał Szwadron Ułanów z Tomaszowa Lubelskiego. Modlono się za pomordowanych mieszkańców Worochty. - Nie chodzi o rozjątrzanie, ale prawda jest taka, że swoje życie oddali tylko za to, że byli Polakami - powiedział podczas homilii ks. Bucki. - Dzisiaj możemy tylko prosić Boga, żeby nigdy więcej to się nie powtórzyło, bo wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Chrystus powołał nas do miłości. Człowiek zdolny jest do upodlenia tylko wtedy, jeśli odchodzi od Boga.
Ks. Bronisław pochodzi z Uhnowa. - To była tragedia mordowanych, ale i tych, co mordowali - dodał. - Swoje życie zawdzięczam tylko temu, że w marcu 1943 roku przyszła do nas sąsiadka Ukrainka i powiedziała do mojej mamy: "Wt'ikajte!". I uciekliśmy, przez Sołokiję, do stacji.
Jedno słowo dobrej Ukrainki okazało się cenniejsze od złota. To słowo znaczyło życie.
Po nabożeństwie każdy, kto miał w kieszeni paszport, mógł przejść na drugą stronę granicy, by pod mogiłami złożyć wieńce, zapalić znicze i razem proboszczem parafii w Machnówku odmówić za zamordowanych w Worochcie "Wieczne odpoczywanie". W korowodzie przez pola i rowy do tymczasowego punktu odprawy granicznej dotarło 51 osób.
Obrońcy banderowców podkreślają, że OUN-UPA walczyła o niepodległą Ukrainę. Boluś Ostrówka, którego zabili w Wielki Czwartek w Worochcie, miał roczek. Zaczął stawiać pierwsze kroki. I ostatnie. Mamę zastrzelono, na malca oprawcom szkoda było kulki: dostał kolbą w główkę.
Bruzdami przeorane twarze pielgrzymów. Bo głównie starsi idą w korowodzie. Bo pamiętają. Bo to chrześcijański obowiązek. I choć na karku 7 albo 8 krzyżyk, maszerują dziarsko po zagonach: z wieńcami, zniczami w reklamówkach i cichą modlitwą na ustach.
Ale nie brakuje młodych: - Pomordowanym należy się pamięć - mówi Łukasz Kłębek, rocznik 1977.
To wójt Ulhówka. Mimo młodego wieku, rodziny wymordowanych przez OUN-UPA mieszkańców Worochty, Tarnoszyna, Szczepiatyna i innych wiosek w tej przygranicznej gminie darzą Kłębka szacunkiem. Bo ma odwagę mówić.
W Wielki Czwartek
- Wtedy też od rana lało - wspomina Jan Brzozowski z Machnówka, rocznik 1935.
"Wtedy" - to dzień, w którym ukraińscy nacjonaliści postanowili rozprawić się z mieszkańcami Worochty. To była duża wioska z kościołem, cerkwią i folwarkiem.
Do tragedii doszło 6 kwietnia 1944 roku. To był Wielki Czwartek. - Ukraińcy spędzili wszystkich do jednego domu - opowiada Helena Górnicka, rocznik 1938, była mieszkanka Worochty, która obecnie mieszka w Machnówku. - Nam w ostatniej chwili udało się uciec.
Tego szczęścia nie mieli jej dziadkowie Franciszka i Eliasz Skopik, banda UPA zamordowała także czworo ich dzieci. - Moi wujkowie i ciocie: Władysław, Michał, Katarzyna, Anna - wylicza pani Helena. - Niektórych żywcem pogrzebali, bo ziemia przez trzy dni się ruszała... - Ja bym też tu leżał, ale w porę pomógł nam jeden z Ukraińców - mówi Brzozowski, który podobnie jak pani Helena mieszkał z rodziną w Worochcie.
Upowcy zabili jego dziadków Annę i Aleksandra Brzozowskich, ciotkę i jej 14-letniego syna. - Leżą tu wszyscy razem z naszymi sąsiadami - mówi między mogiłami pan Jan.
