W krótkim okresie działań wojennych, jakie rozegrały się we wrześniu 1939 r.
na ziemi hrubieszowskiej nie zanotowano oczywistych dowodów działań sabota- żowych piątej kolumny, chociaż w społeczeństwie istniała psychoza na ten temat.
Ale też na terenie powiatu nie było większych skupisk niemieckich. Nie było aktów
sabotażu ze strony Ukraińców, gdyż antypolska propaganda wśród nich jeszcze
nie działała. Na zdj. domy ukraińskie pod Hrubieszowem. Rozszalała się dopiero po wprowadzeniu administracji okupacyjnej
i wtedy też dopiero okazało się, że wśród miejscowej ludności zarówno polskiej
jak i ukraińskiej są kandydaci na volksdeutschów. Niemniej zanotować należy,
że były pojedyncze fakty obecności na tym terenie agentów niemieckich. Jednym
z nich był ojciec Maks, zakonnik z Frankamionki. W ramach akcji nawracania
prawosławnych na katolicyzm i przerabianie ich w ten sposób na Polaków, akcji
prowadzonej w ostatnich latach przed wojną przez korpus oficerski na terenach
wschodnich Polski, na teren powiatu sprowadzono zakonników misjonarzy. Wielu
z tych zakonników okazało się w czasie próby dobrymi i ofiarnymi Polakami jak
ks. Wacław Maluga, lub ks. Celestyn Buk, ale też wśród nich był także o. Maks.
Po wkroczeniu Niemców ów „ksiądz” zrzucił suknię duchowną i przybrał
mundur gestapowca. Przeniósł się wprawdzie na teren powiatu biłgorajskiego, ale
wpływy jego sięgały nadal ziemi hrubieszowskiej.
W zakładzie dla sierot w Turkowicach organizowano przed wojną coroczne ko- lonie dla sierot i niezamożnych dzieci polskich z Niemiec. Wśród tych uczestników
kolonii znalazło się dwoje sierot, które wyraziły chęć pozostania w kraju. Otoczono
je opieką. Dzieci umieszczono w zakładzie w Turkowicach. Chłopiec po ukończe- niu szkoły powszechnej został umieszczony w gimnazjum w Hrubieszowie. Gdy
wiosną 1939 roku wojna już wisiała w powietrzu, wyrostek ten skradzionym ro- werem wyjechał na zachód, z myślą przedostania się do Niemiec. Zawrócono go
w pobliżu granicy i zawieziono do Hrubieszowa. Gdy we wrześniu 1939 r. do Hru- bieszowa wkroczyli Niemcy, pierwszy zgłosił się jako Niemiec. Sądził, że spotkają
go wielkie zaszczyty. Z początku dano mu pracę w starostwie, ale się do niej nie
nadawał. Skierowano go więc do pracy do gospodarstwa w Obrowcu, prowadzone- go przez Niemców. Gdy poszedł z donosem do oddziału niemieckiego, stacjonują- cego w Obrowcu, że pracownicy folwarku spiskują, natrafił na dwu Alzatczyków.
Ci zlikwidowali denuncjanta, a sami z Polakami udali się do lasu.
Drugą z wziętych pod polską opiekę była dziewczyna, starsza od tamtego. Zna- leziono jej pracę w domu Kraspopolskich w Hrubieszowie. Wyszła za mąż za Pola- ka, trudniącego się praniem bielizny. Gdy weszli Niemcy, zgłosiła się jako Niemka,
związała się z Niemcem i miała z nim dziecko. Przydzielono ją do „Chrzciciela”.
Tak nazwano gestapowca, którego zadaniem było przysporzenie Niemcom volks- deutschów. Pod jego kierownictwem przeszukiwano księgi ludności w całym po- wiecie i szukano śladów pochodzenia niemieckiego. W pierwszym rzędzie sięgnię- to po osoby noszące niemieckie nazwiska. Potem szukano przodków. Wynikały
z tego tragikomiczne wydarzenia. Na przykład wezwano do „Chrzciciela” miej- scowego lekarza i przekonywano go, że jego matka z domu Głaz jest niemieckiego Na zdj. przemarsz hrubieszowskich Ukraińcow-wrzesień 1939.
pochodzenia i nazywa się Glass. Chłopa z Dziekanowa nazwiskiem Gus przekony- wano, że jest niemieckiego pochodzenia i że prawdziwe jego nazwisko brzmi Guss.
