Każdy dźwiga na swoich plecach mniejszą lub większą tragedię. Traumatyczne wspomnienia sprzed sześćdziesięciu kilku lat towarzyszyć im będą do śmierci. Ale wracają do rodzinnej ziemi, by zmówić pacierz za najbliższych i choć przez chwilę popatrzeć na miejsca, gdzie stały ich domy i żeby urwać jabłka z cudem ocalałej jabłonki. Nie zapominają o swoich korzeniach,
a do wspólnych wyjazdów na Wołyń namawiają dzieci i wnuki
a do wspólnych wyjazdów na Wołyń namawiają dzieci i wnuki
Jedziemy za Bug. Najstarszą uczestniczką wyprawy jest 79-letnia Kamila Ostasz (z domu Ziółkowska), najmłodszym jej 29-letni wnuk.
- Jestem w szoku - mówi Tomasz Ostasz, który pierwszy raz odwiedza ziemię przodków. - Gdybym przyjechał tu sam, nawet bym nie wiedział, że na tych bezkresnych polach tętniło kiedyś życie.
Tomasz do takiego wyjazdu przymierzał się od kilku lat. Nie był pewien, jak babcia zareaguje na widok swojej rodzinnej wioski.
Mama mnie ocaliła
Do Kolonii Aleksandrówka, gdzie urodziła się Kamila Ostasz, niełatwo trafić. Najpierw kierujemy się do Kolonii Funduma za Uściługiem, gdzie bandy UPA w 1943 roku zamordowały 260 Polaków. - Bandyci zastrzelili rodziców i brata - mówi Janina Kalinowska, szefowa zarządu Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu w Zamościu, które zorganizowało wyjazd. - Ja przeżyłam tylko dlatego, że mama przykryła mnie własnym ciałem.
Dziś miejsce kaźni upamiętnia wysoki, metalowy krzyż. Podobnych są na Wołyniu setki. Wołyniacy, na czele z Eugeniuszem Strzałkowskim, wyrywają chwasty, koszą trawę, składają wieńce, zapalają znicze i modlą się w intencji pomordowanych.
Kolejna miejscowość na trasie naszej wędrówki to Helenówka za Włodzimierzem Wołyńskim. Tej nazwy nie ma co szukać na mapie. Jest tylko w sercach Wołyniaków.
Zginęło tu 110 Polaków.
Ojciec z synem
Następna miejscowość, której już nie ma i krzyż.
Werba.
Niewielu już pamięta o tej nazwie, za którą kryje się śmierć ponad tysiąca Polaków.
W Mohylnie zginęło 69 osób, a w Swojczowie - 196. Wśród zamordowanych w tej ostatniej wiosce byli dziadkowie Henryka Rusieckiego ze strony ojca i dziadek ze strony matki. - Tu gdzieś były zabudowania dziadka - mówi Henryk Rusiecki. Rozgląda się wokół, próbując sobie przypomnieć, co tu było sześćdziesiąt pięć lat temu. - Tam stała karczma, a tam dalej szkoła z salą gimnastyczną. Przed odpustem zjeżdżali kramarze, a do kościoła z cudownym obrazem Matki Bożej Swojczowskiej ciągnęły pielgrzymki.
Henryk, który obecnie mieszka w podzamojskim Płoskiem, przyjechał tu z synem.
- To moje korzenie - 35-letni Stefan Rusiecki od 10 lat mieszka w Szwajcarii. Z wykształcenia jest muzykiem. Uczy gry na skrzypcach w konserwatorium w Lozannie. - Dla mnie jest to podróż sentymentalna. I choć nie ma domu moich przodków, jest droga, po której chodzili, jest i to samo słońce, i ta sama mgła.
I było dobrze
Są też jeszcze ludzie, którzy pamiętają jego dziadków i pradziadków. Furmanką z gnojankami jedziemy do 84-letniej Jewdokji Trochimowej. - A to wnuk Cesi? - dopytuje się nienaganną polszczyzną czerstwa staruszka, wskazując na Stefana.
Przed wojną chodziła do "polskiej” szkoły.
- Pamiętam Rusieckich, a jakże, bardzo porządna rodzina, taką dużą chatę mieli za kościołem - wspomina. - Przed wojną w Swojczowie mieszkali i Polacy, i Ukraińcy, Żydzi, a nawet Niemcy. I dobrze było. Polacy z Ukraińcami dzielili się, czym kto miał. Później szatan wstąpił w ludzi...