Bo są dwie mogiły. - Młodych zabili niedaleko folwarku, starszych przy fosie, gdzie wcześniej zakopywano zdechłe zwierzęta - opowiada pani Helena.
W skąpany deszczem Wielki Czwartek zginęło 65 lat temu ponad 30 mieszkańców Worochty.
Była sobie wioska
To była duża wioska z kościołem, cerkwią i folwarkiem. - Wyznawcy kościoła greckokatolickiego szli w procesji do kościoła rzymskokatolickiego, żenili się między sobą, wychodzili za mąż. Żyli po chrześcijańsku - mówił podczas kazania w Machnówku ks. Bronisław Bucki, rocznik 1942, były proboszcz parafii w Ulhówku, a obecnie kanclerz kurii charkowsko-zaporoskiej na Ukrainie.
Do 1951 roku Worochta należała do Polski, ale po "regulacji" granicy znalazła się w Związku Radzieckim. - Miała zostać przy Polsce - zapewnia Stanisław Wójtowicz z Korczmina, rocznik 1933, który ma żonę z Worochty. - Granica była już wycięta przez las. Przyjechała jakaś komisja na trzy samochody. Ruski przeszedł jakieś 100 metrów i mówi: "Nada tuda". Wycięli drugi pas i Worochta też poszła na tamtą stronę. Trzeba się było wynosić.
Znakiem nowej granicy był drut kolczasty. Pan Stanisław pamięta, że na Wszystkich Świętych wpuścili ich jeszcze na cmentarz, ale później o przekroczeniu granicy nie było mowy. Worochta całkowicie zniknęła z mapy. - Na naszych oczach rozbierali wieś i cerkiew, bo kościół filialny spalili wcześniej bulbowcy - wspomina Stanisław Górnicki z Machnówka, rocznik 1920.
Dwie zbiorowe mogiły zostały za pasem granicznym. W 1994 roku rodzinom pomordowanych udało się postawić tam drewniane krzyże. W ubiegłym roku wycięto krzaki, uporządkowano mogiły, złożono kwiaty i zapalono znicze.
Wieczne odpoczywanie
W drugą niedzielę listopada w kościele Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Machnówku była rano akademia patriotyczna, stał Szwadron Ułanów z Tomaszowa Lubelskiego. Modlono się za pomordowanych mieszkańców Worochty. - Nie chodzi o rozjątrzanie, ale prawda jest taka, że swoje życie oddali tylko za to, że byli Polakami - powiedział podczas homilii ks. Bucki. - Dzisiaj możemy tylko prosić Boga, żeby nigdy więcej to się nie powtórzyło, bo wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Chrystus powołał nas do miłości. Człowiek zdolny jest do upodlenia tylko wtedy, jeśli odchodzi od Boga.
Ks. Bronisław pochodzi z Uhnowa. - To była tragedia mordowanych, ale i tych, co mordowali - dodał. - Swoje życie zawdzięczam tylko temu, że w marcu 1943 roku przyszła do nas sąsiadka Ukrainka i powiedziała do mojej mamy: "Wt'ikajte!". I uciekliśmy, przez Sołokiję, do stacji.
Jedno słowo dobrej Ukrainki okazało się cenniejsze od złota. To słowo znaczyło życie.
Po nabożeństwie każdy, kto miał w kieszeni paszport, mógł przejść na drugą stronę granicy, by pod mogiłami złożyć wieńce, zapalić znicze i razem proboszczem parafii w Machnówku odmówić za zamordowanych w Worochcie "Wieczne odpoczywanie". W korowodzie przez pola i rowy do tymczasowego punktu odprawy granicznej dotarło 51 osób.
Obrońcy banderowców podkreślają, że OUN-UPA walczyła o niepodległą Ukrainę. Boluś Ostrówka, którego zabili w Wielki Czwartek w Worochcie, miał roczek. Zaczął stawiać pierwsze kroki. I ostatnie. Mamę zastrzelono, na malca oprawcom szkoda było kulki: dostał kolbą w główkę.
Komentarze
Prześlij komentarz