Przejdź do głównej zawartości

Dominopol , wieś ktorej nie ma.

W nocy z 10 na 11 lipca 1943 r. we wsi Dominopol pow. Włodzimierz Wołyński, Ukraińcy z "Siczy" Antoniuka, uprowadzili do lasu około 50 młodych Polaków, których wcześniej zwerbowali rzekomo do wspólnej walki z Niemcami. Tam ich wymordowali. W likwidacji Polaków uczestniczyła także bojówka SB OUN. Ogółem w dniach 10-13 lipca 1943 r. zginęło we wsi ponad 250 osób. W Dominopolu mieszkało 60 rodzin polskich wywodzących się ze szlachty zagrodowej i 4 ukraińskie. Wiosną 1943 r. z inicjatywy dowództwa UPA w Wołczaku, w Dominopolu powstał 90-osobowy polski oddział partyzancki pod dowództwem Stanisława Dąbrowskiego współpracujący z UPA. Z czasem pod wpływem namów starszych Polaków i z powodu podejrzeń o podstęp ze strony Ukraińców, część członków oddziału zdezerterowała.
-------------------------------------- ✔️Relacja Bronisława Nieczyporowskiego ps. "Krępy", żołnierza kpt. Dąbrowskiego, który cudownie ocalony z masakry Dominopola, jest naocznym świadkiem zagłady tej dużej, starej polskiej wsi: "W roku 1943 zaczęły grasować bandy UPA, a widząc zarazem pewną nieufność ukraińskiej ludności do Polaków, wśród naszej społeczności zaczął narastać duży niepokój. Działo się tak niestety, pomimo że razem mieszkaliśmy, razem chodziliśmy do szkoły, razem bawiliśmy się, były nierzadko mieszane małżeństwa i rodziny. Polska ludność była bardzo wierząca, nigdy nie przypuszczała, że może dojść do tak tragicznych morderstw, jakie później miały miejsce, a rozgłosy na ten temat, były nawet nie raz, celowo przyciszane. W końcu czerwca 1943 r. dowiedziałem się, że w polskiej wsi Dominopol, leżącej przy rzece Turii i lesie Świnarzyńskim, w pow. Włodzimierz Wołyński, niejaki kpt. Dąbrowski organizuje polską partyzantkę. Po zastanowieniu, zdecydowałem wraz z Edwardem Kosiorem, moim bratem ciotecznym, że udamy się tam razem i wstąpimy do tego powstającego oddziału i tak się też stało. Było nas tam 12 młodych chłopaków i byliśmy łącznikami bowiem kpt. Dąbrowski miał popisanych wielu członków tej konspiracji z okolicznych wsi i kolonii, którzy posiadali broń. Razem miało być nawet 120 osób, między innymi Czesław Życzko i Wacław Pogorzelski. Kapitan Dąbrowski nie wierzył w dobre intencje bandy UPA, a my jako łącznicy pewnej nocy mieliśmy powiadomić wszystkich posiadających broń o możliwym niebezpieczeństwie. To w przypadku gdyby trzeba było się bronić przed bandą i organizować nowe oddziały. 10 lipca 1943 r. kapitan Dąbrowski coś wyczuł i puścił nas na przepustki, powiedział: „Jak w poniedziałek będzie cicho, to wstawić się tutaj z powrotem, a ja i kapral Gronowicz pozostaniemy tutaj w Dominopolu”. Z niedzieli na poniedziałek tj. z 11 na 12 lipca w nocy banda UPA okrążyła całą wieś i bez strzału wymordowali wszystkich mieszkańców polskich Dominopola. Uczyniono to tak sprawnie, że na wybudowach około 1 km nikt nie słyszał i nie wiedział, co w Dominopolu stało się tej nocy. Zatem w poniedziałek wszyscy wracali pewni siebie z przepustek, nie spodziewając się niczego nowego, tymczasem tam wszyscy byli już pomordowani. Mój brat mając 12 lat koniecznie chciał mnie odwieźć końmi, bo