W tym roku zagrała w dwunastu spotkaniach, wygrała dziewięć z nich, a w światowym rankingu znajduje się na… 146. miejscu. Mimo tego, jej nazwisko pośród faworytek do zwycięstwa w tegorocznym US Open nie jest niczym zaskakującym. Maria Szarapowa wygrała wczoraj trzeci mecz na nowojorskim turnieju i mimo bardzo wyboistej drogi, wreszcie wraca na właściwe tory.
Tegoroczny sezon otworzyła 26 kwietnia. W Stuttgarcie otrzymała od organizatorów dziką kartę i z marszu doszła do półfinału turnieju, odprawiając po drodze m.in. Robertę Vinci czy Jekaterinę Makarową. Po tak obiecującym początku zapewne mało kto się spodziewał, że ten rezultat – przynajmniej do września – okaże się dla niej najlepszym w całym sezonie. W kolejnych imprezach na mączce, również z powodów zdrowotnych, Szarapowa odpadała już w drugiej rundzie. Inaczej miało być na Roland Garros. Turnieju, który w przeszłości wygrywała przecież dwa razy.
Jeszcze przed powrotem Szarapowej na kort „Daily Telegraph” informował, że ta ma otrzymać od organizatorów French Open dziką kartę nie do drabinki głównej, a do trwających trzy rundy eliminacji. Prezes Francuskiej Federacji Tenisa, Bernard Giudicelli, ugiął się jednak pod presją szeroko rozumianego środowiska i odmówił Rosjance przepustki do Paryża. Całą sprawę skomentował krótko: – Dzikie karty można przyznawać zawodniczkom wracającym po kontuzji, a nie tym, które skończyły karę za doping.
Sprawa jest jednak o tyle złożona, że w eliminacjach turnieju panów dziką kartę wręczono karanemu w przeszłości za grę u bukmachera Constantowi Lestienne. Właśnie z tego powodu – choć początkowo ukrywano ten fakt – rok temu Francuzowi cofnięto przyznaną wcześniej przepustkę do głównej drabinki Roland Garros. Co na to Giudicelli?
– Lestienne popełnił błąd, za który jednak już zapłacił. Nie ma więc powodów, by nie dawać mu dzikiej karty.
Czy dokładnie te same słowa nie pasują również do Szarapowej? Ona również popełniła błąd, i również poniosła karę – do tego dotkliwszą od Francuza. Gdyby Szarapowa była permanentną oszustką całą sprawę można by jeszcze zrozumieć, ale wokół stosowania przez nią meldonium jest przecież sporo kontrowersji. Rosjanka zupełnie legalnie stosowała ten środek przez lata i tłumaczyła się, że nie przeczytała załącznika z zaktualizowaną na nowy rok listą substancji zakazanych. Brzmi głupio? Oczywiście, ale przypadki chodzą po ludziach. W organizmie innej tenisistki, Sary Errani, wykryto ostatnio zakazany środek wspomagający metabolizm i wydzielanie hormonów. Włoszka znalazła na to kompletnie absurdalne wyjaśnienie. Podobno będąc w domu rodziców zażyła lek antyrakowy matki, który jakimś cudem znalazł się w obiedzie dla całej rodziny. Kara? Najlżejsza z możliwych. Dwa miesiące przerwy od tenisa…
Wróćmy jednak do Szarapowej – w połowie maja w angielskich mediach pojawiły się przecieki, że również na Wimbledonie zabraknie dla niej dzikiej karty. Rosjanka nie zamierzała jednak czekać na kolejne upokorzenie i jeszcze przed rozpoczęciem Roland Garros na swojej stronie internetowej oświadczyła, że nie będzie ubiegać się o dziką kartę do londyńskiego turnieju. I jako że pozwalał jej na to ranking, przystąpi do niego od eliminacji. Dlaczego zdecydowała się na taki krok? Była to zapewne tylko pijarowa zagrywka wyprzedzająca o krok decyzję Brytyjskiej Federacji Tenisowej, mająca na celu pokazać, że Szarapowej nie interesuje droga na skróty, a sportowa rywalizacja. Poza tym chciała choćby w minimalnym stopniu ograniczyć ostracyzm, który regularnie towarzyszył (i nadal towarzyszy) jej od momentu powrotu na kort.
– Nie jest to w porządku wobec dzieci i młodych tenisistek, by przez dzikie karty pomagać zawodniczkom wracającym za doping – powiedziała pod koniec kwietnia Simona Halep, aktualna „dwójka” światowego rankingu. Rumunka dodała również, że nie popiera decyzji organizatorów turnieju w Stuttgarcie o przyznaniu przepustki Szarapowej, ale jednocześnie nie może jej kwestionować. O krok dalej na łamach L’Equipe poszła Alize Cornet:
– Uważam za wstyd dla WTA, że promuje ona zawodniczki wracające po dopingu. To normalne, że ludzie o niej mówią, jest wielką mistrzynią, ale promowanie jej powrotu w takim stopniu… To niesprawiedliwe. Mam nadzieję, że prezydent Guidicelli podtrzyma to, o czym mówił dotychczas i nie przyzna jej dzikiej karty na Roland Garros.