W drodze do Dominopola, gdzie ukraińscy nacjonaliści zamordowali 490 Polaków, zatrzymujemy się przy źródełku z cudowną wodą. Jak kiedyś, kiedy przystawali tu pątnicy idący na odpust do Swojczowa.
Na naszej trasie są jeszcze Rudnia i Żurawiec, gdzie UPA zamordowała 110 Polaków i Kisielin, gdzie rozprawili się z około 100 osobami, a 83 cudem uniknęło rzezi w kościele.
Na polu chwały
W końcu z niemałymi problemami, bo po opadach deszczu polna droga ledwo jest przejezdna, dojeżdżamy do Kolonii Aleksandrówka. Po drodze, w zasypanej śmieciami studni, młody Rusiecki znajduje Krzyż Walecznych z 1920 roku. Po powrocie do Polski będzie szukał w archiwach, komu był przyznany.
Kolonii Aleksandrówka już nie ma. W 1943 roku ukraińscy bandyci zamordowali tu 92 osoby. Na miejscu, gdzie była polska wieś, mieszkają cztery ukraińskie rodziny. To starsi ludzie.
Witają się z urodzoną na tej ziemi Teresą Radziszewską i jej siostrą cioteczną Kamilą Ostasz. Płaczą i jedni, i drudzy. W miejscu, gdzie stały zabudowania rodziców pani Teresy, mieszka samotnie 82-letnia, schorowana Ukrainka.
Po Adamowiczach została tylko studnia.
Bukiety z piołunu
Wracamy.
Za oknem bezkresna pustka, tylko przy drodze pełno piołunu.
- Na tych pustych przestrzeniach tętniły życiem polskie wioski - mówi Zofia Szwal.
- A piołun to gorzkie łzy wszystkich wymordowanych Polaków - dodaje Teresa Radziszewska.
- Ta łozina już nigdy mi z głowy nie wyjdzie - patrzy za okno Kamila Ostasz. - W takich krzakach się ukrywałam, jak uciekałam przed Ukraińcami.
Z przelanej polską krwią ziemi wiozą do Zamościa bukiety z piołunu, macierzanki i dziurawca. I papierówki. - Zapomnieć o tej tragedii nie można, ale wybaczyć trzeba - uważa Stefan Rusiecki. - I to jest zadanie dla naszego pokolenia. W przyszłym roku przyjadę tu z synem. Arno skończył 8 lat. Niech wie, skąd pochodzimy.
- Jestem w szoku - mówi Tomasz Ostasz, który pierwszy raz odwiedza ziemię przodków. - Gdybym przyjechał tu sam, nawet bym nie wiedział, że na tych bezkresnych polach tętniło kiedyś życie.
Tomasz do takiego wyjazdu przymierzał się od kilku lat. Nie był pewien, jak babcia zareaguje na widok swojej rodzinnej wioski.
Mama mnie ocaliła
Do Kolonii Aleksandrówka, gdzie urodziła się Kamila Ostasz, niełatwo trafić. Najpierw kierujemy się do Kolonii Funduma za Uściługiem, gdzie bandy UPA w 1943 roku zamordowały 260 Polaków. - Bandyci zastrzelili rodziców i brata - mówi Janina Kalinowska, szefowa zarządu Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu w Zamościu, które zorganizowało wyjazd. - Ja przeżyłam tylko dlatego, że mama przykryła mnie własnym ciałem.
Dziś miejsce kaźni upamiętnia wysoki, metalowy krzyż. Podobnych są na Wołyniu setki. Wołyniacy, na czele z Eugeniuszem Strzałkowskim, wyrywają chwasty, koszą trawę, składają wieńce, zapalają znicze i modlą się w intencji pomordowanych.
Kolejna miejscowość na trasie naszej wędrówki to Helenówka za Włodzimierzem Wołyńskim. Tej nazwy nie ma co szukać na mapie. Jest tylko w sercach Wołyniaków.
Zginęło tu 110 Polaków.
Ojciec z synem
Następna miejscowość, której już nie ma i krzyż.
Werba.
Niewielu już pamięta o tej nazwie, za którą kryje się śmierć ponad tysiąca Polaków.
