Przejdź do głównej zawartości

Gerd Müller- odchodząca legenda.

Starsi czytelnicy mojego bloga pamiętają zapewne pamiętne dla nas Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w RFN w 11974 r. W pamiętnym półfinale na Neckarstadion w Stutgardzie przegraliśmy z Niemcami 0:1 , a gola na wagę awansu strzelił nam Gerd Muller. Lata minęły aż do teraz, kiedy pamiętny wieloletni rekord strzelonych w jednym sezonie bramek ,należący właśnie do niemieckiego napastnika został pobity przez Roberta Lewandowskiego.Niemcy chcą pamiętać o Gerdzie Müllerze, choć on sam cierpi na demencję i niewiele pamięta. Leży w łóżku, rzadko otwiera powieki, prawie niczego nie je, nie kontaktuje z rzeczywistością. Gerd Müller odchodzi. Przyznają to wszyscy. Ale nie znika jego legenda. Legenda wielkiego Bombardiera Narodu, który strzelał wszystkim i wszędzie, który w 1972 roku ustanowił bundesligowy rekord bramek strzelonych w jednym sezonie, który długo wydawał się nie do przebicia. Rekord, na który rzucił się Robert Lewandowski i rekord, który najprawdopodobniej Polak przebije. Świat zaczął zastanawiać się, co o tym wszystkim myślałby wielki Müller. Zaczęła się dyskusja na dwa narody, w której, co tragiczne i wymowne, sam Bomber der Nation nie może wziąć udziału. Ktoś kiedyś powiedział, że w życiu mężczyzny sukcesu najważniejsza jest dobra i wspierająca kobieta. Przyjęło się to na tyle, że przetransferowano to również na sukces w futbolu. Że każdy dobry piłkarz potrzebuje spotkać na swojej drodze wartościową partnerkę. Gerd Müller taką spotkał, taką pokochał i z taką jest.Kilka klisz. Niektóre czarno-białe, niektóre kolorowe. Na tych z lat 60. i 70. para ma w swoich oczach błysk. Nie muszą się uśmiechać, szczerzyć, prężyć. On jest gwiazdą, ona kobietą najpopularniejszego niemieckiego piłkarza. O, na przykład tutaj – tłoczy się wokół nich chmara fotoreporterów. Każdy z nich szuka najlepszego kadru. On ubrany jest w szarą marynarkę z wszywką RFN, śnieżnobiałą koszulę i nienagannie zawiązany krawat. Ona przewiązuje szyję gustowną chustą, a nieco niżej zaczyna się modna koszuleczka w kolorze écru. Złapani są jakby w pół zdania, w przejściu, nie muszą się zatrzymywać, bo i tak wszyscy podążają za nimi. Albo tutaj – stoją na polu wśród kwiatów, patrzą się prosto w obiektyw. Naród chce ich oglądać. Może nie jest to sztuka na miarę zdjęć Johna Lennona i Yoko Ono, ale też kraj inny, bardziej konserwatywny, a i to nie opowieść o wrażliwej gwieździe światowej muzyki, tylko o Bomber der Nation – o Bombardierze Narodu. O Gerdzie Müllerze i jego żonie Uschi Ebenböck. Lubiła mówić, że on ma „niezwykłe poczucie humoru”, „zarażający uśmiech” i że „rozśmiesza ją jak nikt”. W kwiecie swojej miłości oboje mają ciemne włosy i podobną urodę. On jest przystojny, choć śmiali się z niego, że wygląda jak zapaśnik, a nie jak piłkarz. Ona jest niewymuszenie ładna. Pobrali się w 1967 roku. Żyli szczęśliwie. Mieli żyć długo i szczęśliwie. Aż przyszły lata 80. i 90. Lata mroku. Z tych czasów nie ma zdjęć. Wielka kariera Gerda Müllera dogorywała. Nie występował już w reprezentacji RFN, odszedł z Bayernu Monachium i przeniósł się za ocean, na Florydę – do Fort Lauderdale Strikers. Piekło przychodziło powoli. Zaczęło się od nietrafionych inwestycji. Piłkarze nie zarabiali wówczas gigantycznych pieniędzy, nie mogli pozwalać sobie na niezliczoną liczbę przestrzelonych biznesów, a Gerd Müller miał do tego wyjątkowego wręcz pecha. Umoczył kasę w nierentownej restauracji, stracił na sklepie sportowym, przylgnęła do niego niemiecka skarbówka. Tracił, tracił i tracił. Konto, zamiast puchnąć, kurczyło się. Gerd Müller tęsknił za Bawarią, za Monachium, za Säbener