Przejdź do głównej zawartości

Piwnica pełna krwi.

Działo się to w czerwcową niedzielę 1946 roku. Młodą mieszkankę szprotawskich Sowin rodzice wysłali do sąsiadów, aby pożyczyła nieco pasty do butów. Jednak w obejściu skromnego domostwa panowała cisza, drzwi były zaryglowane. Przez zamknięte okno dziewczyna zobaczyła, że na łóżku nie ma pościeli, a na podłodze leży zakrwawiona siekiera. Ślady krwi były również na framudze okna...
Zaalarmowani szybko rodzice zszokowanej dziewczyny weszli do domu i w piwnicy odkryli makabryczny widok. Podobnie historię relacjonuje sąsiad Władysław W., wówczas dziecko, który przyjaźnił się z synem ofiar. Przyszedł odwiedzić kolegę.
„Poćwiartowane ciała pływały w piwnicy we krwi. Wydłubane oczy. Jednej z kobiet oprawca zadał ponad czterdzieści ran kłutych. Skala zwyrodnienia mogła porazić nawet osoby obyte z okrucieństwem wojny” - opowiadał funkcjonariusz MO Czesław Kowalczyk. Innemu z milicjantów krew wlała się do buta. Nic dziwnego, że przez kilka dekad miejsce zbrodni zyskało miano „czerwonej piwnicy”. I jeszcze przekonanie, że była to zbrodnia na tle narodowościowym, że zamieszani w nią musieli być - ze względu na skalę okrucieństwa - przesiedleni ukraińscy nacjonaliści.
Ofiary: Stanisław (ojciec), Anna z domu Gajda (matka), Bonifacy, ur. 1924, Stanisława, Lucyna, ur. 1928, Zdzisław, ur. 1941.

Łowcy tajemnicy

Zespół „śledczy” lubuskich regionalistów, pod kierownictwem Macieja Boryny, nazywany szprotawskim „Archiwum X”, od blisko 20 lat stara się rozwikłać tę zagadkę. Ekipa składa się z łowcy tajemnic Krzysztofa Wachowiaka, emerytowanego śledczego Romana Pakuły oraz mieszkanki Sowin Janiny Matkowskiej.
- Zgodnie z relacją miejscowych, latem 1946 roku w mieszkaniu rodziny Misków przy ul. Polnej w Szprotawie miał zaczaić się funkcjonariusz UB lub MO, podobno zakochany w najstarszej Miskównie - mówi Boryna. - A że ta odrzuciła jego awanse, w afekcie brutalnie zamordował całą rodzinę. Morderca miał pozostawić na miejscu zbrodni czapkę, która z kolei należała do mieszkańca Sowin o nazwisku G. Milicja rzekomo kogoś schwytała, było jakieś śledztwo, wyrok, ale zabójca wyszedł na wolność...

Śledztwo z błędami

- I te opowieści pasują do ustalonych przez nas faktów - zdradza Boryna. - Stwierdziliśmy już bezsprzecznie, że morderstwa dokonano w 1946, a nie w 1947 roku, jak podawali niektórzy autorzy opracowań. To był na ziemiach zachodnich bardzo niebezpieczny czas. Władza i siły porządkowe były często teoretyczne, żołnierze radzieccy napadali, gwałcili i grabili. Do tego okolicę terroryzowali pospolici bandyci, szabrownicy i różne typy spod ciemnej gwiazdy, szukające tu schronienia. Mówiono zarówno o postniemieckim Werwolfie, jak i o ukrańskiej UPA. Przerażeni tymi opowieściami ludzie nocą barykadowali się w domach. W tym samym roku zginęli zastrzeleni wicestarosta Leon Bacior i komendant posterunku MO Franciszek Łowigus.
Wezwani na miejsce milicjanci otoczyli dom i nikogo nie wpuszczali. W okolicy zapanowała panika, a mieszkańcy próbowali dociec prawdy, opierając się na strzępach informacji. I tak jedna z sąsiadek utrzymywała, że podejrzany o dokonanie morderstwa, którego wówczas zatrzymano, miał przy sobie w chwili aresztowania pięć różnych dokumentów tożsamości.

