Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2019

Czas żniw.

Na przełomie lipca i sierpnia w dawnej wsi rozpoczynały się żniwa. Był to czas niezwykle intensywnej pracy, w którą zaangażowani byli zazwyczaj wszyscy członkowie rodziny, a często także i sąsiedzi. Gospodarz wychodził na pole, by ocenić, które zboża nadają się już do żęcia, a które jeszcze nie. Brał do ręki kilka kłosów i wyłuskiwał kilkanaście ziaren, pocierając je w rękach, zdmuchując plewy, następnie zliczał ilość ziarenek w kłosie, gryzł ziarno i sprawdzał czy jest odpowiednio twarde. Jeżeli uznawał, iż zboże odpowiednio dojrzało, następnego dnia rano wychodził, zaopatrzony w kosę (do lat 70. XX w., później wyjeżdżał specjalną kosiarką, dzisiaj kombajnem). Wcześniej, w okresie przedwojennym, gdy uważano kosę za zbyt okrutne narzędzie do koszenia zboża, z którego powstaje chleb - dar Boży, powszechnie używano sierpa. Żniwiarz, przeżegnawszy się, zaczynał kosić. Pierwsze kłosy układał na znak krzyża - miało to pobłogosławić pracę i pole. Za kosiarzem (lub kośnikiem) szła zbierac

...nie miała lewego ramienia...

Wieczorem 29 sierpnia 1943 r. przyszła sąsiadka, spotkała matkę z siostrą na ręku i mnie przy nodze. Mówiła, że rano Ukraińcy mają napaść na wieś i będą mordować. Jak sąsiadka poszła, mówię mamo uciekajmy, a mama co będzie to będzie, nigdzie nie będę uciekała. Rano jeszcze była szarówka, ojciec i matka nas zbudzili i mówią, że musimy uciekać bo Ukraińcy wieś okrążają. Schowaliśmy się do lochu (piwnicy na ziemniaki). Ojciec powiedział, że łatwo tu wykryją i wyszliśmy z lochu. Wtedy zobaczyłem pocisk świetlny, który przeleciał nad domami, wzdłuż wsi. Poszliśmy w stronę rzeczki  (rów melioracyjny poza wsią, w tzw. „zagrodziu”), ale zaraz usłyszeliśmy głos: „kuda bo strelaju”. Wróciliśmy i koło domu zabrali nas na zebranie do szkoły. Na placu przed szkołą było już dużo ludzi, a Ukraińcy leżeli z karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Tutaj nas rozdzielono. Mężczyzn zamknięto w szkole, a kobiety z dziećmi w kościele. Kobiety modliły się po cichu, głośno płakały  jeszcze inne modliły

Jerzy Gorgoń.

Kiedy wychodził na boisko, zawsze robił znak krzyża, a rywale drżeli na jego widok. Spokojny i pogodny, ale na murawie kawał twardziela. Należał do najlepszych polskich obrońców. Jedna z ikon Górnika Zabrze i podpora reprezentacji Polski. Do spółki z Tomaszewskim wybił Anglikom z głowy marzenia o mundialu. Dzisiaj służy do mszy w szwajcarskim Sankt Gallen. Przed Wami Wielka biała góra , czyli Jerzy Gorgoń. Był 1 września 1972 r. 33. rocznica wybuchu drugiej wojny światowej. Na  igrzyskach w Monachium, Polacy po wysokich wygranych z Kolumbią (5:1) i Ghaną (4:0), mierzyli się z Niemcami. Pojedynek z NRD miał zadecydować o pierwszym miejscu w grupie. Przeciwnik ten nam nie leżał, a dwa lata wcześniej rozbił nas w Rostocku 5:0. Dodatkowo rywale byli uznawani za głównych kandydatów do złota. Górski mając awans do następnej rundy w kieszeni, nie zamierzał jednak kalkulować i chciał grać o pełną pulę. 1 września z Niemcami desygnował najsilniejszy skład. Mecz życia Spotkanie w Norym

Petro Bazyluk-porządny Ukrainiec.

