Przez chwilę panowała cisza.
Tamci też nasłuchiwali. A potem zaczęli walić siekierami w belki, rozwalali żłoby, aż natrafili na przejście do
ziemianki. Franek szepnął, by uciekać na pole, ale nim
zdążył się ruszyć, zobaczył nad swoją głową wielkie,
ciężkie buty i usłyszał:
- Wyłaźcie.
Zastygł.
- Wychodzić! - syczał nad nimi mężczyzna.
Byli okrążeni. Zaszli ich od tyłu i od przodu, od obory i od pola. Nie mogli już nic zrobić.
- Dytynka! - cicho jęknęła Ołena, a on zrozumiał, że
muszą ratować dziecko i wyjść. Powoli wysuwał się z jamy, odsuwając chrust i nakrycie ziemianki.
Patrzyli na nich jak na szczury, które wyłażą z nory.
Jakiś gruby drab kopnął Franka w brzuch i Franek skulił się, dławiąc jęk.
- Pani ne chotiła zarizaty swoho kochan’ja! - ryknął
drugi, ciągnąc Ołenę za włosy. Zawtórowali mu inni.
- Polaczkoju chotiła buty! Suka!
Od razu poznała trzech mężczyzn, którzy ją odwiedzili kilka dni wcześniej i kazali zamordować w nocy
Franka. Teraz odciągnęli ją na bok i przywiązali do słupa podpierającego szopę. Franka przywiązali do słupa
naprzeciw i ustawili w taki sposób, aby jedno widziało
drugie. Franek miał zaciśnięte zęby, a Ołena sprawiała
wrażenie, jakby umierała. Jej nieme usta tylko drżały.
Zza rogu wyszło dwóch nieogolonych, ciemnych mężczyzn z bujnymi wąsami i nosami jak nieociosane kołki
wbite między policzki - ciągnęli za sobą ciężarną kobietę.
Cienki, mocny sznur oplatał jej szyję i wrzynał się głęboko, aż ściekała struga krwi; kobieta z nabrzmiałą twarzą
i wytrzeszczonymi oczami szła jak pies za nimi, posłuszna i uległa, trzymając się rękami za wielki brzuch.
Ołena poznała Genię Walicką z sąsiedniej chaty,
starszą koleżankę z lat szkolnych.
136
- No, to się zabawimy, przyjaciółko Lachów - powiedział po polsku do Ołeny najważniejszy z mężczyzn, ten,
który rozkazy tutaj wydawał. To on chciał cztery dni wcześniej Ołenę w twarz uderzyć, ale Iwan nie pozwolił. Od
tamtego czasu nie widziała Iwana. Tutaj też go nie było.
- Danyło - burknął najważniejszy. - Ona - wskazał
brzemienną - wże budę rodyty.
Drab z długim nożem ryknął:
- Chody!
Kobieta posłusznie przysunęła się ku niemu.
Tamten jeszcze odkrzyknął do dowódcy:
- Jak choczesz, Ihor.
Ihor skinął głową. Wtedy Danyło pchnął nożem
w brzuch brzemiennej i rozpłatał go, aż wylały się kiszki i buchnęła para. A Ihor obojętnie skinął na drugiego, z widłami, i warknął:
- Teper ty, Wołodymyr. Zrobymo po naszomu!
Mężczyzna nazwany Wołodymyrem odburknął: - Jak
treba, prowidnyk, to treba - i dźgnął kobietę w brzuch,
zanurzając widły w ciemnym wnętrzu i grzebiąc w środku, aż wyrwał z jej łona dziecko; kobieta z jękiem padła
na ziemię. Oprawca uniósł dziecko wbite na widły do góry, rozejrzał się i zobaczywszy płonący krzak, zamachnął
się i dziecko poleciało prosto do ognia. Rozległ się syk
mokrego, spalanego ciała.
- Żwiry! - wykrztusiła Ołena i zasłoniła oczy.
Franek stał osłupiały i coś do siebie szeptał, jakby się
modlił.
- Oś szczo treba robyty z Łachamy! - burknął prowidnyk. I zwrócił się do jednego ze stojących obok niego mężczyzn: - Prawda, Danyło?
- Prawda, komandyr! - odparł Danyło i spojrzał na
Franciszka. - Teper pohulajemo z toboju!
Komandyr machnął ramieniem i do Franciszka podskoczyło dwóch drabów z siekierami i nożami. Zanim
podniósł na nich oczy, już ściągali z niego koszulę.
136
Komandyr spojrzał na Ołenę, która trzęsła się
i szczękała zębami.
- Ja tobi skazał, szczoby ty joho zarizała! - Patrzył
na nią lodowatym wzrokiem. - A ty ne posłuchała!
- Gniewnie potrząsnął głową. - Łapajty joho!