Strasse. Kiedy mógł, zrywał się z Florydy i leciał do ojczyzny za swoją tęsknotą. Na chwilę odzyskiwał rezon, ale potem wracał do Stanów Zjednoczonych i smutki wracały.Zaczął pić. Kompulsywnie, bez umiaru, często samotnie. Pił na umór również po powrocie do Monachium. Szlajał się po okolicznych barach. Kompletnie pijany przychodził oglądać Bayern. Mówili, że nabzdrygolony bierze udział nawet w meczach pokazowych. Nic dziwnego, Gerd Müller na bombie znajdował się non stop. Ludzie go poznawali. Cieszyli się, że mogą z nim wypić lufę. Jedną, drugą, trzecią, czwartą, piątą. Na koniec pił już tylko on. Dawni fani śmiali się z jego upokorzenia. Uschi Ebenböck, już wtedy Uschi Müller, chciała go opuścić. Życie z alkoholikiem to koszmar. Nigdy o tym nie opowiedziała, tylko ona wie, co przeszła ze swoim sławnym niegdyś mężem. Pomogli mu dawni koledzy z boiska – Uli Hoeness i Franz Beckenbauer. Ludzie, którzy po swoich złotych karierach odnaleźli się w nowych rolach i nie mogli patrzeć na otchłań, w którą wpada Gerd Müller. Wykupili mu odwyk w alpejskim raju – w Garmisch-Partenkirchen. Gerd Müller był zniszczony alkoholem, ale nie oporny. Chciał sobie pomóc. Zniszczyć demona. Pojechał. Wygrał, choć w czasie kuracji bardzo podupadł na zdrowiu – cierpiał na bóle całego ciała, schudł, zapadł w śpiączkę. Ale wrócił.Przeżył, a Uschi Müller przy nim została. Przez następne piętnaście lat nie było najgorzej. Nie pił, nie staczał się, nie wracał do błędów z przeszłości. Dostał komfortową posadkę w Bayernie, który ma w zwyczaju dbać o swoje dawne legendy. Początkowo zajmował się wyszukiwaniem sponsorów, skautingiem, poszukiwaniem talentów, trenowaniem napastników i bramkarzy. Potem trenował młodzież, był asystentem przy pierwszej drużynie, a kiedy wyrobił sobie licencję sam zaczął trenować różne zespoły grające pod egidą Bayernu. Przez jego rękę przewinęło się kilka późniejszych wielkich gwiazd. Ot, chociażby jego zasługi w swoim piłkarskim rozwoju podkreślały tacy giganci, jak Philipp Lahm czy Thomas Müller.Niewielu wiedziało jednak wówczas, że legendzie niemieckiej piłki znów się pogarsza. Tym razem nie dopadły go własne grzechy, nie wróciły upiory alkoholu. Gerd Müller zaczął zapominać. Wykazywać pierwsze oznaki demencji. Przez kilka lat udawało się to ukrywać. Aż przyszedł 2011 rok. Włochy, Trydent, hotel Villa Madruzzo. Gerd Müller znajduje się w nim wraz z drużyną rezerw Bayern. Jest poniedziałek, trzecia rano. Opuszcza hotel. I znika. Znika na piętnaście godzin. Trwają poszukiwania, o wszystkim dowiadują się włoskie media, które relacjonują zaginięcie Müllera. Poinformowana zostaje żona. Od razu przyjeżdża do Włoch. Były legendarny piłkarz znajduje się po piętnastu godzinach poszukiwań. Błąka się bezcelowo po jednej z głównych ulic Trydentu. Nic nie wie i nic nie pamięta. Ani tego, dlaczego wyszedł z hotelu, ani tego, że w ogóle w tym hotelu był, ani tego, co robił przez ponad pół dnia. Gerd Müller znika z przestrzeni publicznej. Sporadycznie pojawia się uroczystościach organizowanych przez Bayern, ale wygląda nieswojo i zostaje coraz krócej. Są z tych czasów zdjęcia. Na niektórych błądzi wzrokiem, na innych nawet się uśmiecha. Nieważne, bo zawsze jest przy nim ukochana żona. Ukochana żona, która w końcu, w 2015 roku, zabiera głos i już na dobre zostaje jego łączniczką ze światem. W rozmowie z Bildem potwierdza, że jej mąż cierpi na postępującą demencję i że lekarze zarekomendowali umieszczenie go w domu opieki.W domu opieki odwiedzał go Uli Hoeness. Przyjechał do niego też Jupp Heynckes. I kilku innych dawnych kolegów z piłki. Wszyscy potwierdzali, że z Gerdem Müllerem nie jest najlepiej, ale zaraz dodawali, że szybko