MAJ 1943r. -STARYKI, wspomnienia Henryka Lecha.
na podstawie książki „ Ludobójstwo” Władysława i Ewy Siemaszków.
Już w roku 1942 miały tu miejsce napady, rabunki i morderstwa. Ludność nie chcąc bezczynnie oczekiwać swej zagłady z rąk ukraińskich, zorganizowała samoobronę. Uruchomiono pochowaną starą broń, szykowano kosy na sztorc. Trzy karabiny pochodziły od żandarmerii niemieckiej w Rokitnie, która chciała aby samoobrona istniała pod jej patronatem. Powstała drużyna samoobrony pod dowództwem Antoniego Garbowskiego, s. Kazimierza z futoru Jamne (gm. Kisorycze). Dotkliwie był odczuwany brak broni (której nie udało się utrzymać od goszczącego we wsi na wiosnę polskiego oddziału partyzanckiego Roberta Satanowskiego). Oddział ten proponował mieszkańcom wsi utworzenie oddziału bojowego, który działałby w pobliżu, będąc mu podporządkowany. Proponował również ewakuację ludności cywilnej do lasów koło Choczynia (gm. Wysock, pow. Stolin, woj. poleskie). Ludność tej propozycji nie zaakceptowała .
W połowie maja 1943 r. we wsi zatrzymał się pluton partyzantów pod dowództwem Tadeusza Stańskiego z polskiego oddziału partyzanckiego Satanowskiego, który wraz z samoobroną osłaniał wieś przed napadem.
21 maja 1943 r. we wsi schroniła się pewna część uciekinierów z napadniętych wsi Aleksandrówka i Rudnia Lwa.
28 maja 1943 r. pluton oddziału Satanowskiego dowodzony przez Tadeusza Stańskiego, udając się w kierunku futoru Jamne, zauważył zmierzający do Staryk tłum ludzi, którego nie można było rozpoznać z powodu szarówki . Na rozpoznanie poszedł Tadeusz Stański, wpadł w ręce upowców, którzy go zmasakrowali. Pluton, ostrzeliwując się, wycofał się do lasu, a upowcy zaatakowali wieś od strony zachodniej. Nie spodziewano się napadu, licząc na obecność tam „satanowców" i ochronę wsi.
Wchodzące do wsi bojówki upowskie ogłaszały napotkanym ludziom, że są partyzantami i dopiero, gdy ostrzelały zagrody, a podążające za nimi grupy Ukraińców uzbrojonych w widły, siekiery, kosy i inne narzędzia, zaczęły mordować — ludzie rzucili się do ucieczki. Pięciu członków samoobrony z bronią palną usiłowało z niewielkim skutkiem powstrzymać napór bojówek, dając szansę ucieczki części mieszkańców. Tymczasem rzesza napastników mordowała w sadystyczny sposób dopadniętych ludzi (małe dzieci były rozrywane za nóżki, wbijane na kołki i wrzucane do płonących domów). Ostatnią grupą, która likwidowała wieś były kobiety i dzieci, które rabowały, zabierały zwierzęta oraz podpalały zabudowania. Liczbę wszystkich napastników oszacowano na 600 osób. Napastnicy pochodzili z sąsiednich wsi gm. Klesów: Czabel, Jasnogórka, Wyry. Akcją dowodził Nykon Żuk „Dorosz" (też: „Jarema", „Stalnyj") z wsi Niemowicze (gm. Niemowicze), jego zastępcą był Iwan Hreczany „Paszczenko" z wsi Tynne (gm. Niemowicze). Dowódcą grupy konnej był Murażka „Korobka" ze wsi Kamienna (gm. Klesów), zaś komendantem Służby Bezpeky był Ołeksander Kabaneć „Lewko" (jeszcze w latach dziewięćdziesiątych mieszkający we wsi Jasnogórka z dawnej gm. Klesów). Upowcy byli ubrani w sowieckie mundury.
Zamordowanych zostało około 90 osób. Dzięki krótkiemu oporowi samoobrony napastnicy nie zamknęli wsi w pierścieniu okrążenia i kilkuset mieszkańcom udało się uciec luką od strony wschodniej. Wieś została spalona. Ocalała tylko znajdująca się na skraju wsi szkoła, kaplica i kilka domów. Staryki przestały istnieć.
W trzy dni po rzezi ocaleni wrócili i pozbierali zwłoki, układając je w kaplicy i wokół niej. Przed ołtarzem złożono dzieci, dalej młodzież, kobiety i na końcu mężczyzn. Po odprawieniu nabożeństwa ofiary zostały pochowane w trzech wspólnych mogiłach na placu kościelnym.
Część ludności polskiej ze Staryk, która uniknęła śmierci podczas napadu w dniu 28 maja 1943 r. schroniła się u znajomych w Rokitnie, a część wraz z innymi Polakami z okolicznych osiedli, żyła w ostępach leśnych, w ziemiankach.
