Na antenie Polsat News doszło do ciekawej wymiany poglądów pomiędzy byłymi liderami sceny politycznej RP prezydentem Bronisławem Komorowskim i premierem Leszkiem Millerem. Przedmiotem dyskusji były relacje polsko-ukraińskie, na których realia współczesne politycy spojrzeli z perspektywy historycznej. W Polsce polityka nie istnieje bez odniesień do czasów przeszłych, a już w stosunkach z naszymi wschodnimi sąsiadami wydaje się to wręcz niemożliwe. Z tą niemożliwością prezydent Komorowski postanowił się zmierzyć i nie zawiódł. Strzelił fleszem, który będzie mu pamiętany.
Premier Miller zauważył, że Ukraina do budowy współczesnej tożsamości narodowej wykorzystuje instrumentarium polityki historycznej, opartej o gloryfikowanie – możliwie najgorzej kojarzących się Polakom – organizacji OUN-UPA, czy jednostek SS Galizien. Ta ostatnia uznana została, wyrokiem Trybunału Norymberskiego, przez społeczność międzynarodową za organizację zbrodniczą.
Fakty podniesione przez Leszka Millera są tak oczywiste, że w zasadzie nie wymagają komentarza. Rzeź wołyńska, eksterminacja ludności polskiej i żydowskiej w czasie II Wojny Światowej na Wschodnich Kresach RP, należy i trzeba zamknąć słowem ludobójstwo i trudno poza pochyleniem się nad grobami ofiar w głębokim ukłonie, wnieść coś nowego. Dla strony polskiej niewątpliwie musi być negatywnym zaskoczeniem, iż państwo ukraińskie aspirujące do struktur europejskich, swoje przyszły elity kształci pisząc podręczniki w duchu szacunku dla morderców, starając się przy tym relatywizować odpowiedzialność za przelaną krew sąsiadów. Bo niewątpliwie zestawianie oddziałów Armii Krajowej z UPA jest nadużyciem. Wobec ogromu bestialstwa jakiego ofiarami padli polscy cywile, nie znajdującym żadnego usprawiedliwienia.
I tu zrobiło się w polsatowskiej audycji ciekawie. Prezydent Komorowski, dodajmy – z wykształcenia historyk, z właściwą sobie swadą wdał się właśnie w relatywizowanie trudnej historii polsko-ukraińskiej. Zbrodnie w zasadzie były i trudno im zaprzeczyć, ale wobec dzisiejszych wyzwań trzeba do nich podchodzić spokojnie i nie można dopuścić, aby pamięć historyczna przeszkodziła w bieżącej współpracy. Zwłaszcza, że w tle „jest ten trzeci”, któremu zależy, aby stosunki między Polską a Ukrainą nie były najlepsze. A w ogóle to wszystko wydarzyło się… dawno temu.
Oczywiście, Panie Prezydencie! Wszystko wydarzyło się dawno temu. Taka to już immanentna cecha nauki, której jest Pan magistrem. Podobnie jak zbrodnia w Jedwabnym, niechlubna karta „szmalcowników” doby okupacji niemieckiej w Polsce, czy powojenna masakra paru rodzin żydowskich w Kielcach. I w przywołanym kontekście historycznym Pańskie „dawno” brzmi cokolwiek upiornie.
Niemniej jednak skoro Polacy mają zmierzyć się z trudnymi momentami własnej historii, to tym bardziej możemy wymagać, aby inni zrobili to samo. Bo Niemcy nie tylko nie organizują przemarszów weteranów Waffen SS, ale również nie przyszłoby im do głowy zaprosić na podobny „event” ambasadora Izraela. Tych zahamowań nie mieli Ukraińcy i paru polskich polityków ma na koncie udział w dość wątpliwych w swej wymowie uroczystościach ukraińskich.
Nie ulega kwestii, że celem polskiej polityki zagranicznej, jednym z jej strategicznych celów dodajmy, winno być unormowanie relacji z Ukrainą. O trwałości wszelkich budowli przesądza ich fundament. Dobrze, aby był on maksymalnie prawdziwy, bo trudno wtedy będzie – na przykład rzeczonemu „trzeciemu” – wbić klin w stosunki dobrosąsiedzkie.
