Zastanawiałem się, jak to się stało, że do dzisiaj Janusz Lewandowski działa na szkodę Polaków, bezkarnie opluwa polski rząd, stawia PiS-owi zarzuty, które od A do Z są wyssane z palca. Jak to się stało, że taka kreatura znalazła się na liście zdrajców Rzeczpospolitej? Odpowiedź jest prosta: głosujący na tę kreaturę Polacy albo utracili pamięć, albo też jest im obojętne, co się z Polską stanie i kto i jak będzie nią rządził.Janusz Antoni Lewandowski – pseudonim „Megapaser”
Urodził się 13 czerwca 1951 w Lublinie. O ile wierzyć danej pochodzącej z kartoteki ludności Polski przy Centralnym Biurze Adresów MSW – jego prawdziwe imię i nazwisko brzmi – Aaron Langman. Tytuł magistra ekonomii uzyskał w roku 1974 na Uniwersytecie Gdańskim, a 10 lat później doktoryzował się na tym samym uniwersytecie. W latach 1974-1983 był tamże nauczycielem akademickim. Później pracował w Polskich Liniach Oceanicznych i był także wykładowcą na amerykańskim Uniwersytecie Harvarda.
W latach 1980–1989 doradzał związkowi „Solidarność” w sprawach ekonomicznych. Reprezentując środowisko gdańskich liberałów w roku 1988 współtworzył Kongres Liberalno-Demokratyczny. W rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, a także później w rządzie Hanny Suchockiej pełnił funkcję ministra przekształceń własnościowych, a uściślając – ministra „zniekształceń” własnościowych.
Założył Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową w Gdańsku i pełnił funkcję przewodniczącego rady fundatorów tego instytutu. Wtedy to w roku 1988 wraz z Janem Szomburgiem przedstawił projekt szybkiej prywatyzacji gospodarki, którą w skrócie można by nazwać prywatyzacją przy pomocy bonów prywatyzacyjnych, jakie dostaliby Polacy. Według założeń Lewandowskiego, bardzo szybki rozwój gospodarczy Polsce mogło zapewnić oddanie państwowej własności w ręce prywatne, a Polacy powinni na tym tylko skorzystać. Niestety,… idea prywatyzacji przy udziale społeczeństwa stała się farsą, albowiem gdy Lewandowski w roku 1990 został ministrem, szybko o tym „zapomniał”. Dopiero w kwietniu 1993 roku, po fali społecznych protestów, chcąc udobruchać społeczeństwo, parlament przyjął przedstawiony przez rząd Hanny Suchockiej Program Powszechnej Prywatyzacji. Chodziło o ustawę o Narodowych Funduszach Inwestycyjnych.
Dwa lata później Polacy mogli odebrać świadectwa udziałowe NFI. Koncepcja wymyślona przez Lewandowskiego okazała się żałosna. Była karykaturą idei powszechnej prywatyzacji. Powstało aż 15 NFI, do których skierowano ponad 500 przedsiębiorstw. Ale tylko nieliczne z nich dawałyby potencjalnym przyszłym właścicielom nadzieję na zarobek. Ponadto jedno świadectwo udziałowe, które mógł otrzymać każdy dorosły Polak, było warte zaledwie 20 nowych złotych. W efekcie firmy wniesione przez państwo do NFI nie stały się własnością Polaków, którzy wiedząc, iż 20 zł to żadna własność, zbywali swoje udziały różnym podmiotom, w znacznej części zagranicznym. Setki milionów zarobiły na tym tylko firmy zarządzające Funduszami i podmioty skupujące udziały, ponieważ dochodziło do sprzedaży najbardziej atrakcyjnych firm, następnie wyprowadzania z nich majątku, a w efekcie wiele zakładów szybko zbankrutowało. Ludzie do niedawna pracujący w tych firmach ustawiali się w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. Taki stan rzeczy Polacy mogli zawdzięczać ministrowi Lewandowskiemu, który nie zadbał o przygotowanie ustawy chroniącej interesy firm i pracowników. Nikt mnie nie przekona, że J. Lewandowski – doktor w dziedzinie ekonomii był tak durny, iż nie wiedział, co wówczas czynił. Gołym okiem było widać jego wrogie działanie wobec Narodu Polskiego. Wiele bym dał za informację, kto był jego… mocodawcą, kto nim sterował w pogrążaniu Polaków w otchłań niebytu i jakie osiągnął osobiste profity za wbijanie gwoździ w trumnę polskiej gospodarki.