W dwa miesiące później garstka ocalałych Polaków wpadła w ręce Ukraińców - 11 z nich zostało obdartych ze skóry...
Fragmenty z książki Bronisława Janika "Było ich trzy"
[...] dwudziestego drugiego maja, o wschodzie słońca kilkuset ukraińskich nacjonalistów okrążyło dwie polskie wsie: Aleksandrówkę i Lwę. Rozpoczęła się krwawa rzeź ich mieszkańców. Kilkadziesiąt osób poniosło śmierć od bulbowskich noży.
W Lwie zamordowanych zostało trzynaście osób. Większość mieszkańców w ostatniej niemal chwili zdążyła opuścić swoje zagrody i ukryć się w lesie. Rozwścieczeni tym bandyci bezlitośnie mordowali pozostałych, nie zważając na ich wiek. Augustynę Lech zamordowano i spalono wyraz z domem. Tak samo zginęła Anastazja Boczkowska, a jej mężowi bandyci siekierą odcięli głowę. Pozostałe osoby, wśród których byli: Garbowska, Galicki, trzech Szuligów, dwóch Faberów, Jasińska oraz dwóch Lechów, zostały pokłute bagnetami i widłami lub porąbane siekierami. Do dogorywających oddawano po kilka strzałów, aby upewnić się, że więcej nie powstaną. [...]
W rzezi brały udział takie znane nam już "osobistości" jak Wasyl Bryczka z Borowego, Semen Caruk z Karpiłówki oraz Jan Wołoszyn z Kisorycz.
Ci mieszkańcy Aleksandrówki i Lwy, którym udało się uciec z płonących wsi, znaleźli schronienie w Rokitnie, Dołhani i Okopach. Częścią pogorzelców zaopiekowali się, przychylnie do Polaków ustosunkowani Ukraińcy. [...]
Pan Henryk Lech wspominał: Pamiętam jak dziś, napadli na naszą wieś Staryki . - Na liczącą 500 mieszkańców polską wieś napadło 600 Ukraińców. Kiedy weszli do pierwszych zabudowań, przedstawili się jako partyzanci. Wpuszczono ich bez oporu. Kiedy okazało się, że to mordercy, zaczęliśmy się bronić. Mieliśmy raptem pięć karabinów, ale na chwilę udało się ogniem zatrzymać napastników. Dzięki temu niektórzy mieszkańcy zdołali uciec w stronę torów i ocalić życie - mówił Lech. Inni ginęli od kuli lub od siekiery, a ukraińskie kobiety i dzieci natychmiast podpalały zabudowania. Henrykowi Lechowi udało się uciec na koniu.
.....Po kilku godzinach zobaczyłem przy drodze, pod lipami, ciała małych dzieci z główkami rozbitymi o pnie drzew. Nawet Niemcy nie mogli na to patrzeć i odwracali głowy. Zresztą cała wieś przedstawiała potworny widok. Wszędzie czuć było swąd spalenizny, wokół leżeli popaleni ludzie i bydło, ciała okrutnie pomordowanych. Na łańcuchu wył poparzony pies.
Po mogiłach nie ma śladu
Po dwóch dniach mieszkańcy zanieśli zabitych do kościoła. Przed ołtarzem złożyli dzieci, dalej kobiety, a na końcu mężczyzn. Razem 75 osób. Pochowano ich w zbiorowych mogiłach, zawiniętych w prześcieradła, bo nie było komu ani z czego robić trumien. Dziś po mogiłach nie ma śladu. W ich miejscu jest zagroda z pomalowaną na niebiesko chatą........
Przerażeni ocaleńcy uciekli - jedni do miasta, inni do lasu. Odważyli się wrócić dopiero po roku, gdy z miast wypłoszył ich głód.
W 1997 roku Henryk Lech odwiedził wieś, z której 54 lata wcześniej wyszli Ukraińcy, by zamordować jego ziomków.
- Ukraińcy obserwowali mnie z daleka, a większość nie podejmowała rozmowy. "Nic nie wiemy, niczego nie pamiętamy" - mówili nawet ci, którzy ze względu na wiek nie tylko powinni pamiętać, a prawdopodobnie brali udział w zbrodni. Tylko jeden z mieszkańców zdecydował się krótko porozmawiać, ukryty w podwórku - mówi pan Henryk. - Tłumaczył, że tu nadal mieszkają ci bandyci, którzy mordowali Polaków.
Od niego Henryk Lech dowiedział się, że napastnicy po powrocie długo balowali, bo za część zrabowanego w Starykach bydła kupili bimber. A w niedzielę odprawiono dziękczynne nabożeństwo za ich zwycięstwo........
Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost
Komentarze
Prześlij komentarz