Ostatecznie Szarapowej zabrakło również i na Wimbledonie. Wszystko przez kontuzję uda, której doznała w Rzymie. Do gry wróciła dopiero na korty twarde, z początkiem sierpnia zaczynając przygotowania do US Open. Po pokonaniu Jennifer Brady, Rosjanka kreczowała jednak już w drugim meczu w Stanford. Powód? Kontuzja ramienia, która wyeliminowała Szarapową z gry również w turniejach w Toronto i Cincinnati. W czasie transmisji na Periscopie przyznała później, że nie była do nich najlepiej przygotowana. Koszmarny sezon, okupiony urazami i rozczarowaniami, miał jednak mieć swój happy end w Nowym Jorku. Zgodnie z oczekiwaniami Szarapowa otrzymała dziką kartę na występ w US Open.
– Jej zawieszenie dobiegło końca, więc nie był brane pod uwagę w procesie selekcji dzikich kart – powiedział rzecznik Stowarzyszenia Tenisowego Stanów Zjednoczonych. – Kontynuując praktykę z poprzednich lat, dzika karta jest przewidziana dla poprzednich mistrzów US Open, którzy potrzebują jej, by wejść do głównej drabinki turnieju. W przeszłości takie rozwiązanie zastosowano w przypadku Martiny Hingis, Lleytona Hewitta, Kim Clijsters oraz Juana Martina del Potro (…) Dodatkowo Szarapowa zgłosiła się na wolontariusza do rozmowy z młodymi tenisistami na temat znaczenia programu antydopingowego i odpowiedzialności za stosowanie jego wymagań – dodał.
Wygląda więc na to, że USTA nie naruszyło dla Rosjanki przepisów i wszystko odbyło się zgodnie z polityką przyznawania dzikich kart, choć z wielu względów była to decyzja kontrowersyjna. Jakkolwiek spojrzeć, zwróciła się ona organizatorom błyskawicznie, bo w pierwszej rundzie Szarapowa wylosowała Halep. Pojedynek ten, głównie ze względu na niechęć Rumunki do przeciwniczki i jednostronny bilans pomiędzy nimi (6:0 dla Rosjanki), był hitem nocnej sesji pierwszego dnia turnieju. Ostatecznie Szarapowa wygrała 2:1, co jednak nie powinno być wielkim zaskoczeniem. W dziesięciu poprzednich występach na nowojorskim turnieju ani razu nie odpadła w pierwszej rundzie. Nie przegrała również ani razu w osiemnastu meczach na US Open rozgrywanych wieczorem. Jest stworzona do gry przed wielką publicznością.
Awans do drugiej rundy dał Szarapowej nie tylko szansę pojedynku z Timeą Babos, ale i kolejny raz możliwość gry na największej arenie tenisowej świata – Artur Ashe Stadium, liczącym ponad 22 tysiące miejsc. Decyzja ta nie spotkała się z aprobatą Caroline Wozniackiej, która skrytykowała harmonogram spotkań:
– To niedopuszczalne, że piąta zawodniczka rankingu (czyli właśnie Dunka) musi grać na korcie numer pięć, podczas gdy na korcie centralnym występuje tenisistka wracająca po zażywaniu leków zwiększających wydolność – powiedziała Wozniacki.
Szarapowa jednak nic sobie z tego nie robi. Wczoraj w nocy – znów ubrana w czarną sukienkę z cekinami, w której spokojnie mogłaby wyjść na imprezę – odprawiła kolejną rywalkę. Po meczu odniosła się natomiast do słów Wozniackiej, wbijając Dunce mocną szpilę:
– To nie ja ustalam harmonogram. Jeśli kazałbyś mi grać na parkingu w Nowym Jorku, będę szczęśliwa, że tam zagram. Nie ma to dla mnie znaczenia. Jedyne, co się dla mnie liczy, to fakt, że jestem w czwartej rundzie. Nie jestem pewna, gdzie jest Wozniacki.
W niedzielę Szarapową czeka mecz z turniejową szesnastką, Anastasiją Sevastovą. Na drodze do finału US Open ma jednak znacznie bardziej wymagające nazwiska. W przypadku awansu do najlepszej czwórki turnieju (co oczywiście nie będzie takie proste), rywalką Rosjanki powinna być największa faworytka do zwycięstwa w całej imprezie, Garbine Muguruza. Jeśli dojdzie do tego pojedynku, będziemy mogli mowić o najbardziej emocjonującym meczu WTA w tym roku. Przynajmniej na papierze.
Komentarze
Prześlij komentarz