O dwudziestej trzeciej w piątek na stacji Warszawa - Stadion nikt nie krzyczał. Nikt też nie zwrócił uwagi na smutną dziewczynę w okularach z farbami w ręku.
Jakub Błaszczykowski (fot. SPORT.TVP.PL/C. Korycki)
Przed meczem malowała twarze każdemu chętnemu kibicowi. Teraz mogła zanucić piosenkę Agnieszki Osieckiej. Z nieco tylko zmienioną, ostatnią zwrotką...
Przemarznięci, przygnębieni,
z biletami wciąż w kieszeni,
odpływali pociągami,
nadal dzieląc się żalami...
Godzinę przed meczem wyszli we czterech – Boruc, Szczęsny, Tytoń i trener Dawidziuk. Rozgrzewka w temperaturze znacznie poniżej zera. Pierwszy bramkarz miał pot na czole już po kwadransie. Zwijał się jak w ukropie. Bardzo, bardzo chciał... Siedem minut po rozpoczęciu gry zobaczył po raz drugi piłkę za swoimi plecami – 0:2. Ukraińscy kibice siedzieli właśnie za tą bramką. Podano im wszystkie gole jak na tacy...
O śniegu będziecie się dowiadywać tylko dzięki esemesom – zapewniała dyrekcja stadionu. Płatki śniegu spokojnie pokonywały jednak nieszczelny dach. Glik zapewniał, że reprezentacja rozgrzeje widownię. Nie zdążyła... Wszystko skończyło się zanim się zaczęło. Niespełna pół godziny gry narodowej i emocji – od stanu 1:2 do 1:3. A potem było coraz zimniej i coraz smutniej...
W przerwie meczu spiker zaprosił kibiców do pozostania na miejscach po meczu. Miała być po raz pierwszy transmitowana konferencja prasowa. Można było pójść dalej. Zrobić konferencję z udziałem fanów i nielicznym, najcieplej ubranym, dać mikrofony. Naprawdę było o co zapytać naszego selekcjonera.
Tak jak co zjeść w hotelu Hyatt. Podczas przerwy pokazano bowiem na telebimach wywiad z kucharzem i dania serwowane piłkarzom na zgrupowaniu. Kibiców zachęcano do kupowania przysmaków, ze sprzedaży których dochód miał być przeznaczony na szczytny cel. Szkoda, że wszyscy najedliśmy się wcześniej wstydu, a niesmak był silniejszy od apetytu.
Przyszło nas 55 565. Ilu wyszło przed końcem – nie wiadomo. Tego kołowrotki nie policzyły. W tych eliminacjach nie ma już raczej na co liczyć. Stadiony to za mało. Kibice to za mało. Trzeba mieć jeszcze drużynę narodową. Przynajmniej do pokazania sąsiadom – Czechom, Ukrainie, Białorusi... Taką, jaką zobaczyliśmy w mroźny piątkowy wieczór ma każde miasto w Brazylii. Dlatego nie ma sensu tam jechać.
Przemarznięci, przygnębieni,
z biletami wciąż w kieszeni,
odpływali pociągami,
nadal dzieląc się żalami...
Godzinę przed meczem wyszli we czterech – Boruc, Szczęsny, Tytoń i trener Dawidziuk. Rozgrzewka w temperaturze znacznie poniżej zera. Pierwszy bramkarz miał pot na czole już po kwadransie. Zwijał się jak w ukropie. Bardzo, bardzo chciał... Siedem minut po rozpoczęciu gry zobaczył po raz drugi piłkę za swoimi plecami – 0:2. Ukraińscy kibice siedzieli właśnie za tą bramką. Podano im wszystkie gole jak na tacy...
O śniegu będziecie się dowiadywać tylko dzięki esemesom – zapewniała dyrekcja stadionu. Płatki śniegu spokojnie pokonywały jednak nieszczelny dach. Glik zapewniał, że reprezentacja rozgrzeje widownię. Nie zdążyła... Wszystko skończyło się zanim się zaczęło. Niespełna pół godziny gry narodowej i emocji – od stanu 1:2 do 1:3. A potem było coraz zimniej i coraz smutniej...
W przerwie meczu spiker zaprosił kibiców do pozostania na miejscach po meczu. Miała być po raz pierwszy transmitowana konferencja prasowa. Można było pójść dalej. Zrobić konferencję z udziałem fanów i nielicznym, najcieplej ubranym, dać mikrofony. Naprawdę było o co zapytać naszego selekcjonera.
Tak jak co zjeść w hotelu Hyatt. Podczas przerwy pokazano bowiem na telebimach wywiad z kucharzem i dania serwowane piłkarzom na zgrupowaniu. Kibiców zachęcano do kupowania przysmaków, ze sprzedaży których dochód miał być przeznaczony na szczytny cel. Szkoda, że wszyscy najedliśmy się wcześniej wstydu, a niesmak był silniejszy od apetytu.
Przyszło nas 55 565. Ilu wyszło przed końcem – nie wiadomo. Tego kołowrotki nie policzyły. W tych eliminacjach nie ma już raczej na co liczyć. Stadiony to za mało. Kibice to za mało. Trzeba mieć jeszcze drużynę narodową. Przynajmniej do pokazania sąsiadom – Czechom, Ukrainie, Białorusi... Taką, jaką zobaczyliśmy w mroźny piątkowy wieczór ma każde miasto w Brazylii. Dlatego nie ma sensu tam jechać.
Komentarze
Prześlij komentarz