To była miłość

Do najstarszej córki Misków zachodził również nieznany z personaliów leśniczy. Otrzymał nawet wezwanie na sprawę do Nowej Soli, ale z obawy o własne życie się nie stawił.
- To może być prawda. Na zdjęciu z pogrzebu w wieniec nagrobny wpleciona jest szarfa z napisem „od narzeczonego”, mogąca pochodzić od tego leśniczego - dodaje Boryna.
Czesław Kowalczyk zanotował, że zwłoki Misków leżały tuż obok wejścia. Natomiast ciała ich czwórki dzieci złożone zostały w stos, w głębi pomieszczenia. Rodzice mieli skrępowane ręce, ich korpusy nosiły ślady licznych ciosów nożem, były pokryte sińcami, a zakrwawiony naskórek pod paznokciami zabitych świadczył, że walczyli z mordercą. Najwięcej ciosów - aż 41 - otrzymała właśnie najstarsza córka Misków. Napastnik wydłubał jej również lewe oko.

Rodzinie się nie udało

Siostrzeniec zamordowanych, Jan L., w 1974 roku pisał do różnych instytucji i urzędów, szukając informacji o zbrodni. Prokuratura Powiatowa w Żaganiu poinformowała go, że „materiały dotyczące wymordowania w roku 1946 w Szprotawie rodziny Misków przesłane zostały do Prokuratury Powiatowej w Nowej Soli”. Z kolei tamtejsza prokuratura powiatowa odpisała, że „materiały sprawy wydarzeń, które miały miejsce w Szprotawie w lipcu 1946 r., przekazane zostały przez byłą Prokuraturę Sądu Okręgowego w Nowej Soli dnia 1.VII.1946 r. (...) do Wojskowej Prokuratury Rejonowej we Wrocławiu według właściwości”.
Korespondencja trwała latami. Wrocławska prokuratura stwierdziła, że „sprawdzano w różnych rejestrach i skorowidzach, w tym również Prokuratury Wojskowej we Wrocławiu, lecz nie uzyskano żadnych danych o poruszonej sprawie”. - Czyli akta zaginęły albo zostały utajnione - podsumowuje Maciej Boryna i dodaje, że to bardzo istotne dla nas, iż sprawę prowadziła wojskowa prokuratura, ponieważ zajmowała się ona zakresem szczególnym, czyli zbrodni wojennych.

Podejrzany Stefan T.

L. nie odpuszczał i ponownie zwrócił się do prokuratury w Nowej Soli. Ta stwierdziła: „W związku z pismem z dnia 4.XI.1974 r. informuję, że według ustaleń Komendy Powiatowej MO w Szprotawie, wydarzenia, o których pisze Obywatel, miały miejsce w maju lub czerwcu 1946 r., a nie w lipcu. Podejrzanym o zabójstwo był T. Stefan, działający w czasie okupacji pod nazwiskiem Stefan Ł. Tutejsza Prokuratura Powiatowa nie jest w posiadaniu akt, gdyż jak uprzednio informowano, przekazane zostały według właściwości Wojskowej Prokuraturze Rejonowej we Wrocławiu”...

Znikające akta

To jakby potwierdza relację sąsiadki, że aresztowany posługiwał się wieloma tożsamościami, w tym jedną o nazwisku T. Trudno było potwierdzić te ustalenia, skoro akta sprawy oficjalnie przepadły. Jak wówczas twierdzili detektywi amatorzy, nie można także wykluczyć celowych działań dezinformacyjnych w tej sprawie. I zdaje się, że władze nie chciały do końca ujawnić prawdy. Oto siostrzeniec ofiary 5 czerwca 1974 r. odwiedził posterunek MO w Szprotawie. Tam przyjął go zastępca komendanta w randze kapitana i zaznaczył, że „niektóre aspekty tej sprawy stanowią nadal tajemnicę”.

