Z którego z nawyków byłbyś z stanie zrezygnować na rok, w zamian za dostęp do Internetu?”To pytanie zostało zadane przez grupę Boston Consulting, w badaniach przeprowadzonych w 13 krajach.
80% respondentów odpowiedziało, że byłoby skłonne zrezygnować z fast foodów, 75% z alkoholu, a 27% z seksu, by tylko zatrzymać dostęp do Internetu. Wyniki te ilustrują jak ważną rolę odgrywa Internet w naszym życiu codziennym. Wśród 2, 4 mld Internautów, trudno znaleźć osoby, które nie miałyby e-maila, konta na Facebooku lub Twitterze, albo które nigdy nie odwiedziły innych portali społecznościowych takich jak YouTube, LinkedIn czy Picasa.
Internet zawładnął nie tylko naszymi sposobami komunikowania się, wolnym czasem i metodami szeroko rozumianej konsumpcji, wpłynął także na zaangażowanie w życie publiczne swoich użytkowników. Mimo, że większość obywateli w życiu codziennym nie emocjonuje się polityką, w Internecie jednakże sytuacja wygląda inaczej.
Jeśli można było wywołać rewolucję za pośrednictwem Facebooka, czego dowodem jest Arabska Wiosna, wpłynąć na legislację skrzykując się w sieci na Wall Street, obalić ACTA – wyciągając z ciepłych domów na mróz setki tysięcy Internautów –politycy skonstatowali, że mają do czynienia z namacalną siłą użytkowników sieci wpływającą na ukształtowanie sceny politycznej, czy stanowienie prawa.
Tę "siłę" z jednej strony sami wykorzystują jako narzędzie komunikacji do własnych kampanii, ale też stale próbują “regulować” przepływy w sieci, często pod pozorem zapewnienia użytkownikom bezpieczeństwa – usiłować wprowadzać cenzurę usprawiedliwioną dobrem publicznym.
Stale rodzą się nowe pomysły "okiełznania" Internetu, niektóre bardzo poważne, jak ten debatowany pod koniec 2012 r. w Dubaju na Konferencji Międzynarodowego Związku Komunikacji (ITU) - agendy ONZ, gdzie niektóre państwa szczególnie naciskały na wprowadzenie do sieci kontroli, czy nawet wstrzymywania przepływów w necie. Dyskusje były tak burzliwe, że po kilkunastu dniach negocjacji kompromisowy tekst dalej nie jest ani jasny ani satysfakcjonujący nawet dla członków ITU. Co prawda w części dotyczącej bezpieczeństwa użyto nowego sformułowania określającego bezpieczeństwo nie "w" sieci, tylko "dla" sieci, co miało przesunąć punkt ciężkości w stronę techniczno–infrastrukturalną, a nie merytoryczną przesyłów, ale po ukazaniu się kompromisowego tekstu 14 grudnia ub. roku stało się jasne, że poszczególne państwa mają bardzo różne wizje rozumienia tych zapisów. Szczególnie zapędy cenzorskie kilku państw z "ograniczoną demokracją" wyraźnie pokazują, że nie chodzi im o szeroko rozumiane bezpieczeństwo obywateli, ale raczej legalizację opresji na obywatelach.
Po upadku ACTA nie będzie już możliwe przynajmniej w UE przemycić coś cichcem w skomplikowanych regulacjach.
The Economist * opublikował w swojej pierwszej edycji w tym roku ciekawy artykuł, porównujący aktywność rodzących się w latach 60-tych ruchów ekologicznych z rozwojem obecnych ruchów “cyfrowych”. Z analizy ekspertów wynika, że aktywiści internetowi wpływają znacznie skuteczniej na polityków, niż niegdyś ekolodzy i w znacznie krótszym czasie opanowali metody efektywnego używania narzędzi politycznych.
Weźmy za przykład kampanie prezydenckie Baracka Obamy, szczególnie tę z 2008 r. po raz pierwszy opartą głównie na społecznościowych kanałach dotarcia do wyborców, rekrutowania wolontariuszy i do pozyskiwania funduszy na kampanię. Kolejnym przykładem może być używanie e-dyplomacji czy e-usług przez rządy i liderów politycznych do komunikowania się z wyborcami. Polityka wyraźnie przenosi się do Internetu.
W kontrapunkcie do tej tezy parę dni temu francuski kanał France 2 wyemitował ciekawą debatę na temat roli politycznej aktywności w sieci w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej w 2012 r. Okazało się, że pomimo niezwykle intensywnej działalności w sieci obu kandydatów z II tury - Sarkozy'ego i Hollande'a, ten drugi z uporem naciskał także na równoległą, tradycyjną kampanię “od drzwi do drzwi” i wygrał. Zdaniem analityków postawił na zaufanie wyborców, a to skuteczniej zyskuje się w kontaktach bezpośrednich.
Co kraj to obyczaj.
Mam wrażenie, że polskie społeczeństwo dotknięte alergią na rodzimych polityków, nie chodzi co prawda na wybory (przynajmniej jego połowa), ale siedząc przed telewizorem czy w necie - obficie obsypane "wysypką" - czerpie rozkosz z bolesnego drapania.
