Przejdź do głównej zawartości

Warkoczyk zbryzgany krwią.

4 września 1943 r. w kol. Aleksandrówka pow. Kowel upowcy zamordowali 5-osobową rodzinę polską Adamowiczów z dziećmi: 1,5 roku oraz 3 i 5 lat. Ocalała tylko niespełna dziewięcioletnia Teresa Radziszewska wraz z babcią. Był to trzeci napad na tę kolonię w roku 1943Kiedy 16 lipca 1943 roku Ukraińcy mordowali mieszkańców kolonii Aleksandrówka w powiecie kowelskim, dziewięcioletnia Teresa Radziszewska przetrwała rzeź ukryta w stodole Pawła Kyca, ukraińskiego sąsiada. Czasem żałowała, że ocalała, lub było jej wszystko jedno. Gdy dwa miesiące później zginęli jej rodzice, nie wiedziała, po co ma żyć dalej.
-- Rodzice chcieli przekroczyć Bug, uciec do rodziny na Zamojszczyznę. Serce mi się łamało z rozpaczy, gdy tata spytał, czy nie zostałabym z babcią. Kiwnęłam głową, że tak. Nie chciałam być ciężarem.
Pamięta, jak w strugach deszczu szedł ojciec, niosąc trzyletnią siostrę. Brzemienna mama miała na rękach półtorarocznego brata. Na końcu, ze spuszczoną głową, szedł pięcioletni Henio. Kiedy usłyszała strzały, zrozumiała, że już ich nigdy nie zobaczy. Potem długo wędrowała z babcią w kierunku miasteczka. Mijały wsie ukraińskie pełne krzątających się w obejściach chłopów. Po drogach jechały furmanki, mężczyźni mieli widły i kosy, podwinięte rękawy i byli pochlapani krwią. Gdy przechodziły przez polskie wsie, babcia kazała jej odwracać oczy. Ale i tak widziała dzieci wbite na sztachety, ludzi z rozprutymi brzuchami leżących przy domach.
-- Babcia ostrzegała, żebym nic nie mówiła, kiedy będą mijać kogoś na drodze i nie okazywała lęku.
Niepotrzebnie, była przecież tak otępiała, że nie mogła wykrztusić słowa i nie czuła już nic".Radziszewska przywołuje tamten dzień:
- Chociaż to był już 4 września, ja nadal boso, w cienkiej sukience. Rodzice przyszli do nas do stodoły, mama przyniosła mi sweter. Pożegnałam się z rodzicami, bardzo płakałam. Chciałam, żeby brat został, ale on nie chciał. Mówił, że się boi, i z tatą poszli.
Tego samego dnia usłyszały strzały. Babcia od razu powiedziała: "To nasze dzieci giną". Ukrainiec, który je przechowywał, zaprzeczył. Jednak poszedł sprawdzić.
- Przychodzi do nas i widzi, że ja płaczę. Babcia pyta: "Co, zginęły nasze dzieci? Powiedzcie, niech choć wiemy". On mówi: "Zabili, sukinsyny!"
Teresa Radziszewska płacze. Wiele lat później, kiedy przyjechała do Aleksandrówki, by odszukać grób swoich rodziców, dowiedziała się, jak zginęli. Jeden z banderowców zauważył ich i zatrzymał. Znali się, bo to byli prawie sąsiedzi. - Mama prosiła, by ich nie zabijali. Potem się zorientowała, że to i tak nic nie da. Błagała więc, by najpierw zabili ją i męża, by nie musieli patrzeć na śmierć swoich dzieci. Klęknęli i modlili się. Potem ich zabili. Teresę i jej babcię uratowała znajoma Ukrainka. Przebrała starszą panią w ukraińską pasiastą spódnicę. Po drodze widziały dzieci nadziane na płoty, przybite do drzwi. Babcia ostrzegała, by się nie rozglądać. Jednak trudno było nie patrzeć na walające się dookoła trupy. Napotkały także rezunów wracających z akcji. Byli pokrwawieni, ale śpiewali, jadąc na furmankach. Zatrzymali i je. - Ukrainka mówi: "Nie pokazuj, że się boisz".
- Ale mnie już było wszystko jedno. Wiedziałam, że rodziców nie ma.
Zimną krew zachowała babka, która po ukraińsku przekonała, że idą do znajomego z sąsiedniej wioski. Radziszewska jest przekonana, że życie uratował jej różaniec. Tata przywiózł go dla niej z Częstochowy. Schowała różaniec do kieszeni, wyruszając w drogę. Teresa Radziszewska pojechała na Ukrainę po 49 latach. Dzięki pomocy Ukraińców odnalazła grób rodziców: - Stało się coś dziwnego. Na tych bagnach, na tej mogile zasiała się dzika róża. Skąd się tam wzięła? Przecież nigdzie tam nie rosła. Ekshumowała szczątki w roku 1991.
- Rodzice leżeli oboje, a dzieci porzucane na nogi. Podnosiłam każdą czaszkę. Mamie jeszcze się włosy ciągnęły, bo miała warkocze tak zwinięte. I po 49 latach przywiozłam ich do Zamościa".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

Kulinarna egzotyka Ukrainy.

  Morska kapusta. Morska kapusta Glon o nazwie listownica (łac. laminaria), pocięty na drobne paseczki i zamarynowany. Ma kwaskowy, pikantny smak i charakterstyczny, glonowaty zapach. Dla mnie bomba. Morska kapusta sprzedawana jest w puszkach lub na wagę, można ją dostać praktycznie w każdym spożywczym, samą lub z dodatkami warzywnymi. Kosztuje śmiesznie tanio, 8-10 zł/kg. Wikipedia uważa, że w Europie się tego nie je, a jedynie na dalekim wschodzie Azji (Chiny, Korea, Japonia), gdzie listownica jest znana co najmniej od VIII w. pod nazwą kombu Podobno w Rosji morska kapusta rozpowszechniła w XVII w. z Wysp Kurylskich i zdobyła ogromną popularność w okresie ZSRR. Laminaria. Poza walorami smakowymi morska kapusta ma jakieś oszałamiające walory prozdrowotne, przede wszystkim ogromną zawartość jodu (3%), aminokwasów, witamin i minerałów. Suszona laminaria ma szereg zastosowań medycznych i kosmetycznych. Nie jest wskazana przy nadczynnosci tarczycy, chorobach nerek, w ciąży

Jeszcze jeden '' bohater'' spod znaku tryzuba.

Nazwisko Iwana Szpontaka mocno zapadło w pamięci mieszkańców ziemi lubaczowskiej. Ofiarą jego podwładnych padło wielu jej mieszkańców, których, zgodnie z wytycznymi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, starał się z niej usunąć, by przekształcić w ukraińską republikę. Jego kureń wysadził w powietrze 14 stacji kolejowych i 16 drogowych, a także cztery pociągi. Zaatakował trzy miasta i zlikwidował 14 posterunków polskiej milicji. Iwan Szpontak ps. „Zalizniak” – Ukrainiec, dowódca kurenia UPA „Mesnyky”, mający w środowiskach polskich opinię ukraińskiego zbrodniarza, mordującego głównie polską ludność cywilną – urodził się 14 kwietnia 1919 roku w Wołkowyi koło Użhorodu na Rusi Podkarpackiej, będącej historyczną ziemią należącą do Królestwa Węgier, a w okresie międzywojennym do Czechosłowacji. Ukończył czteroklasową szkołę podstawową, a następnie Szkołę Gospodarczą. Kontynuował naukę w Studium Nauczycielskim w Użhorodzie. Tu najprawdopodobniej zetknął się z ideami ukr