W Wielki Piątek 23 kwietnia 1943 w wyniku napadu oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii, wspieranych przez tzw. siekierników, czyli okoliczne ukraińskie chłopstwo, zamordowano około 600 polskich mieszkańców Janowej Doliny na Wołyniu. Janina Pietrasiewicz-Chudy napisała w swoich wspomnieniach:
Osiedle to zaprojektowane zostało w bardzo nowoczesny sposób na wzór fiński. W przyległych do kopalni gęstych lasach wytyczono przecinające się pod kątem prostym ulice równoległe względem siebie, przecięte szeroką aleją spacerową (z lotu ptaka wyglądało to jak szachownica). Między ulicami pozostawiono 250-300- metrowe odcinki lasu. Z jednej ulicy na drugą szło się przez las chodnikiem, wzdłuż którego posadzone były na pasie zieleni krzewy róż, a za tym pasem były już tylko las i puszcza. Ulice te nie miały nazw, oznaczone były literami alfabetu: A, B, C, D, K, Z itd. Na ulicy A były domy wszystkie jednakowe, na ulicy B inne domy, ale też jednakowe. Ulica C również miała wszystkie domy jednakowe, ale inne niż te na ulicy A lub B. Domy były 2-, 4-o lub 6-rodzinne, budowane z drzewa.
Ośrodkiem życia społeczno-kulturalnego mieszkańców był w centrum osiedla imponujący wielkością Dom Społeczny, zwany Blokiem. Mieściła się w nim sala teatralno-kinowa, hotel z restauracją oraz świetlica z biblioteką. Blok miał kształt szerokiej litery U. W środku tej budowli znajdowały się przepiękne klomby kwiatowe, fontanna, ławeczki i alejki spacerowe.
Bezsprzecznie Janowa Dolina była chlubą polskiej działalności gospodarczo-społecznej na Wołyniu i w niejednej publikacji miejscowość ta nazywana była cudem budowlanym. Osiedle miało szkołę, przedszkole, posterunek policji, kaplicę, boiska sportowe, trzy plaże nad Horyniem, no a przede wszystkim była tam kopalnia kamieniołomów, zakłady kruszące kamień oraz tartak. Być może, że zbyt dużo miejsca poświęcam budowie osiedla, ale na swoje usprawiedliwienie mogę podać to, że ojciec mój był budowlańcem, a tym samym częściowo twórcą tego osiedla.
W naszej osadzie mieliśmy własne pieniądze, które były ważne tylko w Janowej Dolinie. Wyjeżdżając do innego miasta, pieniądze wymieniało się w kantynie – banku na „polskie” (ja do tej pory mam taką monetę i to jest mój największy skarb). Osada nasza przed 1939 rokiem liczyła około 4 tys. mieszkańców z czego około 2,5 tys. zatrudnionych było w kamieniołomach. Ludność zamieszkująca Janową Dolinę to w 80 procentach Polacy. Na pozostałą ludność składali się Rosjanie, Czesi i Ukraińcy.W Janowej Dolinie od 1941 istniała zakonspirowana komórka ZWZ-AK pod dowództwem por. Stanisława Pawłowskiego ps. „Cuchaj”, która od sierpnia 1942 uzbrojona była w kilkanaście karabinów oraz kilka pistoletów. Był tam też garnizon niemiecki, o którym Janina Pietrasiewicz-Chudy napisała:
Niemcy stacjonujący w Janowej Dolinie – a było ich około 100 żołnierzy – zajęli Blok. Został on obwarowany dookoła wysoką palisadą z wyciętymi w niej otworami strzelniczymi.