Kwity z IPN

Boryna zwrócił się zatem do IPN. To był strzał w dziesiątkę. Znalezione tutaj dokumenty pozwoliły dopisać ciąg dalszy tej historii. Oto aresztowano cztery osoby, jako podejrzane o udział w tej zbrodni. Trzy były osobami cywilnymi, ale czwarta to funkcjonariusz ze szprotawskiej komendy powiatowej milicji. To właśnie znany nam już Stefan T., który uchodził za zabiegającego 0 Łucję Miskównę. Jak ustalono, nie miał alibi na tę tragiczną noc, a na dodatek widziany był w okolicy miejsca zbrodni.

Krwawa przeszłość

Sprawa nabrała nowego wymiaru, gdy we wrocławskim więzieniu jeden z osadzonych rozpoznał w podejrzanym ukraińskiego nacjonalistę i żołnierza SS Galizien. Świadek nie miał wątpliwości, choć Stefan T. w rodzinnych stronach był Stefanem Ł. Te rewelacje potwierdziły inne osoby znające go wcześniej, pochodzące z tej samej wsi. I tak okazało się, że będąc polskim obywatelem, podjął służbę w SS Galizien, co już w świetle obowiązujących przepisów było przestępstwem. Dodatkowo przyznał się w trakcie przesłuchania, że wyłudził dokumenty i podawał się za inną osobę, czyli Stefana T. Nawiasem mówiąc, we Lwowie, na przełomie lutego i marca 1944, ukraińscy policjanci dokonali zabójstw, aby zdobyć polskie dokumenty.

Tak nie do końca

Z zapisów IPN wynika, że Stefan Ł. , syn Wasyla, ur. 7 stycznia 1911 r. w Kłodnie Wielkim, podczas II wojny światowej służył w sterowanej przez Niemców ukraińskiej policji pomocniczej oraz w osławionej ukraińskiej dywizji grenadierów SS Galizien, a później w oddziale UPA i brał udział w zamordowaniu 12 Polaków w powiecie żółkiewskim.
- Teraz wiemy, że było inaczej – podsumowuje Boryna. – Rozmowa autora pamiętnika z zabójcą była przesłuchaniem, z którego jednak protokół nigdy nie ujrzał światła dziennego. Chociażby dlatego, że Stefan T. później konsekwentnie zaprzeczał, że był zabójcą.
- Dlaczego mamy zatem wierzyć pamiętnikowi?
- Stefan T. z zastępcą komendanta funkcjonował na raczej koleżeńskiej stopie. Do tego rozmowa miała miejsce, że tak powiem, na świeżo, tutaj w grę wchodziły emocje. Na dodatek podawane szczegóły mordu pokrywały się z ustaleniami śledztwa. I jeszcze jedno. Analiza krwi na mundurze T. pokrywała się z analizą krwi ofiar. I tutaj mała dygresja. Próbki krwi wysłane do ówczesnej komendy wojewódzkiej milicji zostały zbadane w ciągu zaledwie trzech dni.

To był szantaż?

Oto okazuje się, że z tą miłością było idealnie odwrotnie. To panna Miskówna uganiała się za przystojnym milicjantem i dążyła, dość bezwzględnie do ożenku. Ten zmienił obiekt westchnień. Wówczas panna sięgnęła po kluczowy argument – jeśli z nią się nie ożeni, powie wszystkim o jego przeszłości. Bowiem Miskowie znali Stefana T. z czasów, gdy był jeszcze Stefanem Ł. W czasie tej szczerej rozmowy będącej przesłuchaniem przyznał się do tego, że w szeregach ukraińskiej policji (później przyznał się tylko do członkostwa w ukraińskiej policji pomocniczej) brał udział w mordowaniu Polaków i – jak mówił „Ruskich”.
- Jak przyznał w tej rozmowie, zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli ulegnie szantażowi i ożeni się z Miskówną, ta i tak będzie trzymała go w szachu, podobnie jak jej rodzina – tłumaczy Boryna.

