Lato 1944 spędziłemubabci mieszkającej nad rzeką Prut. Pasłem jej krowę. Byłem na jej utrzy-maniu. Często kąpałem sięwrzece Prut, bo lato było pogodneisłoneczne.We wrześniu 1944 roku powróciłem do domu od babci. Rozpoczęła się naukawszkole. Chodziłem do szkoły polskiej. Uczyła nas pani Trzcińska, żona byłego kierownika szkoły, który został zmobi-lizowany do Armii Polskiej.W końcu października 1944 roku kończyła się właśnie zwózka ziemniaków. Ziemniaki trafiały do kopców. Kukurydza zżęta wiązana byławsnopy, około pięć snopów tworzyło kupę. Jeszczewogrodach zostały dynieireszta fasoli.23 października 1944 roku około godz. 15 pasłem krowywogrodzie koło domu.Wszyscy byliśmywdomu. Mieszkaliśmy przydrodze głównej przechodzącej przez wieś.Wpewnym momencie zauważyłem dalszego sąsiada, który jadąc drogą wozem zaprzężonymwdwa konie, bił je batem, aby szybciej biegływstronę rzeki PrutiZabłotowa. Pobiegłem do mamyipowiedziałem, że choć jeszcze wcześnie, to zapędzam krowęijałówkę do stajni, bo zaobserwowałem jakieś niepokojące poruszenie na drodze. Stara krowa poszła na swoje stanowiskoajałówka uciekła przez furtkę na drogę.Wtym momencie zauważyłem uzbrojonych mężczyzn gromadzących się na głównej drodze koło naszego domu. Wystraszyłem sięizacząłem płakać. Kornela Laskowska, sąsiadka, która akurat szła do nas, by zemleć kukurydzę, powiedziała do mnie, abym nie płakał, bo ona jałówkę zawróci na podwórze.Z tej grupy ludzi podszedł do niej mężczyznaizapytał, czy jest Polką. Ona potwierdziła. Kazał jej iść do naszego domu. On szedł za nią z bronią gotową do strzału,aja ukryłem się przy stajni i to całe zajście obserwowałem. Schowałem się za kosz na kukurydzę i chwilę czekałem, co będzie dalej.Zorientowałem się, że to nie partyzanci radzieccy,a banda Ukraińskiej Powstańczej Armii.Partyzanci radzieccy dwukrotnie kwaterowali tego obrońcami ludności pol-skiej. Pojawienie się ich Polacy przyjmowalizzadowoleniem.Ten banderowiec, który przyprowadził sąsiadkę do naszego domu, wyszedł na podwórzeizawołał do zgromadzonych, aby przyszli do niego, „bo tu jest co robić”. Te słowa wypowiedziałwjęzyku ukra-ińskim.Na podwórze naszego gospodarstwa weszła spora grupa banderowców, może kilku lub kilkunastu. Jawtym czasie wsunąłem się za kosz, żeby nie być zauważonym od strony podwórza.Zmojej obecnej pozycji było blisko furtki, więc usiadłem na starym wiadrze odwróconym do góry dnem. Mnie osłaniała otwarta stara furtkazdesek. Ubrany byłemwstarą kurtkę, na głowie miałem wojskową furażerkę po-niemiecką, byłem boso.Po wejściu sporej grupy banderowców na podwórze, słychać było strzałyzbroni maszynowej. Po paru minutach bandyci zaczęli wychodzić na ulicę. Ja nadal siedziałem na wiadrze. Ostatni ban-derowiec wychodząc od nas dostrzegł mnie. Wychylił głowęwmoją stronę nad furtką. Ja spojrzałem na niegoizapamiętałem, że miał kędzierzawe, czarne włosy. Czekałem na rozstrzelanie, ale banderowiec przeszedł obok mnie. Oczekiwanie na rozstrzelanie było okropne. Myślałem, że pęknę, że coś mnie roz-sadzi. Siedziałem nadal na wiadrze, bo bałem się ruszyć.Banderowcy po wyjściu od nas zauważyli sąsiada Mikołaja Korzeniowskiego –staruszka, który był przy swojej bramie, około 30 m od naszej furtki, za którą siedziałem. Słyszałem jak pytali go, czy jest Polakiem. Kiedy potwierdził, kazali mu, by wszedł do swego domu.Następnie słyszałem płacz jego żony Katarzyny siostry mojego dziadka. Za chwilę rozległy się strzałyzbroni maszynowej.Po tych zdarzeniachwnaszym domui uKorzeniowskich zrobiło się cicho. Dochodziły do mnie strzały z broni maszynowej, ale były to strzałyzoddalizterenu naszej wioski.Jeszcze jakiś czas cichosiedziałem na starym wiadrze, bo bardzo bałem się poruszyć.Kiedy przez pewien czas trwała ciszaispokój, przemogłem strach, wstałemzwiadraizacząłem iść do mamy do domu.Nogi nie chciały mnie nieść. Ze strachu byłem sztywny. Szedłem jak na szczudłach.Wszedłem do sieni. Drzwi do obydwu izb były otwarte. To, co zobaczyłem było przerażające.Na progu izby dziadka leżała skulona sąsiadka Kornela Laskowska, która zawracała jałówkę ratując mnie od śmierci. Moja mama leżała na środku izby na wznak,wkałużykrwi.Dziadek Franciszek leżał obok swego łóżkaiskrzynizpełnymi garściami siwych włosów.Kuzyn Jankowski Józef leżał na środku izby, ale nieco dalej.Nie widziałem co się stałozsiostrą Wandą. Prawdopodobnie zginęławizbie dziadka. Myślałem, że zostałem sam żywy wśród trupów. Nie wiedziałem, co mamzsobą począć.Nagle zauważyłem, że ktoś schodzi po drabinie ze strychuimówi do mnie: to, ty Janek.Była to ciocia Albina, siostra ojca. Odezwanie się cioci usłyszał brat Zbigniew, który byłwnaszej izbieiwylazł spod łóżka. Obok łóżka stała kołyska, gdzie jeszcze rzęził postrzelonyzkarabinu przez banderowca brat Józef.Było nas troje ocalałych.
Czytelnicy mojego bloga wiedzą zapewne że do rzadkości tutaj należą wpisy poświęcone konkretnym osobom z Kryłowa i okolic. Tylko kilka razy napisałem o znanych i zasłużonych dla historii miejscowosci osobach. Niestety przyszło mi znowu napisać o Osobie wielce dla naszej miejscowości zasłużonej. Pan Marian Janusz odszedł od nas 05.01 2024. Starsi mieszkańcy Kryłowa ,doskonale pamiętają ,,Mariana kościelnego'' , jak zwyczajowo nazywano Pana Mariana. Pełniąc posługę kościelnego na trwałe wrósł w tę miejscowość i jej historię. Bardzo komunikatywny , serdeczny w kontaktach z ludźmi ,zawsze miał z każdym kryłowiakiem coś do omówienia. Do historii przeszły Dni Kryłowa ,które pomagał organizować wraz z Panem Kazimierzem Parnickim, Panią Władysławą Janusz i innymi aktywnymi na niwie kultury, mieszkańcami. Pod opieką Pana Mariana, kościół kryłowski błyszczał, jak również otoczenie i nikt nie znał pojęcia,,sprzatanie kościoła''. Pan Marian dawał sobie radę ze wszystkim.Ost
Komentarze
Prześlij komentarz