chciał zobaczyć polskich partyzantów, więc zaczął prosić rodziców, aby go puścili i rodzice wyrazili zgodę. Wraz z bratem Tedeuszem zaprzęgliśmy konie i żegnając się z rodzicami ruszyliśmy w drogę, było to około 10 km. Około godziny 11.00 dojeżdżamy do mostu na rzece Turii, tam stała warta UPA i zatrzymali nas. Jeden z nich wsiadł na wóz i mówi, że chce podjechać do wioski. Wjeżdżamy już na wieś, a ja zaraz zorientowałem się, że wpadliśmy w zasadzkę! Oto z ludności już nikogo nie widać, a tylko bulbowcy latają do mieszkań i rabują zdobycz po Polakach i w tym momencie ten Ukrainiec mówi do mnie: „Stój!”. Ja stanąłem, a z mieszkania wybiega czterech jeszcze i wynoszą szpadel, a do mnie tak mówią: „Wykopiesz jamę, bo mamy parę Żydów do zakopania”. Myślę sobie, to już koniec, z początku nie chciałem, to jeden z nich mnie kolbą po ramieniu, nie było wyjścia, wyszliśmy na ogród za budynki i kazał mi kopać. Zacząłem kopać, z początku chciałem szpadlem rąbnąć choć jednego, już mi ręce drgnęły, ale jakby mi ktoś je zatrzymał i mówił do mnie: „Uciekaj!”. A ja sobie zaraz w sercu pomyślałem: „Jak z tej obstawy można uciec?”, czterech ich było z ręcznymi karabinami, jeden z ruskim r.k.m. i szósty z pistoletem w ręku. A pomimo to w dalszym ciągu czułem jakby za mną ktoś stał i mówił: „Uciekaj!”. Miałem na sobie buty oficerki, które kupiłem od żony oficera i pomyślałem sobie, że w tych butach mnie nie zabiją. Brat Tadeusz stał obok i płakał, żeby go puścili do mamusi. Gdy wykopałem dół głębokości sobie po piersi, jeden z nich mówi do mnie: „Wyłaź i ściągaj buty.” i zacząłem ściągać buty. Jednego już zdjąłem, a drugi noga jeszcze była w cholewie, jak dałem susa pomiedzy nich, odbiegłem około 50 m. i o coś się zaczepiłem, przewróciłem się. W tym samym momencie oddano do mnie serię z erkaemu, także tylko mi furażerkę zbito z głowy, ale podnosząc się złapałem furażerkę i zacząłem dalej uciekać. Wtem na koniu zauważyłem jakiegoś oficera, gdyż miał jakieś odznaki, jedzie obok mnie jakieś 50 m. i krzyczy do nich: „Nie strzelać!”. Ponieważ ja biegłem do zabudowania, o mało mnie nie rozjechał koniem, na szczęście furtka była otwarta. Wpadłem na podwórze, wszystko zabudowane i tylko między stodołą a oborą był płot z desek, taka ściana wysoko ponad 2,5 metra. W tym czasie ten na koniu podjechał i z pistoletu do mnie, ale trzeci raz jak strzelił, to ja byłem już po drugiej stronie i dalej uciekałem ile miałem sił w nogach. A ci z tyłu dalej lecą za mną i strzelają, ale oni byli już za mną w odległości około 300 metrów, także ten na koniu nie daje za wygraną, goni mnie zawzięcie dalej. Patrzę, a on jedzie obok mnie, już chciałem stanąć, ale znów ktoś jakby mówił do mnie: „Uciekaj!”