Jako minister „zniekształceń” własnościowych – był symbolem złodziejskiej prywatyzacji, sprzedaży państwowych firm pociotkom i kolesiom, tym samym przyczynił się także do rosnącego lawinowo bezrobocia i utraty przez Polaków majątku wypracowanego przez pokolenia. Wówczas Polacy popierali w większości prywatyzację, albowiem kojarzyła się z czymś pozytywnym. Miały to być zmiany, które powinny wyjść na dobre nie tylko przedsiębiorstwom, ale także pracownikom i państwu. Nastawienie załóg i związków zawodowych może było pozytywne dlatego, że w momencie prywatyzacji pracownicy otrzymywali bezpłatnie do podziału pakiet 15 proc. akcji firm, w których byli zatrudnieni. Jak się później okazało, była to tylko „zwiędła marchewka” dla związków zawodowych i załóg, by wyzbyć się za bezcen majątku narodowego. A „kij” działacze związkowi i załogi przedsiębiorstw mieli wkrótce odczuć na własnych plecach.
Jednak to społeczne zaufanie skończyło się szybko. Pozytywnych przykładów prywatyzacji było coraz mniej, a mnogość przestępstw, jakie popełniano przy przekształceniach własnościowych otwierało szeroko oczy społeczeństwu – ukazując „przekręty”. Jeśli brakowało jasnych i przejrzystych reguł wyceny i sprzedaży państwowego majątku, to droga do zaboru mienia państwowego była bardzo prosta. Firmy za „psie grosze” przejmowali zarówno cwaniacy z kraju, jak i z zagranicy. Ci z Polski, to na ogół była dawna partyjna i esbecka nomenklatura, a więc działacze partyjni, byli dyrektorzy państwowych zakładów, tajni współpracownicy SB i służb wojskowych oraz komunistycznych prominentów z „wyższej półki”.
Nowoczesne Zakłady Papiernicze w Kwidzynie, warte 600 milionów dolarów były sztandarowym przykładem sprzedaży za bezcen pod przykrywką prywatyzacji. Sprzedano je amerykańskiemu przedsiębiorcy za… 120 milionów dolarów, a więc za 20 procent ich wartości! Ale to nie jedyne straty, jakie poniosło polskie społeczeństwo z tego powodu. Trzeba tu bowiem wskazać na fakt, iż nowy właściciel zwolnił około 20 procent załogi, co skutkowało obciążeniem budżetu państwa zasiłkami dla rzeszy kilkuset bezrobotnych. Jeśli do tego dodamy podwyższenie cen zbytu produkowanego papieru w firmie zarządzanej przez nowego właściciela i wyprowadzanie zysków za ocean oraz tzw. wakacje podatkowe, to mamy skalę spustoszenia, jakie są skutkiem działania Lewandowskiego.
W owym czasie z wielu stron kraju napływało wiele sygnałów, że „ktoś” kupił państwową firmę, po czym stała się ona natychmiast tzw. wydmuszką. Maszyny i wszelkie urządzenia technologiczne oraz „portfel zamówień” na wyroby czy usługi trafiały do zupełnie innej spółki, ale powiązanej z właścicielami, a spółka-matka była pogrążana w coraz wyższe długi. Powodowało to, iż spółka-matka szybko została postawiona w stan upadłości, a ludzie wysłani na „zieloną trawkę” ze swoimi nic niewartymi udziałami. Nie tylko nie dane im było zostać współwłaścicielami firm, w których pracowali przed ich upadłością, ale w dodatku tysiącami szli na bezrobocie. Pseudo-inwestorzy nie realizowali absolutnie żadnych zobowiązań inwestycyjnych i socjalnych, do których obligowała ich umowa nabycia państwowych polskich zakładów pracy. Proceder ten był uprawiany na szeroką skalę za przyzwoleniem (nie)polskiego rządu, w tym Janusza Lewandowskiego, a więc trudno było ukarać owych „inwestorów” za taki tok postępowania.
