Przejdź do głównej zawartości

Spartanie Wołynia.



Polska samoobrona z Toustego.
Żołnierze samoobrony na Wołyniu uratowali przed śmiercią w okropnych męczarniach dziesiątki tysięcy naszych rodaków. Kiedy płonęły wsie, a ludzi zarzynano jak zwierzęta, tworzyli umocnione bazy, gdzie mogła się schronić okoliczna ludność. Próbowało je zniszczyć 15 tys. bojówkarzy z UPA. Pomimo miażdżącej przewagi przeciwnika, braku broni, pomocy z zewnątrz i ogromnej presji psychicznej, Polacy walczyli jak Spartanie – do końca. Gdyby nie oni, tragiczny bilans mógłby być znacznie wyższy.
Od paru tygodni ludność polska na Wołyniu stoi w obliczu barbarzyńskich mordów, dokonywanych na całych rodzinach przez rezunów ukraińskich […] Tworząca się samorzutnie wołyńska samoobrona na terenach zagrożonych uniemożliwia lub co najmniej utrudnia dalsze napady rezunów – napisał w rozkazie z kwietnia 1943 r. komendant Okręgu AK Wołyń Kazimierz Bąbiński „Luboń”. W lipcu 1943 r., czyli podczas apogeum mordów UPA na Polakach, istniało 128 takich punktów samoobrony, gdzie pod bronią (w dużej części „białą”) walczyło kilka tysięcy żołnierzy z pospolitego ruszenia. Proces ten [powstawania samoobron], choć opóźniony i pozbawiony należytego wsparcia z centrum kraju, uratował przed zagładą dziesiątki tysięcy Polaków – stwierdził Kazimierz Krajewski, autor monumentalnej książki „Na straconych posterunkach”. Gdyby nie straceńczy opór żołnierzy samoobrony, tragiczny bilans 50-60 tys. ofiar ludobójstwa na Wołyniu zostałby powiększony o kolejne kilkadziesiąt tysięcy ofiar.
Nikt nie pomógł
Bezbronna ludność polska jest w fatalnym położeniu, grożącym jej zupełną zagładą i zmuszona jest ratować się masową ucieczką do miast […] Niewątpliwie wypadki te nie byłyby tak groźne, gdyby istniały w terenie polskie oddziały zbrojne, na co bezskutecznie niemal od pół roku przy każdej sposobności i w każdym sprawozdaniu zwracamy uwagę – informowały cywilne struktury Polskiego Państwa Podziemnego na Wołyniu w połowie 1943 r. Zignorowanie tych sygnałów przez dowództwo AK przyczyniło się do tego, że polska ludność cywilna na Wołynia pozostała niemal bezbronna. W terenie nie działały żadne polskie oddziały partyzanckie. Ułatwiło to UPA swobodne mordowanie polskiej ludności.
bc7ad590c0ba
Żołnierze samoobrony Przebraża.
Dlaczego dowództwo AK zignorowało te sygnały? Dlaczego kraj nie pomógł? Odpowiedzi udziela nam sam Dowódca AK: Udział Sił Zbrojnych w Kraju w organizowaniu samoobrony oraz jej bojowe nastawienie musi być ograniczone, gdyż nie mogę wszczynać powszechnej walki równej powstaniu i stracić z oczu głównego, późniejszego zadania. Nie mam też do dyspozycji dostatecznego uzbrojenia ani amunicji. Tym „późniejszym zadaniem” będzie akcja „Burza”, która ostatecznie zakończyła się kompletną klapą. Paweł Wieczorkiewicz tak skwitował decyzję dowództwa AK: Ludność polska nie została wspomożona, tak jak mogła być, przez Armię Krajową. To jest wielki cień na historii tej organizacji […] W imię wyższych celów politycznych, które okazały się całkiem nierealne (głównie akcja „Burza”) zrezygnowano z możliwości skutecznej obrony polskiej ludności na Kresach Południowo-Wschodnich. Nie tylko AK zawiodło. Żadnego wsparcia nie wysłały ani Bataliony Chłopskie, ani Narodowe Siły Zbrojne. Zastanawiać może bardzo słabe wsparcie udzielane Wołyniowi przez centrum kraju – napisał Kazimierz Krajewski. Garstka kadry oficerskiej i nieco broni – to w 1943 roku było w zasadzie wszystko, na co zdobyła się organizacja w GG [Generalne Gubernatorstwo]. Nie sformowano ani jednej jednostki marszowej AK, która zostałaby wysłana na Wołyń z odsieczą, mimo że terenowe struktury AK w centrum kraju wręcz dusiły się od nadmiaru ludzi, niecierpliwie oczekujących przydziałów do pionu akcji czynnej […] Organizacje wojskowe ruchu ludowego (BCH) i narodowego (NSZ) nie zdobyły się na udzielenie jakiejkolwiek pomocy wyrzynanym przez Ukraińców rodakom z Wołynia. Wobec tego Wołyniacy musieli liczyć tylko na własne siły. Zaczęli sami się organizować, spontanicznie powoływać do życia placówki i bazy samoobrony. Ich powołanie było gestem rozpaczy i „ostatnią” linia obrony.