Dwaj mężczyźni stanęli za Frankiem, a dwóch innych sprawdziło powrozy na rękach, nogach i szyi Ołeny. Szarpnęła się, bez skutku. Sznury wrzynały się boleśnie w ciało, w szyję. Cichutko zaskomliła, zamykając
oczy.
- Patrz! - huknął na nią prowidnyk.
Otworzyła ciężkie, nabrzmiałe cierpieniem oczy. Dwaj
mężczyźni mocniej skrępowali Franka, wiążąc mu nie tylko ręce i nogi, ale i tułów i szyję do słupa, po czym odwrócili jego ciało plecami do Ołeny. Gdy spuszczała głowę,
przykładali jej do gardła widły. Musiała patrzeć. Jeden
z tych, co byli przy Franciszku, wyjął ostry, błyszczący
w świetle wschodzącego słońca nóż i wbił w kark. Franciszek zawył. Ołeną wstrząsnęły mdłości. Tamten ciął skórę na pasy i oddzierał, ciężko dysząc. Franek wył z bólu,
szarpał się, ale oprawca robił swoje, powoli i metodycznie.
Ołena dusiła się, nie mogąc zwymiotować. Franciszek już
nie płakał i nie krzyczał, tylko skomlił jak pies.
Prowidnyk odwrócił głowę i splunął pod nogi.
Mężczyzna stojący przy Ołenie przyłożył jej do gardła widły, a drugi szarpnął za włosy. Patrzyła jak przez
mgłę. Jej oczy zapadły w głąb oczodołów. Były martwe
i puste. Wydawało się, że chce krzyknąć, ale gdy otworzyła usta, wyszedł z nich tylko głuchy jęk, a potem niezrozumiałe słowa.
Tamci tymczasem wypruwali Frankowi żyły. Robili
to sprawnie, jakby ćwiczyli na modelu, bez pośpiechu,
niemal obojętnie, jakby ociosywali pień. Franek jeszcze
raz zawył, naprężył się, podskoczył i opadł.
Jeden z mężczyzn wyjął z kieszeni długi gwoźdź,
przyłożył do czoła i siekierą wbijał w czaszkę. Franek
137
skurczył się, a gdy długi gwóźdź wszedł w mózg, jego
głowa bezwładnie opadła na piersi.
Do bezwładnego ciała podszedł mężczyzna z piłą,
a ten przy Ołenie kazał jej patrzeć, jak tamten tnie go
przez brzuch na połowę.
- Kochan’ja twoje! Polaczok! - syczał zbir, ale Ołena
już tego nie słyszała. Była blada jak śmierć, oczy znikły
jej w głębi twarzy, a gdy poczuła na gardle nóż,
uśmiechnęła się niemo i promiennie, aż mężczyzna zastygł, nie mogąc pojąć, co znaczy ten uśmiech. Prowidnyk kazał ją rozwiązać i położyć u stóp Franka. A gdy
już tam leżała, podszedł do niej i ze skrzywioną twarzą
warknął:
- Ty suka polskich paniw! Ty ne Ukrainka!
Splunął na nią i ponuro spojrzał na stojącego najbliżej mężczyznę, gestem pokazując, że ma ją zastrzelić.
Kiedy ten wymierzył rewolwer, Ołena wciąż niemo się
uśmiechała.
- Zabyj! - ryknął prowidnyk, nie mogąc znieść tego
wyrazu jej twarzy, który był kpiną, bólem i szyderstwem
w jednej postaci.
Padł strzał, ciało Ołeny podskoczyło i opadło, ale
uśmiech z twarzy nie zniknął. Leżała na wznak, z odsłoniętą białą piersią
- Teper ludy budut pamiataty - warknął komandyr
i dał znak, by podano mu horiłki. A kiedy dostał flaszkę i wlał wódkę do gardła, podniósł się z pnia, na którym siedział, i bez słowa ruszył przed siebie. Za nim,
kiwając się na boki, opuszczali wieś jego ponurzy podwładni. Na odchodnym jeden z nich huknął:
- Chaj żywe samostijna Ukraina!
A pozostali ryknęłi:
- Chaj żywe! Chaj żywe!
Wkrótce widać było tylko kilkadziesiąt chwiejących
się ciemnych sylwetek na tle jasnego nieba, które stawały się coraz mniejsze i mniejsze, aż znikły.
138
I wtedy z ziemianki wysunęła się czarna główka
dziecka, a potem cała malutka, zaspana Ołeksa z otwartą buzią i szeroko rozwartymi oczami. Cicha i niema,
patrzyła przez chwilę przed siebie, a potem zaczęła pełznąć w stronę leżącej matki.
Gdy dosięgła Ołeny, wspięła się na jej pierś i zaczęła ssać pierś matki.
Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost
Komentarze
Prześlij komentarz