Korupcja przy przejmowaniu państwowych zakładów pracy była na porządku dziennym. Wielu potencjalnych inwestorów gotowych wejść do Polski z pieniędzmi szybko się wycofało. Powodem była właśnie korupcja. Okazywało się bowiem, że gdy chcieli kupić jakieś polskie przedsiębiorstwo, – nie wystarczyło oferty kupna wzbogacić o korzystny dla Polaków pakiet socjalny i inwestycyjny. Trzeba było także… „posmarować”. Komu i ile? Nie trzeba mieć umysłu Sherlocka Holmes’a, aby odpowiedzieć na to pytanie. Z całą pewnością nie byli to decydenci niższego szczebla, spoza sfery rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego i Janusza Lewandowskiego. Ów minister „zniekształceń” własnościowych nigdy nie odpowiedział, dlaczego sprzedawał przedsiębiorstwa z pominięciem procesu zwanego licytacją, a czynił to w bardzo niejasny i nietransparentny sposób. Było oczywiste, że wyprzedaż polskich firm tzw. inwestorom strategicznym, często poniżej wartości, oznaczała niejednokrotnie wrogie ich przejęcie tylko po to, by je zlikwidować, bo były konkurencyjne dla zachodnich przedsiębiorstw. Doprowadzano je do bankructwa i zamykano, a pracownicy szli na bezrobocie.
Andrzej Lepper – szef Samoobrony, zmarły tragicznie 5 sierpnia 2011 roku w dziwnych i niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach – w roku 1993 powiedział, cyt.: „Nie widzę powodu, by tartaku, młyna, warsztatu, czy ziemi nie miał odzyskać jej poprzedni właściciel, a uzyskać spekulant tylko dlatego, że taka była wola reżimu komunistycznego, a obecnie pana ministra Lewandowskiego”. Otóż Janusza Lewandowskiego obciąża także brak przeprowadzenia reprywatyzacji. Okazało się, że na początku lat 90. były ku temu warunki, aby przyjąć ustawę reprywatyzacyjną, która naprawiłaby krzywdy, jakich od komunistów doznali dawni właściciele majątków ziemskich, zakładów przemysłowych czy domów handlowych. W pierwszej kolejności zakłady, które miały być sprywatyzowane, powinny trafić częściowo lub w całości do osób, które miały wobec nich roszczenia reprywatyzacyjne. Niestety, tego nie zrobiono, bo rząd i minister woleli sprzedawać takie przedsiębiorstwa zagranicznym koncernom. Janusz Lewandowski lubi się chwalić, że dopiero prywatyzacja była rzeczywistym końcem komunizmu, bo zmieniła stosunki własnościowe w gospodarce, dając przewagę własności prywatnej. Powtarza wszem i wobec, że państwo musi chronić „święte prawo własności”. Dlaczego jednak tego prawa odmawiał dawnym właścicielom i ich spadkobiercom? Dla tych ludzi stał się po prostu „największym paserem III RP”, który sprzedawał zagrabiony majątek.
Kolejnym, typowym przykładem przestępczej prywatyzacji prowadzonej przez Janusza Lewandowskiego była sprawa sprzedaży dwóch krakowskich spółek: Krakchemia oraz Techma. Jak się później okazało, jednym z kupujących był kolega ministra z Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Ponadto odrzucono lepszą, bo o prawie 2,5 mln zł droższą ofertę. Wiele wątpliwości budzi do dzisiaj dokumentacja prywatyzacji, a jeden z ważnych dokumentów był – o zgrozo – antydatowany! Dodać jeszcze trzeba, iż kupujący przejmował cały zysk prywatyzowanych firm, czyli faktycznie zostały one sprywatyzowane za swoje własne pieniądze.
