Przejdź do głównej zawartości

...a imię jego ''Zemsta'' brzmiało...

„Wołyniak” (Józef Zadzierski) walczył z Ukraińcami w czasie okupacji niemieckiej. Gdy front zbliżał się sytuacja Polaków zaczęła gwałtownie się zmieniać. Już wiosną 1944 roku UPA wyraźnie się zaktywizowała. Ukraińcy zrozumieli, że z pomocą Niemców nie wywalczą „samostijnej Ukrainy” i wtedy wpływy zaczęły zyskiwać Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i jej zbrojne ramię Ukraińska Armia Powstańcza. Co prawda Ukraińcy wciąż jeszcze wysługiwali się Niemcom, ale wypadki dezercji ze służb policyjnych współpracujących z okupantem stawały się coraz częstsze, nawet dezerterowali Ukraińcy z wcześniej entuzjastycznie tworzonej SS „Galizien”.
Sytuacja na Zasaniu

W pierwszych miesiącach 1945 roku polska ludność była de facto pozbawiona ochrony wojska i władz bezpieczeństwa przed ukraińskimi napadami. Nic dziwnego, że milicja, będąc bezradna, odsyłała wołających o pomoc do „Wołyniaka”. A ten nigdy nie odmawiał, Ukraińcy znali „Wołyniaka” jeszcze z czasów okupacji niemieckiej i wiedzieli, że z nim żartów nie ma. Tym, którzy nie donosili Niemcom, byli w porządku wobec Polaków, „Wołyniak” krzywdy nie czynił. Niektórym współpracującym z Niemcami udało się przeżyć, chcąc się dobrze usadowić w nowej rzeczywistości wiązali się zwykle z ruchem nacjonalistycznym. Zresztą nacjonalistyczne organizacje ukraińskie potrafiły zjednać sobie zwłaszcza ukraińskie chłopstwo, które pomagało walczącym oddziałom UPA wierząc, że wolna i niepodległa Ukraina zapewni im lepszy los. Gdy nacjonalistom zaczął usuwać się grunt spod nóg, zaostrzyli walkę nie przebierając w środkach, dopuszczali się do zapierających dech okrucieństw. Każda akcja ukraińska wymierzona przeciw Polakom, nasuwała z miejsca porównania do mordowania ludności polskiej na kresach wschodnich jeszcze w 1943 roku. Tam ginęły całe rodziny, uzbrojeni Ukraińcy puszczali z dymem polskie wsie, zabijając ich mieszkańców często w bardzo okrutny i wyrafinowany sposób. UPA wraz z kuszczami dokonywała potwornych morderstw, tym razem już nie na kresach, ale na polskich ziemiach, na lewym brzegu Bugu.
Na Zasanie i do Polski już wcześniej docierały wieści o strasznych mordach dokonywanych zwłaszcza na Wołyniu. Przynosili je Polacy, którzy zdołali ujść z życiem. Gdy mieszkańcy wschodnich kresów coraz liczniej przybywali w rejony, gdzie mieszkała wymieszana ludność polska i ukraińska, często pałali chęcią zemsty. Ten stosunek pogłębiał dodatkowo fakt współpracy Ukraińców z Niemcami. Polacy zamieszkujący na terenie Zasania aż po granicę z ZSRR, byli zdani na własne siły. Ukraińcy wierzyli, że wygrają swoją sprawę i wywalczą wolną Ukrainę, której terytorium sięgnie aż po San. Ludność nie znajdując wsparcia w nowo tworzonej władzy, zwracała się o pomoc do polskich oddziałów partyzanckich. Sama też organizowała samoobronę przed napadami grup UPA i band złożonych z mieszkańców ukraińskich wsi. Grasowały również bandycko-rabunkowe grupy ukraińskie. Głównym zadaniem oddziałów Narodowej Organizacji Wojskowej, dowodzonych od połowy kwietnia przez „Ojca Jana” (Franciszek Przysiężniak), była ochrona polskiej ludności przed napadami Ukraińców.