. Przede mną rosły nieduże krzaki, a po drugiej stronie pasło się parę koni, pomyślałem sobie, abym dostał się do tych koni. Gdy przebiegłem przez te krzaki, obejrzałem się, a tego na koniu nie było widać i nie wiem, co się z nim stało. Tak sobie przypuszczam, że jak on jechał pędem to koń musiał ugrząść, bo jak ja biegłem, to też wpadłem po kolana w błoto. Gdy zbliżałem się do tych koni, ten z erkaemu puścił serię po koniach, a te galopa w dalsze zarośla. Tych z tyłu zaś mam około 500 m za sobą i dobiegam do rzeki, ale już nie tylko w płucach, ale i w żołądku miałem sucho. Wskoczyłem do wody i połknąłem kilka łyków, to dodało mi sił i otuchy do dalszej walki. W tym miejscu rzeka była płytka w pas, przebrnąłem rzekę, a tu trafia się równina, łąki wykoszone, tymczasem ci z tyłu wciąż mnie nękają. Na szczęście mam ich już 800 m za sobą z tyłu, uciekam dalej padając w różne strony jak tylko umiałem. Oglądam się, przez rzekę przeprawia się trzech na koniach, ale konie nie chcą iść. Ja zaś mam już bardzo blisko do polskiej kolonii Popówka, nawet widzę jak uciekają przede mną zaalarmowani ludzie. Przede mną w polu jakieś zabudowanie pomyślałem, że teraz mam zasłonę i nie potrzebuję, coraz to padać. Przede mną duży obszar majątkowego żyta, biegłem ile miałem tchu, wybiegłem na taki wzgórek, ogłądam się, a tych trzech na koniu jedzie za mną, ale już ze dwa km. Odruchowo oceniam sytuację, co mam teraz robić, jak nie uda mi się ich zmylić, to mnie zaraz mają. Dobiegłem do bruzdy gdzie jest małe żyto, aby zgubić ślad i udaję się na lewo do kolonii, ale gdy tylko zbiegłem w dół, tak by ścigający mnie nie widzieli, chyłkiem wycofałem się z powrotem na wzgórze. Ryba wzięła przynętę i jeźdźcy skierowali się na kolonię, aby w ich zamyślę zaskoczyć mnie drogą, spodziewali się, że na kolonii Popówka, będę szukał teraz schronienia i wsparcia. Ja tymczasem uciekam dalej dokładnie w przeciwnym kierunku, dobiegłem do tej samej rzeczki Turii i przepłynąłem na drugą stronę. Siedziałem w zoraślach i obserwowałem co oni robią, w tym czasie, ci co ścigali mnie na pieszo, osiągnęli punkt, w którym spodziewali się mnie pochwycić. Zjeżdżali tam raz przy razie na koniach i pieszo, tak ze trzy godziny, ale z niczym musieli w końcu wracać do swoich. Uważnie ich liczyłem, czy aby któryś nie pozostał zamaskowany w ukryciu, bowiem tutaj już się nie bałem, gdyż w pobliżu był duży las. Uklęknąłem i wyjąłem książeczkę od nabożeństwa i zacząłem się modlić. Po jakiejś godzinie czasu okrężną drogą, polami wróciłem do rodzinnego domu, tak niemal cudownie ratując własne życie. Niestety mojego brata Tadeusza, tam na Dominopolu zabili".
Na widocznej na zdjęciu tabliczce pamiątkowej widoczne są zamazane przez ,,nieznanych sprawców'' zera , bo w Dominopolu nie zginęło 49 Polaków , a 490.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

... bo miłość nie umiera...

Miłość, kolejny miesiąc bez Ciebie... Nie pytaj mnie, jak przetrwałem cały ten czas bez Twojego spojrzenia, ciepła Twoich uścisków, radości Twojego śmiechu... Nie wiem... Trzymam się najlepiej, jak potrafię... Ale wiedz, że moja miłość i uczucie do Ciebie nie obawiają się upływu czasu i pozostają niezmienione. W wieczności mojego serca nadal zachowuję wszystko, co najlepsze w naszym życiu: miłość,tęsknotę, uczucia, doświadczenia, wspomnienia... W ten sposób będę żyć dalej, nieważne czy to tylko będą wspomnienia, ale jedno po drugim, dzień po dniu, wyobrażam sobie jak idziesz obok mnie... Jesteś w moim sercu i dopóki tam będziesz będę o Tobie pisać i mówić, że zawsze Cię Kocham! "

Upamiętnienia płk. Stanisława Basaja,,Rysia''- fotorelacja.