Potworna zbrodnia

Z zeznania wyłania się potworny obraz. To nie było działanie pod wpływem emocji, jak uważano w śledztwie. Bowiem do tragedii nie doszło nocą, ale mordowanie Misków trwało wiele godzin i pełne było zimnego okrucieństwa z siekierą i nożem w roli głównej. Stąd też upada jeden z wątków śledztwa, że zbrodni dokonała grupa ludzi.
- Naprawdę, znam wiele szczegółów, ale kiedy czytaliśmy ten opis, łzy napływały nam do oczu – dodaje Boryna.
Rzeczywiście, T. trafił na sześć lat do więzienia, ale tylko za to, co zrobił w Galicji i na Kresach, gdy był dowódcą oddziału UPA. Za to, czego najprawdopodobniej dokonał w szprotawskiej piwnicy nie odpowiedział. Najprawdopodobniej ktoś wyczyścił mu kartotekę.
- Ci, którzy go znali, wiedzieli, że aktywnie współpracował z UB, przede wszystkim w ściganiu ukraińskich nacjonalistów, czyli swoich – kończy Boryna. I dodaje, z nieco tajemniczą miną, że w pamiętniku, który czyta, jest jeszcze kilka bardzo tajemniczych spraw z przełomu lat 40. i 50. Ale na razie o tym sza…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

...bo to znamienity Kryłowiak był.../tekst autorski/

Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost

Kulinarna egzotyka Ukrainy.

  Morska kapusta. Morska kapusta Glon o nazwie listownica (łac. laminaria), pocięty na drobne paseczki i zamarynowany. Ma kwaskowy, pikantny smak i charakterstyczny, glonowaty zapach. Dla mnie bomba. Morska kapusta sprzedawana jest w puszkach lub na wagę, można ją dostać praktycznie w każdym spożywczym, samą lub z dodatkami warzywnymi. Kosztuje śmiesznie tanio, 8-10 zł/kg. Wikipedia uważa, że w Europie się tego nie je, a jedynie na dalekim wschodzie Azji (Chiny, Korea, Japonia), gdzie listownica jest znana co najmniej od VIII w. pod nazwą kombu Podobno w Rosji morska kapusta rozpowszechniła w XVII w. z Wysp Kurylskich i zdobyła ogromną popularność w okresie ZSRR. Laminaria. Poza walorami smakowymi morska kapusta ma jakieś oszałamiające walory prozdrowotne, przede wszystkim ogromną zawartość jodu (3%), aminokwasów, witamin i minerałów. Suszona laminaria ma szereg zastosowań medycznych i kosmetycznych. Nie jest wskazana przy nadczynnosci tarczycy, chorobach nerek, w ciąży

Jeszcze jeden '' bohater'' spod znaku tryzuba.

Nazwisko Iwana Szpontaka mocno zapadło w pamięci mieszkańców ziemi lubaczowskiej. Ofiarą jego podwładnych padło wielu jej mieszkańców, których, zgodnie z wytycznymi Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, starał się z niej usunąć, by przekształcić w ukraińską republikę. Jego kureń wysadził w powietrze 14 stacji kolejowych i 16 drogowych, a także cztery pociągi. Zaatakował trzy miasta i zlikwidował 14 posterunków polskiej milicji. Iwan Szpontak ps. „Zalizniak” – Ukrainiec, dowódca kurenia UPA „Mesnyky”, mający w środowiskach polskich opinię ukraińskiego zbrodniarza, mordującego głównie polską ludność cywilną – urodził się 14 kwietnia 1919 roku w Wołkowyi koło Użhorodu na Rusi Podkarpackiej, będącej historyczną ziemią należącą do Królestwa Węgier, a w okresie międzywojennym do Czechosłowacji. Ukończył czteroklasową szkołę podstawową, a następnie Szkołę Gospodarczą. Kontynuował naukę w Studium Nauczycielskim w Użhorodzie. Tu najprawdopodobniej zetknął się z ideami ukr