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg
* więcej : http://www.economist.com/news/briefing/21569041-can-internet-activism
80% respondentów odpowiedziało, że byłoby skłonne zrezygnować z fast foodów, 75% z alkoholu, a 27% z seksu, by tylko zatrzymać dostęp do Internetu. Wyniki te ilustrują jak ważną rolę odgrywa Internet w naszym życiu codziennym. Wśród 2, 4 mld Internautów, trudno znaleźć osoby, które nie miałyby e-maila, konta na Facebooku lub Twitterze, albo które nigdy nie odwiedziły innych portali społecznościowych takich jak YouTube, LinkedIn czy Picasa.
Internet zawładnął nie tylko naszymi sposobami komunikowania się, wolnym czasem i metodami szeroko rozumianej konsumpcji, wpłynął także na zaangażowanie w życie publiczne swoich użytkowników. Mimo, że większość obywateli w życiu codziennym nie emocjonuje się polityką, w Internecie jednakże sytuacja wygląda inaczej.
Jeśli można było wywołać rewolucję za pośrednictwem Facebooka, czego dowodem jest Arabska Wiosna, wpłynąć na legislację skrzykując się w sieci na Wall Street, obalić ACTA – wyciągając z ciepłych domów na mróz setki tysięcy Internautów –politycy skonstatowali, że mają do czynienia z namacalną siłą użytkowników sieci wpływającą na ukształtowanie sceny politycznej, czy stanowienie prawa.
Tę "siłę" z jednej strony sami wykorzystują jako narzędzie komunikacji do własnych kampanii, ale też stale próbują “regulować” przepływy w sieci, często pod pozorem zapewnienia użytkownikom bezpieczeństwa – usiłować wprowadzać cenzurę usprawiedliwioną dobrem publicznym.
Stale rodzą się nowe pomysły "okiełznania" Internetu, niektóre bardzo poważne, jak ten debatowany pod koniec 2012 r. w Dubaju na Konferencji Międzynarodowego Związku Komunikacji (ITU) - agendy ONZ, gdzie niektóre państwa szczególnie naciskały na wprowadzenie do sieci kontroli, czy nawet wstrzymywania przepływów w necie. Dyskusje były tak burzliwe, że po kilkunastu dniach negocjacji kompromisowy tekst dalej nie jest ani jasny ani satysfakcjonujący nawet dla członków ITU. Co prawda w części dotyczącej bezpieczeństwa użyto nowego sformułowania określającego bezpieczeństwo nie "w" sieci, tylko "dla" sieci, co miało przesunąć punkt ciężkości w stronę techniczno–infrastrukturalną, a nie merytoryczną przesyłów, ale po ukazaniu się kompromisowego tekstu 14 grudnia ub. roku stało się jasne, że poszczególne państwa mają bardzo różne wizje rozumienia tych zapisów. Szczególnie zapędy cenzorskie kilku państw z "ograniczoną demokracją" wyraźnie pokazują, że nie chodzi im o szeroko rozumiane bezpieczeństwo obywateli, ale raczej legalizację opresji na obywatelach.
Po upadku ACTA nie będzie już możliwe przynajmniej w UE przemycić coś cichcem w skomplikowanych regulacjach.
The Economist * opublikował w swojej pierwszej edycji w tym roku ciekawy artykuł, porównujący aktywność rodzących się w latach 60-tych ruchów ekologicznych z rozwojem obecnych ruchów “cyfrowych”. Z analizy ekspertów wynika, że aktywiści internetowi wpływają znacznie skuteczniej na polityków, niż niegdyś ekolodzy i w znacznie krótszym czasie opanowali metody efektywnego używania narzędzi politycznych.
Weźmy za przykład kampanie prezydenckie Baracka Obamy, szczególnie tę z 2008 r. po raz pierwszy opartą głównie na społecznościowych kanałach dotarcia do wyborców, rekrutowania wolontariuszy i do pozyskiwania funduszy na kampanię. Kolejnym przykładem może być używanie e-dyplomacji czy e-usług przez rządy i liderów politycznych do komunikowania się z wyborcami. Polityka wyraźnie przenosi się do Internetu.
W kontrapunkcie do tej tezy parę dni temu francuski kanał France 2 wyemitował ciekawą debatę na temat roli politycznej aktywności w sieci w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej w 2012 r. Okazało się, że pomimo niezwykle intensywnej działalności w sieci obu kandydatów z II tury - Sarkozy'ego i Hollande'a, ten drugi z uporem naciskał także na równoległą, tradycyjną kampanię “od drzwi do drzwi” i wygrał. Zdaniem analityków postawił na zaufanie wyborców, a to skuteczniej zyskuje się w kontaktach bezpośrednich.
Co kraj to obyczaj.
Mam wrażenie, że polskie społeczeństwo dotknięte alergią na rodzimych polityków, nie chodzi co prawda na wybory (przynajmniej jego połowa), ale siedząc przed telewizorem czy w necie - obficie obsypane "wysypką" - czerpie rozkosz z bolesnego drapania.
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg
* więcej : http://www.economist.com/news/briefing/21569041-can-internet-activism
Komentarze
Prześlij komentarz