3 lipca 1943 (sobota)
Piotr W. (ur. 1928):
Między Polakami i Ukraińcami w kolonii Gornej nie było nieporozumień, tym
bardziej zatargow [...]. Ukraińcy jako prawosławni chodzili do cerkwi w pobliskim
Hubkowie, natomiast Polacy do kościoła w Ludwipolu, oddalonego o około siedem
kilometrow. Idąc do Ludwipola, przechodziliśmy przez czysto ukraiński Hubkow,
ale nigdy nie spotkaliśmy się tam z oznakami wrogości czy zaczepkami. [...]
Było już słychać o mordowaniu polskich wiosek na połnocny zachod od Ludwipola.
Obawialiśmy się ataku i na noc kryliśmy się po polach. 3 lipca rownież zamierzaliśmy
iść spać w pole. [...] Wszyscy byliśmy gotowi, chcieliśmy jeszcze tylko zjeść
kolację (stała na stole) i czekaliśmy na brata Romualda, ktory lada moment miał
przygonić krowy.
Niemalże rowno z zachodem słońca podniosł się krzyk i rozległy strzały. Matka
podbiegła do okna, krzyknęła, że są już banderowcy i trzeba uciekać. Wyskoczyli
z ojcem przez okno do ogrodka kwiatowego i zaczęli uciekać drogą między zbożami,
pod gorkę. Matka nie zdążyła zabrać mojej małej siostry, czego ja początkowo
nie spostrzegłem.
Wyskoczyłem na podworko, a tam było pełno Ukraińcow. Biegali, krzyczeli,
podpalali zabudowania, wynosili z obejść mienie. Prawdopodobnie wzięli mnie za
Ukraińca, gdyż miałem na sobie kurtkę z pasem, podobną do wojskowej, a oni
ubierali się podobnie. Kręciłem się po podworku, szukając kryjowki i zobaczyłem,
jak Ukrainiec położył się na drodze i zaczął strzelać w kierunku uciekających
rodzicow. [...] Matka upadła, pomyślałem, że została trafiona i nie żyje, ojciec
pobiegł dalej. Zauważyłem też krowy, zatem gdzieś w pobliżu musiał być brat.
W tym momencie podbiegła do mnie pięcioletnia siostra, złapała mnie za nogę
i zaczęła płakać. Nakazałem jej milczeć i skoczyliśmy do pobliskiego ogrodka
warzywnego, gdzie położyliśmy się w wysokiej fasoli. Jednak ktoryś z myszkujących
po obejściu lub mieszkaniu Ukraińcow musiał coś zauważyć, gdyż dwoch lub trzech
przybiegło do ogrodka i odkryli nas. Twierdzili, że jestem Polakiem. Ja zaprzeczałem,
na dowod zacząłem modlić się jak prawosławny. Jeden z Ukraińcow uderzył
mnie silnie kolbą karabinu w klatkę piersiową, straciłem przytomność.
Kiedy się ocknąłem, zmierzch przeszedł już w noc. Wszędzie pełno było gryzącego
dymu. Zauważyłem, że brat ucieka z ogrodka. Byłem mocno pobity i pokrwawiony,
nie miałem siły, ale zarzuciłem siostrę na plecy i pobiegłem za bratem,
w kierunku pobliskiego stawu dla gęsi i rozciągającego się za nim lasu. [...] Co
chwila przystawałem dla odpoczynku lub przewracałem się pod ciężarem siostry.
Dobiegłem do lasu, tam znowu się przewrociłem, zabrakło mi sił. [...]
Zamiast jednak ukryć się w tym lesie, przebiegłem go. Kiedy wyskoczyłem na
szeroki szutrowy trakt na Ludwipol, podjechał Ukrainiec na koniu i czymś twardym
uderzył mnie w głowę. Upadłem, a Ukrainiec pojechał dalej. Resztką sił
zerwałem się i dobiegłem do lasu po drugiej stronie traktu. Tuż za mną przybiegła
siostra, ktorej już nie miałem siły dźwigać. Ukryliśmy się pod pniem zwalonego
drzewa. Po pewnym czasie teren wokoł zaczęli penetrować Ukraińcy. Nie znaleźli
nas jednak i odeszli. Po chwili straciłem świadomość.
Ocknąłem się, kiedy już było widno. Siostra leżała obok i, co dziwne, nie płakała.
Postanowiłem pojść do wioski Hurby, odległej o parę kilometrow od Gornej,
do domu siostry ojca [...]. Nikogo tam nie zastałem. Mieszkańcy, słysząc odgłosy
napadu na naszą kolonię, pouciekali w las. Wziąłem chleb i mleko i zamierzałem
wrocić do siostry, ktorą wcześniej ukryłem w lesie. Wtedy zawołał mnie brat, leżał
w sianie w stodole. Okazało się, że noc przesiedział na drzewie w lesie. Brat
powiedział, że widzi jakieś postacie w pobliskim domu. Podczołgałem się w zbożu
w tamtym kierunku i spostrzegłem kilku mężczyzn z naszej kolonii. Powiedzieli
mi, że matka żyje, natomiast ojciec został zabity. Furmankami zawieziono nas do
Huty Starej, gdzie stacjonowały oddziały polskiej samoobrony.
Kolonia Gorna, gmina Ludwipol, powiat Kostopol
Komentarze
Prześlij komentarz