„Wołyniak” i Ukraińcy
Oddział „Wołyniaka”, zaprawiony w bojach z Ukraińcami jeszcze w czasie niemieckiej okupacji, nie mógł pozostać obojętny. Bezpieczeństwa nie potrafiły zapewnić ani milicja, ani wojsko, ani Urząd Bezpieczeństwa. Gdy sołtysi wsi zwracali się o pomoc do milicji, niejednokrotnie słyszeli taką odpowiedź: Macie „Wołyniaka”, niech on was broni. Na początku 1945 roku oddział „Wołyniaka” nie zapuszczał się daleko, swoją działalność ograniczał przede wszystkim do części powiatu jarosławskiego, biłgorajskiego, przeprowadzał pacyfikacje ukraińskich wiosek. Na ogół akcje te odbywały się bez rozlewu krwi, żołnierze „Wołyniaka” szukali wtedy tych Ukraińców, którzy współpracowali wcześniej z Niemcami albo z UPA.
OUN i UPA, realizując swoją politykę, uważały, że likwidując Polaków, potrafią zbudować zręby wolnego państwa. UPA nie natrafiwszy na większy opór nowych władz Polski, stawała się panem życia i śmierci na wschodnich rubieżach kraju. Miała do pomocy ludność pochodzenia ukraińskiego, która w mniejszym lub większym zagęszczeniu żyła od Lubaczowskiego po Leżajszczyznę. Milicja ani siły bezpieczeństwa nie mogły sobie poradzić ze zbrojnymi oddziałami UPA. Również w 1945 roku wojsko nie dysponowało wystarczającą siłą, aby zlikwidować ukraińskie niebezpieczeństwo. Walkę o życie musiała toczyć ludność cywilna i oddziały partyzanckie, z których najbardziej liczył się dowodzony przez „Wołyniaka”. Wsie, organizując samoobronę, pilnowały swego bezpieczeństwa. Na Leżajszczyźnie i w Jarosławskiem było kilka wsi, z których wychodziły ukraińskie uderzenia skierowane przeciw Polakom. Były to: Adamówka, Dobra, Dobcza, Rudka, Cieplice z przysiółkiem Wołczaste, Cewków, Piskorowice i Kulno. Jeszcze w kwietniu 1945 roku Franciszek Przysiężniak przekonywał „Wołyniaka”, ażeby zaprzestał walki z Ukraińcami. Na to „Wołyniak” nie godził się, bowiem inaczej postrzegał zamiary UPA i OUN. Uważał, że polskim oddziałom i ukraińskim nie jest po drodze. „Wołyniak” nie dowierzał Ukraińcom, a ich zamiary oczyszczenia z Polaków całego Zasania w jego rozumieniu były oczywiste. Niejednokrotnie wspominał, zresztą bez faktycznego pokrycia, że Ukraińcy wymordowali mu rodzinę. Po prawdzie z ukraińskich rąk zginął tylko jego ojciec.
Po pacyfikacji Piskorowic, jaką przeprowadził oddział „Wołyniaka” 18 kwietnia 1945 r. Ukraińcy szykowali akcję odwetową, gromadząc siły w miejscowości Cewków. Ale „Wołyniak” uprzedził ich zamiary i uderzył wcześniej. 27 kwietnia 1945 roku „Wołyniak” razem z grupą „Lisa” wszedł do Cewkowa. Zlikwidowano piętnastu Ukraińców – żołnierzy UPA i osoby wspierające czynnie działania ukraińskiego zbrojnego podziemia. Wkrótce na Zasaniu pojawiły się pojednawcze ulotki rozpowszechniane przez UPA, a nawołujące do zaprzestania walki w imię jedności w zmaganiach z Sowietami i komunistyczną władzą polską. Wtedy też przedstawiciele UPA zaczęli szukać kontaktów z polskimi oddziałami partyzanckimi.
