30 sierpnia 1943 r. we wsi Jankowce pow. Luboml, Ukraińcy należący do bandy UPA oraz chłopi ukraińscy ze wsi Huszcza i Przekurka - siekierami, widłami, drągami i innymi narzędziami zamordowali ponad 100 Polaków. Imiennie znanych jest 88 ofiar.
☑️Wyciąg z z protokołu przesłuchania Jurija Stelmaszczuka "Rudego", jednego z dowódców UPA na Wołyniu z 28 lutego 1945 r.:
"29 i 30 sierpnia ja wraz z oddziałem w sile 700 uzbrojonych ludzi, zgodnie z rozkazem dowódcy Okręgu Wojskowego "Ołeha", totalnie wyrżnąłem całą polską ludność na terenie rejonów hołobskiego, kowelskiego, siedleszczańskiego, mackiewskiego i lubomelskiego, dokonałem grabieży całego majątku ruchomego i spaliłem jej mienie nieruchome. W sumie w tych rejonach w ciągu 29 i 30 sierpnia 1943 roku powyrzynałem i powystrzeliwałem ponad 15 tys. spokojnych mieszkańców, wśród których byli starcy, kobiety i dzieci. Dokonaliśmy tego w sposób następujący: Po spędzeniu co do jednego wszystkich mieszkańców do jednego miejsca, otaczaliśmy ich i zaczynaliśmy rzeź. Następnie, gdy już nie zostało ani jednego żywego człowieka, kopaliśmy głębokie jamy, wrzucaliśmy w nie wszystkie trupy, zasypywaliśmy ziemią i, aby ukryć ślady, zapalaliśmy ogromne ogniska i szliśmy dalej. W ten sposób przechodziliśmy od wsi do wsi, aż zniszczyliśmy całą ludność - ponad 15 tys. ludzi".
.................................................
☑️Wspomnienia Anny Ryszkiewicz, kuzynki zamordowanych, poskładane z ludzkich opowieści:
"Z lasu od strony północnej wkroczyło do wsi około 200 Ukraińców po części uzbrojonych w broń palną, a po części w narzędzia gospodarskie, jak siekiery i widły. Napastnicy zaczęli systematycznie plądrować i palić gospodarstwa, zabijając każdego napotkanego mieszkańca. /.../ Tam właśnie mieszkała moja ciocia Karolina Solipiwko z mężem i piątką dzieci – mówi poruszony Zdzisław Koguciuk. Opowiada, jak czwórka dzieci schroniła się do piwnicy na kartofle. Najstarszy syn przykrył rodzeństwo swoim ciałem, i patrząc przez okienko, był świadkiem zabójstwa rodziców i 8-miesięcznego brata, którzy dostali się w ręce Ukraińców. – Jak zginęli, nie wiadomo, bo ich ciała nie zostały odnalezione, prawdopodobnie uległy spaleniu. Musiała to być potworna zbrodnia, gdyż młody człowiek, który to widział, dostał potem pomieszania zmysłów i spędził resztę życia w szpitalu psychiatrycznym – opowiada rodzinną historię pan Koguciuk. /.../ Tymczasem w zajętej przez Ukraińców części wsi działy się prawdziwie dantejskie sceny. Wspomina je Katarzyna Dyczko z domu Grabowska, uciekająca z 3-letnim bratankiem na ręku. „Wybiegając ze stodoły, widzieliśmy już palącą się wieś i słyszeliśmy straszny, przerażający krzyk „ratunku” – relacjonowała. „W czasie ucieczki koło nas świstały kule, lecz my ze strachu nie odwracaliśmy głów, dopiero zatrzymaliśmy się na stacji w Jagodzinie”. Jak się okazało, krzyczała sąsiadka Katarzyny Dyczko – Teresa Petruk, którą Ukraińcy zamordowali w okrutny sposób, odrąbawszy jej wcześniej siekierą ręce. Niektóre relacje znajdujące się w zbiorach Zdzisława Koguciuka posiadają dziś unikatową wartość, gdyż złożyli je ludzie, którzy już nie żyją. Dotyczy to m.in. wstrząsających wspomnień pani Heleny Stachniuk z Chełma. Jej ojca Ukraińcy zatłukli na śmierć drewnianym kołkiem. Jako mała dziewczynka była świadkiem zastrzelenia mamy i czteroletniego brata Franka. Tego dnia straciła też babcię i siostrę. „Zostałam sama, przytuliłam się do mamy, zaparłam dech, żeby oprawcy pomyśleli, że nie żyję” – pisze w relacji pani Helena. „Kiedy podpalili zabudowania, pobiegli dalej… płomienie rozprzestrzeniały się coraz dalej, aż dosięgły mamę i mnie… zaczęłam sama na sobie gasić ogień. Udało się, ale zostałam naga, bo to, co miałam na sobie, uległo spaleniu. Podeszłam do tłumoczka, wyciągnęłam jakąś rzecz ubraniową, przytuliłam do siebie z przodu i poszłam do drogi. Przy drodze widziałam babcię z rozrąbaną głową oraz najstarszą siostrę Marysię z rozerwaną od kuli nogą, a przy niej kałużę krwi”./.../ Prawdziwie krwiożerczy szał ogarnął jednego z Ukraińców mieszkających w samych Jankowcach – Iwana Szpaka. Po opanowaniu wsi przez oddział OUN-UPA wtargnął z siekierą do obejścia swoich sąsiadów Grabowskich, z którymi utrzymywał wcześniej bardzo dobre stosunki. Zamordował dwoje z nich, a trzeciej – Michalinie Grabowskiej – odrąbał rękę. Kobieta przeżyła…/.../ Licząca blisko 150 numerów i zamieszkana przez ponad 600 osób tętniąca życiem wieś to dziś zarośnięte chaszczami ustronie. Nie sposób dostać się tu suchą nogą, gdyż nieregulowana rzeczka w czasie opadów zmienia koryto i płynie nieuczęszczaną od blisko 70 lat, zarosłą krzakami drogą. /.../ Ci, którzy doszczętnie nie spłonęli, leżą pogrzebani gdzieś w prowizorycznych mogiłach rozrzuconych na terenie wymarłej wsi".
Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost
Komentarze
Prześlij komentarz