Prezydent Komorowski nie zaprzeczył nigdy swemu katolicyzmowi, więc może warto wrócić do ewangelicznych korzeni i zaczerpnąć ożywczą moc słów Chrystusa zapisanych przez św. Jana o prawdzie, która wyzwala. Te słowa padły jeszcze dawniej temu, ale nie straciły nic na aktualności.
Premier Miller zauważył, że Ukraina do budowy współczesnej tożsamości narodowej wykorzystuje instrumentarium polityki historycznej, opartej o gloryfikowanie – możliwie najgorzej kojarzących się Polakom – organizacji OUN-UPA, czy jednostek SS Galizien. Ta ostatnia uznana została, wyrokiem Trybunału Norymberskiego, przez społeczność międzynarodową za organizację zbrodniczą.
Fakty podniesione przez Leszka Millera są tak oczywiste, że w zasadzie nie wymagają komentarza. Rzeź wołyńska, eksterminacja ludności polskiej i żydowskiej w czasie II Wojny Światowej na Wschodnich Kresach RP, należy i trzeba zamknąć słowem ludobójstwo i trudno poza pochyleniem się nad grobami ofiar w głębokim ukłonie, wnieść coś nowego. Dla strony polskiej niewątpliwie musi być negatywnym zaskoczeniem, iż państwo ukraińskie aspirujące do struktur europejskich, swoje przyszły elity kształci pisząc podręczniki w duchu szacunku dla morderców, starając się przy tym relatywizować odpowiedzialność za przelaną krew sąsiadów. Bo niewątpliwie zestawianie oddziałów Armii Krajowej z UPA jest nadużyciem. Wobec ogromu bestialstwa jakiego ofiarami padli polscy cywile, nie znajdującym żadnego usprawiedliwienia.
I tu zrobiło się w polsatowskiej audycji ciekawie. Prezydent Komorowski, dodajmy – z wykształcenia historyk, z właściwą sobie swadą wdał się właśnie w relatywizowanie trudnej historii polsko-ukraińskiej. Zbrodnie w zasadzie były i trudno im zaprzeczyć, ale wobec dzisiejszych wyzwań trzeba do nich podchodzić spokojnie i nie można dopuścić, aby pamięć historyczna przeszkodziła w bieżącej współpracy. Zwłaszcza, że w tle „jest ten trzeci”, któremu zależy, aby stosunki między Polską a Ukrainą nie były najlepsze. A w ogóle to wszystko wydarzyło się… dawno temu.
Oczywiście, Panie Prezydencie! Wszystko wydarzyło się dawno temu. Taka to już immanentna cecha nauki, której jest Pan magistrem. Podobnie jak zbrodnia w Jedwabnym, niechlubna karta „szmalcowników” doby okupacji niemieckiej w Polsce, czy powojenna masakra paru rodzin żydowskich w Kielcach. I w przywołanym kontekście historycznym Pańskie „dawno” brzmi cokolwiek upiornie.
Niemniej jednak skoro Polacy mają zmierzyć się z trudnymi momentami własnej historii, to tym bardziej możemy wymagać, aby inni zrobili to samo. Bo Niemcy nie tylko nie organizują przemarszów weteranów Waffen SS, ale również nie przyszłoby im do głowy zaprosić na podobny „event” ambasadora Izraela. Tych zahamowań nie mieli Ukraińcy i paru polskich polityków ma na koncie udział w dość wątpliwych w swej wymowie uroczystościach ukraińskich.
Nie ulega kwestii, że celem polskiej polityki zagranicznej, jednym z jej strategicznych celów dodajmy, winno być unormowanie relacji z Ukrainą. O trwałości wszelkich budowli przesądza ich fundament. Dobrze, aby był on maksymalnie prawdziwy, bo trudno wtedy będzie – na przykład rzeczonemu „trzeciemu” – wbić klin w stosunki dobrosąsiedzkie.
Prezydent Komorowski nie zaprzeczył nigdy swemu katolicyzmowi, więc może warto wrócić do ewangelicznych korzeni i zaczerpnąć ożywczą moc słów Chrystusa zapisanych przez św. Jana o prawdzie, która wyzwala. Te słowa padły jeszcze dawniej temu, ale nie straciły nic na aktualności.
Komentarze
Prześlij komentarz