Z początkiem maja 1945 r. doszło do rozmów w Rudzie Różanieckiej przedstawicieli polskiego podziemia z ukraińskim. Uczestniczył w nich „Ojciec Jan” (Franciszek Przysiężniak). O zaplanowanym rozejmie w rozmowie z Ukraińcami Przysiężniak poinformował komendanta okręgu NOW.
Pertraktacje polskiego podziemia z oficerami UPA zakończyły się zawieszeniem broni, jak się okazało, nie na długo. Ukraińcy schwytali dwóch żołnierzy polskiego podziemia i ich zamordowali. To było sygnałem do rozprawy z koncentrującymi się oddziałami UPA w rejonie Dobrej i Dobczy. Rozkaz do akcji wydał komendant okręgu NOW Tadeusz Mirecki „Żmuda”. Przeciw Ukraińcom wyruszył oddział „Wołyniaka” i „Radwana” wraz z „Majką”. Całością dowodził „Ojciec Jan”. „Wołyniak” rozbił w Dobrej Ukraińców, podpalił wieś, w której kryli się żołnierze UPA. Wobec dużej siły połączonych oddziałów polskich, Ukraińcy uciekli w popłochu, pozostawiając zabitych. „Wołyniak” i „Radwan” mieli sześciu rannych, ale na polu walki nikt z ich żołnierzy nie zginął.
Aż nazbyt widoczne było stosowanie przez wysiedlanych Ukraińców taktyki spalonej ziemi. Palono więc opuszczane wsie i domostwa Polaków, których również mordowano. Dowództwo UPA w tym przypadku nie panowało nad sytuacją, albo po prostu nie chciało panować. Próby porozumienia się UPA z „górą” NOW były przypuszczalnie taktyczną zagrywką, a nie chęcią ułożenia poprawnych stosunków i wspólnej walki z bolszewizmem. „Wołyniak” uważał, że cele Ukraińców były odmienne od polskich i dlatego nie zamierzał poprzestać walki z Ukraińcami i pozostawić na pastwę losu Polaków na Zasaniu.
Placówki NOW na Zasaniu oraz oddziały partyzanckie tworzyły we wsiach samoobronę przed napadami ukraińskimi. W nocy obowiązywały warty, które trzymali członkowie grup samoobrony zwykle należących do NOW, często uzbrojeni tylko w pałki. Warty trzymano na ogół we wszystkich wsiach, przy czym najsilniejszą samoobronę miała Kuryłówka i Tarnawiec. Trzeba dodać, że organizatorami samoobrony były od samego początku oddziały partyzanckie „Wołyniaka”, „Radwana”. Potem z ramienia władz okręgu NOW „44” (obejmujący teren woj. rzeszowskiego) samoobroną zajmował się również Franciszek Przysiężniak „Marek”, komendant oddziałów leśnych.
Zadaniem wartowników samoobrony było ostrzeganie wsi przed zbliżającymi się oddziałami ukraińskimi. Alarmować mieli również w przypadku zbliżania się oddziałów wojska polskiego albo milicji czy też UB. W tym ostatnim przypadku wartownicy, ostrzegając strzałami karabinowymi placówkę NOW, sami mieli obowiązek uchodzić z bronią do lasu. Samoobrona była według nowych władz związkiem nielegalnym, jak stwierdzał Wojskowy Sąd Rejonowy w Rzeszowie, niezatwierdzonym przez władze bezpieczeństwa.
W 1946 roku do większych walk z Ukraińcami nie dochodziło. UPA nie zapuszczała się zbyt daleko na zachód od Bugu, zresztą musiała się kryć, ponieważ wojsko uaktywniło swoje przeciwukraińskie działania. Nie oznaczało to bynajmniej całkowitego zaprzestania akcji zbrojnych. Prowadzono je na znacznie mniejszą skalę. Jednak w styczniu 1946 r. upowcy napadli na wieś Mołynie. Obrabowali gospodarzy polskich i kilkunastu ciężko pobili. W odwecie „Wołyniak” w dwa dni później z 22 swoimi żołnierzami zaatakował wieś Dobrą, z której wyszła ukraińska akcja. Atak oddziału zaskoczył Ukraińców tak, że rozbito niemal doszczętnie stawiających opór kuszczy i UPA. Zabito wtedy 33 Ukraińców.
