Na ziemiach położonych na wschód od obecnych granic Polski w każdej większej miejscowości natknąć się można na groby żołnierzy poległych w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Imienne krzyże (…) ustawione są w długim szeregu w Kobryniu na Polesiu (dziś Białoruś) Można na nie trafić niekiedy zupełnie niespodzianie. Przy bocznej drodze, opodal ruin dawnego dworku, w zarośniętej i zapomnianej części współczesnego cmentarza. Polskie groby na Kresach Wschodnich nikną na naszych oczach. Tam, gdzie kiedykolwiek była Polska, pozostawiła po sobie mogiły tych, którzy nasz kraj, naszą narodowość i państwowość budowali. Ludzi powszechnie znanych i cenionych, ale też zwykłych obywateli, którzy tutaj żyli i stąd odchodzili w wieczność. Nic dziwnego, że dawne tereny I i II Rzeczypospolitej na wschodzie, na obszarach dzisiejszej Rosji, Łotwy, Litwy, Białorusi, Ukrainy i Mołdawii pełne są dawnych polskich cmentarzy, ale także położonych poza nimi zbiorowych i pojedynczych grobów w bardzo różnych, często niespodziewanych miejscach. Większość Polaków zapytana dziś o nasze kresowe nekropolie wymieni zazwyczaj dwie, o których mówimy najczęściej przy okazji Dnia Wszystkich Świętych, a telewizja prezentuje z nich krótkie migawki: wileńską Rossę i lwowski Łyczaków. Być może po zastanowieniu ktoś doda do tego cmentarze, które wspólnie możemy określić mianem katyńskich. Koło stacji Gniezdowo pod Smoleńskiem, w Twerze, pod Charkowem, w Kuropatach koło Mińska.
„Pilnuję dla Polski”
Jeśli ktoś miał związki rodzinne z ziemiami pozostającymi dziś poza naszą wschodnią granicą, może wymieni jeszcze jedno, dwa miejsca. Reszta jest już niepamięcią. I nie można temu się dziwić. - Polska stąd już tak dawno odeszła - mówił mi przed laty z głębokim smutkiem starszy mężczyzna spotkany na cmentarzu w Wielkiej Rzeszy koło Wilna. - Zostawiła tylko groby. Pilnujemy ich, bo jakby tu Polska wróciła, to co ja bym mógł powiedzieć? Że zapomniałem o niej? - O, jakie to czasy były za pańskiej Polski - nagle pojawiają się jak najbardziej pozytywne emocje na twarzy starszej mieszkanki wsi Koniecpol na północy Białorusi. - Tam są groby państwa, tych których Sowieci ubili, jak tu weszli - pokazuje. - Zniszczyli cały majątek, wszystko zarosło, ale płyty nie ukradli. To ja tam te kwiatki noszę...
W Szemiotówce na białoruskim Polesiu, niedużej dziś wsi, w której przed 1939 rokiem mieszkali polscy osadnicy wojskowi, stara część cmentarza wyjątkowo się zachowała. Z wysokiej trawy wystają zardzewiałe krzyże, kamienie, fragmenty nagrobnych płyt. Z trudem można jeszcze gdzieniegdzie przeczytać pojedyncze litery i daty. Obecni mieszkańcy korzystają ze swojej części cmentarza. Kiedyś jednak przyjdzie czas i na zaoranie pod nowe groby polskiej części. Cóż innego może się stać, jeśli nikt tu o polskie groby zadbać nie przyjeżdża?