To przekręcanie polskich nazwisk było dziełem tej byłej Polki. Gdy jednak z Polski
Niemców przepędzono, ta była Polka i była Niemka uciekła, lecz po pewnym cza- sie cichcem powróciła do Hrubieszowa i znowu udaje Polkę.
131
Jednym z pierwszych przyjaciół i zwolenników hitlerowców w Hrubieszowie
był niejaki Konoplenko-Sokalski. Osobnik ten nie był rodowitym mieszkańcem
miasta. Deklarował się jako rosyjski białogwardzista, członek oddziału Wrangla,
szukający schronienia w Polsce. Miał w Polsce opiekę jakichś czynników, bo cho- ciaż nie umiał poprawnie ani wyrażać się ani pisać po polsku, zdał wymagany eg- zamin i uzyskał zezwolenie na prowadzenie biura pisania skarg. W rzeczywistości
oznaczało to, że był pokątnym doradcą, oszukującym chłopów. Podejrzewano go,
że jest agentem dwójki. Za dużo znał ludzi w Hrubieszowie i powiecie i jego brata- nie się z Niemcami było niebezpieczne. Został więc jako pierwszy zlikwidowany.
Złowrogą postacią w życiu Hrubieszowa okazał się niejaki Ozoł, przyjaciel Ko- noplenki, przed wojną deklarujący się jako Rosjanin. Niespodziewanie ujrzano go
w mundurze ukraińskiego policjanta, a wkrótce po tym jako gestapowca. On to
w ostatnich tygodniach panowania niemieckiego usiłował podpalić Sławencin i nie
dopuścić straży pożarnej do gaszenia ognia. Na tego osobnika urządzano kilkakrot- nie zamachy, lecz zawsze z nich uchodził cały. Na terenie powiatu było też kilku
„piesków” wiernie służących Niemcom. Jednym był Rak ze Strzelec, który pro- wadził Niemców w poszukiwaniu oddziału „Górala” w lasach strzeleckich i który
tam w bitwie zginął. Był Bogdan Jurczuk z Białopola, który poszedł na służbę nie- miecką, a rozzuchwalony bezkarnością puścił się na zwykły rozbój. Był na niego
wydany wyrok śmierci, ale w czasie napadu na młyn w Kamieniu pod Chełmem,
prowadzony przez Niemca, został zabity przez Niemców.
Wzmianki wymaga niesławnej pamięci dentystka Titelbrum, która została
„przyjaciółką” największego kata Hrubieszowa, gestapowca Ebnera. Na służbę
niemiecką przeszedł kolejarz, J. Miazga, który wydał na śmierć swoich kolegów.
Został skazany i wyrok wykonano.
Była w Hrubieszowie i powiecie rodzina nauczycielska Szponów, dwóch braci
i dwie siostry. Jeden ze Szponów, Jan Kazimierz eksponował się jako zwolennik
„obozu narodowego”, wszystkim inaczej myślącym przypisywał etykietę komu nisty. Obaj zapisali się na volksdeutschów. Jan Kazimierz wyjechał do Lublina.
Wiodło mu się nieźle. Żona dostała na własność pożydowską drogerię, mąż był
intendentem w szpitalu św. Józefa. Niemcy złapali go na nadużyciach, a widocznie
były nie małe, skoro nie pomogło volksdeutschstwo. Wywieziono go na Zamek
i zlikwidowano. Syn drugiego Szpona, uczeń gimnazjum poszedł w ślady ojca.