Do większego starcia doszło 18 maja 1946 roku w Dobczy. Naprzeciw stanęły: oddział „Wołyniaka” wspomagany przez chłopów z Majdanu Sieniawskiego, a z drugiej strony sotnia UPA zasilona kuszczami głównie z Dobczy i Dobrej. Po rozbiciu przez „Wołyniaka” kilku posterunków milicji, jego oddział zatrzymał się w Majdanie Sieniawskim. Gdy żołnierze spożywali kolację przybyli przedstawiciele mieszkańców Majdanu Sieniawskiego i zaproponowali uderzenie na Dobczę, gdzie zgromadzili się uzbrojeni Ukraińcy. Majdan Sieniawski obawiał się ich ataku i spalenia wsi. Cała 70-osobowa grupa wsiadła na ciężarowe samochody i udała się wieczorem pod Dobczę. Przed wsią „Wołyniak” zarządził zbiórkę, rozstawił wokół wsi posterunki, reszta oddziału tyralierą ruszyła do ataku. Rozgorzała strzelanina, zaczęły płonąć zabudowania. Roman Dudziński z Dobczy twierdził, że wskutek wymiany strzałów zaczęły płonąć zabudowania. Ale jest prawdą, że żołnierze otrzymali od swego dowódcy rozkaz podpalania domów, gdzie mogli przebywać uzbrojeni Ukraińcy. Ukraińcom zgrupowanym w Dobczy przyszedł na pomoc następny oddział, który wynurzył się z lasu. Siły ukraińskie były przeważające, element zaskoczenia przestał istnieć, „Wołyniakowi” nie pozostało nic innego, jak wycofać swoich ludzi. Dał sygnał odwrotu. Musiał jednak jedno auto zostawić, ponieważ ugrzęzło w błocie. Aby nie dostało się w ręce ukraińskie, „Wołyniak” kazał je uszkodzić. Część oddziału wycofała się samochodem, pozostali udali się pieszo w rejon zbiórki, w Majdanie Sieniawskim. W czasie zbiórki okazało się, że nie wróciło dwóch ludzi z Majdanu Sieniawskiego, oddział „Wołyniaka” przyszedł w pełnym składzie.. Sprawozdania stwierdzają, że w Dobczy w czasie starcia zginęło osiemnastu Ukraińców, spaliło się czterdzieści zabudowań. Poległych Ukraińców pochowano we wspólnej mogile przy kaplicy.
W drugiej połowie 1946 roku nie dochodziło już do ostrych starć między oddziałami polskiej partyzantki a zbrojnymi grupami ukraińskimi. Wojsko powoli, ale skutecznie likwidowało ukraińskie podziemie. UPA straciła inicjatywę i nie stanowiła groźnej siły jak rok wcześniej. Również polskie oddziały partyzanckie ulegały erozji, co uwidoczniło się również w obozie „Wołyniaka”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

... bo miłość nie umiera...

Miłość, kolejny miesiąc bez Ciebie... Nie pytaj mnie, jak przetrwałem cały ten czas bez Twojego spojrzenia, ciepła Twoich uścisków, radości Twojego śmiechu... Nie wiem... Trzymam się najlepiej, jak potrafię... Ale wiedz, że moja miłość i uczucie do Ciebie nie obawiają się upływu czasu i pozostają niezmienione. W wieczności mojego serca nadal zachowuję wszystko, co najlepsze w naszym życiu: miłość,tęsknotę, uczucia, doświadczenia, wspomnienia... W ten sposób będę żyć dalej, nieważne czy to tylko będą wspomnienia, ale jedno po drugim, dzień po dniu, wyobrażam sobie jak idziesz obok mnie... Jesteś w moim sercu i dopóki tam będziesz będę o Tobie pisać i mówić, że zawsze Cię Kocham! "

Upamiętnienia płk. Stanisława Basaja,,Rysia''- fotorelacja.