Oddziały UPA zgrupowały się w nocy z 22 na 23 kwietnia 1943 roku wokół Janowej Doliny. W ataku, rozpoczętym około północy, wzięły udział pierwsza sotnia UPA pod dowództwem „Jaremy” oraz sotnia „Szauli”. Oddziałom UPA towarzyszyli mieszkańcy okolicznych ukraińskich wsi (w tym duża grupa osób ze Złaźnego), którym wyznaczono zadanie podpalania zabudowań. Całością osobiście dowodził Iwan Łytwyńczuk ps. „Dubowyj”. Polacy stawili opór napastnikom na osiedlu „C”, strzelając z jego murowanych budynków mieszkalnych. Krwawy bój rozegrał się też o Blok, gdzie stacjonowali Niemcy. Oddajmy ponownie głos Janinie Pietrasiewicz-Chudy:
Nocą z 21 na 22 kwietnia 1943 r. (z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek) o północy ze wszystkich lasów okalających osiedle wyszli Ukraińcy. Uprzednio przerwali łączność telefoniczną z siedzibą powiatu w Kostopolu, wysadzili w powietrze tory kolejowe, mosty, a droga dojazdowa była nie do pokonania, bo leżały na niej pościnane drzewa.
Otoczyli osiedle, oblewali każdy budynek naftą lub benzyną, podpalając go smolnym łuczywem od strony wejścia. Oknami wrzucali granaty i strzelali do uciekających nieraz już bardzo poparzonych ludzi. Strzelali, zabijali siekierami, widłami lub nożami. Napastników było bardzo dużo. My mieszkańcy ulicy K, najdalej położonej od centrum osiedla, tej nocy nie nocowaliśmy w swoich domach. Część mieszkańców spała w centrum u rodziny, znajomych. My tj. mój ojciec i ja nocowaliśmy w kotłowni w Bloku. Mój ojciec znał język niemiecki i budował palisadę wokół Bloku. Dlatego pozwolono nam i paru innym rodzinom nocować w tej kotłowni.
Moja matka rano 21 kwietnia wyjechała do rodziny do Równego odwieźć na „przechowanie” moją małą siostrzyczkę i miała wrócić następnego dnia. W nocy jednak obudziły nas huki strzałów i straszne krzyki. Ukraińcy próbowali podpalić – i zdobyć również blok – siedzibę Niemców i główny punkt obrony.
W pewnej chwili usłyszałam „Iwan chody siuda ja uże tut”. Trudno ten wrzask zapomnieć. Jednemu Ukraińcowi udało się najprawdopodobniej „przeskoczyć” palisadę. Atak został odparty, ludność cywilna przebywająca na terenie Bloku otrzymała od Niemców broń.
Spoza obwarowanego drewnianymi palisadami obszaru, otworzyła zmasowany ogień z broni maszynowej, strzelając do wszystkiego, co się ruszało. Ludzie uciekali z płonących domów w kierunku Bloku (gdzie uważali, że znajdą ochronę) i ginęli od kul niemieckich, a może też kul rodaków.
Ci, którym nie udało się opuścić domów w przerażeniu, chowali się w piwnicach, mając nadzieję, że ogień nie przedostanie się do podmurówek. Z tych ludzi nikt nie ocalał. Żar i dym był tak wielki, że udusili się, zostali spaleni na węgiel lub po prostu upieczeni. Stan oblężenia i masakry trwał aż do świtu.
Nieco dalej Janina Pietrasiewicz-Chudy dodała:
Pamiętam małe dzieci nadziane na pale na Alei Spacerowej. Całe rodziny z nożami w plecach leżące w krzakach, spalone moje koleżanki. Opisem ogromu tej tragedii jest fragment wiersza nieznanego mi autora.
Oczy wykuwano, piersi obcinano
i głową na dół na drzewach wieszano
Bulbowcy swe plany spełnili
Nas z naszych domów wypędzili.
Gdy ucichły strzały w pierwszej kolejności zajęto się rannymi, których umieszczono w Bloku. Widok był przerażający: jedni czarni, poparzeni, inni pokaleczeni, cali zbryzgani krwią, leżeli jeden przy drugim na gołej podłodze, jęcząc z bólu, błagając o pomoc lub łyk wody.
Pozostała przy życiu jedna pielęgniarka była bezradna wobec tylu rannych, braku leków, chociażby tych, które uśmierzają ból. Pomoc ograniczała się do podawania wody.
Komentarze
Prześlij komentarz