Za czasów międzywojennych był działaczem harcerskim, teraz wstąpił do Hitler jugend. Jako jedyny z byłych Polaków spacerował po Hrubieszowie w mundurze
tej niemieckiej organizacji. Był jeszcze jeden budzący politowanie były harcerz, ex nauczyciel ze Żwirki,
przedmieścia Sokala. Na mundurze harcerskim, gdzie był widoczny jeszcze ślad
lilijki harcerskiej, nosił niemieckie odznaki.
Na dno upadku doprowadził nauczycielkę Marię Howerską wybujały erotyzm.
Już przed wojną znana była z tego, że dobierała sobie coraz innych „przyjaciół”.
Teraz w czasie wojny zaczęła od współżycia z volksdeutschem, potem stała się
utrzymanką niemieckich oficerów, coraz to wyższego stopnia. Chociaż na początku
wojny nie znała języka niemieckiego, pod koniec zrobiono ją nauczycielką w szko- le dla dzieci Niemców i volksdeutschów. Dla niej wyrzucono z własnego domu
rodzinę dra Paszkiewicza, wywiezionego do obozu i dom ten dano jej w używanie.
W ślad za nią poszła i jej córka, która została kochanką niemieckiego dygnitarza.
Tak wygląda niepełna może, lista zdrajców i sprzedawczyków z łona polskiej in- teligencji hrubieszowskiej. Nie mówię już o całym szeregu dziewcząt i kobiet, nie
zaliczanych do inteligencji, które stały się kochankami niemieckimi i ukraińskimi.
132
Byli jednak ludzie, którzy bądź pod naciskiem, bądź z innych powodów podpi- sali listę volksdeutschowską, ale jednak nie przestali być Polakami. Wilhelm Gre- ger, inspektor szkolny, pierwszy członek konspiracji tłumaczył się, że na żądanie
Niemców wypełnił kwestionariusz, ale go nie podpisał. Niemcom jednak, tłuma- czył, nie przeszkodziło to w uznaniu go za volksdeutscha. Był jednak do końca
wierny sprawie polskiej.
Tak samo listę volksdeutschów podpisał adwokat Bolesław Pomorski, który
w wielu wypadkach niósł pomoc konspiracji. Aniela Hildebrandt, wdowa po ofice- rze przyjęła volkslistę, co zmusiło jej syna do wyjazdu do Warszawy, aby nie do- stać się w szeregi Hitlerjugend. Matka oddawała usługi konspiracji jako kurierka,
wożąc prasę, amunicję i broń z Warszawy. Rodzina Obstów z Zawalowa przyjęła
listę pod naciskiem, w wyniku czego syna ich powołano do niemieckiego wojska.
Ale to nie przeszkadzało, że w mieszkaniu ich gromadzili się Polacy, aby wysłu- chać komunikatów radiowych z Londynu1
. Byli wreszcie volksdeutsche, którzy z oportunizmu, pod presją przyjęli volksli- stę, np. introligator Smal, który teraz zaczął się nazywać Schmall, ale interesowali
się tylko i wyłącznie domowymi sprawami nie zmieniając stosunku do swych są- siadów Polaków.
Oprócz volksdeutschów istniała jeszcze jedna kategoria: stammdeutsche. Gdy
w roku 1943 rozpoczęto rugowanie Polaków z ich ojczystych zagród, niektórzy
z nich podejmowali próby, aby uniknąć wysiedlenia. Jedni zdeklarowali się jako
Ukraińcy (tak np. uczynili wszyscy mieszkańcy Sławencina, przedmieścia Hru- bieszowa). Ci uniknęli rzeczywiście wysiedlenia. Inni zgłosili gotowość zmiany
narodowości polskiej na niemiecką. Zaliczono ich do „Stamdeutschów”. Ci nie
uniknęli jednak przesiedlenia. Pomimo iż powiat hrubieszowski przeznaczony był
wyłącznie dla Ukraińców, przesiedlono ich na tereny przeznaczone dla Niemców
w powiecie zamojskim. Jedynie zyskiem ich było, że uniknęli wywiezienia do obo- zów koncentracyjnych2
.
Przypisy
1. ks. Wacław Maluga, kapelan Obwodu rej, 4 Jan Tarabuła. Lis
Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost
Komentarze
Prześlij komentarz