ich rozpoznawał i był w stanie nawet powspominać. Świat trochę zapominał o legendarnym piłkarzu. Aż przyszedł 2020 rok i kolejny wywiad Uschi Müller. Wywiad wstrząsający. – Nic nie je, prawie nie przełyka. Cały dzień bezwładnie leży w łóżku, czasami tylko odzyskuje świadomość, ale to tylko na chwilę. Cieszę się z każdego tego momentu, z każdej tej sekundy, kiedy otwiera oczy, kiedy drga jego powieka. Zawsze był wojownikiem, zawsze był odważny, przez całe życie. Teraz też. Zamknął oczy, drzemie, tylko rzadko otwiera usta, dostaje wtedy puree. Jest spokojny, bardzo spokojny, może nawet za spokojny. Przesypia ostatnie chwile swojego życia, aż do śmierci – opowiadała w Bildzie. Uschi Müller przesiaduje przy jego łóżku. Stara się go aktywizować, mówić do niego, ale spotyka się z brakiem reakcji. „On chyba tego nie zauważa, nie słyszy”, martwiła się.Mam nadzieję, że nie może myśleć o swoim losie, o swojej chorobie, o utraconej na starość godności. Nie przejmuję się tym, że ktoś pomyśli, iż tracę piękne, cenne lata własnej starości. Robię to dla niego. Zawsze był dla mnie taki dobry, tyle dla mnie zrobił, muszę być przy jego boku – opowiadała wzruszona. Przez ostatnie lata Gerd Müller zapominał o świecie, a świat zapominał o Gerdzie Müllerze.
Nieśmiertelne dziedzictwo Gerda Müllera Wielka piłka przypomniała sobie o swojej legendzie, kiedy Robert Lewandowski zaczął zbliżać się do jego historycznego rekordu z 1972 roku. Polak wyrównał wyczyn Müllera golem z Freiburgiem. Czterdzieści bramek. Kosmos. Müller dokonał tego nie strzelając karnych. Lewandowski pauzując kilka meczów z powodu kontuzji. Wielcy strzelcy są siebie warci. Ale w świecie futbolu i tak panuje dyskusja. Czy Lewandowskiemu wypada pobić rekord Gerda Müllera? Czy nie lepiej zachować pewne świętości, czy nie lepiej pielęgnować historyczny mit? Markus Weinzierl, trener Augsburga, powiedział, że zrobi wszystko, żeby jego zespół stał na straży historii. Dietmar Hamann stwierdził, że dla Lewego większym zaszczytem niż pobicie rekordu Müllera, byłoby dzielnie go z legendą niemieckiej piłki. Po drugiej stronie stoją włodarze Bayernu, którzy przekonują, że Gerd Müller cieszyłby się z pobicia własnego rekordu. Tego samego zdania jest Uschi Müller. – Jako żona Gerda, wolałbym, że Robert Lewandowski tylko wyrównał ten rekord. Drogi Robercie Lewandowski, wystarczy czterdzieści goli – śmiała się w rozmowie z Bildem i zaraz dodała: – Gerd byłby z niego dumny, byłby szczęśliwy. Byłby pierwszym, który by mu pogratulował. Zawsze był zaskoczony, że ten rekord jest taki twardy, taki nie do przebicia. Teraz ktoś to wreszcie może zrobić. Sam Gerd Müller nigdy się na ten temat nie wypowie. Przeżył swoje życie, nastrzelał setki bramek, ustanowił dziesiątki rekordów. Teraz to wszystko przemija, ale pamięć pozostanie na zawsze. Takie jest prawo legendy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

... bo miłość nie umiera...

Miłość, kolejny miesiąc bez Ciebie... Nie pytaj mnie, jak przetrwałem cały ten czas bez Twojego spojrzenia, ciepła Twoich uścisków, radości Twojego śmiechu... Nie wiem... Trzymam się najlepiej, jak potrafię... Ale wiedz, że moja miłość i uczucie do Ciebie nie obawiają się upływu czasu i pozostają niezmienione. W wieczności mojego serca nadal zachowuję wszystko, co najlepsze w naszym życiu: miłość,tęsknotę, uczucia, doświadczenia, wspomnienia... W ten sposób będę żyć dalej, nieważne czy to tylko będą wspomnienia, ale jedno po drugim, dzień po dniu, wyobrażam sobie jak idziesz obok mnie... Jesteś w moim sercu i dopóki tam będziesz będę o Tobie pisać i mówić, że zawsze Cię Kocham! "

Upamiętnienia płk. Stanisława Basaja,,Rysia''- fotorelacja.