„Wchodzą po cichu, od kuchni”
Bardzo smutne wrażenie pozostaje po spacerze przez te najbardziej znane, największe polskie nekropolie na Kresach Wschodnich. Mimo starań mieszkających tu przecież licznie Polaków, mimo prac Straży Mogił Polskich na Wschodzie, ofiarności licznych stowarzyszeń kresowych z Polski, przedsiębiorstw budowlanych i ludzi dobrej woli, cmentarze te giną w oczach, a pochowani tu ludzie umierają po raz wtóry, znikając już na zawsze z powierzchni ziemi. Nie sposób przecież odnowić czy choćby zachować tysięcy nagrobków, o które nie dbają już z różnych powodów rodziny osób tam spoczywających. Leżą więc na ziemi przewrócone krzyże, zacierają się litery na tabliczkach, obrastają mchem płyty. Tak jest na wileńskiej Rossie, na Antokolu w tym samym mieście, na lwowskim Łyczakowie. Wyjątkowo przygnębiająco wyglądają: cmentarz Bernardyński w Wilnie, położony na skarpie podmywanej przez Wilię, z którego nagrobki zsuwają się do rzeki, a także niknący dosłownie w oczach cmentarz Kalwaryjski w Mińsku, zwany przez miejscowych cmentarzem szlachty polskiej. - Kiedyś pojedynczy Litwini, którzy mieszkali w Wilnie, byli grzebani na Rossie. Po 1945 roku Rossę zostawili na zniszczenie, a litewski miał być cmentarz na Antokolu, Przez Rossę nawet planowano budowę obwodnicy - mówi Helena Tomaszewska z Wilna. - Teraz Litwini wchodzą na Rossę od tyłu, kuchennymi drzwiami. Celowo odmawiają zgody na restaurację polskich nagrobków, żeby potem, kiedy nie będzie po nich śladu, pochować w to miejsce jakiegoś Litwina. I tak zmienią ten cmentarz na litewski. Rzeczywiście, tak się dzieje. W tych najsłynniejszych alejkach, wokół kaplicy, na „górce literatów”, w alei Piłsudskich coraz więcej świeżutkich grobów, na sowiecki wzór z wytłaczaną w kamieniu podobizną zmarłego albo z nagrobkiem na kształt drzewa, nawiązującym do litewskich mitów przedchrześcijańskich.
Nie ma śladu zbrodni
Identyczne zdanie o cmentarzu łyczakowskim ma Roma Jasieńska, mieszkanka Lwowa. - Bywa, że nagle w nocy znika polski nagrobek, a rano w tym miejscu odbywa się pogrzeb - mówi głęboko skonfundowana. - Kiedyś nie było mowy, żeby w głównych alejach niszczyć polskie stare groby, teraz już nikt się tym nie przejmuje. Niedługo zostanie tylko kilka polskich nagrobków, choć może i osoby w nich pochowane zostaną przechrzczone na Ukraińców, tak jak ostatnio we Lwowie wystawili pomnik Nikiforowi, jako że to był wielki... ukraiński malarz.
Spacer po cmentarzu Orląt Lwowskich, ładnie wprawdzie uporządkowanym, też musi Polaków bulwersować. Kwatery w przygniatającej większości młodych ludzi, którzy oddali życie za polskość tego miasta, otoczone zostały w ostatnich latach „dla równowagi i poprawności politycznej” miejscami pochówku bohaterskich... banderowców. Gdybyż zmarli wiedzieli, co czeka ich prochy po śmierci...
Wyjątkowo przygnębiająco wyglądają pozostałości polskich wsi na Wołyniu, tam gdzie doszło do przerażających mordów pod koniec II wojny światowej. W paru miejscach udało się cmentarze odszukać, odrobinę je uporządkować, położyć nową płytę ku pamięci ofiar sprzed lat. Większości miejsc pochówku ofiar rzezi wołyńskiej po prostu nie ma. Nic o tym nie wiedzą pytani miejscowi, bo to przeważnie albo młodzi ludzie, którzy nic o tym, co dzieło się tu przed laty, nie słyszeli, albo przybysze z innych stron Ukrainy czy ZSRR. Czasem tylko, cierpliwie wędrując po terenach dawnych osad polskich natknąć się można na resztki zabudowań, zarośnięte fundamenty, kręgi czy żurawie po studni. Obok - jeśli dopisze szczęście - zobaczyć można resztki metalowych krzyży, kamienne płyty... Niebawem znikną i one.
„Jeśli zapomnę o nich, ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie” Adam Mickiewicz.
Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost
Komentarze
Prześlij komentarz