Dla jaśniejszego zobrazowania tego procederu niech Czytelnicy wyobrażą sobie taką oto sytuację: kupujemy od państwa jakąś firmę X za 5 milionów złotych. Mamy wiedzę, iż w jej kasie leży 5 mln złotych, które przejmiemy od razu po podpisaniu umowy. Ile w takim razie to przedsiębiorstwo nas kosztowało? Nic, czyli zero złotych. Tak było mniej więcej w tym przypadku. Sprawa nabrała rozgłosu. Prokuratura nie mogła już dalej „chować głowy w piasek” i udawać, że nic się nie stało, tak jak czyniła to z wieloma podejrzanymi prywatyzacjami. Nad sporządzeniem aktu oskarżenia zeszło jej aż… 5 lat po tej prywatyzacji i złożyła go do Sądu Rejonowego w Krakowie dopiero w roku 1997 uznając, iż Janusz Lewandowski miał działać na szkodę interesu publicznego i prywatnego, przekraczając uprawnienia i nie dopełniając obowiązków przy prywatyzacji na początku lat 90. dwóch krakowskich spółek Skarbu Państwa. W marcu 2005 sąd pierwszej instancji uniewinnił go od popełnienia tych zarzutów. W styczniu 2006 wyrok ten został uchylony, a sprawę skierowano do ponownego rozpoznania.
Ale jeszcze większym skandalem było to, że prawomocny wyrok zapadł dopiero w roku 2009. Lewandowski został uniewinniony, jednak kuriozalne jest uzasadnienie tego orzeczenia, które wygłosił sędzia Tomasz Kudla z Sądu Okręgowego w Krakowie, odrzucając apelację prokuratury od wyroku uniewinniającego, jaki zapadł przed sądem rejonowym. Ów sędzia uznał co prawda, że przy tej prywatyzacji doszło do nieprawidłowości, ale nie do złamania prawa. Powoływał się na to, że w ówczesnych latach brakowało w ministerstwie fachowych kadr do prowadzenia prywatyzacji, a wiele przepisów się zmieniało i było niejasnych.
Należy zatem postawić pytanie: – czy ministra nie obowiązywała zasada, że nieznajomość prawa nie zwalnia od jego przestrzegania? Niejeden Polak zapewne taką nieznajomością tłumaczył się przed sądem, ale nie przypuszczam, by sąd mu odpuścił. Kuriozalnie brzmiało też tłumaczenie sędziego, że: „ta sprawa miała być wielką aferą pokazującą, że w ówczesnym ministerstwie przekształceń własnościowych istniała grupa trzymająca władzę, pozwalająca kolesiom uwłaszczać się na majątku państwowym”. Dodał ponadto, że miał to być sąd nad pewną formacją polityczną, która podjęła się przekształceń własnościowych w naszym kraju.
Szkoda, że ów sędzia nie ograniczył się – tak jak powinien – tylko do oceny materiału dowodowego, zamiast wygłaszać polityczno-publicystyczną tyradę, której nie powstydziłyby się media mainstreamowe, broniące zawzięcie przed wszelkimi oskarżeniami byłego ministra. Epilog tej sprawy jest taki, że prokuratura nie złożyła wniosku do Sądu Najwyższego o kasację wyroku, choć był on już podobno gotowy. Ale przecież nie można było dopuścić do tego, aby kandydat na komisarza unijnego był jeszcze uwikłany w jakieś procesy, więc – jak to bywa w zwyczaju platformersów – sprawę „zamieciono pod dywan”.
Po porażce wyborczej KL-D w roku 1993, Janusz Lewandowski przez prawie 4 lata pracował jako ekspert między innymi poza granicami Polski. Komu i co doradzał? – Dostępne źródła tego nie podają. Kiedy KL-D, którego Janusz Lewandowski był członkiem – połączyło się z Unią Demokratyczną w jedną partię pod nazwą Unii Wolności – został jej członkiem. To z listy tej partii wszedł do Sejmu III kadencji w 1997. W 2001 przeszedł do Platformy Obywatelskiej, uzyskując mandat posła IV kadencji w okręgu gdańskim. Zasiadł także we władzach krajowych Platformy Obywatelskiej.