19 lipca 1943 roku we wsi Huta Stepańska pow. Kostopol po zamordowaniu około 600 Polaków Ukraińcy z UPA spalili wieś, a duchowni prawosławni odprawili przed kościołem dziękczynne nabożeństwo za zwycięstwo nad Polakami, następnie Ukraińcy spalili drewniany kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego. [Foto] Wspomina jeden z ocalałych Mieczysław Słojewski: "Dwukrotnie zamierzałem popełnić samobójstwo ze strachu przed schwytaniem i męczarniami, jakich spodziewałem się od ukraińsk ... ich bandytów. Brałem mego synka Edzia i szliśmy nad rzeczkę [...] Zamierzałem razem z synkiem się utopić, aby skrócić czas poniewierki i straszliwego lęku. I kiedy brałem syna za rączkę, ten wtedy mówił z płaczem do mnie: tatusiu! wracamy do naszej kryjówki. Nie miałem odwagi skoczyć do wody”. Znajomy Ukrainiec ze Stawiszcza, Petro Bazyluk, przyszedł im z pomocą. W zamaskowanej kryjówce w jego stodole przetrwali obaj aż do wkroczenia Armii Czerwonej w styczniu 1944, a następnie wyjechali do Polski. Petr

Banderowski mord w Kołodnie.

Rzeź trwała ok. 3 godzin - 14 lipca 1943 r. w Kołodnie, powiat krzemieniecki, ok 300 bandytów spod znaku tryzuba z UPA wymordowało prawie wszystkich Polaków mieszkających w tej miejscowości, niemalże 500 osób, w tym ok 300 dzieci... W ruch poszły siekiery, widły, młotki i broń palna. Po skończonej "pracy" upowcy podburzani przez miejscowego popa Szymanśkiego usypali kopiec na pamiątkę "zwycięstwa" ... nad Polakami stanowiącymi większość mieszkańców tej wioski. Drogę do polskich domostw wskazali upowcom miejscowi chłopi - sąsiedzi Polaków, warto jednak podkreślić, że kilkudziesięciu ukraińskich mieszkańców wioski UPA rozstrzelało na drugi dzień za pomoc okazywaną Polakom i protest przeciwko dalszym mordom.

Potem któryś z nich przyniósł piłę i zaczęli nią piłować ojca...

„ Mieszkaliśmy na Wołyniu. Ojciec był osadnikiem wojskowym. W 1942 roku zaczęły przychodzić do nas wieści o napadach i mordach banderowskich, ale w miejscowościach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów. Mama wtedy zaczęła prosić ojca żebyśmy wyjechali do krewnych pod Lublinem. Ojciec się zastanawiał, ale w końcu zadecydował, że narazie zostaniemy. Mamy we wsi dobrych sąsiadów i kilku bliskich przyjaciół wśród Ukraińców. Nie powinno się nam stać nic złego, ponieważ mimo tych strasznych wieści, ukraińscy sąsiedzi wciąż okazywali nam, jak zwykle, przyjaźń. Którejś nocy pies zaczął głośno szczekać. Rozległy się dwa strzały i pies zamilkł. Głośne łomotanie do drzwi poderwało nas wszystkich z łóżek. Ja wyskoczyłem do sieni i słyszałem jeszcze ojca jak krzyczał, „Nie otwieraj!” Ale oni wywalili już drzwi i wpadli do domu, a ja zostałem zasłonięty, przyciśnięty drzwiami do ściany w rogu sieni. Zaczęli w domu strzelać i ja wtedy uciekłem na podwórze. Ukraińscy sąsiedzi już byli w stajni i oborz

Zagłada Głęboczyc.

Dzień ten, zresztą jak wszystkie inne dni, wypełniony był pracą. Wpraw­dzie zboża w większości były już pokoszone i złożone w sterty daleko od za­budowań, ale dużo jeszcze pozostawało na polach z upraw późniejszych. Roboty dla wszystkich zdolnych do pracy wystarczało. Dla każdego dzień rozpoczynał się tuż po wschodzie słońca. Matka od rana przystąpiła do wy­pieku chleba, ponieważ brano pod uwagę możliwość ucieczki w najbliższych dniach. Z rodzeństwa Zofia i Helena przygotowywały mąkę mieloną na żar­nach. Z ojcem przygotowywali kilka worków pszenicy do ukrycia przed ra­bunkiem lub pożarami. Brat Hieronim lat 6 popędził krowy na pastwisko, siostra Marcelina lat 8 zabawiała młodsze rodzeństwo: Krystynę lat 4 i Hen­rykę lat 2. Dzień tak wypełniony pracą dawał zapomnienie przed strachem, jaki każdy musiał przeżywać w obliczu bezprawia i okrutnych metod „bohaters­kiej” UPA i policji ukraińskiej. Każdy pracował w milczeniu, uparcie, z nad­zieją według planów i przewidywań rodziców o koniec