„Najpierw strzelali, a dopiero potem sprawdzali”
Było nas siedmiu mężczyzn uzbrojonych w karabin, strzelbę, pistolet, siekiery, bagnety umocowane na drążkach i inne prymitywne narzędzia obronne i w ten sposób powstała mała placówka samoobrony. Rano dowiedzieliśmy się, że w całym Przebrażu, w dwudziestu kilku samorzutnie utworzonych placówkach, wartowali wszyscy mieszkańcy – wspominał początki samoobrony Przebraża jej żołnierz Zenobiusz Janicki. Nie był on zawodowym żołnierzem. Możliwe, że wąchał proch podczas służby w wojsku przed wojną. Takich jak on było najwięcej, brakowało zaś zawodowych żołnierzy, gdyż Kresy zostały ogołocone z elementu wojskowego przez Sowietów. Nie było również broni. Ale trzeba było coś robić, bo zbierały się naprawdę ciężkie chmury nad polską ludnością na Wołyniu. W Hucie Stepańskiej było podobnie: Każdy zbroił się, jak mógł. W okolicy były przecież również tradycje myśliwskie i kłusownicze. Zaczęto więc wyciągać różnego rodzaju pistolety, dubeltówki, pojedynki, pistonówki nabijane przez lufę, różne „obrzynki” z karabinów rosyjskich z I wojny światowej, było kilka niemieckich i polskich mauzerów, francuska lebela, znalazł się jakiś amerykański winchester i w końcu „obrzynek” z japońskiego karabinu” – wspominał jeden z jej obrońców. Wkrótce cały Wołyń pokrył się siecią placówek i baz samoobrony. W większości powstawały one spontanicznie, bez rozkazu „z góry”. Pierwsza z nich zaczęła funkcjonować już w styczniu 1943 r. w koloniach Zalesie i Zaułek. W lipcu 1943 r. było 128 takich punktów. Najsilniejsze bazy istniały w miejscowościach: Pańska Dolina, Huta Stara, Zasmyki, Jagodzin-Rymacze, Przebraże, Antonówka Szepelska, Rożyszcze, Bielin-Spaszczyzna zwana „Rzeczpospolitą Bielińską”. Największymi z nich było Przebraże, gdzie schroniło się 10, 5 tys. uchodźców oraz Huta Stepańska z względnie bezpiecznym miejscem dla 3 tys. uchodźców.
dowodztwoprzebraza
Komenda obrony Przebraża. Na dole z prawej Henryk Cybulski.
Wsie zamieniły się małe twierdze, otoczone systemami obronnymi, na które składały się ziemianki, zasieki i okopy. W pogotowiu stały kompanie obrońców, czekające niecierpliwie na alarm. Organizowano patrole w okolicy, które miały ostrzegać o napadzie. Organizowano uzbrojone konwoje po żywność na okoliczne pola. Całe życie mieszkańców wiosek zostało przestawione na specjalne tory – walki o własne życie. W bazach powstawały mini-państwa: tworzyliśmy już jak gdyby małe państewko z własnym wojskiem, administracją i wymiarem sprawiedliwości. Trzeba przyznać, że gospodarze z Przebraża wykazali w tych dniach właściwą postawę obywatelską. Tragiczne wydarzenia wyzwoliły w nich poczucie solidarności, ofiarność, a nawet poświęcenie. Podczas przydzielania kwater, zbierania dobrowolnych lub nakazanych ofiar dla rozbitków nikt nie protestował, nie krzyczał, nie odmawiał. Dzielono się z uciekinierami, czym kto miał: mąką, ziemniakami, mlekiem, odzieżą – pisał komendant wojskowy obrony Przebraża Henryk Cybulski „Harry”. „Ostatnia” linia obrony, kończąca się na zabudowaniach własnej wioski, sprawiała, że żołnierze-ochotnicy walczyli bez pardonu. Przebrażanie najpierw strzelali, a dopiero potem sprawdzali, kto był przed nimi – pisał wspominamy wcześniej Kazimierz Krajewski. Musieli odpierać ataki lepiej uzbrojonego i mającego co najmniej kilkukrotną przewagę przeciwnika.