W Mohylnie zginęło 69 osób, a w Swojczowie - 196. Wśród zamordowanych w tej ostatniej wiosce byli dziadkowie Henryka Rusieckiego ze strony ojca i dziadek ze strony matki. - Tu gdzieś były zabudowania dziadka - mówi Henryk Rusiecki. Rozgląda się wokół, próbując sobie przypomnieć, co tu było sześćdziesiąt pięć lat temu. - Tam stała karczma, a tam dalej szkoła z salą gimnastyczną. Przed odpustem zjeżdżali kramarze, a do kościoła z cudownym obrazem Matki Bożej Swojczowskiej ciągnęły pielgrzymki.
Henryk, który obecnie mieszka w podzamojskim Płoskiem, przyjechał tu z synem.
- To moje korzenie - 35-letni Stefan Rusiecki od 10 lat mieszka w Szwajcarii. Z wykształcenia jest muzykiem. Uczy gry na skrzypcach w konserwatorium w Lozannie. - Dla mnie jest to podróż sentymentalna. I choć nie ma domu moich przodków, jest droga, po której chodzili, jest i to samo słońce, i ta sama mgła.
I było dobrze
Są też jeszcze ludzie, którzy pamiętają jego dziadków i pradziadków. Furmanką z gnojankami jedziemy do 84-letniej Jewdokji Trochimowej. - A to wnuk Cesi? - dopytuje się nienaganną polszczyzną czerstwa staruszka, wskazując na Stefana.
Przed wojną chodziła do "polskiej” szkoły.
- Pamiętam Rusieckich, a jakże, bardzo porządna rodzina, taką dużą chatę mieli za kościołem - wspomina. - Przed wojną w Swojczowie mieszkali i Polacy, i Ukraińcy, Żydzi, a nawet Niemcy. I dobrze było. Polacy z Ukraińcami dzielili się, czym kto miał. Później szatan wstąpił w ludzi...
W drodze do Dominopola, gdzie ukraińscy nacjonaliści zamordowali 490 Polaków, zatrzymujemy się przy źródełku z cudowną wodą. Jak kiedyś, kiedy przystawali tu pątnicy idący na odpust do Swojczowa.
Na naszej trasie są jeszcze Rudnia i Żurawiec, gdzie UPA zamordowała 110 Polaków i Kisielin, gdzie rozprawili się z około 100 osobami, a 83 cudem uniknęło rzezi w kościele.
Na polu chwały
W końcu z niemałymi problemami, bo po opadach deszczu polna droga ledwo jest przejezdna, dojeżdżamy do Kolonii Aleksandrówka. Po drodze, w zasypanej śmieciami studni, młody Rusiecki znajduje Krzyż Walecznych z 1920 roku. Po powrocie do Polski będzie szukał w archiwach, komu był przyznany.
Kolonii Aleksandrówka już nie ma. W 1943 roku ukraińscy bandyci zamordowali tu 92 osoby. Na miejscu, gdzie była polska wieś, mieszkają cztery ukraińskie rodziny. To starsi ludzie.
Witają się z urodzoną na tej ziemi Teresą Radziszewską i jej siostrą cioteczną Kamilą Ostasz. Płaczą i jedni, i drudzy. W miejscu, gdzie stały zabudowania rodziców pani Teresy, mieszka samotnie 82-letnia, schorowana Ukrainka.
Po Adamowiczach została tylko studnia.
Bukiety z piołunu
Wracamy.
Za oknem bezkresna pustka, tylko przy drodze pełno piołunu.
- Na tych pustych przestrzeniach tętniły życiem polskie wioski - mówi Zofia Szwal.
- A piołun to gorzkie łzy wszystkich wymordowanych Polaków - dodaje Teresa Radziszewska.
- Ta łozina już nigdy mi z głowy nie wyjdzie - patrzy za okno Kamila Ostasz. - W takich krzakach się ukrywałam, jak uciekałam przed Ukraińcami.
Z przelanej polską krwią ziemi wiozą do Zamościa bukiety z piołunu, macierzanki i dziurawca. I papierówki. - Zapomnieć o tej tragedii nie można, ale wybaczyć trzeba - uważa Stefan Rusiecki. - I to jest zadanie dla naszego pokolenia. W przyszłym roku przyjadę tu z synem. Arno skończył 8 lat. Niech wie, skąd pochodzimy.
Komentarze
Prześlij komentarz