W okresie od kwietnia 2003 do kwietnia 2004 był obserwatorem przy Parlamencie Europejskim. W wyborach do Parlamentu Europejskiego 13 czerwca 2004 został wybrany z listy Platformy Obywatelskiej w okręgu gdańskim, w którym przez 2,5 roku był przewodniczącym komisji budżetowej, następnie objął funkcję jej wiceprzewodniczącego. Natomiast w wyborach europejskich w roku 2009 ubiegając się o reelekcję, ponownie wygrał w swoim okręgu.
W 2009 został nominowany przez rząd RP na polskiego komisarza europejskiego ds. programowania finansowego i budżetu w II Komisji Europejskiej pod przewodnictwem José Barroso. Był szykowany jest na unijnego komisarza, albowiem w Brukseli przeszłość Janusza Lewandowskiego nikomu nie będzie przeszkadzać.
I tak dnia 11 stycznia 2010 w Parlamencie Europejskim Janusz Lewandowski został przesłuchany jako kandydat do KE. Trzy miesiące później Parlament Europejski zatwierdził skład Komisji Europejskiej, a Lewandowski został komisarzem europejskim ds. programowania finansowego i budżetu w KE. W konsekwencji tej nominacji Janusz Lewandowski utracił mandat europosła.
Jak podkreślił Janusz Lewandowski: "(...) w corocznej ocenie europejskich ministrów finansów według "Financial Times", ministrowie ze Szwecji, Niemiec i Polski plasują się w pierwszej trójce. – Niestety, nie wszyscy w Polsce o tym wiedzą. Debaty parlamentarne dotyczące spraw europejskich są opłakane co do poziomu, zupełnie niewspółmierne do wizerunku Rostowskiego" – ocenił Lewandowski.
W rozmowie z TOK FM, odniósł się do debaty o pakcie fiskalnym. – „To była pyskówka, która nawet nie zasługuje na miano debaty, tym bardziej debaty parlamentarnej. Słyszeliśmy choćby bzdurne okrzyki o utracie suwerenności” – powiedział komisarz.
Tryb zastosowany podczas głosowania nad ustawą dotyczącą paktu fiskalnego jest niezgodny z konstytucją, dlatego głosowanie nad ustawą jest nieważne – ocenił Jarosław Kaczyński. – Nie boję się konsekwencji. Ci, który boją się Unii dostają pod każdym względem po głowie. Strach przed Unią to najbardziej niemądra polityka, jaką można stosować – dodał prezes PiS.
Komisarz UE ds. budżetu Janusz Lewandowski zaproponował nowy-stary pomysł polegający na wprowadzeniu unijnych podatków od usług transportowych, transakcji finansowych, paliw i handlu emisjami CO2 . – "Szukamy sposobu na spokój finansowy w Unii Europejskiej na lata 2014-2020" – powiedział „Rzeczpospolitej” Janusz Lewandowski. Kiedy we wrześniu 2010 przedstawił kompletną analizę wprowadzenia kolejnych źródeł wpływów do budżetu UE, pomysł ten został bardzo negatywnie odebrany zarówno przez państwa członkowskie, jak i organizacje pracodawców, jak również przez przewoźników lotniczych.
W 2014 ponownie z listy PO został wybrany do Parlamentu Europejskiego. W związku z tym 1 lipca 2014 odszedł ze stanowiska w KE. W styczniu 2015 został powołany przez premier Ewę Kopacz na przewodniczącego Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów. Ale po „przerżniętych” przez PO wyborach do parlamentu zakończył urzędowanie w listopadzie tego samego roku. W 2016 został członkiem zespołu doradców ekonomicznych PO. Czyli… ma doradzać, jak obrócić resztę majątku narodowego w masę upadłościową, by potem go sprzedać obcym za psi pieniądz.
Kończąc już rys tej postaci, nie wyobrażam sobie, aby ów człowiek nadal szkodził mojej Ojczyźnie. A mechanizm odsunięcia go od polityki jest prosty: przy urnie wyborczej nie zagłosować więcej na niego. I to jest apel do lemingów, którym – mam nadzieję – powyżej wskazałem, co „zawdzięczają” temu ministrowi „zniekształceń” własnościowych. Za stroną Niepoprawni.pl.
Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost
Komentarze
Prześlij komentarz