Do lipca 1943 r. UPA zdążyła wymordować prawie 20 tys. Polaków. Dopiero wtedy lokalne dowództwo AK wydało rozkaz o powołaniu oddziałów partyzanckich w terenie. Decyzja było opóźniona co najmniej o kilka miesięcy, ale i tak okazała się zbawienna dla polskiej ludności na tym terenie. Gdyby nie powołano tych oddziałów, samoobrony prędzej czy później zostałyby unicestwione, a razem z nimi cywilni uchodźcy. Oddziały partyzanckie liczyły łącznie ok. 1, 5 tys. doskonale uzbrojonych żołnierzy. Ich wprowadzenie do walki zmieniło obraz tego, co działo się dotychczas na Wołyniu. Od końca sierpnia 1943 roku siły UPA atakujące ludność polską zaczęły napotykać bardziej zdecydowany opór, a nawet prewencyjne kontrataki ze strony polskiej – stwierdza Kazimierz Krajewski. Wkrótce Polacy zaczęli odnotowywać również sukcesy. Największy z nich, którego autorem był legendarny cichociemny kpt. Władysław Kochański „Bomba”, miał miejsce w listopadzie 1943 r. Udało się wtedy rozbić kureń UPA liczący 1,2 tys. bojówkarzy. Pod koniec 1943 r. sytuacja w opinii Kazimierza Krajewskiego zmieniła się diametralnie: Skończył się czas „czerwonych nocy” z wiosny i lata 1943 roku, gdy banderowskie sotnie bezkarnie paliły i wyrzynały bezbronne polskie wioski.
Polska samoobrona z Toustego.
Polska samoobrona z Toustego.
Zdali egzamin
Możliwości wołyńskiej konspiracji były ograniczone, a słabość ich niezawiniona, wynikająca z sytuacji, w jakiej Wołyń znalazł się podczas wojny – czytamy w podstawowej pracy o ludobójstwie na Wołyniu, autorstwa Ewy i Władysława Siemaszków. Pomimo bohaterstwa żołnierzy, rozmiary samoobrony były skromne. W szczytowym momencie funkcjonowało zaledwie 128 placówek na 3400 miejscowości na Wołyniu, w których mieszkali Polacy. Uzmysławia nam to skalę całego przedsięwzięcia. Brak broni, brak kadry dowódczej i wsparcia z zewnątrz przyniósł tragiczne żniwo. Tam, gdzie nie powstała samoobrona, ludność nie miała szans na ocalenie. Suma summarum większość placówek i baz została rozbitych przez UPA. Spośród 128 do „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną przetrwało zaledwie 21. Reszta została wybita do nogi. Najdłużej, bo aż do lipca 1944 r. istniał ośrodek samoobrony Jagodzin-Rymacze. Większość baz samoobrony utrzymała się w terenie dzięki wsparciu oddziałów partyzanckich AK. Dwie z nich przetrwały bez pomocy z zewnątrz, co uznaje się za cud. Przetrwanie do 1944 r. dwóch ośrodków samoobrony w Krzemienieckiem, Rybczy i Derdał, uważane przez ocalonych za cud, zawdzięcza się odwadze, sile ducha i mądrej taktyce przywódców tych samoobron – stwierdzają W. i E. Siemaszkowie.
Żołnierze samoobrony na Wołyniu zdali jednak swój egzamin. Walczyli jak Spartanie – do końca, aż do „wyswobodzenia” przez Armię Czerwoną Wołynia. Nie zdołali powstrzymać ludobójstwa na Kresach, ale uratowali przed zagładą kilkadziesiąt tysięcy naszych rodaków.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

... bo miłość nie umiera...

Miłość, kolejny miesiąc bez Ciebie... Nie pytaj mnie, jak przetrwałem cały ten czas bez Twojego spojrzenia, ciepła Twoich uścisków, radości Twojego śmiechu... Nie wiem... Trzymam się najlepiej, jak potrafię... Ale wiedz, że moja miłość i uczucie do Ciebie nie obawiają się upływu czasu i pozostają niezmienione. W wieczności mojego serca nadal zachowuję wszystko, co najlepsze w naszym życiu: miłość,tęsknotę, uczucia, doświadczenia, wspomnienia... W ten sposób będę żyć dalej, nieważne czy to tylko będą wspomnienia, ale jedno po drugim, dzień po dniu, wyobrażam sobie jak idziesz obok mnie... Jesteś w moim sercu i dopóki tam będziesz będę o Tobie pisać i mówić, że zawsze Cię Kocham! "

Upamiętnienia płk. Stanisława Basaja,,Rysia''- fotorelacja.